Historia, jakiej mają nauczać szkoły ponadpodstawowe nafaszerowana jest faktografią polityczno-militarno-wojenną. To męska opowieść (dwie kobiety kontra ponad 60 mężczyzn), z naciskiem na triumfy i czyny heroiczne. W dydaktyce dumy nie mieści się polski antysemityzm, a tragiczne relacje polsko-litewskie i polsko-ukraińskie to robota niemieckiego okupanta.
"Celem takiego nauczania historii jest raczej formowanie pamięci zbiorowej, niż rozwijanie krytycznego podejścia do przeszłości. Absolwent szkoły min. Zalewskiej będzie wyposażony w szczegółową wiedzę i może nawet będzie dumny z naszej historii, ale pozostanie bezbronny wobec innych choćby i krzywdzących opinii o polskich dziejach" - propozycję nowej podstawy programowej do historii w szkołach ponadpodstawowych analizują dla OKO.press:
Oto ich analiza:
Jeden z najważniejszych przedwyborczych postulatów Prawa i Sprawiedliwości dotyczył naprawy edukacji historycznej, która – zdaniem członków tej partii – była błędna, szkodliwa i opierała się na tzw. pedagogice wstydu. Edukacja poprzedniej epoki była jak wyjaśnił w TVP Historia 30 kwietnia 2016 prezydent Andrzej Duda, zupełnie „nieracjonalnym działaniem”, które miało na celu zabrać Polakom to, z czego powinni być dumni.
„To inni powinni się wstydzić” – mówił Duda, wskazując wyraźne na odrębność historii „naszej” i historii „innych”.
Przypomnijmy: podstawa programowa to najważniejszy rządowy dokument opisujący minimalne treści nauczania z każdego przedmiotu. Wskazuje, czego trzeba nauczyć. Autorzy podręczników i wszyscy nauczyciele - nawet ci, którzy pracują według programów autorskich - muszą zawrzeć w skonstruowanym przez siebie kursie wszystkie punkty podstawy. Dodajmy dla jasności, że nie ma zakazu realizowania innych treści.
Zasada jest prosta (przynajmniej na razie): nauczycielu pracuj jak chcesz, ale to, co zapisane w podstawie zrobić musisz.
Analizowany projekt podstawy programowej to dokument roboczy. Pozwala jednak na sformułowanie kilku uwag, jak w zamierzeniu minister Zalewskiej i jej urzędników ma wyglądać edukacja historyczna w polskich szkołach ponadpodstawowych.
W przedstawionym do konsultacji dokumencie
zdecydowanie dominuje historia polityczna oraz historia ustroju. Stosunkowo niewiele jest zagadnień dotyczących historii społecznej, kultury czy gospodarki.
O życiu codziennym wspominano jedynie trzykrotnie w kontekście:
W porównaniu z poprzednią podstawą do gimnazjum i szkół ponadgimnazjalnych o wiele więcej jest natomiast zagadnień związanych z historią wojskowości.
Znacząco rozbudowano zapisy dotyczące wojen XVII wieku oraz wojny obronnej we wrześniu 1939 roku, a więc tematy, które nafaszerowane są faktografią polityczno-militarno-wojenną.
Kobiece postacie wymienione w tekście projektu to żyjąca w XVI w. Anna Jagiellonka oraz Irena Sendlerowa. Ponadto kobiety wspomniane są jeszcze jako podmiot zbiorowy w kontekście emancypacji, choć wątek ten wprowadzono w istocie jako fakultatywny: „uczeń charakteryzuje przemiany obyczajowe (np. ruch emancypacyjny kobiet)”.
Pomijając fakt, że trudno taką marginalizację kobiet uznać za właściwą, to wspomnienie akurat Anny Jagiellonki (a nie np. Marii Skłodowskiej-Curie, Anny Walentynowicz czy królowej Jadwigi) wydaje się dyskusyjne.
Brak tych postaci jest o tyle wyraźny, że mężczyźni są w podstawie wymieniani z imienia i nazwiska czy przydomku stosunkowo licznie – w sumie jest ich przeszło sześćdziesięciu,
przy czym i w tym wypadku ich dobór bywa niekiedy zaskakujący.
Nauczyciele mają zazwyczaj problem z odczytaniem takiego komunikatu: czy to znaczy, że wymienione postacie są ważniejsze od pozostałych? Czy o niewymienionych osobach można po prostu nie wspominać?
Tradycyjnie podstawa programowa składa się z ogólnych celów kształcenia i tak zwanych zapisów szczegółowych, odnoszących się do określonych – ujętych mniej lub bardziej konkretnie – wydarzeń.
Przedstawione w nowej podstawie zapisy szczegółowe naprawdę zasługują na to określenie. Wymieniono tu wprost postacie, wydarzenia i procesy, które uczniowie mają poznać. Na przykład uczniowie (na poziomie rozszerzonym) mają „rozpoznawać najwybitniejszych przedstawicieli nowoczesnych ruchów politycznych i oceniać ich dokonania”, przy czym do tego grona – obok spodziewanych w takim zestawieniu Piłsudskiego, Dmowskiego, Daszyńskiego i Witosa – zaliczono także Zygmunta Balickiego, Jana Ludwika Popławskiego, Bolesława Wysłoucha, Jana Stapińskiego i Edwarda Abramowskiego.
Dla kontrastu warto odnotować, że w tym samym dokumencie z imienia i nazwiska nie zostali jednak wymienieni prezydenci II RP, pierwsi sekretarze KC PZPR czy działacze opozycji demokratycznej czasów PRL.
W podstawie trzykrotnie pada nazwisko Piłsudskiego, mowa o Witosie, Janie Pawle II, a nawet "niezłomnym" rotmistrzu Pileckim, ale nie ma Wałęsy, Kuronia, Mazowieckiego czy Balcerowicza.
Sytuacja ta nie oznacza jednak, że osoby te znikną z lekcji historii: ich obecności nie wykluczają stosunkowo liczne zapisy o bardziej ogólnym charakterze (np.: „uczeń charakteryzuje i ocenia działalność opozycji politycznej w latach 1976-1980”; „uczeń identyfikuje najważniejsze postacie „Solidarności” (z perspektywy ogólnopolskiej i lokalnej)”.
W podstawie nie ma też ani jednej wzmianki o Lechu Kaczyńskim czy innym bohaterze historii w wersji PiS - Janie Olszewskim.
Różnice w poziomie szczegółowości poszczególnych zapisów i brak bezpośrednich wzmianek o określonych osobach można zatem interpretować jako niekonsekwencję autorów podstawy, a nie jako działania zmierzające do pisania historii na nowo.
Historia to nie tylko analiza materiałów źródłowych, lecz także spory i różne interpretacje minionych wydarzeń. Choć w celach ogólnych nauczania wskazano, że uczniowie mają rozwijać krytycyzm poznawczy, to w praktyce w wielu punktach podstawy prezentowana jest uproszczona wizja przeszłości Polski. Na przykład
w punkcie dotyczącym postaw społeczeństwa polskiego wobec Holokaustu mowa jest jedynie o postawach bohaterskich ("z uwzględnieniem "sprawiedliwych" na przykładzie Ireny Sendlerowej i rodziny Ulmów"), przemilczane są zaś – udokumentowane źródłowo – postawy niechętne ludności żydowskiej czy wręcz wspierającej jej eksterminację.
Podobna jednostronność jest dostrzegalna przy omawianiu zagadnień z okresu dwudziestolecia międzywojennego. I w tym wypadku nie ma mowy o postawach antysemickich, a od uczniów oczekiwana jest przede wszystkim znajomość osiągnięć czy sukcesów II RP, a nie jej – licznych przecież i silnie rzutujących na losy tego państwa – problemów.
Podobna jednostronność narracji uwidacznia się też w zapisach dotyczących polityki okupantów w okresie II wojny światowej. Na poziomie rozszerzonym uczniowie „wyjaśniają rolę okupantów w zaognianiu trudnych relacji polsko-litewskich i polsko-ukraińskich”.
Tak sformułowany zapis zdejmuje z nauczycieli i autorów podręczników obowiązek pełniejszego przedstawienia tła konfliktów między Polakami a Litwinami i Ukraińcami. Tymczasem bez jego znajomości trudno zrozumieć, dlaczego polityka okupantów była w tym zakresie tak skuteczna.
Podstawa programowa odpowiada nie tylko na pytanie, „czego” mamy uczyć, ale również sugeruje „jak”. Czytamy o tym we wstępie oraz we wspomnianych wyżej „wymaganiach ogólnych”, w których określono zespół umiejętności historycznych rozwijanych u uczniów, takich jak: odróżnianie informacji od opinii, krytyczne podejście do źródeł informacji (jakże ważne w zalewie fake news!), dostrzeganie zależności między wydarzeniami z przeszłości a współczesnością itd.
Wymieniony katalog celów ogólnych w zasadzie powtarza zapisy wcześniejszej podstawy programowej. Podkreślić należy, że wśród najważniejszych celów edukacji historycznej znalazło się kształcenie umiejętności „krytycznego odnoszenia się do przeszłości” czy rozwijania – znanego w nowoczesnej dydaktyce historii – „myślenia historycznego". Docenić również wypada, że za istotny cel nauki historii uznano także „budowanie szacunku dla innych ludzi oraz dokonań innych narodów i państw”.
Pozostaje jednak pytanie o to, w jaki sposób te godne pochwały zapisy mają być realizowane, skoro treści nauczania niekiedy im przeczą.
Niepokojącym zjawiskiem jest rzadkie odwołanie do pracy z materiałami źródłowymi. Bezpośrednie wzmianki o takiej metodzie pojawiają się w całym tekście podstawy jedynie trzy razy (!) i to wyłącznie na poziomie rozszerzonym.
Bez analizy źródeł nie możemy mówić o kształceniu samodzielnego myślenia czy o rozwijaniu umiejętności krytycznej lektury źródeł, a zatem o kompetencjach użytecznych nie tylko dla uczniów realizujących historię na poziomie rozszerzonym.
Na początku dokumentu jego autorzy piszą: „Zbiorowa pamięć przechowuje obraz dziejów. Nasza rodzima pamięć formuje się od ponad tysiąca lat. Ta, która obejmuje dzieje powszechne, liczy tysiąclecia”.
Ta niezbyt głęboka historiograficzna refleksja wyznacza horyzont całego dokumentu i wskazuje, że celem dydaktyki historii jest raczej formowanie pamięci zbiorowej niż rozwijanie u uczniów krytycznego podejścia do przeszłości.
Do podobnych wniosków prowadzi także lektura szczegółowych zapisów podstawy. Absolwent nowej szkoły minister Zalewskiej będzie zatem w teorii wyposażony w szeroki zespół wiadomości na temat przeszłości swojego kraju i być może nawet – tak jak życzył sobie tego prezydent Duda – będzie z tej przeszłości szczerze dumny. Problem polega na tym, że w praktyce pozostanie on jednocześnie dość bezbronny wobec innych, być może krzywdzących opinii na temat naszych dziejów. Wychowany w przekonaniu, że tylko My mamy rację a tylko Inni mają przepraszać, nie będzie w stanie rozmawiać o przeszłości z ludźmi o odmiennych poglądach czy doświadczeniach – nie będzie mógł zatem ich przekonać o słuszności swoich racji.
Ostatecznie wydaje się, że podstawa programowa w obecnym kształcie spełnia marzenia prezydenta Dudy. Nauczani zgodnie z jej zapisami uczniowie rzeczywiście nie będą się raczej wstydzić za swoich przodków. Pytanie tylko, czy nauczyciele mają uczyć historii czy mitów?
Komentarze