0:000:00

0:00

Lex Czarnek, czyli projekt zmian w ustawie oświatowej, który przygotował resort edukacji, został upubliczniony 7 lipca. Chodzi o kontrowersyjny i szeroko oprotestowany pomysł przyznania kuratorom oświaty większych uprawnień, m.in. możliwości odwołania dyrektora szkoły, zawieszenia działalności placówki niepublicznej czy zablokowania zajęć dodatkowych z organizacją społeczną. Pisaliśmy o tym w OKO.press:

Przeczytaj także:

O zagrożeniach wynikających z tego projektu rozmawiamy z Renatą Kaznowską, wiceprezydent Warszawy, odpowiedzialną m.in. za oświatę. Na ilustracji - z lewej strony. Z prawej - minister Przemysław Czarnek.

Anton Ambroziak, OKO.press: Co dla samorządu i oświaty oznacza wprowadzenie Lex Czarnek?

Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy odpowiedzialna za oświatę:

My, czyli środowisko samorządowe, stoimy na stanowisku, że po 1989 roku w oświacie nie było bardziej radykalnych zmian niż te zaproponowane przez ministra Czarnka.

Wydawało nam się, że nic gorszego niż rewolucja Anny Zalewskiej polskiej młodzieży nie można zaproponować. A przypomnę, że chodziło o likwidację gimnazjów bez konsultacji i analiz finansowych, z upchniętymi dwoma rocznikami w szkołach ponadpodstawowych, i wszystko w bardzo krótkim czasie. Myliłam się.

Zmiany w nadzorze pedagogicznym tylko z pozoru wydają się błahe. A uzasadnienie ich wprowadzenia ma uśpić czujność. Rodzice czytają, że to wszystko w trosce o nich, aby mieli wpływ na to, jak i czego uczy szkoła. Pan minister rozmija się z prawdą i jestem przekonana, że robi to w pełni świadomie.

Dzisiaj rodzice mają duży wpływ na to, jak funkcjonuje szkoła i jakie zajęcia są w niej realizowane. Bez ich zgody żadnych dodatkowych zajęć w szkole nie będzie. A jeżeli któryś z rodziców nie życzy sobie, aby dziecko uczestniczyło w takich, bądź innych zajęciach, po prostu na te zajęcia nie idzie, bo są one dobrowolne.

Minister Czarnek chce, by o tym, jakie zajęcia będą mogły się odbywać w szkole, jakie organizacje obywatelskie będą mogły w szkole się pojawić, decydował kurator. Dziś to kurator polityczny, w pełni podległy ministrowi. Rodzice nie będą mieli nic do powiedzenia, nawet jeśli będą chcieli zajęć z prawa europejskiego, ochrony klimatu, czy praw człowieka.

Pozytywna opinia kuratora, o której mowa w projekcie, to tak naprawdę gra słów. Chodzi o zgodę (przy opinii negatywnej zajęcia nie będą mogły się odbyć) i wyłączne prawo decydowania o szkolnych programach.

Co stanie się z tymi programami zajęć dodatkowych tj. "Szkoła praw człowieka", które warszawski samorząd zleca dziś organizacjom społecznym?

Tych zajęć i programów są setki, np. "Oswoić konflikt", organizowane przez stowarzyszenie na rzecz rozwoju i pomocy zmianom. Głównym celem projektu jest rozwijanie kompetencji emocjonalno-społecznych i rozwiązywania konfliktów bez przemocy.

Projekt jest kompleksowy: obejmuje warsztaty i konsultacje indywidualne dla uczniów, warsztaty z nauczycielami, a także rozmowy z rodzicami. I cieszy się naprawdę dużym zainteresowaniem. Jeśli prawo wejdzie w życie, ten świetny projekt będzie mógł być realizowany tylko i wyłącznie pod warunkiem, że pan minister Czarnek, głosem kuratorium, wyrazi na to zgodę.

Warto też podkreślić, że nowe prawo będzie ciosem dla wszystkich dodatkowych aktywności, także tych sportowych, czy dotyczących zajęć językowych. Dlaczego? Bo procedury będą wymagały zgłoszenia do kuratorium każdego wejścia organizacji, jakiejkolwiek, na teren szkoły. A procedury to czas.

Proszę też pamiętać, że minister Czarnek wyłącza z ustawy niektóre organizacje. To te, które będą realizować programy rządowe.

Jeśli pan minister będzie chciał wpuścić do szkoły fundamentalistyczną organizację, która wychowa nam dzieci, nie będzie musiał prosić o zgodę kuratora.

A jeśli w szkole potrzebna będzie interwencja kryzysowa z udziałem zewnętrznych ekspertów? Gdy dojdzie np. do eskalacji przemocy albo próby samobójczej jednego z uczniów?

Będziemy czekać co najmniej 30 dni na samą decyzję kuratorium, a każdy plan musimy przesłać z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Zdarzało nam się kilka razy wchodzić z interwencją do szkoły. Nasz zespół interwentów kryzysowych pomagał, gdy kilka lat temu doszło podczas wycieczki do wypadku autokarowego. To był szok dla dzieci. Było sporo rannych. Uczniowie potrzebowali wsparcia psychologicznego.

Niedawno mieliśmy śmiertelny wypadek, w którym uczeń ugodził kolegę nożem. W tej szkole spędziliśmy wiele miesięcy, ale z pomocą byliśmy na miejscu jeszcze tego samego dnia.

W takich sytuacjach nie ma czasu na oczekiwanie aż kurator zapozna się ze scenariuszem, prześwietli organizatorów. To, co robi ministerstwo, jest nieprawdopodobnie krótkowzroczne.

I oczywiście, jest to odebranie kolejnych kompetencji samorządowi, który przez trzydzieści lat budował w Polsce demokratyczną, otwartą edukację. Dzisiaj naszą rolę pan minister Czarnek próbuje sprowadzić do odpowiedzialności za kredę i tablicę.

No i finanse.

W Warszawie, razem z przedszkolami, samorząd prowadzi niemal tysiąc placówek oświatowych. Najwyższą pozycją budżetową m.st. Warszawy jest właśnie edukacja — to kwota prawie 5 mld złotych rocznie, przy subwencji oświatowej na poziomie nieco ponad 2,3 mld. Całą pozostałą kwotę dopłacają mieszkańcy, z budżetu miasta. Robimy to, by mieć przyjazną szkołę ze znakomitymi wynikami, również tymi międzynarodowymi.

Mówił o tym, podczas posiedzenia Sejmu premier Mateusz Morawiecki. Przywołał badania kompetencji PISA z 2018 roku, tylko zapomniał dodać, że chwali się nie swoimi sukcesami. Badania obejmowały gimnazjalistów.

Własne zasługi premier będzie mógł ogłaszać z końcem przyszłego roku, gdy dostaniemy wyniki uczniów po likwidacji gimnazjów. Ale patrząc na to, co działo się w ostatnich latach, jestem przekonana, że sytuacja ulegnie gwałtownemu pogorszeniu. Bo nauce i rozwojowi nie służy chaos, reformy, upychanie - i to dosłowne! - uczniów w szkołach średnich, gdy byliśmy zmuszeni zmieścić dwa roczniki w tych samych budynkach.

Lex Czarnek zmienia też sposób wybierania dyrektorów. W uzasadnieniu czytamy, że samorządowcy chętnie podpisują umowy na krótszy okres niż pięć lat, co nie sprzyja stabilności systemu edukacji. I dlatego w takich sytuacjach kandydatura będzie musiała dostać zielone światło kuratora. W innych przypadkach, o ile kandydat jest nauczycielem, kuratorium dostanie więcej głosów w komisji konkursowej — pięć zamiast trzech. Czy faktycznie coś niepokojącego dzieje się z konkursami, że należy tak drastycznie zmieniać rolę nadzoru pedagogicznego?

Nie wiem, skąd minister bierze dane. Na pewno nie z Warszawy. Zawsze podpisujemy umowy na pięć lat. Wyjątek stanowił ubiegły rok, gdy podpisywaliśmy roczne umowy z dyrektorami, którym kończył się kontrakt. Przypomnę, że trwała pandemia, głęboki lockdown i rozpisanie konkursów było zbyt dużym wyzwaniem. Podpisanie rocznych umów odbyło się zgodnie z wytycznymi MEN.

Pomysł na pięć głosów kuratorium oświaty w komisji, to kolejny pomysł na odbieranie kompetencji. Zadajemy pytanie: dlaczego? Minister Czarnek nie umie na nie odpowiedzieć.

Gdyby był uczciwy, musiałby nam powiedzieć, że ministerstwo chce przejąć wszystkie szkoły w Polsce; że chce je scentralizować, podporządkować ministerstwu i własnej wizji szkoły. Wtedy przynajmniej wszyscy wiedzielibyśmy, o co chodzi.

Jak przebiega w Warszawie procedura konkursowa?

W tym roku mamy aż 350 postępowań na 1000 placówek. To rok wyjątkowy, bo odroczyliśmy wiele konkursów ze względu na trudy pandemii.

I niestety obserwujemy niepokojący trend: mamy coraz mniej chętnych na stanowisko dyrektora. Nawet trudno mi sobie przypomnieć, aby gdzieś był więcej niż jeden kandydat.

W poprzednich latach zazwyczaj gotowych do objęcia funkcji zarządczych były dwie, trzy osoby. Teraz zainteresowanie piastowaniem tak odpowiedzialnej funkcji spada.

I będzie jeszcze gorzej, jeśli minister Czarnek wprowadzi tak opresyjne prawo. Mówiąc o opresyjnym prawie mam na myśli najbardziej absurdalny zapis z całego pakietu, czyli odpowiedzialność karna dyrektora za tzw. zagrożenie bezpieczeństwa ucznia. Groziłoby mu za to do trzech lat więzienia.

To jest przepis o charakterze mrożącym. Nie potrzebujemy takich regulacji w prawie oświatowym, bo kwestie odpowiedzialności karnej regulują inne przepisy. Tutaj chodzi o zastraszenie konkretnej grupy zawodowej. I dyrektorzy, a także związki zawodowe są wstrząśnięci.

W uzasadnieniu projektu ustawy czytamy, że większe uprawnienia kuratorom są potrzebne, bo dziś niekiedy dyrektorzy nie realizują zaleceń pokontrolnych. Słyszała Pani o takich sytuacjach?

Nie jestem w stanie przytoczyć ani jednego przykładu. Nie wiem, czy minister mija się z prawdą, czy ma takie dane z terenu, ale nie słyszałam o takim przypadku w Warszawie.

Jakie są najczęstsze powody odwołania dyrektora ze stanowiska?

Dwa lata temu mieliśmy przypadek niegospodarności pani dyrektor. Na prawie tysiąc placówek oświatowych, zdarza się to niebywale rzadko. Na podstawie obowiązujących przepisów przede wszystkim przeprowadzamy wnikliwe postępowanie wyjaśniające. Mieliśmy spór ucznia z dyrektorem, zdarzają się spory rodziców z dyrektorami.

Ale w takich sytuacjach kluczowe są mediacje, dlatego zamiast wizytatora z batem, do szkół wpuszczamy doświadczonych mediatorów, którzy pomagają rozwiązać problem.

Mamy nasz miejski zespół interwentów kryzysowych, są do takich zadań świetnie przygotowani. Jeśli mediacje nie rokują, dopiero wtedy podejmujemy decyzję o odwołaniu dyrektora. I tutaj nie trzeba nic więcej.

Minister Czarnek proponuje, by dyrektora odwoływać bez organu prowadzącego. Po prostu dostaniemy na biurko wniosek o odwołanie, a jeśli go nie wykonamy, to w ciągu 14 dni zostanie usunięty z automatu, z mocy ustawy. Innymi słowy, kurator zamienia nam się w quasi-prokuratora, który bez postępowania wyjaśniającego będzie mógł podjąć arbitralną decyzją.

Jak nauczyciele w takiej opresyjnej szkole mają prowadzić zajęcia? Młodzież ceni ich dziś przede wszystkim za to, że są ich wychowawcami, partnerami w procesie edukacji. Czy jeśli nad głową będzie wisiał bat władzy, będą jeszcze chcieli wykonywać ten wspaniały zawód?

Ze wstępnych arkuszy organizacyjnych na rok szkolny 2021/2022 wynika, że w Warszawie może zabraknąć nawet 2,9 tys. nauczycieli.

Dane z arkuszy majowych zawsze są nieco gorsze niż te, które podamy 1 września. Kończy się rok szkolny, wielu nauczycieli przechodzi na emerytury, inni wciąż się wahają.

W ubiegłym roku brakowało nam 1,7 tys. nauczycieli, ale w tym roku faktycznie może być ich jeszcze więcej. I póki co dyrektorzy jakoś sobie radzą. Nauczyciele zatrudniani są na półtora, a nawet dwa etaty. W Warszawie aż 5 tys. spośród nieco ponad 30 tys. nauczycieli osiągnęło wiek emerytalny. Pracują, bo nie ma komu, ale w końcu odejdą. I co wtedy? Pomysły, takie jak lex Czarnek, tylko pogarszają fatalną sytuację kadrową.

Jak do tej pory układała się współpraca magistratu z mazowieckim kuratorium oświaty?

Nie narzekamy na współpracę i myślę, że kuratorium nie ma też powodu, by narzekać na nas. Sporo nerwowości wkradło się w nasze relacje w ubiegłym roku, gdy czekaliśmy na rozstrzygnięcia dotyczące pandemii. Dyrektorzy potrzebowali wsparcia. Z tym było bardzo źle. Był wielki chaos.

Spotkania online były jednostronne: pani kurator wygłaszała monolog, wyłączała możliwość zadawania pytań, czy komentowania na czacie. Szkoda, bo dialog polega na słuchaniu uwag. W całej współpracy to są jednak niuanse.

Minister Czarnek stara się na poczekaniu wymyślić powód wprowadzenia nowej ustawy, ale przecież nie o poprawę naszych relacji z kuratorium tutaj chodzi. Pan minister chce wprowadzić własne ideologie do szkół. Nie zgadza się na żadną inną formę edukacji, więc ogranicza prawa uczniów i rodziców, ogranicza autonomię szkół i uprawnienia samorządów.

Minister mówił też, że nie chce by tak jak w Poznaniu, czy w Warszawie dochodziło do seksualizacji, lub demoralizacji dzieci.

Od kilku lat nadzoruję warszawską oświatę i nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek demoralizował naszych uczniów. Zdaje się, że to jakaś kolejna fobia ministra.

Muszę przyznać, że gdyby w warszawskiej szkole rozprawiać o „cnotach niewieścich”, to oznaczałoby, że mówimy o odwadze, sile, krytycznych myśleniu, poczuciu własnej wartości. Obawiam się, że upragnione przez ministra „posłuszeństwo” kobiety, w tym słowniku by się nie znalazło.

Czego samorząd w tej sytuacji oczekuje od MEiN?

Przede wszystkim oczekujemy, że pan minister zajmie się przygotowaniem szkół do rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Nie chcemy powtórki tego, co wydarzyło się w zeszłym roku.

Póki co, nie dzieje się nic: nie wiemy, czy wrócimy do nauki stacjonarnie, hybrydowo, a może zdalnie. Pan minister nie przedstawia nam też żadnych scenariuszy działań, które miałyby wesprzeć uczniów w kolejnym roku szkolnym.

W Warszawie mamy dość komfortową sytuację, na którą pracowaliśmy kilka lat. Jako jedyna gmina w Polsce stworzyliśmy olbrzymią, wspólną platformę edukacyjną. Każdy uczeń i nauczyciel (ponad 200 tys. uczniów i ponad 30 tys. nauczycieli) może uczestniczyć w zajęciach czy dostać się do materiałów poprzez jedno kliknięcie.

Robiliśmy szkolenia dla nauczycieli i rodziców, by mogli poznać to narzędzie. Przygotowaliśmy też setki scenariuszy lekcji online, a także organizowaliśmy korepetycje online, które cieszyły się ogromnym powodzeniem, wśród maturzystów i uczniów klas ósmych. Ale to nie wystarczy.

Uczniowie ponad rok spędzili w domach. Powinniśmy skupić się na ich psychice, na odbudowaniu relacji. Za to minister proponuje rewolucję, która pozbawi uczniów ich ulubionych programów, a być może i nauczycieli. Myślę, że nie na to czeka dzisiaj polska młodzież.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze