0:000:00

0:00

Rozmowa z Alesiem Alachnoviczem, przedstawicielem ds. reform gospodarczych Swiatłany Cichanouskiej oraz członkiem Grupy Gospodarczej opozycyjnej Rady Koordynacyjnej.

Aleś Alachnowicz jest wiceprezesem zarządu CASE Białoruś. Doktorant SGH, absolwent London School of Economics i SGH, studiował zarządzanie w National Taiwan University. Wcześniej pracował w zespole analiz ekonomicznych EY, McKonsey oraz w Narodowym Banku Polskim.

Na zdjęciu: Łukaszenka wizytuje 30 grudnia 2020 siedzibę mińskich oddziałów OMON, wręcza odznaczenia państwowe zasłużonym funkcjonariuszom.

Nikita Grekowicz: W Polsce dużo osób pyta mnie, jak długo będą jeszcze trwać protesty w Białorusi. Porozmawiajmy o gospodarczej stronie tej rewolucji – czy można przewidzieć, ile czasu jeszcze zajmie obalenie obecnej władzy?

Aleś Alachnowicz: Protesty w Białorusi trwają od pięciu miesięcy i już na początku podkreślę - nie zaczęły się z powodów gospodarczych. To ważny czynnik, ale dopiero na którymś miejscu, na drugim, piątym, czy dziesiątym. Głównym powodem była złość na to, że znowu nas oszukali i zabrali nam głos. A później nas jeszcze pobili.

Niemniej sytuacja gospodarcza Białorusi jest teraz zła. Przez ostatnie 10 lat wzrost gospodarczy Białorusi spadł z bardzo wysokiego poziomu, bo w latach 2000-2010 gospodarka Białorusi rozwijała się o 8-9 proc. rocznie, nie wliczając inflacji. Przekładało się to na wzrost płac, ludzie stawali się bogatsi.

W ostatnim dziesięcioleciu ten wzrost spadł mniej więcej do zera. Doświadczyliśmy trzech kryzysów: w 2011 skończyło się to potrójną dewaluacją białoruskiego rubla, w 2014 był kolejny kryzys walutowy, po którym nastąpiły dwa lata recesji, a w 2020 już w styczniu Białoruś weszła w recesję, jeszcze przed protestami i przed pandemią.

Jeszcze przed sierpniowymi wyborami prognozy gospodarcze dla Białorusi były najgorsze w regionie. Nawet gdyby nie było protestów, których brutalne rozpędzanie poskutkowało m.in. zakończeniem współpracy z białoruskim sektorem państwowym przez Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR) oraz Europejski Bank Inwestycyjny (EBI), to i tak białoruska gospodarka byłaby w stagnacji.

Przeczytaj także:

A później przyszło wstrzymanie dostaw ropy z Rosji i epidemia COVID-19.

Rok zaczął się dla Białorusi jak zwykle, czyli od konfliktu z Rosją o ceny ropy i gazu. Białoruś praktycznie co rok wchodzi w ten sam impas. Ropa w zamian za uściski liderów już nie płynie, jak to bywało w poprzednich latach.

Zaczęliśmy od tego, że 1 stycznia 2020 nie mieliśmy podpisanych umów na gaz i na ropę. W efekcie do końca marca do Białorusi prawie nie była dostarczana rosyjska ropa. Niewielkie ilości przywożono drogą kolejową, ale rurociągi były zamknięte, dlatego Białoruś była zmuszona wykorzystywać swoje rezerwy oraz wydobycie krajowe, które w normalnych czasach trafia na eksport do Niemiec.

Umowa ustalająca cenę na gaz została podpisana dopiero w lutym 2020, a na dostawy ropy - z końcem marca. Kiedy umowy z Rosją zostały wreszcie podpisane, ceny na ropę i na gaz na całym świecie spadły, głównie w następstwie nasilającej się od marca pandemii. Więc znaczenie tych umów dla białoruskiej gospodarki bardzo szybko uległy deprecjacji.

Za pandemią poszła też obniżka globalnych cen i popytu na nawozy potasowe (Kombinat Bielaruskali, BKK, ma jedną szóstą światowego rynku tych nawozów). W efekcie eksport Białorusi spadł o prawie 20 proc. Wyszło na to, że sektory kluczowe dla Białorusi z punktu widzenia eksportu podupadły.

Czytałem opinie, że 1,5 miliarda dolarów wydanych przez reżim w sierpniu i wrześniu miało na celu zasypanie dziury po kryzysie z początku roku, a niekoniecznie protestów. To prawda?

Nie, te 1,5 miliarda wydanych z rezerw walutowych na podtrzymanie kursu białoruskiego rubla i pokrycie długu publicznego było efektem protestów. Rząd planuje budżet na podstawie założeń czy prognoz ekonomicznych – u nas te założenia zawsze były optymistyczne.

Władza od wielu lat nie kierowała się konserwatywnymi szacunkami, rząd przyjmował, że wszystko pójdzie w danym roku co najmniej dobrze. Bywało tak, że szło dobrze – udało się dogadać z Rosjanami, ceny światowe ropy albo nawozów potasowych urosły, innym razem można było dostać kredyt z Chin.

Ale w tym roku wyszło inaczej. Z Rosjanami nie udało się w porę dogadać. Później w świat uderzyła pandemia, a po niej od razu zaczęły się w Białorusi protesty, te przedwyborcze i te powyborcze. Po tym, gdy sytuacja z protestami się w pewnym sensie ustabilizowała, to od razu przyszła druga fala COVID-19.

Praktycznie przez cały rok białoruska gospodarka była zatem pod wpływem niekorzystnych zjawisk, zewnętrznych i wewnętrznych. Teraz kończy się rok, a my znowu nie mamy podpisanych umów na ropę i gaz z Rosją. Jestem przekonany, że ten rok też skończy się impasem na ten temat.

Reżim nie ma teraz siły, żeby negocjować jakiekolwiek ustępstwa ze strony Rosji.

W obecnej sytuacji to Rosja oczekuje ustępstw ze strony białoruskich władz, w tym politycznych, w szczególności w postaci reformy konstytucyjnej [Reforma ma ułatwić usunięcie Łukaszenki - red.]. A nielegalnie urzędujący prezydent nie chce tego robić, dlatego uważam, że rok skończy się kolejnym konfliktem bilateralnym.

W międzyczasie w Rosji przeprowadzana jest reforma podatkowa w przemyśle naftowym. Każdego roku podatek na surową ropę podwyższany jest o 5 proc. Dlatego jeśli w tym roku kupujemy od Rosji ropę o 15 proc. taniej niż cena rynkowa, to w przyszłym roku będzie to już tylko 10 proc. taniej, w następnym roku 5 proc. taniej, i tak do momentu zrównania z ceną rynkową.

Ta reforma wyszła z wewnątrz Rosji, nie ma wiele wspólnego z sytuacją w Białorusi i trwa już od kilku lat. Dla Białorusi koszt tej reformy, przy cenie baryłki 46-48 dolarów, to 300 milionów dolarów co roku. Niezależnie od wewnętrznej sytuacji politycznej, Białoruś w 2021 r. będzie kupować ropę drożej o te 300 milionów, w 2022 r. o 600 milionów, a w 2023 r. już o 900 milionów (przy tej samej cenie za baryłkę na świecie).

Ten koszt poniosą białoruski budżet, przedsiębiorstwa i społeczeństwo, w postaci chociażby mniejszych przychodów do budżetu i droższej benzyny na stacjach.

Dochodzi do tego starzenie się społeczeństwa, na które władza reaguje tylko i wyłączenie podwyższaniem wieku emerytalnego. To najprostsze, ale niewystarczające rozwiązanie. Trzeba podejmować inne próby, trzeba zachęcać emerytów do pracy w miarę ich możliwości.

W dodatku do niedawna z kraju wypychano młodych. Do momentu kiedy okazało się, że za dużo ludzi już wyjechało. Teraz reżim desperacko próbuje uniemożliwić Białorusinom emigrację.

Zamiast tego młodych powinno się zachęcać do pracy w Białorusi, podobnie jak powinno się tworzyć lepsze warunki pracy kobietom.

Krótkoterminowe i długoterminowe przewidywania dla białoruskiej gospodarki przy obecnej władzy są bardzo ponure.

Szacujemy, że złe warunki gospodarcze mogą w ciągu kilku miesięcy poskutkować spadkiem poziomu płac, wynagrodzeniem częściowo wypłacanym w produkcji danych przedsiębiorstw. Jednostkowe przypadki tego typu miały już miejsce na początku jesieni, ale nie można na razie mówić o jakimś masowym zjawisku.

Jednak za kilka miesięcy może do tego dojść. Współpracy z białoruskim sektorem publicznym odmówiły międzynarodowe instytucje finansowe, takie jak EBOR, EBI czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW).

Do podobnej decyzji skłania się Bank Światowy. To były projekty inwestycyjne, na które pieniędzy trzeba teraz szukać w budżecie, a tam tych pieniędzy po prostu nie ma.

Co więcej, Białoruś nie może teraz pożyczać pieniędzy na spłatę swoich długów na międzynarodowych rynkach finansowych. Przy obecnej sytuacji politycznej inwestorzy po prostu boją się kupować białoruskie obligacje skarbowe.

W skrócie oznacza to, że kredytów Białoruś może szukać tylko u swojego obecnie jedynego partnera – Rosji. Nawet Chiny nie kwapią się teraz do wspierania tego reżimu. Drugą opcją pozostaje szukanie oszczędności wewnątrz państwa – na inwestycjach, na emeryturach, na pensjach pracowników państwowych przedsiębiorstw.

Istnieją więc obiektywne powody świadczące o tym, że w ciągu następnego roku, czy nawet nadchodzących miesięcy sytuacja w białoruskiej gospodarce może się znacznie pogorszyć.

Oczywiście, proces ten nie będzie nagły, będzie postępował z miesiąca na miesiąc. Białoruś wciąż ma rezerwy: 7,5 miliarda dolarów w złocie i walutach w banku centralnym, z których tylko 40 proc. stanowią rezerwy walutowe – reszta to środki, które są mniej płynne.

Ministerstwo finansów ma też kilka miliardów białoruskich rubli (1 białoruski rubel = 1,46 zł), na pokrycie deficytu budżetowego w tym roku i jedynie częściowo w przyszłym.

Tych rezerw powinno wystarczyć na to, żeby przez kilka miesięcy utrzymywać w kraju względną stabilność. Kiedy te środki się skończą, negatywne procesy przyśpieszą, a zachwianie gospodarki będzie bardzo widoczne.

Taki scenariusz może skutkować kolejną falą protestów. Ten scenariusz może mieć miejsce przy założeniu, że nikt białoruskiego reżimu nie wesprze.

Zachód nie chce wspierać reżimu, Chiny zachowują neutralność, jedynie Rosja wspierała obecne nielegalne białoruskie władze, przynajmniej na poziomie deklaracji. Szczególnie na Zachodzie panuje przekonanie, że Rosja bardzo mocno wspiera Łukaszenkę, ale moim zdaniem to nieprawda.

Miesiąc po wyborach Putin w Soczi obiecał Łukaszence 1,5 miliarda dolarów pożyczki. Z tego tylko pół miliarda miało być rzeczywiście w dolarach – od Euroazjatyckiego Banku Rozwoju, w którym Rosja gra główne skrzypce.

Tę transzę wypłacono też nie od razu, a po dwóch miesiącach od rozpoczęcia protestów. Reszta, czyli równowartość miliarda dolarów w rosyjskich rublach pochodząca z rosyjskiego budżetu, miała być wypłacona w dwóch transzach – pół miliarda do końca bieżącego roku, a drugie pół w 2021 roku. Już prawie skończył się rok, a te pieniądze jeszcze nie dotarły.

Tak czy inaczej, potrzeby białoruskiej gospodarki są dzisiaj znacznie wyższe niż wspomniane 1,5 miliarda.

Pieniądze, które wypłacono Białorusi, miały pójść tak naprawdę na spłatę długów za gaz wobec Rosji. Czyli w pewnym sensie Rosja pożyczając pieniądze Białorusi zapłaciła sama sobie.

Można tak powiedzieć, bo w innym wypadku Łukaszenka za ten gaz by po prostu nie zapłacił. W każdym razie dla białoruskiej gospodarki to nie były nowe pieniądze.

Wytłumaczę, co dla Białorusi znaczyły te 1,5 miliarda. Co roku Białoruś musi płacić około 4 miliardów dolarów na poczet długów sektora finansów publicznych, tj. na spłatę odsetek i samego długu.

Prawie cała ta suma musi być wypłacana w walucie – dolarach, euro i w mniejszej części w juanach i rosyjskich rublach. To miliard na kwartał na finansowanie samego długu publicznego, a ten rok na dodatek okazał się dla białoruskiego budżetu deficytowym, dlatego pieniędzy na spłatę tych długów trzeba było szukać w rezerwach, o których wspominałem.

Po pierwszych 8 miesiącach bieżącego roku deficyt wynosił 800 milionów dolarów, ale do końca roku on się bez wątpienia zwiększy, być może nawet do dwóch miliardów dolarów.

Na przyszły rok prognozy również przewidują deficyt, którego wartość też ma zbliżać się do dwóch miliardów dolarów. Wychodzi na to, że oprócz 4 miliardów potrzebnych na spłatę długów, władza musi znaleźć jeszcze 2 miliardy na pokrycie kosztów deficytu.

W dużym uproszczeniu przez pięć miesięcy, które minęły od wyborów Białoruś otrzymała od Rosji pół miliarda dolarów, a potrzebowała 2,5 miliarda. Obiecanych pieniędzy z Rosji po prostu na to nie wystarcza i teraz albo Łukaszenka jakimś cudem dogada się z Rosją i ta zdecyduje się po raz kolejny wykładać na Białoruś miliardy dolarów, nie otrzymując w zamian właściwie nic (bo przez te wszystkie lata Łukaszenka notorycznie oszukiwał Rosję), albo Rosja zrozumie, że nie opłaca się jej utrzymywać reżimu, którego nie uznają sami Białorusini.

To zadam inaczej sfomułowane, ale w istocie to samo pytanie, które sam często słyszę – kiedy reżimowi skończą się pieniądze na opłacanie OMON-u?

Odpowiadając wprost – na OMON reżim zawsze będzie miał pieniądze. Co by się nie działo, oszczędzanie na strukturach siłowych to ostatnie, na co zdecyduje się reżim. Tyle że gospodarka już teraz nie pozwala na podwyższanie pensji, na różnego rodzaju ulgi. Jeśli wliczymy w to inflację, to realnie pensje i emerytury właściwie już nie rosną od dłuższego czasu.

Pojawiają się pierwsze doniesienia o tym, że niektóre przedsiębiorstwa już teraz częściowo wstrzymują wypłaty wynagrodzeń. Trwa też dyskusja o tym, czy nie skrócić macierzyńskiego z trzech do dwóch lat. Ogłoszono już wzrost kosztów Internetu i telefonii komórkowej, podobnie z cenami transportu miejskiego.

Łukaszence na OMON pieniędzy zawsze starczy, ale na inne sektory nie starcza pieniędzy już teraz – na lekarzy, nauczycieli, robotników, urzędników czy nawet na ideologów reżimu.

Czy Rosja może chcieć wykorzystać ten moment, żeby zwiększyć gospodarcze wpływy w Białorusi i czy są konkretni oligarchowie, którzy są w ten proces jakoś zaangażowani?

W Rosji decyzje polityczne obowiązują właściwie cały biznes. Kiedy Rosja weszła w konflikt z Białorusią i odcięła jej dopływ ropy, wyłamał się tylko jeden oligarcha, Michaił Gucerijew – to jego dostawy ropy docierały do Białorusi koleją. Ale i to nie mogło się stać bez akceptu z Kremla.

Z tego, co rozumiem, to w tym konkretnym momencie Rosja tak naprawdę nie do końca wie, co ma robić w temacie Białorusi. Wszystkie oficjalne komunikaty są na każdym kroku wydawane w duchu wsparcia dla Łukaszenki, ale w praktyce niewiele za sobą niosą. Dali pół miliarda dolarów i czekają. A czekają, bo ten reżim im też nie odpowiada.

Kampania prezydencka Łukaszenki była budowana na antyrosyjskich hasłach: kłania się temat wagnerowców [rosyjskich najemników zatrzymanych w Białorusi przed wyborami], rzekomych związków opozycyjnych kandydatów z Rosją i tym podobnych. Wreszcie coroczny konflikt dotyczący cen ropy i gazu – wszystko to Kreml zapamiętał.

Dopiero w momencie ogromnego kryzysu politycznego Łukaszenka zwrócił się do Putina o pomoc. Ale stosunki między Putinem i Łukaszenką już nie są takie jak kiedyś – kiedyś Łukaszenka mógł swobodnie do niego zadzwonić i uregulować jakiś problem, a teraz nie ma takiej możliwości.

Co do pytania o rosyjski biznes w Białorusi, to w istocie nie ma go aż tak dużo. Wśród dużych przedsiębiorstw udział Rosji nie jest tak istotny, jak uważa się na Zachodzie.

Rzeczywiście Rosja posiada 100 proc. akcji Biełtransgazu (obecnie Gazprom Transgaz Belarus), 43 proc. akcji w jednej z dwóch białoruskich rafinerii ropy naftowej – w Mozyrzu oraz 49 proc. akcji jednego z trzech operatorów telefonii komórkowej – MTS.

Rosjanie są jeszcze właścicielami pięciu banków, kilku sieci handlu detalicznego oraz niektórych przedsiębiorstw w przemyśle spożywczym.

Nie można jednak powiedzieć, że białoruskie przedsiębiorstwa państwowe zostały skupione przez Rosję. Przez lata Łukaszenka blokował prywatyzację i wejście rosyjskiego kapitału do Białorusi w pełnym wymiarze. Na pewno inwestorzy z Rosji są w Białorusi bardziej znaczący niż ci z innych krajów, ale tych też nie brakuje.

Niemniej sytuacja w Białorusi nawet dla rosyjskich inwestorów również jest już toksyczna, choćby z punku widzenia pracowników, którzy w drodze do domu mogą zostać na ulicy zatrzymani i pobici.

Poruszany jest temat sankcji gospodarczych, wymierzonych w sektory i przedsiębiorstwa, które wspierają reżim. To przecież też odbija się na biznesie i gotowości inwestorów do funkcjonowania w Białorusi. Co więcej, w związku ze stagnacją w białoruskiej gospodarce inwestorzy nie mogą być pewni, że ich inwestycja w Białorusi zacznie na siebie zarabiać – to też ich odrzuca. Nawet Gazprom miał w Białorusi problemy z realizacją swoich inwestycji.

Konfliktowa okazała się też sytuacja z Belgazprombankiem, do którego bank centralny wprowadził zarząd administracyjny, mimo że państwo miało w tym banku mniej niż 1 proc. udziałów. Nie było żadnych wątpliwości co do prawidłowości jego funkcjonowania – interwencja była czysto polityczna.

[Przez 20 lat prezesem banku był Wiktar Babaryka, od pół roku znajdujący się w więzieniu. Odszedł z pracy przed zgłoszeniem swojego udziału w kampanii prezydenckiej].

Rosyjski kapitał cierpi na tym kryzysie podobnie jak wszyscy inni.

Jeśli dobrze rozumiem, to polityka obecnych władz Białorusi się nie zmieni, a nawet jeśli, to rosyjscy inwestorzy wcale nie muszą być skorzy do wykorzystania tej zmiany i wchodzenia do Białorusi w pełnym wymiarze.

Paradoksalnie tak. Jeśli sytuacja byłaby inna, powiedzmy, że nawet z okresu przed wyborami, to Białoruś teoretycznie byłaby w stanie opłacać swoje długi, kolejno wyprzedając swoje przedsiębiorstwa. Teraz to się zmieniło – po pierwsze nikt z Zachodu nie zdecyduje się na uczestniczenie w prywatyzacji, kiedy władze nie mają legitymizacji. Więcej państw nie uznaje Łukaszenki za prezydenta, niż go uznaje.

Pozostają więc inwestorzy z szeroko pojętego Wschodu i Bliskiego Wschodu. Tutaj też sytuacja jest niejednoznaczna, bo w tle pozostaje temat sankcji – przecież sankcje mogą równie dobrze objąć te przedsiębiorstwa, które zdecydują się prywatyzować takie przedsiębiorstwa. Dla inwestorów to dodatkowe ryzyko.

Cena zresztą też byłaby dzisiaj znacznie niższa niż przed kryzysem. Reżim musi więc zdecydować – czy sprzedawać to, czego nie chciał sprzedawać przez ostatnie ćwierćwiecze, w dodatku w niższych cenach.

Przejdźmy jeszcze do sankcji – na ile Białorusini są gotowi na sankcje gospodarcze, których nie chcieli na początku protestów, i na ile te sankcje rzeczywiście mogą być skuteczne?

Ekonomiczny nacisk na reżim może przybierać różne formy, ale najlepiej, jeśli są to mechanizmy wewnątrzkrajowe. Białorusini mogą swoimi działaniami zmuszać obecne władze do dialogu; rezygnując z kupowania towarów akcyzowych, takich jak wyroby tytoniowe czy alkohol (to przecież znacząca część wpływów do budżetu), czy przestając kupować produkty pochodzące z państwowych zakładów stosujących represje wobec swoich pracowników.

Jest nawet aplikacja Krama [tłum. sklep], która pozwala na sprawdzenie, czy dany produkt pochodzi od takich skompromitowanych firm.

Inną metodą jest odłożenie w czasie większych zakupów, takich jak samochód albo chociażby pralka. Poza tym legalne jest płacenie za usługi komunalne i czynsz albo grzywny w ostatnich dniach terminu płatności, to też przysparza systemowi kłopotów, jeśli zachodzi na masową skalę.

Są też strajki albo ich włoska odmiana: te ostatnie cały czas funkcjonują i powoli się rozrastają. Musi działać szereg takich mechanizmów, żeby nacisk na władze był zauważalny. Białorusi sami wybierają te rodzaje nacisku ekonomicznego, które im odpowiada.

Są też rzecz jasna mechanizmy zewnętrzne, czyli między innymi międzynarodowe sankcje. W reżim może bardzo mocno uderzyć odmowa współpracy międzynarodowych instytucji finansowych z białoruskim sektorem państwowym.

Inny podobny mechanizm to odmowa międzynarodowych rynków finansowych finansowania białoruskiego długu publicznego. W ostateczności obecna sytuacja może doprowadzić do sankcji obejmujących całe sektory gospodarki, które utrzymują reżim.

Jeden z przykładów nacisku międzynarodowego, który już zafunkcjonował, to działania norweskiej firmy Yara. To jeden z 10 największych importerów białoruskich nawozów potasowych. Yara od początku protestów pozostaje w kontakcie z Biełaruśkalijem [zakładem zajmującym się wydobyciem tego surowca], żeby wymusić na władzach zakładowych respektowanie prawa i powstrzymanie represji i zwolnień wobec strajkujących robotników.

Jeśli takich firm jak Yara będzie więcej, a przecież nie brakuje w Europie importerów białoruskiej ropy, nawozów potasowych, wyrobów z metali i z drewna, to nacisk na reżim będzie dużo silniejszy.

Tak czy inaczej, tylko kompleksowe zastosowanie tych wewnętrznych i zewnętrznych mechanizmów może zmusić władze do ustępstw.

Co będzie po odejściu reżimu Łukaszenki? Sztab Cichanouskiej i Rada Koordynacyjna od miesięcy pracują nad tym, żeby uzyskać zapewnienia o długotrwałym i skutecznym wsparciu białoruskiej gospodarki ze strony społeczności międzynarodowej po odejściu Łukaszenki. Z konieczności rozmowy prowadzone są głównie z Zachodem, wobec takich, a nie innych decyzji na Wschodzie – jakie są krótkoterminowe wizje gospodarczej przyszłości Białorusi po upadku reżimu?

Po pierwsze dopóki nie zakończy się obecny polityczny kryzys do Białorusi, nie przyjdą nowi inwestorzy. Nawet ci wewnętrzni nie będą podejmować prób rozwoju swoich projektów, dopóki kryzys się nie rozwiąże.

Biznesy, które stanowią znaczną część sektora usługowego, czyli IT, gastronomia i indywidualni przedsiębiorcy, są teraz nękani przez władze. W tym momencie setki przedsiębiorców są już w trakcie procedury zamykania działalności. Wszyscy ci ludzie planują albo przynajmniej rozważają wyjazd z Białorusi.

Bez pozytywnego zakończenia kryzysu, dla Białorusi nie ma pozytywnych scenariuszy. Takie scenariusze istnieją jednak po zakończeniu tego kryzysu – czy to będzie dzisiaj, jutro, czy za miesiąc. Rzecz jasna, im szybciej tym lepiej.

Kiedy tylko władza się zmieni, czy to w konsekwencji wyborów, okrągłego stołu, czy w inny sposób, wszystkie sankcje zostaną zniesione. Z Białorusią zaczną współpracować międzynarodowe instytucje finansowe, które będą gotowe wspierać Białoruś z dużo większym zaangażowaniem, niż dotychczas.

Co więcej, Unia Europejska przygotowuje kompleksowy gospodarczy plan wsparcia dla demokratycznej Białorusi – plan jest opracowywany przez Komisję Europejską już od października. Sztab Swiatłany Cichanouskiej oraz Rada Koordynacyjna jest w stałym kontakcie z Komisją Europejską w tej sprawie. Na poziomie eksperckim również współpracujemy z Komisją.

To wsparcie ma objąć wspomaganie sektora prywatnego w bardzo szerokim zakresie, plany dużych inwestycji infrastrukturalnych czy zwiększenie współpracy w ramach Partnerstwa Wschodniego. UE będzie wspierać współpracę Białorusi z MFW w zakresie programu stabilizacyjnego czy włączenia Białorusi do Światowej Organizacji Handlu (WTO).

Plan konstruowany przez Unię Europejską jest bardzo obszerny, także w rozumieniu finansowym – wewnątrz UE jest rozumienie, że powinny to być miliardy euro, i ma ruszyć praktycznie w tym samym momencie, w którym rozpocznie się demokratyzacja w Białorusi.

To wszystko, o czym powiedziałem, dotyczy pomocy z zewnątrz, ale przecież najwięcej zmieni się wewnątrz Białorusi – do kraju wróci większość przymusowych uciekinierów, zacznie się gospodarcza odwilż, ludzie znowu zaangażują się w budowanie małego biznesu i to ze zdwojoną mobilizacją, zachęceni nowym klimatem gospodarczym i przekonaniem, że od tego momentu państwo będzie budowane przez nich samych i będzie ich wspierać.

W Polsce temat rosyjskich wpływów w Białorusi jest bardzo często poruszany, dlatego dopytam jeszcze o to, na ile Rosja będzie w stanie wstrzymywać gospodarczy rozwój tej nowej Białorusi?

Oczywiście istnieje taka możliwość i rzeczywiście zachodnie media bardzo lubią na ten temat pisać, ale musimy pamiętać, że trwająca rewolucja nie jest geopolityczna, powstała wewnątrz kraju i pozostaje sprawą Białorusinów.

Głosy skierowane przeciwko Łukaszence słychać ze wszystkich stron – i tych proeuropejskich, i tych prorosyjskich. W Białorusi nie istnieją podziały etniczne, religijne czy regionalne – społeczeństwo jest w swoich postulatach jednolite. Dlatego kwestia geopolityki w kontekście Łukaszenki Białorusinów nie interesuje.

Jeśli nic się nie zmieni, to Białoruś ma szansę pozostać neutralna wobec tej rosyjsko-zachodniej rywalizacji i tym samym korzystać zarówno z istniejących bliskich związków gospodarczych z Rosją, jak i z możliwości oferowanych przez Unię Europejską.

Wiele białoruskich przedsiębiorstw eksportuje 80-90 proc. produkcji do Rosji – tego z dnia na dzień nie da się odmienić.

Musimy korzystać z tego, co już mamy, i spróbować odnaleźć się w kontaktach gospodarczych z obiema stronami. Jeśli ktoś powie, że to niemożliwe, to odpowiem mu, że nie wiem, czy to się uda, ale wiem, że musimy przynajmniej spróbować współpracować ze wszystkimi.

*Po przeprowadzeniu rozmowy z dr. Alachnoviczem Białoruś podpisała z Rosją umowy o cenach na gaz i ropę na 2021 roku. Ich dokładne warunki (np. cena gazu i wolumen dostaw ropy) nie są znane. Wiele wskazuje na to, że nie są korzystne dla Białorusi. W poprzednich latach reżim Łukaszenki wykorzystywał szczegóły umów w celach propagandowych.

Udostępnij:

Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Przeczytaj także:

Komentarze