Jarosław Kaczyński znów mówi o tym, że "prawdziwy" kurs euro jest inny niż ten, który wszyscy widzimy w kantorach. Problem z jego wypowiedziami polega na tym, że zagadnienie ekonomiczne przedstawia tak, jakbyśmy mieli do czynienia ze spiskiem, ukrytym kursem euro
Na początku lipca 2022 podczas spotkania w Białymstoku prezes PiS Jarosław Kaczyński, mówiąc o lekarzach, którzy wyjechali do pracy na Zachód, podzielił się frapującą opinią na temat kursu euro. Przytoczmy:
"Ale [lekarze] będą wracać, bo już dzisiaj nie przyjmują propozycji w Niemczech, bo tam się mniej płaci niż tu. Nawet jeśli przyjąć tę — niemającą nic wspólnego z rzeczywistą wartością — ten sposób przeliczania euro na złotówki. Przecież w Niemczech euro nie jest warte więcej niż trzy złote, nawet jest mniej warte, a nie 4,50 czy prawie pięć".
Kaczyński nie precyzował, o co dokładnie chodzi. Bo jasne jest, że oficjalny kurs wymiany jest zupełnie inny, w ostatnich miesiącach niebezpiecznie bliski 5 złotych.
Po wielu kpinach z tej wypowiedzi Kaczyński odniósł się do niej ponownie w Mielcu 4 września:
„Tak przy okazji, pewne wyjaśnienie, bo jestem atakowany z tego powodu, że powiedziałem (w Białymstoku - red.) oczywistą prawdę, że euro nie ma siły nabywczej 4,85 zł, ani nawet - powiedziałem - 3 zł. Uczciwie powiem, że myślałem, że zrobię to z ostrożności, bo tak naprawdę, to jest mniej. (...) Ja nie mówiłem, jak niektórzy zrozumieli, że w Polsce są takie kantory, gdzie można kupić euro za 3 złote. Ja mówiłem tylko o tym, że jest różnica między wartością na rynku walutowym a wartością przy realnych transakcjach”.
Kaczyński dodał też, że ostatnim razem nawet zawyżył wartość euro, a „jeden z ekonomistów” policzył, że chodzi o 2,55 zł.
I dodawał:
Jeżeli mówią w sile nabywczej, to liczy się to, co naprawdę mamy, a nie to, co mamy w tym przeliczeniu walutowym, gdzie euro jest tam warte 4,70 w tej chwili
Wiemy już więc na pewno, że nie chodziło o przejęzyczenie albo pomyłkę. Spróbujmy zatem zrozumieć, o co dokładnie chodzi i czy takie podejście do kursu euro może być pomocne.
Kaczyńskiemu chodzi - jak sam powiedział - o siłę nabywczą waluty. Jeśli ktoś miał nadzieję, że istnieje jakiś drugi rynek waluty i uda się na nim kupić euro prawie dwukrotnie taniej, to będzie rozczarowany. Pamiętajmy, że siła nabywcza to miara abstrakcyjna. Przydaje się do porównania poziomu cen między krajami.
Przyjmijmy, że umowny kurs złotówki według parytetu siły nabywczej (purchasing power parity, PPP) na 2,5 złotego wobec euro, aby łatwiej wyobrazić sobie konsekwencje takiego kursu. Nie mamy bowiem jednej, "właściwej" miary. Wszystko zależy od punktu odniesienia. Eurostat w swojej bazie danych nie daje nam porównania do całej strefy euro. Najbliżej jest stara unijna piętnastka, w której większość krajów jest w tej strefie. Tutaj w 2020 roku kurs PPP złotego wobec tych krajów (przybliżenie do euro) wynosił 2,26 zł. Dr Michał Możdżeń mówi o 2,3-2,4 zł w 2020 roku wobec euro. Można więc przyjąć, że nienazwany ekspert, którego cytuje Jarosław Kaczyński, miał rację.
Ale nie należy mieszać tej wartości z kursem walutowym.
Ekonomiści, którzy wyliczają wartość nabywczą walut, przyjmują pewien umowny koszyk dóbr podstawowych – podobnie jak w przypadku obliczania wskaźnika inflacji. Następnie porównują, ile za ten koszyk zapłacimy w poszczególnych krajach. Taki kurs PPP (1 euro = 2,5 złotego) oznacza, że za koszyk podstawowych dóbr, za który w strefie euro zapłacilibyśmy 100 euro, w Polsce kosztowałby przeciętnie 250 złotych. A to w praktyce oznacza ni mniej, ni więcej, jak to, że w Polsce jest taniej.
„Parytet siły nabywczej sam w sobie jest trudny do interpretacji” – mówi dla OKO.press dr Maciej Grodzicki z Uniwersytetu Jagiellońskiego i członek Polskiej Sieci Ekonomii – „To zestawienie siły nabywczej w dwóch krajach, ale w dwóch różnych walutach.
Prostszy jest wskaźnik poziomu cen, który dostajemy po przeliczeniu kursu PPP przez nominalny kurs waluty (czyli ten znany np. z kantorów). Ten wskaźnik ma dwie interpretacje. Z jednej strony mówi nam to, że w Polsce średnio jest dwa razy taniej niż w strefie euro. Płaca Polaka jest mniej więcej trzy-cztery razy niższa niż Niemca, ale poziom cen w naszym kraju również jest niższy, więc ostatecznie siła nabywcza w Polsce jest bliższa niemieckiej, niż wynikałoby to z kursu walutowego".
Niestety nie jest tak, że taki stan rzeczy ma tylko pozytywne konsekwencje. W Polsce jest taniej niż w Niemczech, ale gdy jedziemy do Niemiec czy innego kraju strefy euro - widzimy wyraźnie, że jest tam znacząco drożej niż w Polsce.
"Jeśli chcemy wyjechać za granicę lub kupić jakieś aktywa zagraniczne, importować maszyny czy technologie, to wówczas jest to dla nas relatywnie droższe. Czyli coś za coś" - tłumaczy dr Grodzicki - "Właściwie wskaźnik poziomu cen jest urealnionym kursem walutowym. Czyli złoty jest mniej więcej dwa razy słabszy od euro, a nie, jak wynikałoby z nominalnego kursu — prawie pięć razy.
Słaby realny kurs walutowy jest korzystny dla modelu konkurowania niskimi kosztami pracy. Zagraniczne korporacje chętniej inwestują w Polsce, bo tutaj znajdą tanich pracowników i dostawców, mogą coś taniej wybudować, czy nawet tanio przejąć polskiego konkurenta. Oznacza to też, że polski eksport jest konkurencyjny — firmy ze strefy euro chętnie kupują od nas dobra. Ale z drugiej strony, import do Polski jest relatywnie droższy, a na tym często tracą polscy przedsiębiorcy i konsumenci”.
Spójrzmy teraz na kurs euro do złotówki w PPP w ostatnich latach:
Autor wykresu: dr Michał Możdżeń, @micha_mozdzen
Dla uproszczenia i możliwości zastosowania dłuższego przebiegu czasowego korzystamy z porównania do krajów starej Unii, czyli piętnastki z lat 1995-2004. Zaznaczmy, że oznacza to, że dokładne wartości mogą się nieco różnić, ale nie na tyle, by zmieniły ogólny obraz.
Kurs od lat systematycznie rośnie, co jest typowe dla kraju, który się rozwija i nadgania zaległości. Średni kurs NBP euro do złotego za 2020 rok wynosił 4,44 zł, w PPP – 2,26 zł. Czyli wówczas poziom cen w Polsce to zaledwie 51 proc. poziomu z krajów starej Unii. To jeden z najniższych w UE. Korzystniej dla kupujących było wówczas w Rumunii (45 proc.) i w Bułgarii (46 proc.). Reszta krajów wspólnoty miała wyższy poziom cen. Także te, w których mamy euro, jak Litwa (60 proc.) i Łotwa (67 proc.).
Najlepiej – choć nieidealnie – różnice między krajami w poziomie cen tłumaczy poziom rozwoju gospodarczego. Ogólna zasada brzmi: im wyższy poziom PKB na osobę, tym wyższy poziom cen. Posłużmy się znów wykresem autorstwa dr. Możdżenia.
Problem z wypowiedziami Jarosława Kaczyńskiego polega przede wszystkim na tym, że zagadnienie ekonomiczne przedstawia tak, jakbyśmy mieli do czynienia ze spiskiem, ukrytym kursem.
„Liczy się to, co naprawdę mamy, a nie to, co mamy w tym przeliczeniu walutowym” – mówi prezes Kaczyński, ale to nieprawda. Nie można zestawiać obu tych kursów i nazwać jednego z nich prawdziwszym.
Oba mają swoją funkcję. Kurs walutowy służy do sprzedaży i kupna waluty. Kurs PPP do analizy poziomu cen między krajami. Ostatecznie jednak zawsze musimy skorzystać z oficjalnego kursu, a wszystko wyrównuje się dopiero, gdy te pieniądze wydajemy.
I pamiętajmy jeszcze, że nie jest to problem jednowymiarowy, gdzie drogie euro jest złe, a tanie jest korzystne. Wszystko zależy od tego, kim w życiu gospodarczym jesteśmy.
Dr Grodzicki: „To, że kurs jest słabszy, sprzyja wysokiej aktywności gospodarczej. Umocnienie kursu, zwłaszcza znaczne i szybkie, mogłoby aktywność gospodarczą osłabić. Przez lata dbaliśmy o eksport i kolejnym ekipom rządzącym zależało, by euro nie było zbyt tanie – zaczęło się to jeszcze za ministra Rostowskiego z rządu PO-PSL w trakcie kryzysu finansowego 2009 roku".
Niestety analogicznie do sytuacji z konsumpcją prywatną, również w sferze inwestycji ten kij ma dwa końce. Według dr. Grodzickiego, obecna sytuacja złotego bardziej sprzyja firmom zagranicznym w Polsce, a często jest trudna dla rodzimych biznesów.
"Zagraniczny biznes jest bardziej skupiony na eksporcie – produkuje przy pomocy własnej technologii przy pomocy tanich, polskich pracowników, a następnie sprzedaje poza Polską" - tłumaczy naukowiec - "Tymczasem polskie firmy mają stosunkowo większe potrzeby importowe – muszą choćby kupować zagraniczną technologię i maszyny.
NBP pod wodzą prezesa długo grał na osłabienie kursu, i nawet nieco zbyt długo. Bo półtora roku temu widzieliśmy już, że ceny ropy i inflacja rosły, a oni dalej osłabiali kurs — to się robi na przykład, akumulując rezerwy walutowe. Niemniej to nie jest tak, że »osłabianie kursu« to oficjalna strategia rządzących. A na kurs walutowy wpływa mnóstwo czynników, chociażby relacja importu do eksportu, transfer zysków korporacji zagranicznych lub napływ funduszy unijnych – dziś przyjęcie pieniędzy z KPO nieco by poprawiło kurs naszej waluty względem euro”.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze