0:000:00

0:00

„Żyjemy w bardzo dziwnych czasach. Ja wcześniej działałam tylko w fundacji rozwoju sportów motocyklowych. A rządy PiS-u zrobiły ze mnie osobą zajmującą się sprawami społecznymi” - mówiła Monika Tichy, odbierając 26 czerwca pierwszą nagrodę w konkursie „Mój #CzarnyProtest”. Przyjechała ze Szczecina Hondą CBF 250, typ naked, bez owiewek i bajerów, z młodszym o 20 lat Kamilem na Hondzie CB 500. Razem wychowują dziecko Moniki, tworząc patchworkową rodzinę z byłym mężem i jego partnerką.

„Jechanie walcem po wszystkich ludziach, którzy się nie wpisują w wąski stereotyp uprzywilejowany przez władze, coś we mnie zmieniło.

Ja się poczułam Polką właściwie dopiero teraz. To jest duża zmiana jakościowa. Muszę powiedzieć, że PiS zrobił ze mnie patriotkę”.

Jej opowiadanie rozpoczyna się od spotkania z ojcem - gorącym zwolennikiem - jak pisze Tichy - Partii. Gdy na czarnym proteście w Szczecinie widzi córkę - feministkę, matkę dziecka specjalnej troski, niegdyś tak jak on zaangażowaną katoliczkę - wręcza jej różaniec. W wystąpieniu na czarnym proteście Monika Tichy przyznaje, że dokonała sterylizacji - w Niemczech, bo w Polsce jest ona zakazana. Opowiada OKO.press, że jest w trakcie rozwodu i z młodszym o dwadzieścia lat mężczyzną. Wszystko - nie do pomyślenia w konserwatywnej społeczności podporządkowanej regułom Kościoła.

Pacyfka to ksywka, Tichy to pseudonim literacki.

Pacyfka jest filigranowa jak porcelanowa filiżanka. Do Warszawy, na uroczystość rozdania nagród w konkursie literackim Mój #czarnyprotest, przyjechała na motocyklu. „Jeżdżę Hondą CBF 250, to tak zwany typ naked, bez owiewek i bajerów, 20 KM, 6-biegowa skrzynia, klasyczna linia. Coś między chopperem (np. Harley Davidson), a motocyklem sportowym".

Monika przez kilka lat działała dla motoFUNdacji, która promuje sporty motocyklowe, organizuje zawody.

„Motocykle kocham od zawsze. To się wzięło z piosenki Dżemu „Harley mój” śpiewanej na obozach przy ognisku. Trzeba uważać co się śpiewa, bo może zostać na zawsze”.

Zmienił moje życie, odkąd poskładałem go. On wyleczył mnie z kompleksów, dał mi swoją moc. Nigdy mnie nie zdradził, nie zawiódł ani raz. To wspaniała jest maszyna, Choć ma już ze czterdzieści lat.

„Przyjechałam z Kamilem, moim chłopakiem. On na Hondzie CB 500. Mamy jeszcze trzeci motocykl - Honda Franca Custom. Tak franca, jak ta choroba [weneryczna, przyp. red.]. To motocykl do gymkhany, konkurencji bardzo popularnej szczególnie w Japonii. Jeździsz po kawałku asfaltu, liczy się przede wszystkim precyzja, a dopiero na drugim miejscu prędkość.

Mój chłopak Kamil jest metalowcem, znaczy się spawaczem, ma 19 lat, ale w głowie ma więcej niż zazwyczaj ludzie w tym wieku. Mieszkamy razem od ponad roku, w trójkę z Alanem, moim synem, który ma dziewięć lat. I jest bardzo dobrze. Jak to się mówi - na chwilę obecną, to na zawsze.

Z byłym mężem (jesteśmy w trakcie rozwodu) i jego partnerką pozostajemy w bardzo dobrych relacjach, tworzymy udaną rodzinę patchworkową – pajdocentryczną: centralną osobą jest dziecko, jak w Muminkach. W jej skład jeszcze wchodzi przyszywana ciocia i jej dziewczyna".

„Piszę od zawsze. Debiutowałam reportażem w wieku czterech lat. Był o moich urodzinach, podyktowałam go mamie, później zrobiłam do niego ilustracje i wyszła z tego książeczka. Pisałam dziennik, wspomnienia. Ciągle coś. Jedno opowiadanie opublikowało szczecińskie pismo Pogranicza, trzy to tzw. self-publishing, są w sieci. Od paru lat w szufladzie mam gotową powieść. Moje motocyklowo-feministyczne felietony oraz podróżnicze czy sportowe reportaże regularnie publikuje MotoRmania, portal i miesięcznik dla miłośników dwóch kółek z silnikiem.

Pacyfka to ksywa jeszcze z liceum, bo byłam hippiską. Tichy to z kolei pseudonim artystyczny, od mojego ulubionego bohatera literackiego Ijona Tichego Stanisława Lema. Próbowałam nawet zmienić nazwisko na Tichy, ale urzędniczka mnie olała. Mówiła, że obco brzmiące, że się nie da i chociaż wiem, że nie miała racji, to na razie odpuściłam.

Dlaczego chciałam mieć inne nazwisko? A dlaczego kobiety muszą nosić nazwiska mężczyzn, ojców, mężów?".

Ministrantka Pacyfka Tichy

"Pochodzę z tzw. rodziny wierzącej-praktykującej. Przez lata byłam oddaną katoliczką. Jeszcze przed liceum jeździłam na oazy. Później należałam do Duszpasterstwa Akademickiego. Dziewięć lat służyłam do mszy jako ministrantka. Trzy razy w tygodniu, na mszach dla studentów. Podawałam księdzu komunikanty, wino, wodę, czytałam fragmenty Pisma świętego. U dominikanów dziewczyny są do tego dopuszczane.

Często się spotykaliśmy, dyskutowaliśmy na różne tematy. Już wtedy byłam feministką, więc dla tego środowiska trochę dziwaczką, ale tolerowaną, choć czasami z pobłażliwym uśmiechem.

Proces odchodzenia od KK trwał kilkanaście lat, to się nie stało na skutek jednego złego wydarzenia, czy coś w tym stylu. Po prostu zaczęło mi się nie sklejać z rzeczywistością, coraz częściej było niespójne. Na przykład miłosierdzie i stosunek kościoła do zwierząt, jako wegetarianka nie mogłam się z tym zgodzić.

Nigdy też nie łyknęłam tych kościelnych pierdół na temat antykoncepcji. Zawsze to dla mnie były brednie i dziwiłam się ludziom, że zamiast kierować się swoim sumieniem czekają od wieków na zmianę doktryny. Nie podoba mi się też, że KK wychowuje ludzi do posłuszeństwa, a nie do myślenia. Ale z tego okresu mam w sumie dobre wspomnienia, ciągle u Dominikanów mam przyjaciół. Spotkałam tam dużo ciekawych i szczerze dobrych osób".

„Wróciłam po Czarnym Proteście do rodziców po syna. Ojciec już tam był. Milczał. Po dłuższym czasie spytał mnie, czy już wypisałam się z KK?

Odpowiedziałam, że nie, ale to ja decyduję, co robię i myślę. Nie odpowiedział. Od tej pory nastał czas tabu. Ani słowa o kościele, ani o polityce. Ale ciągle mi pomagają w opiece nad Alanem”.

Fragment opowiadania. Czyta Monika Pacyfka Tichy, specjalnie dla czytelniczek i czytelników OKO.press.

Jurorki pod wrażeniem

Konkurs zorganizowała Wielka Koalicja za Równością i Wyborem, która zrzesza prawie 70 organizacji, grup i inicjatyw nieformalnych działających na rzecz praw kobiet w Polsce. Do konkursu zaproszono uczestniczki i uczestników protestów, którzy opiszą swoje osobiste doświadczenia związane z Czarnym Protestem. W sumie nadesłano 130 prac (autorami dziewięciu z nich są mężczyźni).

Jury w składzie: Krystyna Kacpura, Kinga Dunin, Agnieszka Graff, Paulina Reiter i Kazimiera Szczuka wyróżniło 13 opowiadań. Główna nagroda została przyznana jednogłośnie.

„Nie spodziewałam się, że w tak silny sposób wystąpi rola kościoła katolickiego.

Bardzo wiele z autorek to dziewczyny wychowane w katolickich rodzinach, bielanki, śpiewające w chórach, działające w oazach i jeżeli pytamy o to, jak wygląda w Polsce patriarchat, to po pierwsze chodzi on w czarnej (księżej) sukience”

- powiedziała Kinga Dunin.

„Nie wszystkie identyfikowały się jako feministki, ale wszystkie identyfikowały się z gniewem, który ja nazywam feminizmem. Słowo na «f» nie jest tu potrzebne” - mówiła Agnieszka Graff, uzasadniając swój wybór.

„Mnie zaskoczyło, że było bardzo dużo prac z zagranicy - powiedziała Paulina Reiter. Z zewnątrz wygląda to chyba jeszcze gorzej niż w Polsce”.

Krystyna Kacpura: „Po prostu po dwudziestu kilku latach doszła do głosu ogromna, ogromna kobieca solidarność. Gdy czytałam te prace było mi strasznie smutno, że kobiety są w Polsce takimi podludźmi. Naprawdę nie wierzyłam w to, mimo że zajmuję się prawami kobiet od 25 lat, wydawało mi się, że jest znacznie lepiej. Nieprawda”.

„To smutek codzienności, w której przyjemności są wedle zadanego scenariusza. Smutek, który sączy się z dnia na dzień, jakby rzeczywiście Polki żyły w latach 50. XX wieku” - mówiła Kazimiera Szczuka.

Najlepsze opowiadania zostaną opublikowane w języku polskim i angielskim.

A oto całe zwycięskie opowiadanie

Monika Pacyfka Tichy, Coming out, czyli wyjście z szafy

W pierwszym szeregu stojących naprzeciw mównicy zobaczyłam mojego ojca, a w jego ręku różaniec. „Prawa kobiet! Prawami człowieka!” krzyczał rozfalowany tłum. „Przynajmniej sam, na własne oczy zobaczy, że nie jest tak, jak mówi ta jego telewizja, że sto osób przyszło” - taka była moja pierwsza myśl. A potem jego oczy trafiły na moje.

I przyszedł strach.

Plac Solidarności pełen ludzi po brzegi. Szary beton bruku, bure budynki, ciemnografitowy Anioł Wolności Grudnia'70. Ołowiane chmury. Lodowobiałe ściany Filharmonii. Czarne ubrania. Czarno na białym drukowane hasła. W tym monochromatycznym krajobrazie czerwień szminki na naszych ustach i tęcza flagi, którą trzymam wysoko nad głową.

Flaga ma napis „PACE". Po włosku „pokój". Kupiłam ją w Asyżu, pod bazyliką świętego Franciszka. Tam tęcza znaczy właśnie pokój. Ale tutaj chcę tą tęczą powiedzieć coś innego. Tak jak światło jest miksem wszystkich kolorów, a każdy z nich równie ważny, tak nasz kraj, Polska, powinien być miejscem, w którym jest przestrzeń na każdy kolor. W którym spokojnie i w zgodzie ze swoim sumieniem żyć mogą wszyscy. Nie tylko biali, jasnowłosi, heteroseksualni mężczyźni-katolicy nieznający innych języków.

Kiedyś byłam młodą, rozmodloną panną czytającą Biblię i trzy razy w tygodniu służącą do mszy. Sakramentalną małżonką. Wierzącą w te ściemy patriarchatu, opakowane w liryczne sacrum, w które wierzy mój ojciec.

