0:000:00

0:00

Prezes PiS Jarosław Kaczyński udzielił obszernego wywiadu „Gazecie Polskiej” (4 lipca 2018). Połowa rozmowy poświęcona była zjawisku „antypolonizmu” oraz wielkiemu sukcesowi, którym – zdaniem Kaczyńskiego – było podpisanie deklaracji polsko-izraelskiej w sprawie historii.

Jak pisaliśmy już w OKO.press, i jak pisała krytyczna wobec premiera Netanjahu prasa izraelska, Kaczyński nie jest tu całkiem bez racji. Deklaracja m.in. potępia na równi antysemityzm i „antypolonizm”, traktując je jako zjawiska równorzędne, co jest przynajmniej w części zaakceptowaniem promowanej przez PiS wizji historii.

"Antypolonizm po prostu nam przeszkadza — państwu w jego aktywności, ale i każdemu Polakowi, który go doświadcza" — przekonywał, powtarzając słowo "antypolonizm" wielokrotnie.

Kaczyński mówił: „Polskie społeczeństwo i polskie państwo podziemne nie miało nic wspólnego z Holocaustem, przeciwnie – robiło, co mogło, by ratować swych obywateli narodowości żydowskiej. (...)

Fundamentem antypolonizmu jest przeświadczenie o zupełnie innej roli Polski jako państwa i Polaków jako społeczeństwa podczas II wojny światowej.

W bardzo wielu przekazach, w narracjach całych środowisk czy po prostu w świadomości ważnych grup, jesteśmy albo kolaborantami nazistów – często beznarodowych – albo wręcz ich sojusznikami”.

Później zarzuca opozycji – i całej III RP – że nie broniła Polski przed „antypolonizmem”. Mówił:

„Polaków musztrowano pedagogiką wstydu, kazano nam się tłumaczyć ze wszystkiego, przepraszać jako naród za czyny popełnione przez wykolejeńców, za haniebne zbrodnie, popełniane przez margines. Hojnie obdzielano nas odpowiedzialnością za przeróżne złe czyny, wyolbrzymione, czasami wręcz wymyślone”.

Manipulacje i insynuacje

Powiedzmy na wstępie: prezes PiS dokonuje w tym miejscu manipulacji. Nie podaje żadnego przykładu „haniebnych zbrodni, popełnianych przez margines”, za które odpowiedzialnością obciążano rzekomo wszystkich Polaków.

Nie mówi, kto "pedagogikę wstydu" uprawiał i kto ją akceptował, poza bliżej nieokreślonymi „elitami” (sam do tych elit przecież zawsze należał). Nie wiadomo, czy chodzi mu o Jedwabne (odpowiedzialność polskich mieszkańców za zbrodnie popełnione na lokalnych Żydach potwierdziło nawet śledztwo IPN), czy o publikacje historyków – takie jak wydaną niedawno pracę zbiorową „Dalej jest noc” – które pokazują znacznie powszechniejszy niż dotąd sądzono współudział ludności polskiej w Zagładzie.

Kaczyński tylko rzuca insynuacje, których adresatów czytelnik ma się sam domyśleć.

Używa także słowa „antypolonizm”, wprowadzając je tym samym do samego środka polskiej debaty publicznej.

Sprawdziliśmy historię tego słowa – i jest bardzo ciekawa.

Pierwszy raz słowa „antypolonizm” użył w felietonie opublikowanym w 1946 roku w „Przekroju” Edmund Osmańczyk. Była to arcyciekawa postać: pisarz i dziennikarz, przedwojenny działacz mniejszości polskiej na Śląsku, był członkiem AK, powstaniec warszawski ale i żołnierz I Armii Ludowego Wojska Polskiego. Osmańczyk był korespondentem wojennym, opisywał proces w Norymberdze, po wojnie pracował jako dziennikarz – m.in. w ONZ – oraz był niemal przez cały PRL posłem na Sejm. Związał się z opozycją demokratyczną i w pierwszych wolnych wyborach do Senatu (1989) został senatorem z ramienia opozycji.

