Drugi tydzień trwają protesty przeciwko skazaniu 12 osób związanych z organizacją nielegalnego referendum niepodległościowego 1 października 2017 roku. Napięcie nieco opadło, choć konsekwencje mogą zmienić kształt hiszpańskiej polityki. Wyroki usłyszeli nie tylko politycy, a protesty i zamieszki wybuchły też w Madrycie
Najwyższą karę – 13 lat więzienia i pozbawienie praw publicznych – otrzymał Oriol Junqueras, wicepremier autonomicznego rządu Katalonii i szef partii Katalońska Lewica Republikańska. To najwyższy rangą kataloński urzędnik po premierze Carlesie Puigdemoncie, który uciekł do Belgii tuż po referendum i pozostaje tam do dziś.
Hiszpańskie władze od miesięcy usiłują doprowadzić do jego ekstradycji. Najpierw nie udało się w Niemczech: sąd najwyższy landu Szlezwik-Holsztyn nie zgodził się wydać Puigdemonta jako oskarżonego o „rebelię”, odrzucając tę podstawę prawną (ale dopuszczając jego wydanie, gdyby nakaz miał dotyczyć zdefraudowania środków publicznych, o co także jest oskarżany). Od tamtego czasu hiszpański wymiar sprawiedliwości zdecydował o wycofaniu europejskiego nakazu aresztowania.
Zamiast tego hiszpański Sąd Najwyższy zadał pytanie prejudycjalne Trybunałowi Sprawiedliwości UE. Sprawę komplikuje bowiem fakt, że zarówno Junqueras, jak i Puigdemont zostali wybrani do Parlamentu Europejskiego, ale nie dopełnili formalności związanych z objęciem mandatu europosła: Junqueras przebywał w areszcie, a Puigdemont na emigracji.
Zachodzi zatem wątpliwość co do immunitetu obu polityków, który normalnie przysługiwałby im jako eurodeputowanym. Werdykt TSUE powinien być znany jeszcze w październiku i po skazaniu Junquerasa będzie stanowił ważną przesłankę co do dalszego postępowania wobec Puigdemonta.
Poza Junquerasem skazano jeszcze 11 osób: za podburzanie do buntu (z art. 544 i kolejnych hiszpańskiego kodeksu karnego), związane z nim sprzeniewierzenie środków publicznych i „nieposłuszeństwo”.
Najcięższym karom, za dwa pierwsze przestępstwa, podlegają członkinie i członkowie katalońskiego rządu autonomicznego oraz przedstawiciele lokalnego parlamentu, którzy trafią do więzienia na 10 do 12 lat i utracą w tym czasie prawa publiczne. Wyroki dziewięciu lat więzienia dostali też działacze organizacji niepodległościowych Jordi Sánchez i Jordi Cuixart. Pozostali zapłacą wysokie grzywny.
Wyroki wydają się surowe, jednak nawet prawnicy krytyczni wobec hiszpańskiego Sądu Najwyższego nie do końca podzielają taką opinię. José María Mena, emerytowany prokurator generalny Katalonii, podkreśla w rozmowie z internetowym dziennikiem Eldiario.es, że prokuratura domagała się wszak dwukrotnie dłuższych odsiadek.
Zaznacza również, że SN zanegował podstawy, na których oparł się proces: obwinieni mieli rozpętać rebelię, której celem było rozbicie integralności terytorialnej państwa hiszpańskiego. Orzeczenie obaliło te założenia.
Sąd uznał, że owszem, doszło do aktów przemocy, ale były one nieskuteczne i niewystarczające do osiągnięcia takiego celu, a ich celem nie była niepodległość regionu, a swoiste przeciąganie liny.
Mena twierdzi także, że sąd przywiązał dużą wagę do oświadczenia Carlesa Puigdemonta wygłoszonego przed katalońskim parlamentem tuż po referendum w 2017 roku. Puigdemont ogłosił niepodległość regionu, by w następnym zdaniu ją zawiesić, co dla sądu miało oznaczać brak rzeczywistej woli separacji.
Według najnowszego sondażu agencji Celeste-Tel zamówionego przez Eldiario.es, 49 proc. ankietowanych odparło, że wyrok wobec separatystów był „proporcjonalny i sprawiedliwy”, dalsze 19,3 proc. uznało go za „zbyt surowy”, a jedynie 21,9 proc. określiło go jako „zbyt łagodny”.
W poniedziałek 21 października 2019 w Parlamencie Europejskim stosunkiem głosów 118-229 upadł wniosek o debatę zatytułowaną „Sytuacja w Katalonii po skazaniu katalońskich przywódców politycznych i społecznych”, złożony przez grupy Zielonych i Zjednoczonej Lewicy.
Jak donosi kataloński dziennik „La Vanguardia”, sprzeciwił mu się szef delegacji hiszpańskich Socjalistów do PE Javier Moreno. W liście do hiszpańskich eurodeputowanych podkreślił wewnętrzny charakter sporu i zaapelował o „ograniczenie napięcia, a nie jego rozniecanie bezprzedmiotowymi debatami”.
Moreno zwrócił się także do obecnego szefa rządu autonomicznego Katalonii Quima Torry z prośbą o dialog ze wszystkimi aktorami politycznymi, a nie tylko ze zwolennikami niepodległości – co miałoby być „gestem” wobec premiera Pedro Sáncheza i umożliwić ewentualne spotkanie z nim.
Premier Hiszpanii Pedro Sánchez odmawia bowiem spotkania z Quimem Torrą, dopóki ten otwarcie nie potępi aktów przemocy w regionie i nie wesprze sił bezpieczeństwa.
W poniedziałek Sánchez odbył nawet oficjalną wizytę w Barcelonie i odwiedził rannych w zamieszkach policjantów, ale nie spotkał się ani z władzami Katalonii, ani z prasą. Pozostał jednak w kontakcie z burmistrzynią Barcelony Adą Colau. Ta, według różnych źródeł, również jest nieprzychylna szefowi regionalnego rządu.
Tymczasem sytuację wykorzystują przedstawiciele prawicowych Ciudadanos i Partii Ludowej, Albert Rivera i Pablo Casado. Każdy z nich odwiedził Barcelonę co najmniej raz w ostatnich kilku dniach.
10 listopada odbędą się w Hiszpanii kolejne wybory parlamentarne. Pełniącemu dziś obowiązki premiera Pedro Sánchezowi nie udało się bowiem sformować rządu po poprzednich wyborach pod koniec kwietnia.
W sondażach rośnie w siłę skrajna prawica. Dziennik „La Vanguardia” pisze wręcz, że »płomienie w Barcelonie podgrzewają poparcie dla Vox«.
W wyborach do Parlamentu Europejskiego ta skrajnie prawicowa partia dowodzona przez Santiago Abascala osiągnęła 6 proc. poparcia. Dziś mogłaby liczyć na aż 15 proc. i stać się trzecią siłą w Kortezach, wyprzedzając lewicę i odbierając głosy prawicy głównego nurtu.
W dodatku, w minioną niedzielę rozpoczęły się przygotowania do ekshumacji zwłok generała Francisco Franco z Doliny Poległych pod Madrytem, gdzie spoczywa m.in. wraz z republikańskimi żołnierzami, przeciwko którym wystąpił podczas wojny domowej 1936-1939.
Skrajna prawica na pewno będzie próbowała wykorzystać jego ponowny pogrzeb 24 października, aby zmobilizować swoich zwolenników.
Po ogłoszeniu wyroku 14 października największe barcelońskie lotnisko El Prat stało się areną demonstracji i walk z policją, a starcia z policją miały miejsce nawet w Madrycie. Dziś (22 października) niepokoje ustały, a sklepikarze zdejmują dyktę z okien.
Carlos Bravo, doktorant i wykładowca nauk politycznych na Uniwersytecie Pompeu Fabra w Barcelonie, podkreśla, że duża część zarówno Hiszpanów, jak i Katalończyków jest zmęczona sytuacją w regionie. Pojawiają się nawet głosy, że ruch niepodległościowy to temat zastępczy np. dla masowych protestów emerytów i rencistów.
Bravo wskazuje także, że część mieszkańców Katalonii przestała uznawać legitymację rządu w Madrycie w ogóle i żadnego dialogu nie oczekuje. Z drugiej strony pojawiają się podobne opinie – by „zrobić porządek”, niezależnie od konsekwencji.
Katalonia jest jednak podzielona. Mimo że niepodległościowe wzmożenie spowodowało wzrost poparcia dla tendencji separatystycznych, a polityka oświatowa i kulturowa regionu od lat 80. ubiegłego wieku intensywnie promuje katalońską tożsamość, de facto rugując język hiszpański ze szkół, to linia wciąż przebiega mniej więcej w połowie.
Co jednak stanowi poważny wzrost nastrojów separatystycznych wobec badań społecznych z końca lat 90. i początku 2000, kiedy poparcie dla separatyzmu oscylowało między 30 a 40 proc.
Jako że referendum stanowi prerogatywę rządu centralnego w Madrycie, właściwie nie istnieje legalne – w rozumieniu hiszpańskiego systemu – rozwiązanie, które usatysfakcjonowałoby katalońskich niepodległościowców.
Sam premier rządu centralnego nie ma tu de facto możliwości manewru, zresztą socjalista Pedro Sánchez okazuje zaskakująco twardą postawę, niemal przypominającą jego prawicowego poprzednika Mariano Rajoya, ówczesnego szefa Partii Ludowej.
Po stronie Madrytu stoją też wszystkie instytucje europejskie.
Dodatkowo cytowany wcześniej José María Mena określił wyrok hiszpańskiego Sądu Najwyższego skazujący separatystów jako „solidnie zabezpieczony” przed ewentualnym podniesieniem tej sprawy wobec instancji międzynarodowych.
Mając na uwadze niezmienną do tej pory postawę UE i państw członkowskich, traktujących kataloński kryzys jako wewnętrzną sprawę Hiszpanii, nie można raczej oczekiwać, że Junqueras, Puigdemont i inni będą w stanie skutecznie przekonywać do swoich racji partnerów międzynarodowych.
Jedyną drogą wydaje się dialog, tak na linii Barcelona-Madryt, jak i w samej Katalonii.
Prognozy jednak należy wstrzymać do listopadowych wyborów, po których Hiszpania może usłyszeć mocniejszy niż do tej pory głos skrajnej prawicy w parlamencie. Mimo względnego dziś spokoju na ulicach, zależnie od wyniku wyborów kryzys w Katalonii może dopiero się zacząć.
Premier Sánchez zapowiedział władzom policyjnym w Barcelonie, że to będzie długi kryzys.
Komentarze