Ojciec nie wie, że ja już nie wierzę. Nie rozmawiam z nim o niczym ważnym, mimo że widuję go, bo moja mama czasem zajmuje się moim synem. W tej chwili, jak zawsze w środy po południu, mały jest też u babci, ale ja nie jestem w pracy, jak zazwyczaj, jestem na strajku.

Ojciec nie wie, że mój mąż pracujący za granicą ma już kogoś innego, i że ja mam również. Ojciec nie wie, jakiej rasy, płci i wieku są nasi nowi partnerzy. Po co mam mu mówić, skoro wiem, że on „takich” nie akceptuje?

Ojciec nie wie, że byłam na każdym antyrządowym proteście lokalnym i centralnym od czasu, gdy do władzy doszła Partia. Jego Partia.

Ojciec jest członkiem Partii.

Więc co on tu robi?

I co będzie teraz? Czy moja matka jeszcze mi pomoże, skoro w czasie, gdy ona zajmuje się moim dzieckiem, poszłam na wiec „aborcjonistek”???

Przeczytaj także:

Podeszłam się przywitać. Nie podał mi ręki, tylko różaniec. Tak jakby dotknięcie drewnianych kuleczek miało wypędzić ze mnie diabła.

W moich papierach z dzieciństwa znalazłam niedawno wydruk z głosowania nad ustawą antyaborcyjną. Lista posłów: kto za, kto przeciw. Zatrzymałam ją na czas, gdy już będę pełnoletnia, by nigdy nie zagłosować na żadnego z „tych morderców dzieci”.

A teraz jestem tutaj.

Długą musiałam przejść drogę.

Drogę krzyżową: na jej kolejnych stacjach skazywano, chłostano i przybijano gwoździami do martwego drewna starożytnych reguł i romantycznych ułud kolejne życiorysy, kolejne osoby, żywych ludzi, nieznajomych, znajomych i przyjaciół, którzy by uniknąć piekła - czy to wiekuistego, czy też doczesnego potępienia przez otoczenie - podejmowali wbrew sobie złe decyzje. Bo seks z narzeczoną to zbrodnia, bo kondom to narzędzie szatana, bo mężowi który bije i gwałci przysięgało się przed ołtarzem…

Niektórzy z tego wyszli, inni zaćpali się tym opium na śmierć.

Najczęściej na śmierć za życia, wegetację w toksycznych układach, popadając w zgorzknienie i nienawiść do wszystkich, zwłaszcza do tych, którzy mieli odwagę żyć inaczej. Ale także i śmierć realną, jak ta dziewczyna z duszpasterstwa przy katedrze, która wykrwawiła się, rodząc piąty raz. Jak ta „święta”, która odmówiła leczenia raka, by nie zaryzykować ciąży i osierociła trójkę maleńkich dzieci, zamiast żyć dla nich. Do takich decyzji chcą nas zmuszać, takie wzorce każą naśladować.

Oni są jak faryzeusze, o których Jezus mówił: „Wiążą ciężary wielkie nie do uniesienia, i kładą je ludziom na ramiona, a palcem ich tknąć nie chcą”.

Leż obok żony w noce płodne, ale jej nawet nie dotknij! Urodź sześcioro! - I wychowaj! Pozwól, by cię bił, jak wraca pijany! Urodź chore dziecko, zajmij się nim do końca życia, i umrzyj bez pewności, co z nim będzie dalej! Który z nich, żyjących wygodnie na plebanii czy w biskupiej rezydencji, chociaż raz w życiu powąchał pieluchę?

A te rozmodlone dziewczęta, ci zapryszczeni chłopcy na „marszach dla życia”? „Życia”???

Czy oni są gotowi obiecać: „Ja adoptuję twoje niepełnosprawne dziecko, poświęcę mu swoje życie, ty je tylko urodź”? Nie? Mówisz: „JA wierzę, że TY powinnaś poświęcić swoje ŻYCIE!” Nie jesteś żadnym obrońcą. Tylko faryzeuszem.

„Rząd nie ciąża! Usunąć go można!” skandują zgromadzeni.