Felieton „Antypolonizm” był tak trudny dla cenzury PRL, że go przez lata nie wznawiano w zbiorach artykułów Osmańczyka. Opublikowano go dopiero w 1983 roku.

Zaczynał się od listu, który autor otrzymał z Centralnego Komitetu Żydów Polskich jesienią 1945 roku. Początek listu był taki:

„Od dłuższego już czasu otrzymujemy z rozmaitych miast i osiedli alarmujące i zgrozą przejmujące raporty o bestialskich mordach, dokonywanych przez uzbrojone bandy na bezbronnych szczątkach ludności żydowskiej”.

Chodziło o mordy popełniane na Żydach przez żołnierzy antykomunistycznego podziemia – i apolitycznych bandytów – których skalę kwestionuje dziś oficjalna rządowa historia (podczas gdy niezależni historycy, np. prof. Marcin Zaremba, szacują, że po wojnie w Polsce zginęło kilkuset ocalałych z Zagłady Żydów).

Osmańczyk pisze później o nienawiści rasowej, wpojonej Niemcom przez „200 lat pruskiego wychowania”. Wspomina o pogromie kieleckim – podczas którego w lipcu 1946 roku Polacy zamordowali kilkudziesięciu Żydów – potępiając zdziczenie i nienawiść. Pisze o bratobójczych mordach i samosądach w czasie okupacji. „Słaby jest moralnie człowiek w Polsce” – konkluduje.

Wtedy dochodzi do antypolonizmu. Zacytujmy. „Nie ma zła dobrego dla jednych, złego dla drugich. Jeśli przeciwstawiamy się antypolonizmowi w świecie, nie możemy dopuszczać do antysemityzmu w Polsce. Powstaje bowiem wtedy samobójcze zjawisko, kiedy w Polsce antysemityzm zmienia się w antypolonizm. Uderzamy odrazą moralną w drugiego człowieka i trafiamy w siebie w identyczny sposób, jak to uczynili Niemcy.

Wystarczy przebywać kilka miesięcy za granicą i przebijać się codziennie przez niechęć obcą do Polaków, aby pojąć, że

wzrastający w świecie antypolonizm ma to samo źródło co antysemityzm: niechęć do ludzi słabych, chronicznie przez los upośledzonych, ludzi słabych rozpiętością między nadzieją jednostek a nędzą masy, ludzi żyjących w rozproszeniu, ciągle walczących o swą ojczyznę (...)”.

Antypolonizm dla Osmańczyka, podobnie jak antysemityzm, jest „niechęcią wobec narodów upośledzonych”. Pisał:

„Mamy więc antypolonizm zażenowany, podstępny, szczery, nienawistny, pogardliwy, bezwzględny. Stajemy się niepopularni jako naród i tak jak w narodzie żydowskim jednostkom tylko przyznaje się prawo do pozyskiwania sympatii”.

Felieton Osmańczyka nie jest wygodny dziś dla nikogo. Prawicę może oburzyć podkreślanie wojennego zdziczenia i powszechności antysemityzmu w Polsce oraz potępienie powojennych mordów na Żydach. Lewicę – zrównanie antysemityzmu i antypolonizmu.

Antysemityzm jest bowiem rozbudowaną doktryną, o rasistowskich lub religijnych podstawach, która doprowadziła do Zagłady. „Antypolonizm” jest co najwyżej zgeneralizowaną niechęcią wobec Polaków.

Szczypiorski o antypoloniźmie żydowskim

Po Osmańczyku słowo wyszło z użycia do lat 80. W 1983 roku ukazało się wznowienie jego felietonu. W 1986 – jak pisze dziennikarz Aleksander Klugman („Żyd – co to znaczy?”, Wiedza Powszechna, Warszawa 2003) - o antypolonizmie mówił w odczycie wygłoszonym w Kościele NMP w Warszawie pisarz i działacz opozycji Andrzej Szczypiorski. „Z opowieści mego ojca (...) wiem doskonale, że antypolonizm był ostry i gwałtowny w pewnych sferach żydowskich, zarówno w ortodoksyjnych, z racji ich przekonań i obyczajów, jak i w komunizujących, z racji ich przywiązania do ZSRR” – mówił.

Sprawa wróciła w 1989 roku. Tym razem o „antypolonizmie” wspomniał prymas Józef Glemp w homilii wygłoszonej na Jasnej Górze 20 sierpnia. Trwał wówczas spór o klasztor karmelitanek na terenie obozu śmierci w Oświęcimiu, którego usunięcia domagała się część środowisk żydowskich (traktując obóz jako cmentarz). Kard. Glemp zarzucił „żydowskim ośrodkom na świecie” prowadzenie „kampanii antypolskiej”. Potem twierdził, że jego wypowiedzi zostały źle zinterpretowane.

Kaczyński po Pająku

Prawdziwą karierę słowo „antypolonizm” zaczęło robić jednak dopiero od drugiej połowy lat 90. Jego narastającą popularność łatwo sprawdzić w katalogach Biblioteki Narodowej. Pierwotnie używają go postaci z marginesu, radykałowie prawicy – tacy jak Henryk Pająk, autor wydanej w 1996 roku książki „Strach być Polakiem”. Sądząc po liczbie książek i artykułów prasowych, momentem przełomowym był spór o zbrodnię w Jedwabnem. Po nim nastąpił prawdziwy wysyp tekstów o domniemanym „antypolonizmie”. Dziś Kaczyński z marginesu debaty wprowadza to słowo do jej centrum.

Po drodze, jak widać, zmieniło ono znaczenie: Osmańczyk pisał o niechęci do Polaków jako do narodu słabego i sprawiającego wieczne problemy. Zarówno Kaczyński, jak i wcześniejsi autorzy, mówią już o czymś innym: o niechęci do Polaków uzasadnionej fikcyjnymi ich zdaniem przewinami w czasie Zagłady.

O co chodzi w „antypolonizmie” według prawicy? Podsumujmy:

  • To niechęć do Polaków jako narodowości;
  • Opiera się na przypisywaniu całemu społeczeństwu niepopełnionych win w czasie II wojny światowej;
  • Antypolonizm jest równy antysemityzmowi – i jedno, i drugie się potępia, co sugeruje równorzędność obu tych zjawisk.

Wszystkie te trzy elementy definicji antypolonizmu są fałszywe.

  • Nie ma żadnych dowodów na niechęć do Polaków jako narodowości; nikt np. nie mówi o sobie „jestem antypolonistą” na takiej samej zasadzie, na jakiej przedwojenna prawica polska z dumą ogłaszała swój antysemityzm;
  • Nikt nie przypisuje „wszystkim Polakom” niepopełnionych win; trwa dyskusja – oparta na pracach historyków i faktach – dotycząca rozpowszechnienia postaw antysemickich w czasie II wojny światowej i zakresu współpracy z Niemcami w Zagładzie;
  • Antysemityzm i antypolonizm nie są równorzędne (o ile ten drugi w ogóle istnieje). Antysemityzm jest niechęcią do Żydów jako Żydów, często o podtekście religijnym lub rasistowskim. Niechęć do Polaków – o ile istnieje – opiera się na przypisywaniu polskiemu społeczeństwu prawdziwych lub wyolbrzymionych win w określonej historycznej sytuacji.
  • Antysemityzm ma długą i historię i jest rozbudowaną doktryną z obszerną literaturą – od „Protokołów mędrców Syjonu” zaczynając. Antypolonizm, o ile w ogóle istnieje, nie ma żadnej teoretycznej literatury. Nie ma też partii antypolonistycznych, tak jak były partie antysemickie.
  • Antysemityzm doprowadził wreszcie do Holocaustu.

Cała konstrukcja pojęcia "antypolonizm" jest więc w fundamentalny sposób fałszywa. Nie przeszkadzało to ani premierowi Morawieckiemu, który użył go podczas przemówienia na rocznicę Marca '68 we Wrocławiu (salę opuścił wtedy 93-letni profesor Ryszard Kaczorowski, uczestnik wydarzeń). Nie przeszkadza też Kaczyńskiemu.

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze