Zohran Mamdani zaskoczył polityczną scenę Nowego Jorku, sensacyjnie wygrywając prawybory Demokratów. Kim jest ten młody lewicowiec, który właśnie stał się głównym faworytem do zostania burmistrzem największego miasta Ameryki?
Zwycięstwo Zohrana Mamdaniego, 33-letniego socjalisty popieranego przez Berniego Sandersa i Alexandrię Ocasio-Cortez, w wewnętrznym plebiscycie Partii Demokratycznej oznacza, że to on stanie do walki o fotel burmistrza największego miasta USA w listopadowych wyborach i bedzie ich faworytem. Wynik prawyborów Demokratów uznawany jest już za największą od lat sensację polityczną w Nowym Jorku.
We wtorkowy poranek 24 czerwca, najgorętszy w Nowym Jorku od ponad dekady, asfalt parzył jak patelnia, a powietrze aż drżało. To był dzień jak z filmu „Do the Right Thing” Spike’a Lee, na wskroś nowojorskiego klasyka o miejskiej dżungli i napięciach rasowych. Tuż po piątej rano, w blasku bladego słońca nad East River, Zohran Mamdani stanął za prowizorycznym mównicą w Astoria Park. W czarnym garniturze drżącą dłonią przewijał ekran telefonu, z którego czytał krótki manifest: wzywał do rozliczenia architektów nowojorskiego kryzysu mieszkaniowego.
Kampania Mamdaniego – przez długi czas traktowanego jak outsidera prawyborów – w ostatnich tygodniach przyspieszyła z zawrotną prędkością. Jeszcze w styczniu miał ledwie jednoprocentową rozpoznawalność. We wtorek rano był już kandydatem, którego ludzie kojarzyli na stacjach metra, w zatłoczonych osiedlach Bronxu i na rogu Roosevelt Avenue. Młodzi ludzie rzucali mu się na szyję, pielęgniarki w fartuchach wyciągały telefony, by pokazać mu naklejkę „I VOTED”. Nawet dzieciaki pod stadionem Yankeesów piszczały: „Widziałem go w telewizji!”.
We wtorek wieczorem, kiedy słońce gasło nad Long Island City, wszystko wskazywało na to, że Mamdani właśnie odmienił nowojorską scenę polityczną.
I choć jego dłonie już nie drżały, w oczach miał tę samą determinację, z którą o świcie mówił: „Solidarność. To widzę, kiedy patrzę na was i na nocne niebo Nowego Jorku”.
Wcześniej przez długie tygodnie wydawało się, że wybory na burmistrza Nowego Jorku będą smutnym plebiscytem na „najmniej toksycznego” kandydata. Andrew Cuomo – niegdyś wszechmocny gubernator – próbował odnowić swój wizerunek po ustąpieniu ze stanowiska w atmosferze skandalu seksualnego i rozrzutnego wykorzystywania środków publicznych na własną obronę prawną.
Polityk zrezygnował z funkcji gubernatora w sierpniu 2021 roku po serii oskarżeń o molestowanie seksualne, które postawiło mu jedenaście kobiet. Niezależne śledztwo zlecone przez stanową prokurator generalną Letitię James wykazało przypadki niechcianego dotyku, pocałunków i niestosownych komentarzy. Choć Cuomo zaprzeczał najpoważniejszym zarzutom, przyznał się do „zbyt osobistego” zachowania. Pod presją niemal całej elity politycznej Partii Demokratycznej – od Nancy Pelosi, przez Chucka Schumera, po prezydenta Joe Bidena – ogłosił rezygnację, a jego miejsce zajęła Kathy Hochul.
Jednak w prawyborach establishment uprawiał zmasowaną obronę Cuomo – z poparciem m.in. byłego prezydenta Billa Clintona, wpływowego kongresmana Jima Clyburna, byłego burmistrza Nowego Jorku Michaela Bloomberga i pośrednio redakcji „New York Timesa”.
Choć najważniejszy amerykański dziennik nie zdecydował się poprzeć żadnego z kandydatów w prawyborach na burmistrza Nowego Jorku, edytorial opublikowany 22 czerwca 2025 roku był w istocie antyrekomendacją wymierzoną bezpośrednio w Mamdaniego. Zdaniem redakcji socjalista z Queensu proponuje „agendę wyjątkowo niedostosowaną do wyzwań, przed którymi stoi miasto”.
Krytykowano go za postulaty takie jak zamrażanie czynszów, upaństwowienie sieci sklepów spożywczych czy rzekome bagatelizowanie roli policji. Wskazano także na jego skromne doświadczenie menedżerskie oraz „performatywność” działań legislacyjnych. Choć gazeta uznała Mamdaniego za postać pełną energii i nowego stylu politycznego, jego program porównano do „przyspieszonej wersji nieudanej kadencji Billa de Blasio”, co było ciosem wyjątkowo dotkliwym.
Efekt był odwrotny do zamierzonego.
To właśnie te ataki, oparte na klasycznych uprzedzeniach wobec młodych, progresywnych outsiderów, mogły paradoksalnie uczynić z Mamdaniego bohatera pokolenia i beneficjenta „efektu Streisand”: im bardziej go rugano, tym więcej nowojorczyków go poznawało i traktowało jak realnego kandydata zmiany.
„Nowojorczycy nie znoszą Cuomo, miasto od czasu końca kadencji Bloomberga jest w coraz gorszym stanie, a jego następcy byli nieudolni i skorumpowani, więc socjaldemokratyczna – „socjalizm” po amerykańsku ma inną melodię niż w Europie – odmiana może wydać się całkiem atrakcyjna” – mówi OKO.press prof. Helena Chmielewska-Szlajfer z Akademii Leona Koźmińskiego, absolwentka nowojorskiej The New School.
Mamdani wygrał zaskakująco pewnie, a Cuomo musiał uznać porażkę i ogłosić kapitulację. W polityce, która coraz częściej przypomina reality show z mizoginistycznym gospodarzem i zestawem cynicznych graczy, wejście Zohrana z energią, językiem równości i programem społecznej sprawiedliwości, było jak powiew świeżego powietrza.
Mamdani zapowiada całkowite przekształcenie struktur miejskich:
Polityk przez lata był orędownikiem haseł „defund the police” i „abolish the police”. Nowojorską policję nazywał „zdemoralizowaną i skorumpowaną organizacją”, a samą instytucję – „wydziałem przemocy”. W czasie kampanii łagodził jednak ton, obiecując nie tyle likwidację, ile uzupełnienie pracy policji o nową instytucję: Departament Bezpieczeństwa Społecznego, który miałby się zająć kryzysami zdrowia psychicznego i bezdomnością.
Najwięcej kontrowersji wywołały jednak jego poglądy na politykę zagraniczną, a dokładniej stosunek do Izraela. Mamdani określił izraelskie działania wojskowe w Gazie mianem „ludobójstwa”, domaga się zerwania współpracy miasta z izraelskimi firmami, a nawet zapowiedział, że – gdyby premier Benjamin Netanjahu odwiedził Nowy Jork – wystąpiłby o jego aresztowanie na podstawie nakazu wydanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny. W jego sztabie znalazło się jednak wielu żydowskich działaczy progresywnych. Po przegranej we wtorkowych prawyborach wspiera go m.in. wpływowy główny audytor miasta Brad Lander. Polityk zajął trzecie miejsce.
Dla jednych – zwłaszcza młodych wyborców – Mamdani to uosobienie odwagi, reprezentant klasy ludowej, który mówi rzeczy niewygodne, ale konieczne. Dla innych – postać niebezpieczna, której wypowiedzi wywołują lęk, a postulaty brzmią jak prosta droga do chaosu.
Choć Zohran w kampanii stylizował się na trybuna ludowego – chłopaka z sąsiedztwa, który chodzi piechotą, rozmawia z kierowcami autobusów i gotuje dal na TikToku – jego życiorys to klasyczna opowieść o dziedziczonym przywileju.
Bo jak wielu rewolucjonistów przed nim – od Lenina po Robespierre’a – również Mamdani jest produktem wyższej klasy średniej: jest obyty, wykształcony, kosmopolityczny. Urodzony w Kampali, dzieciństwo spędził w Kapsztadzie i Nowym Jorku, chodził do elitarnego liceum Bronx Science, a potem studiował na Bowdoin College – jednym z najlepszych liberal arts colleges w USA. Jego ojciec, Mahmood Mamdani, to gwiazda postkolonialnej myśli akademickiej i profesor na Columbii. Matka – Mira Nair – jest jedną z najwybitniejszych reżyserek indyjskiego pochodzenia, autorką takich filmów jak „Salaam Bombay!”, „Monsoon Wedding”, czy „The Namesake”. Jej kino – społeczne, zmysłowe, zaangażowane – zdobywało Złotą Kamerę w Cannes, nominacje do Oscara i dziesiątki innych nagród. Z poglądami lewicowymi, proukraińskimi, feministycznymi i antykolonialnymi – przekazała synowi nie tylko przekonania, ale i kulturowy kapitał.
W istocie więc Mamdani jest chłopcem z dobrego domu, który nauczył się mówić językiem ludu.
Mamdani w politykę wszedł prosto z aktywizmu – najpierw jako doradca ds. zapobiegania przejęciom mieszkań w Queens. Pracując z zadłużonymi rodzinami, głównie o niskich dochodach i często pochodzenia imigranckiego, obserwował, jak bezduszne mechanizmy rynku mieszkaniowego systematycznie wypychają ludzi z ich domów. To właśnie te doświadczenia – codzienne negocjacje z bankami, które „bardziej ceniły zysk niż człowieka” – skłoniły go do startu w wyborach.
Zanim jednak trafił do legislatury, uczył się aktywizmu od podstaw: zakładając drużynę krykieta w liceum, współtworząc organizację Students for Justice in Palestine na studiach, a później działając przy kampaniach progresywnych kandydatów i ruchach na rzecz powszechnej opieki zdrowotnej. Do Zgromadzenia Stanu Nowy Jork trafił jako przedstawiciel 36. okręgu – Astorii i okolic – i szybko stał się jednym z najbardziej wyrazistych głosów lewicowej polityki w Albany, czyli stolicy stanu.
W swoich działaniach skupia się na mieszkalnictwie, ochronie środowiska i równości społecznej. To on – pierwszy mężczyzna pochodzenia południowoazjatyckiego, pierwszy Ugandyjczyk i dopiero trzeci muzułmanin w historii nowojorskiej legislatury – powtarza, że godność nie powinna być towarem, a państwo ma obowiązek działać dla dobra wszystkich, nie tylko uprzywilejowanych.
Natomiast zanim zaczął przemawiać z mównic politycznych, wyrażał się za pomocą beatu.
I to dosłownie – jako Young Cardamom tworzył zaangażowany hip-hop opowiadający o nierównościach społecznych, rasizmie i postkolonialnych resentymentach w Ugandzie. Jego duet z raperem HAB-em, zatytułowany Young Cardamom & HAB, wydał w 2016 roku EP-kę „Sidda Mukyaalo” – co w języku luganda oznacza „nie ma powrotu do wioski”. Tytuł nawiązywał do napisu na kurtce motocyklisty z Kampali, którego duet spotkał na ulicy. Ale był też symbolicznym manifestem: nie ma powrotu do tego, co było, nie ma ucieczki od miasta i jego problemów.
W nagraniach Cardamoma i HAB-a pobrzmiewają wpływy aż z sześciu języków – od angielskiego i lugandy, po hindi, swahili i runyoro. Rapowali o człowieku, który bardziej ufa białemu nieznajomemu niż czarnoskóremu właścicielowi domu. O dyskryminacji i uprzedzeniach między czarnymi a brązowymi mieszkańcami Ugandy. O korupcji, łapówkach i rozdętej klasie uprzywilejowanych, która narzeka na system, choć sama go współtworzy.
Jako polityk Mamdani nie porzucił hip-hopu. Jego kampanię wyborczą na burmistrza Nowego Jorku można czytać jak album koncepcyjny: konsekwentny, tematyczny, osadzony w codzienności. W rozmowie z serwisem Pitchfork przyznawał, że chce być „Kendrickiem Lamarem polityki mieszkaniowej” – zawsze wracać do głównego tematu, do przekazu o przystępności życia w mieście. Z jego playlisty wyborczej wybrzmiewają „Right Above It” Lil Wayne’a, „We Gonna Make It” Jadakisa i... soundtrack z codziennych podróży CitiBike’iem.
Muzyka nie jest dodatkiem do jego kariery. To fundament – sposób mówienia do ludzi i o ludziach.
Tak jak jego kampania wyborcza, tak i wcześniejsza twórczość muzyczna była opowieścią o mieście: jego nierównościach, marzeniach, fałszywych obietnicach i tych, którzy mimo wszystko próbują je spełniać.
Wygrana outsidera stawia również pytania ogólnokrajowe. Czy Mamdani zostanie nową twarzą lewicy w USA, liderem oporu wobec Trumpa i ikoną młodszych wyborców? Prawdopodobnie nie. W odróżnieniu od Cuomo nie ma zaplecza ogólnokrajowego ani medialnego doświadczenia. Nowojorscy burmistrzowie rzadko odgrywają rolę przywódców narodowych – poza wyjątkiem Rudy’ego Giulianiego, który zyskał status symboliczny po 11 września.
Największe znaczenie zwycięstwa Mamdaniego może polegać na tym, że stworzy wzorzec dla innych. Pokazał, że millennialsi, ludzie w przedziale wieku 29-44 lata – największa grupa demograficzna w USA – mogą wygrać, jeśli tylko pójdą głosować. W kolejnych miesiącach jego kampania będzie analizowana z mikroskopową precyzją przez każdego lewicowego kandydata marzącego o zmianie pokoleniowej w Partii Demokratycznej.
Ale jeśli ktoś sądzi, że to koniec bitwy – myli się.
Trumpowska prawica rzuciła się do ataku przeciwko Mamdaniemu, uruchamiając cały arsenał insynuacji, rasizmu i teorii spiskowych.
Stephen Miller – architekt antyimigracyjnej polityki Trumpa i głos skrajnej prawicy – wskrzesił „wielką teorię zastąpienia”, sugerując, że Mamdani wygrał dzięki „niekontrolowanej migracji”, która rzekomo zmieniła skład elektoratu. Nowojorska kongresmenka Elise Stefanik oskarżyła go o „komunizm, antysemityzm i szaleństwo”, a Laura Loomer, skrajnie prawicowa aktywistka znana z islamofobicznych tyrad, grzmiała, że jego wybór „doprowadzi do kolejnego 11 września”.
Internet zalały rasistowskie memy i absurdalne oskarżenia – łącznie z insynuacjami, że Mamdani to „muzułmański dżihadysta”. Choć kampania Mamdaniego była wzorem pluralizmu i zdobyła poparcie również wśród białych wyborców, prawicowi komentatorzy popadli w amok, coś, co publicyści już ochrzcili mianem Mamdani Derangement Syndrome – fenomenem objawiającym się histerią, uprzedzeniami i kompletnym oderwaniem od rzeczywistości.
Wreszcie powstaje pytanie o listopad, czyli prawdziwe wybory na burmistrza. Oprócz zwycięskiego Demokraty wystartuje w nich również skompromitowany Eric Adams – obecny burmistrz – miotający się między kolejnymi zarzutami korupcji a całkowitą utratą politycznego kompasu. To Demokrata, który kandyduje jako niezależny, z mocno proizraelską agendą i tonącą reputacją. Wystartuje też Curtis Sliwa – jedyny kandydat Republikanów, samozwańczy pogromca przestępczości, który nie tylko inscenizował własne porwania, ale i flirtuje z jawną ksenofobią.
Mamdani co prawda prowadzi w pierwszym sondażu – 35 proc. poparcia wobec 16 proc. dla Sliwy, 15 proc. dla Adamsa i 6 proc. dla niezależnego Waldena – ale aż 27 proc. respondentów wciąż nie wie, na kogo zagłosuje. Jeśli przegrany w prawyborach Andrew Cuomo zdecyduje się wrócić jako kandydat niezależny, gra może zacząć się od nowa. A takie sygnały krążą coraz intensywniej.
„Czy naprawdę chcecie być rządzeni przez radykalnego, propalestyńskiego muzułmańskiego socjalistę?” – to pytanie-hasło może okazać się skuteczniejsze, niż wielu Demokratów chciałoby przyznać. Wyborcy – zwłaszcza młodzi – potrafią kochać zbyt mocno i równie gwałtownie się odkochiwać.
Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.
Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.
Komentarze