W poniedziałek (7 maja) Państwowa Komisja Wyborcza wezwała Patryka Jakiego i Rafała Trzaskowskiego do zaprzestania prowadzenia kampanii wyborczej. Kandydaci powtarzają, że to nie kampania, tylko "dialog" i nie mają zamiaru go przerywać. Eksperci zgadzają się z politykami. Polskie przepisy wyborcze nie mają sensu
"Pan mówi nam dzisiaj, że prowadzi kampanię wyborczą" - podsumował dziennikarz TVN24 konferencję Patryka Jakiego w środę 9 maja. Jaki natychmiast zaprzeczył: "Ja tego nie powiedziałem".
TVN24: "A co pan prowadzi?" Jaki: "Ja dzisiaj prowadzę dialog z mieszkańcami".
Wszystko odbywało się u wejścia do stacji metra Ursynów o 8:30 rano, chwilę wcześniej poseł Jaki, wyznaczony przez PiS na kandydata na prezydenta Warszawy, podpisał swoje czwarte "zobowiązanie programowe": 100-złotowy bilet miesięczny na komunikację publiczną dla całej rodziny z dowolną liczbą dzieci.
"Dialog z mieszkańcami" to ulubiony wykręt kandydatów na prezydenta Warszawy z PO i PiS, którzy są oskarżani o łamanie kodeksu wyborczego.
Patryk Jaki "dialogował" rozdając grillowaną kiełbasę na stołecznej plaży przy Moście Poniatowskiego 2 maja - trudno o bardziej ewidentny przykład kampanijnej aktywności, a jednocześnie drwiny z prawa. A prawo jest złe.
Politycy partii parlamentarnych naginają przepisy, politycy ugrupowań, które dopiero starają się o wejście do głównego nurtu, wprost je krytykują. Tak samo znawcy tematyki samorządowej.
Obecne regulacje kampanii nie tylko przystają do realiów życia politycznego toczącego się non stop w mediach społecznościowych i telewizjach informacyjnych. Dodatkowo dzisiejszy kodeks wyborczy wymusza szybką kampanię skupioną na atakowaniu kontrkandydatów, a nie na debacie programowej. Zgodnie z prawem kandydaci mogę zacząć kampanię dopiero w dniu wyznaczonym przez premiera, a kampania trwa od 3 do 4 miesięcy.
„To, co się teraz dzieje, jest pozytywne. Ja bym to zalegalizował” - komentuje dla OKO.press działania Jakiego i Trzaskowskiego Jan Mencwel z warszawskiego stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. Uważa, że nie należy czynić kandydatom zarzutu z tego, że już agitują.
MJN również będzie startować w jesiennych wyborach samorządowych: „Kampania wyborcza to czas dyskusji o mieście. Teraz ludzie dyskutują o parkowaniu, transporcie, mostach” - ocenia Mencwel.
"Kandydaci próbują sobie radzić z archaicznymi przepisami, które nie przystają do obecnych czasów" - zgadza się Artur Celiński, ekspert od tematyki miejskiej, szef zespołu DNA Miasta i redaktor magazynu „Miasta”.
„Wolałabym, żeby kandydat mógł się ujawnić rok przed wyborami. Krótka kampania to wymiana ciosów, nie przypomina poważnej dyskusji o mieście. Szkoda, żebyśmy poznawali poglądy kandydata tylko przez trzy miesiące” - mówi Celiński.
Państwowa Komisja Wyborcza stawia Jakiemu i Trzaskowskiemu zarzut naruszania równości kandydatów. Celiński tych zarzutów nie podziela: "Nikt nie broni mniejszym komitetom, żeby dogadały się wcześniej. Czekanie na kampanię to wymówka. Strategie kandydatów zależą od innych kwestii niż oficjalne rozpoczęcie".
Prawdziwy problem z kampanią wyborczą w Polsce to nie termin oficjalnego rozpoczęcia, tylko finansowanie.
Patryk Jaki zarzucił Rafałowi Trzaskowskiemu, że wykorzystuje do finansowania kampanii fundusze dzielnic, w których rządzi PO. "To jest bardzo poważna sprawa" - komentował.
"W niektórych dzielnicach oficjalne kanały i środki są wykorzystywane do prowadzenia kampanii" - zgadza się Jan Mencwel. Jako przykład podaje Targówek. Wydrukowano tam gazetkę urzędową z wielkim zdjęciem Rafała Trzaskowskiego na okładce.
Trzaskowski chciał też urządzić jedno ze spotkań w miejskim Centrum Kreatywności - po interwencji MJN lokalizacja została zmieniona.
"To wykorzystywanie zasobów miasta do prowadzenia kampanii. Należy restrykcyjnie pilnować, żeby instytucje publiczne nie były angażowane w kampanię" - uważa Mencwel.
Artur Celiński proponuje, żeby podstawowym regulatorem kampanii były limity finansowe: "Jeśli ktoś chce startować na urząd, robi konferencję prasową, ogłasza start i od tego momentu obowiązują go regulacje i ograniczenia finansowe. Należałoby rozliczyć wszystkie materiały sygnowane imieniem i nazwiskiem kandydata - nie mogliby przekroczyć sumy X".
Jego zdaniem to zapewniłoby większą równość niż jednoczesne rozpoczęcie kampanii przez kandydatów, które obowiązuje dziś. "Ostatnie lata pokazują, że kontrola PKW nie wykrywa oczywistych sytuacji, kiedy emeryt wpłaca 20 tys. na czyjąś kampanię, a odbiera finansowanie komitetowi, kiedy ktoś wpisał błędny numer konta. To absurd" - dodaje Celiński.
OKO.press zapytało PKW, czy sprawdzi, czy Rafał Trzaskowski finansuje kampanię wyborczą ze środków dzielnic, a Patryk Jaki - ze środków Ministerstwa Sprawiedliwości. Odpowiedzi jeszcze nie dostaliśmy.
Na tym nie kończą się absurdy polskich kampanii. Przy okazji kolejnych wyborów powraca debata, czy partie powinny używać bilbordów - są one drogie, zaśmiecają krajobraz i często wiszą długo po zakończeniu wyborów. W 2015 PO i PiS wydały na bilbordy po ok. 6 mln złotych.
"Zaraz będziemy mieć Warszawę zaśmieconą gigantycznymi bilbordami finansowanymi z publicznych pieniędzy" - mówi Jan Mencwel. "To wyrzucanie pieniędzy podatnika na coś, co niszczy wspólny krajobraz miasta" - uważa.
Przywołuje przykład Berlina, gdzie obowiązują sztywne reguły: plakaty wyborcze są jednakowej wielkości, umieszczane w wyznaczonych przez miasto miejscach, np. na miejskich latarniach, łatwo je usunąć dzień po wyborach.
"Bilbordy są nieskuteczne. W zeszłych wyborach kandydat SLD, Sebastian Wierzbicki miał bardzo dużo bilbordów i bardzo słaby wynik, słabszy niż lista SLD" - przypomina. Wierzbicki dostał niecałe 26 tys. głosów, ok. 4 proc.
Do wyborów samorządowych pozostało co najmniej 5 miesięcy - odbędą się w październiku lub w listopadzie 2018 - a niektórzy kandydaci już są ogłoszeni i już prowadzą kampanię. Choć polskie prawo takiej sytuacji nie przewiduje.
Obaj kandydaci spotkają się z mieszkańcami stolicy, zwołują konferencje prasowe i ogłaszają kolejne propozycja programowe.
26 kwietnia Rafał Trzaskowski opublikował na Facebooku film, w którym zadaje Patrykowi Jakiemu 11 pytań, m.in. o in vitro i Paradę Równości. Trzy dni później, 29 kwietnia, Jaki odpowiedział spotem na Twitterze (ten, w którym pomylono Pragę warszawską z czeską).
W poniedziałek 7 maja Państwowa Komisja Wyborcza wezwała Jakiego i Trzaskowskiego, by przestali prowadzić kampanię. Sędzia Wojciech Hermeliński, przewodniczący PKW, zarzucił im, że obchodzą kodeks wyborczy, a to, co robią jest sprzeczne z "z zasadami dobrze pojmowanej kultury politycznej" i narusza równość kandydatów i komitetów wyborczych.
Jednak kodeks nie definiuje kampanii, a jedynie pojęcie "agitacji wyborczej" - jest to "publiczne nakłanianie lub zachęcanie do głosowania w określony sposób".
Pytanie, czy chodzi o komunikaty typu: "Głosuj na listę nr X", "Twój kandydat Y", czy może również: "nie możemy oddać Warszawy na kolejną kadencję ludziom Hanny Gronkiewicz-Waltz", jak mówił Patryk Jaki?
Jednocześnie komisja wyborcza rozkłada ręce: przyznaje, że w kodeksie wyborczym nie ma żadnych narzędzi, żeby wyegzekwować od kandydatów przestrzeganie prawa.
Problem nie jest nowy. W styczniu 2015, czyli wiele miesięcy przez ostatnimi wyborami parlamentarnymi, PKW apelowała do polityków, by powstrzymali się „od klasycznych elementów kampanii wyborczej na rzecz przyszłych kandydatów”.
A w 2012 roku w informacji o realizacji kodeksu wyborczego PKW pisała do organów państwa, że przepisy należy zmienić, bo okres przed oficjalnym ogłoszeniem wyborów, czyli tzw. prekampania, nie jest uregulowany.
Co na to kandydaci? Rafał Trzaskowski w Radiu Tok FM ripostował, że to, co robi, to nie jest celowe obchodzenie prawa, tylko jego praca: „Nikt przy zdrowych zmysłach nie zabroni politykowi spotykać się z obywatelami. Jestem zapraszany na rozmowy w dzielnicach, przez różne środowiska, trudno żebym się nie spotykał. To jest moja praca”.
Drwił, że wcześniej obywatele zarzucali mu, że PO za rzadko spotyka się z ludźmi, a teraz kiedy to robi, spotyka się z krytyką.
Patryk Jaki wprost zarzuca PKW nierówne traktowanie kandydatów. Podczas konferencji prasowej przed metrem Ursynów atakował: "Rafał Trzaskowski przez pół roku prowadził kampanię wyborczą. Nazywał to nawet, że prowadził kampanię wyborczą. I gdzie są stanowiska PKW? Ja sobie nie przypominam. PKW zaczęło ostro interweniować dopiero, kiedy po pół roku włączyliśmy się do przedstawiania propozycji programowej dla warszawiaków.
[Czyli] rok czasu mógłby sam prowadzić kampanię wyborczą, a inni mieliby tylko czekać na porażkę. Tego typu sytuacja jest nierównością. My długo czekaliśmy. Jeśliby PKW przerwało kampanię wyborczą Rafała Trzaskowskiego, pewnie dzisiaj nie byłoby naszej interwencji".
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze