0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Pietrzyk / Agencja GazetaTomasz Pietrzyk / Ag...

W kolejnym odcinku serialu „W węglowym kręgu” bohaterowie składają uspokajające oświadczenia, ale w rzeczywistości nie widać aby film zmierzał do oczekiwanego przez nich happy endu tj. oficjalnego zatwierdzenia przez Brukselę programu dopłacania do górnictwa z pieniędzy polskich podatników. Przypomnijmy, że chodzi o ok. 3 mld zł rocznie.

Bruksela analizuje i pyta

Zacznijmy od tego, że jeszcze w styczniu 2021 trzech górniczych działaczy – szef śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” Dominik Kolorz, szef sekcji górniczo- energetycznej „S” Jarosław Grzesik oraz Dariusz Potyrała ze Związku Zawodowego Górników odbyli wideokonferencję z odpowiedzialnym z klimat wiceszefem KE Fransem Timmermansem. Komisarz powiedział im, że nie zgodzi się na dopłaty do węgla, za to jest gotowy na rozmowy o zwiększeniu puli na transformację energetyczną regionów górniczych.

O wirtualnym spotkaniu z komisarzem związkowi liderzy, zwykle tak wylewni, nie poinformowali górników. Dominik Kolorz bąknął tylko w lipcu w Radiu Piekary, że „Timmermans kontestował tę umowę jeszcze jej nie znając”. Przy okazji dostało się całej UE, która zdaniem szefa śląskiej „Solidarności”, coraz bardziej przypomina RWPG.

Rozmowy z Brukselą trwają. Wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń mówił, że negocjacje na pewno nie skończą się w tym roku, ale rząd chciałby uruchomić dopłaty już od początku 2022 na podstawie prenotyfikacji czyli nieoficjalnego zgłoszenia Brukseli chęci udzielania pomocy.

„Chciałbym, żebyśmy wiedzieli do końca tego roku, czy ten kierunek, który zaproponowaliśmy, jest do zaakceptowania” – mówił Soboń na posiedzeniu sejmowej podkomisji.

Innymi słowy, strona polska chciałaby żeby Komisja Europejska mrugnęła okiem i dała nieoficjalne zielone światło do dopłacania do górnictwa, zanim jeszcze oficjalny program zostanie zatwierdzony i określone zostaną jego warunki.

Pytanie, dlaczego unijni urzędnicy mieliby się na coś takiego zgodzić, narażając się na falę krytyki ze strony wpływowych w UE „zielonych”. Stosunki Warszawy z Brukselą są jakie są, czasy wyświadczania sobie przysług niestety należą do przeszłości.

Jeszcze w 2016 r. Bruksela przymknęła oko na faktyczną pomoc dla górnictwa w postaci zastrzyku kapitału od spółek energetycznych, ale dziś sytuacja polityczna jest zgoła inna.

Polscy urzędnicy oraz związkowcy pocieszają się wprawdzie, że jak dotąd nie dostali sygnału, że Komisja nie zgodzi się na pomoc, ale z drugiej strony dlaczego unijni urzędnicy mieliby to mówić już teraz, zanim skończyła się oficjalna procedura?

Komisja wysłała do Warszawy ok. 100 pytań, na które strona polska ciągle odpowiada. Ale kluczowy problem polega na tym, że Komisja zażądała od Ministerstwa Aktywów szczegółowych danych dotyczących powstania Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Chodzi zwłaszcza o plan finansowy nowopowstałej firmy.

Bruksela chciałaby wiedzieć jak będzie finansowana NABE. W odpowiedzi strona polska miała powiedzieć, że NABE nie będzie potrzebować żadnych dotacji, co oczywiście jest prawdą, ale tylko do 2025 roku, bo wtedy wygaśnie rynek mocy dla starych bloków węglowych.

Unijni biurokraci podobno nieco się zdziwili, ale nie drążyli tematu. Strona polska chyba przeceniła naiwność swoich brukselskich partnerów, bo akurat oni zatwierdzali polski rynek mocy i doskonale wiedzą co się będzie działo po 2025 roku.

Dopóki nie będzie więc szczegółów dotyczących NABE, nie będzie też programu dopłat do górnictwa. Chyba, że polski rząd zaryzykuje i wprowadzi je bez zgody Brukseli, licząc, że ta, jak zwykle w sprawach drażliwej politycznie pomocy publicznej, będzie działać wolno i ostrożnie.

Węgiel cudownie zamienia się w gaz

O głównej słabości programu wygaszania górnictwa - niedostosowaniu malejącego popytu na węgiel do zaplanowanego tam wydobycia - pisaliśmy już wielokrotnie. Ale ostatnio doszły nowe argumenty, które pokazują jak kuriozalna jest to umowa.

Widać to najlepiej na przygotowanej na potrzeby Ministerstwa Aktywów Państwowych przez Główny Instytut Górnictwa analizie. Dziś wydobycie w kopalniach PGG, Taurona i Węglokoksu objętych układem ze związkowcami, wynosi 40 mln ton. W 2030 według GIG spada do 30 mln ton, należałoby więc zamykać kopalnie szybciej.

Zewnętrzne źródło
Już 1,7 mld zł strat górnictwa, a rozmowy o tym, kto za to zapłaci, przeciągają się

Ale oczywiście wtedy jak mityczny św. Graal pojawia się zgazowanie węgla, a kopalnie mają nagle natrafić na bogate pokłady węgla koksowego, których wcześniej geolodzy dziwnym trafem nie znaleźli.

Zgazowanie węgla wpisano na żądanie górniczych związków, które próbowały jakoś uzasadnić istnienie niepotrzebnych kopalń. Problem w tym, że w polskich warunkach nikt nie chce w nie inwestować, bo ta technologia jest za droga i nieopłacalna.

Umorzenie długów nic nie kosztuje

Co zrobi polski rząd? Dziura finansowa zionąca w polskim górnictwie jest coraz większa. Po 7 miesiącach strata spółek górniczych wyniosła 1,7 mld zł, z czego lwia część (powyżej miliarda), przypada na PGG.

Zewnętrzne źródło
Już 1,7 mld zł strat górnictwa, a rozmowy o tym, kto za to zapłaci, przeciągają się

PGG ciągle odracza spłatę składek na ZUS, na koniec 2020 r. do spłaty było to 880 mln zł zaległych składek.

W 2020 firmę uratowała „kowidowa” pożyczka z Polskiego Funduszu Rozwoju w kwocie 1 mld zł. Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl plan jest taki, żeby rząd umorzył pożyczkę PFR jak i składki na ZUS - w sumie jakieś 1,7 mld zł.

W PFR nieoficjalnie poinformowano nas, że ewentualne umorzenie pożyczki musi być decyzją rządu, na razie PGG obsługuje pożyczkę. Nasze źródła w PFR uchyliły się od odpowiedzi na pytanie, czy górnicza spółka już sygnalizowała im, że nie zamierza spłacić tego miliarda.

Zewnętrzne źródło
Już 1,7 mld zł strat górnictwa, a rozmowy o tym, kto za to zapłaci, przeciągają się

W kopalniach Taurona sytuacja także nie jest wesoła. Zadłużenie kopalń wobec grupy przekroczyło już 3 mld zł – spółka Tauron Wydobycie dostała w tym półroczu kolejną pożyczkę od swojej matki w kwocie 250 mln zł.

Tauron nie chce już dłużej pożyczać pieniędzy swej beznadziejnej córce i zamierza do końca roku sprzedać ją skarbowi państwa. Związkowcy protestują, bo rodzi to wiele problemów organizacyjnych, m.in. z tymi działami, które były wspólne w całej grupie, m.in. kadrami, czy usługami.

Jak będą się finansowały kopalnie Tauronu po ewentualnym przekazaniu ich do skarbu państwa jeśli od razu nie wystartuje program dopłat – tego także nie wiadomo.

Górnicy zdecydują

Niewykluczone jednak, że problem górnictwa rozwiążą sami górnicy, którzy wypną się na swoich związkowych działaczy i zagłosują nogami, gremialnie odchodząc z kopalń.

Uchwalona niedawno ustawa daje kolejne możliwości odchodzenia na opłacane z pieniędzy podatników urlopy górnicze tym pracownikom, którym brakuje trzech lub czterech lat do emerytury.

Polska Grupa Górnicza ogłosiła kilka dni temu ankietę wśród pracowników, chcąc wysondować ilu z nich chciałoby odejść. W zeszłym roku w dużo lepiej płacącej JSW liczba chętnych wyniosła 1800 osób, ale zarząd zgodził się „puścić” tylko 550.

Zewnętrzne źródło
Już 1,7 mld zł strat górnictwa, a rozmowy o tym, kto za to zapłaci, przeciągają się

Związkowcy alarmują, że w PGG już teraz brakuje rąk do pracy – na miejsce tych, którzy odeszli, zarząd nie chce przyjmować nowych. Ale zarząd tłumaczy, że dopóki nie wyjaśni się sytuacja finansowa firmy (czytaj: czy będą dopłaty do wydobycia), to nie będą zatrudniani nowi ludzie, bo byłoby to nieodpowiedzialne.

Odchodzący z kopalń górnicy sobie zapewne poradzą, pytanie jaki okrutny los spotka działaczy związkowych, oderwanych od życiodajnej kopalni.

Koniec górnictwa będzie też oznaczał znaczący uszczerbek w kasie „Solidarności” – dziś wpływy od górników to od 25 proc. do nawet połowy dochodów ze składek członkowskich.

Wyzłośliwiamy się na działaczach związkowych, ale przecież bez nich restrukturyzacja górnictwa byłaby kompletnie pozbawiona suspensu i elementów humorystycznych, nudna i przewidywalna, zupełnie jak w jakichś Niemczech. U nas jest znacznie bardziej interesująco, a czasem wesoło.

Np. w cytowanym już lipcowym wywiadzie dla Radia Piekary Dominik Kolorz tak oto mówił o negocjacjach tzw. umowy społecznej z rządem, zwłaszcza o nieobecności premiera Mateusza Morawieckiego. „Wysłali premiera Sasina i premier Sasin podpisał. Może będzie to pierwszy historyczny podpis pana premiera Sasina, po którym okaże się, że coś się udało”.

Ciekawe czy sam w to wierzy...

Tekst został opublikowany 5 października na portalu wysokienapiecie.pl

Komentarze