O tym, że historia miewa różne znaczenia, integracja i prawa pracownicze są ważne, a różnorodność wzbogaca rozmawiamy z Myroslavą Keryk, Ukrainką i działaczką mieszkającą w Polsce, która kandyduje do Sejmu. „To też taki test - na ile polskie społeczeństwo jest gotowe wybrać kogoś, kto jest nie etnicznie Polakiem i czy to w ogóle powinno mieć znaczenie"
Od 17 lat mieszka w Polsce, startuje w wyborach z listy KO w okręgu nr 19 z miejsca 38 z hasłem „Ukrainka w Sejmie". Odważnie.
Mówi: „Zostałam zaproszona na listę jako Ukrainka, nie będę ukrywać tego, kim jestem, bo to właśnie wartość, którą wnoszę. Na przekór wszystkim antyimigranckim nastrojom postanowiłam, że pójdę w hasło podkreślające moje pochodzenie.
I uważam, że to dobra decyzja, bo zwracam się też do innych mniejszości - Białorusinów, Wietnamczyków... Reprezentuje imigrancką społeczność, która ma wiele wspólnych problemów, chociaż nie będę wcale działać tylko dla migrantów, chcę usprawniać system w Polsce dla wszystkich.
To też taki test, na razie dla Warszawy - na ile polskie społeczeństwo jest gotowe wybrać kogoś, kto nie jest etnicznie Polakiem i czy to w ogóle powinno mieć znaczenie".
Poniżej cała rozmowa z Myroslavą Keryk.
[okonawybory]
Marta K. Nowak, OKO.press: Jak upływa kampania?
Myroslava Keryk, historyk, socjolożka, wykłada na Uczelni Łazarskiego, kandyduje do Sejmu z listy KO w okręgu 19. miejsce 38: To duże wyzwanie, nigdy niczego podobnego nie robiłam. Na co dzień działam w zespole, współtworzę fundację „Nasz Wybór”, więc ciągle się łapie na tym, że mówię w liczbie mnogiej - robimy, pomagamy. A tu nagle trzeba mówić o sobie!
To spróbujmy.
Jestem Ukrainką, mieszkam w Polsce od 17 lat, od 15 działam społecznie. W Fundacji „Nasz Wybór" zajmujemy się pomocą Ukraińcom i migrantom w Polsce. Więc świetnie znam problemy, z którymi stykają się na co dzień: trudne procedury legalizacji pracy, pobytu... Widzę, jak tracą na tym wszyscy: imigranci, pracodawcy i polska gospodarka.
Współtworzę także Ukraiński Dom. Promujemy tam ukraińską kulturę, ale staramy się też, żeby była to przestrzeń dialogu między Ukraińcami i Polakami.
I jak się ten dialog polsko-ukraiński układa?
U nas bardzo dobrze, a poruszamy różne tematy: kultura, sztuka, ale też historia. Zorganizowaliśmy na przykład spotkanie wokół książki dotyczącej Wołynia. Przyszli na nie Polacy, którzy są potomkami ofiar. To były trudne rozmowy, ale okazało się, że nawet o takich tematach rozmawiać można. To było bardzo budujące doświadczenie, uczestnicy dziękowali potem, że daliśmy szansę na takie spotkanie.
Dlaczego innym takie rozmowy często nie wychodzą?
Bo nie chcą rozmawiać. Szczególnie przez ostatnie 4 lata widziałam, że o wiele łatwiej było stworzyć wroga, niż usiąść do rozmowy. Za rządów PiS dialog umarł, a jednocześnie obecne relacje polsko-ukraińskie stały się zakładnikiem historii.
Prezydent Duda mówił: Ukraina z Banderą do Unii nie wejdzie. Przedstawia się Ukrainę tylko w tym kontekście, innego obrazu jakby nie było.
A polski i ukraiński IPN (wzorowany zresztą na polskim) umiały kiedyś rozmawiać, organizowano wymiany, powoływano komisje, które pracowały nad protokołami i ustalały - w tym się zgadzamy, a w tym nie.
Każdy kraj ma prawo do własnego spojrzenia na historię. Ukraina nie będzie Polsce przecież mówić, jak ma myśleć o swoich bohaterach. Trzeba się rozliczyć z przeszłości i zawsze zdecydowanie potępiać zbrodnie, ale trzeba też rozumieć, że konkretne wydarzenia i postaci historyczne mają wiele znaczeń.
Np. Bohdan Chmielnicki dla Ukraińców jest bohaterem, ale dla Żydów czy Polaków nie. Ale jego rola w budowaniu tożsamości stanowej czy społecznej, która stała się jednym z elementów ukraińskości, jest niezaprzeczalna.
Jestem historyczką i wiem, że do bohaterów trzeba podchodzić krytycznie, trzeba patrzeć na nich z różnych stron: rozumieć, dlaczego dla kogoś z jakiegoś powodu są ważni, ale z innych powodów należy ich krytykować i osądzać.
W Polsce wolimy dzisiaj raczej uproszczenia.
Mnie hejterzy nazywają: Banderówka. Ja nie należałam do UPA, jestem na to za młoda. Mój ojciec też nie należał, był wywieziony na Syberię. No i co?
Ale tu nie chodzi o dyskusję, tylko dyskwalifikację. Każdy pretekst jest dobry, żeby powiedzieć - nie masz prawa głosu. Nie wasz kraj, nie macie prawa nic mówić - słyszą też moi koledzy i koleżanki. Niektórzy Polacy nie chcą dostrzec, że Polska nie jest już krajem monoetnicznym i nie widzą bogactwa różnorodności.
Ktoś mi zarzucił w internecie, że ja nie mogę kandydować, bo mam inną mentalność. Śmieci segreguję, konstytucję szanuję, czego mi brakuje? Kiedy zwracam uwagę na jakiś problem, to nie robię tego z poczucia wyższości, tylko staram się szukać rozwiązań. Ja też tu żyję, zależy mi, żeby było jak najlepiej.
Od czego by pani zaczęła?
Bardzo brakuje polityki migracyjnej. Ale nie w takim duchu, jak ta propozycja MSWiA, bo to był projekt polityki asymilacyjnej, która w imigrantach widzi zagrożenie i traktuje ich przedmiotowo - chcemy was na chwilę, jak jesteście potrzebni.
Ludzie zawsze mają negatywny stosunek do kraju, który chce ich asymilować, to po prostu nie działa.
Potrzebujemy polityki tworzonej w porozumieniu z różnymi uczestnikami rynku pracy. Trzeba myśleć o bezpieczeństwie i interesie Polski, ale też o człowieku, który przyjeżdża, bo Polska potrzebuje imigrantów.
Teraz sytuacja jest rozpaczliwa, ludzie czekają od kilku miesięcy do kilku lat na decyzję urzędu.
Kolejnym ważnym krokiem jest polityka integracyjna. Brakuje kursów językowych, wyjaśniania praw - to pomoże imigrantom wchodzić w uczciwe relacje z pracodawcą i pozwoli ograniczyć szarą strefę. Dla Polski to także podatki i składki.
Do ZUS wpłacało składki w zeszłym roku ok. 600 tys. cudzoziemców, z nich ok. 75 proc. to osoby z Ukrainy.
Integracja się opłaca, szczególnie długofalowo. Zapobiega tworzeniu się gett, a przecież właśnie tego się boimy - odizolowanych grup. Niektórym się wydaje, że problemy Polaków i imigrantów są od siebie oderwane, ale to są wspólne problemy - na obcokrajowcach czasem lepiej je widać.
Na przykład?
Na przykład patologie na rynku pracy. Na migrantach widać je najlepiej, bo trafiają często do sektorów, gdzie spycha się ludzi na samozatrudnienie, pracują za minimalną stawkę, często nie są chronieni przez związki czy umowy zbiorowe, bo pracują za pośrednictwem agencji.
To głównie oni doświadczają digitalizacji na rynku pracy i związanych z tym nowych form zatrudnienia. Np. Uber czy inne aplikacje, przez które zamawia się pracownika do konkretnej usługi. Nie do końca wiadomo, kto jest pracodawcą, pracowników nic nie chroni.
Warto zadbać o ochronę pracowników, wypracować mechanizmy, żeby chronić samozatrudnionych czy pracowników agencji pracy tymczasowej. Inną konieczną zmianą jest dofinansowanie i rozszerzenie kompetencji PIP oraz zwolnienie jej z obowiązku powiadamiania Straży Granicznej, jeśli znajdą cudzoziemca, który nie ma zezwolenia na pracę. Teraz imigranci oszukani przez pracowników boją się to zgłosić, bo sami poniosą konsekwencje.
W kontekście rynku pracy ważne jest też wsparcie dla kobiet.
W jakiej sytuacji są migrantki w Polsce?
Są narażone na podwójną dyskryminację - jako migrantki i jako kobiety.
Pięć lat temu zrobiliśmy takie badanie: wysyłaliśmy do pracodawców CV - identyczne, jeśli chodzi o kwalifikację, ale na niektórych nazwisko było polskie, a na innych obcobrzmiące. Zaproszenie najczęściej dostawali polscy mężczyźni, najrzadziej kobiety migrantki.
Wsparcia w wejściu na rynek pracy potrzebują też często kobiety, które do Polski przyjechały za mężem. Oni pracują, a one - na Ukrainie dobrze wykwalifikowane psycholożki, nauczycielki albo lekarki - nie mogą dalej wykonywać zawodu, zostają w domu albo pracują poniżej kwalifikacji. Są sfrustrowane i często odizolowane.
Bywają też atakowane.
Przeciwdziałanie mowie nienawiści i aktom agresji to kolejny cel ważny i dla Polaków, i dla migrantów. Żeby policja umiała zidentyfikować przestępstwa z nienawiści, a nie zmuszała ludzi do przekwalifikowania zgłoszenia - np. na pobicie.
Konieczne jest też wypracowanie rozwiązania dla hejtu w internecie - jak pociągać tych ludzi do odpowiedzialności, jak ich doprowadzić przed sąd. Zmienia się internet, prawo nie nadąża.
Jak pani kandydatura odbierana jest na Ukrainie?
Ludzie są bardzo ciekawi, ukraińskie media robią ze mną wywiady. Obawiałam się, że będę odbierana negatywnie, ale nie - to od Polaków częściej słyszę, że mam wracać, budować Ukrainę albo walczyć za ojczyznę. A ja już mam dwie ojczyzny - Polskę i Ukrainę! Nie brakuje też całe szczęście wyrazów poparcia od Polaków.
Na koniec chciałam zapytać o hasło wyborcze: „Ukrainka w Sejmie". Odważnie.
Mam też drugie hasło: „Różnorodność wzbogaca” - bo kulturowo i ekonomicznie bardzo nas wzbogaca to, że jesteśmy różni, ale uczymy się żyć w jednym społeczeństwie.
Zostałam zaproszona na listę jako Ukrainka, nie będę ukrywać tego, kim jestem, bo to właśnie wartość, którą wnoszę.
Na przekór wszystkim antyimigranckim nastrojom postanowiłam, że pójdę w hasło podkreślające moje pochodzenie.
I uważam, że to dobra decyzja, bo zwracam się też do innych mniejszości - Białorusinów, Wietnamczyków... Reprezentuję imigrancką społeczność, która ma wiele wspólnych problemów, chociaż nie będę wcale działać tylko dla migrantów, chcę usprawniać system w Polsce dla wszystkich.
To też taki test, na razie dla Warszawy - na ile polskie społeczeństwo jest gotowe wybrać kogoś, kto nie jest etnicznie Polakiem i czy to w ogóle powinno mieć znaczenie.
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze