0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

W tekście początkowo błędnie podaliśmy, że szpitalem, który przyjął kierowcę, był Krakowski Szpital Specjalistyczny im. Jana Pawła II. Błąd wynikał z pomyłki naszego rozmówcy. Najmocniej przepraszamy pracowników szpitala i Czytelników OKO.press.

"W piątek kierowca zgłosił, że źle się czuje. Suchość w gardle, kaszel. Bez temperatury, ale ma zaburzenia węchu i smaku" - opowiada OKO.press Marek Jarocki, właściciel firmy spedycyjnej z Tychów.

Kierowca, trzydziestokilkulatek z Białorusi, był wtedy w Amstetten w Austrii, gdzie zawiózł dostawę wyposażenia medycznego.

"Zjeżdżaj do Polski na pusto, chłopie, tu jesteś ubezpieczony" - poradził mu Jarocki.

W niedzielę 26 kwietnia dojechał do obwodnicy Krakowa. Pojechał właśnie tam, nie do Tychów, ponieważ Kraków wskazał jako miejsce pobytu, gdy ubiegał się o wstęp do Polski. Nie wiedział wtedy jeszcze, że znajdzie pracę kierowcy, więc żadnego stałego miejsca pobytu poza Białorusią mieć nie będzie.

W poniedziałek 27 kwietnia jego przełożony zadzwonił do krakowskiego sanepidu. Poradzono mu, żeby pracodawca zawiózł kierowcę do szpitala.

"Ale jak to? Nie mam w swojej firmie sekcji samobójców. Taksówkarza też nie narazimy, autobus odpada, więc krakowski sanepid wymyślił, że mój człowiek ma iść do szpitala z buta 20 kilometrów" - relacjonuje rozmowę z wojewódzkim Sanepidem Jarocki.

Znajomy z Krakowa doradził mu, że na ul. Opolskiej jest stacja benzynowa, a obok niej parking, na którym może zmieścić się ciężarówka. Zmieściła się. Kierowca badania zrobił w poniedziałek w południe w jednym z krakowskich szpitali. Nie dostał wypisu, miał tylko czekać na telefon.

Przeczytaj także:

“Nie nasza sprawa”

Wyniki miały być za sześć godzin, ale nikt nie zadzwonił. Jarocki wydzwaniał więc do szpitala co kilka godzin. “W poniedziałek wieczorem wyników nie było, we wtorek rano nie było, po południu powiedzieli, że może będą jutro” - mówi OKO.press.

Mijał więc już drugi dzień, który kierowca spędził zamknięty w kabinie. Z obawy przed zarażeniem innych nie mył się i nie robił zakupów. Woda skończyła mu się już we wtorek rano.

Jarocki szukał dla niego pomocy. Wydawało mu się, że dla osób z podejrzeniem COVID-19 powinny być wyznaczone jakieś miejsca, w którym mogą odbywać kwarantannę.

Zadzwonił do sanepidu. Usłyszał: "To nie nasza sprawa".

Szpital? "To nie nasza sprawa".

Policję poprosił, żeby chociaż zawieźli kierowcy wodę. "To nie nasza sprawa. My zajmujemy się karaniem za nieprzestrzeganie kwarantanny". Poradzili za to zadzwonić do MOPS-u.

MOPS: "Mieszka w Krakowie? Nie? To nie nasza sprawa".

Według pracownika Sanepidu z Warszawy (nazwisko do wiadomości redakcji), ta sytuacja nie była bez wyjścia.

“Jeśli w szpitalu stwierdzono, że nie spełnia przyjętej przez GIS definicji przypadku, kierowca wpadł w próżnię. Gdyby miał poważniejsze objawy, musiałby być hospitalizowany. Pacjentów, którzy nie mogą wrócić do domu, ze względu na ich bezpieczeństwo szpital wspólnie z Sanepidem powinien jednak odesłać do miejsca odbywania kwarantanny. Jeśli nie ma w nim miejsc, mógłby zatroszczyć się o to urząd miasta. Wystarczyło trochę dobrej woli” - komentuje dla OKO.press.

Natychmiastowa pomoc

Jarocki nie poddał się. Dzwonił do różnych mediów, ale był ignorowany. W końcu we wtorek (28 kwietnia) tuż przed dziewiątą wieczorem opublikował na Facebooku post, w którym opisał historię swojego kierowcy. “Krzyczę z rozpaczy , bo nie mam już sił do tego Państwa z dykty!” - pisał.

Reakcja przerosła jego wyobrażenia: w ciągu doby post udostępniło 2,4 tys. osób, dostał na swoją skrzynkę kilkadziesiąt wiadomości. Post przeczytał pracownik stacji benzynowej, przy której stał Białorusin - zaniósł mu picie. Zadzwonił też ktoś obcy z Australii, kto powiedział, że jego znajomi z Krakowa już organizują pomoc. Zawieźli kierowcy jedzenie i wodę. Jakaś nieznana kobieta powiedziała, że ma w Krakowie wolne mieszkanie i od ręki może je udostępnić.

Post prawdopodobnie dotarł też do krakowskiego sanepidu, bo o szóstej rano to jego pracownik skontaktował się z Jarockim. Już ok. 06:20 mieli wynik testu. Negatywny. Okazało się, że kierowca jest chory na jakiś rodzaj choroby układu oddechowego, ale nie jest to COVID-19. Mógł w końcu bez obaw wyjść z kabiny i skorzystać z zaoferowanego mu mieszkania. Obecnie odpoczywa w okolicach Krakowa.

Tymczasem w Niemczech

Zapytaliśmy szpital oraz wojewódzki sanepid w Krakowie, kto powinien być odpowiedzialny za zapewnienie miejsca pobytu i opieki osobom w podobnych przypadkach oraz dlaczego kierowca z Białorusi nie otrzymał pomocy. Do czasu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Wiemy jednak, jak mogłaby taka procedura wyglądać w Niemczech. Marek Jarocki opowiada OKO.press, że zachorował także inny jego kierowca, który był wtedy w Berlinie:

“W ciągu 15 minut przyjechała karetka. Zawieźli go do szpitala i zrobili mu test. Wynik był po dwóch godzinach. Negatywny. Zrobiono mu też inne badania i zdiagnozowano właściwą chorobę”.

;

Udostępnij:

Daniel Flis

Dziennikarz OKO.press. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Wcześniej pisał dla "Gazety Wyborczej". Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Komentarze