Transparent, flamastrem, na kartonie: „Nie jesteś kobietą. Nie jesteś ojcem. Zajmij się kotem”. Obok - portret Nadprezesa: „Kobiety mnie nie chciały, dlatego teraz za to zapłacą”.

Niedługo moje wystąpienie. Będzie go słuchał mój ojciec. Czy powiedzieć je tak, jak planowałam? Czy coś jednak zmienić?

„Żądamy rzetelnej edukacji seksualnej w szkole!” - woła Bogna. ŻĄ-DA-MY! - krzyk tysięcy gardeł. „Żądamy dostępu do antykoncepcji!” - ŻĄ-DA-MY!

Plac Solidarności ma niezwykły kształt fali. Jego dwa przeciwległe końce wznoszą się w górę, tworząc jakby scenę i widownię. Jasne twarze nad czarnymi ubraniami wyglądają jak krople piany na wzbierającej, zimnej, burej fali sztormu. Nad nimi, niczym żagle, napisy na kijach. „No women, no kraj”. „Skazana na Chazana”. „Oprócz macic mamy mózgi”.

„Nie chcę umierać za cudzą wiarę”...

W końcu i ja wchodzę na mównicę i biorę do ręki mikrofon.

Kochane Dziewczyny, Kochani Chłopcy - zaczynam. Mówiłam już na wiecach, ale nigdy jeszcze do tak wielu ludzi. A oni słuchają.

Sterylizacja - zabieg medycznie bezpieczny i dający praktycznie stuprocentowe zabezpieczenie antykoncepcyjne - jest w Polsce nielegalny. Jeżeli lekarz na życzenie pacjentki lub pacjenta zrobi taki zabieg, grozi mu 10 lat więzienia, z tego samego paragrafu, co wybicie oka w czasie bójki - ciężkie uszkodzenie ciała.

Słyszę swój głos, zwielokrotniony echem od wzniesienia naprzeciwko mnie. Moje własne słowa, odbite od tysięcy twarzy, tysięcy głów, setek transparentów. Wracają z jakąś przedziwną siłą, czuję wzbierającą we mnie niezwykłą energię.

I decyzję. Powiem wszystko.

Doktorzy odmawiają zabiegów leczniczych, których skutkiem ubocznym może być bezpłodność. Pacjentka mająca guzy szyjki macicy, które trzeba usunąć, słyszy od lekarza: „pani NIE WOLNO tego robić, bo pani jeszcze może rodzić”. Nie wolno? On jej mówi co jej wolno, w celu ratowania własnego zdrowia i życia?

Ja, będąc matką dziecka specjalnej troski, które ma genetyczną dysfunkcję, na sterylizację musiałam pojechać do Niemiec!

O tym mój ojciec ani moja matka też nie wiedzą. Drugi coming out w ciągu jednej godziny.

Słuchajcie, Prenzlau, 60 km stąd - inny świat. Tam nikt nie pytał: „A czy ma pani dzieci? A ile? A może jeszcze to przemyślisz? A jeśli będziesz kiedyś żałować?”

Dlaczego ciągle ktoś próbuje uszczęśliwiać nas na siłę!?

Dlaczego nam się WMAWIA, że na decyzje dotyczące naszego życia jesteśmy ZA GŁUPIE?

- Tak! Racja! Prawda! - słyszę.

Dlaczego kraj, dla którego pracujemy, płacimy podatki i ZUS-y, rodzimy dzieci, traktuje nas jak osoby ubezwłasnowolnione?

Nikt nie poniesie konsekwencji decyzji, do których nas zmuszają, tylko MY! Jeśli urodzę drugie dziecko i ono również będzie niepełnosprawne, to kto będzie ten ciężar dźwigał? JA! JA!!!!

Żaden proboszcz - krzyczę - żaden biskup, żaden poseł, żaden prezes, żaden „ludzki pan”, żadna atrapa, pełniąca obowiązki premiera!

NIKT ZA NAS NASZEGO ŻYCIA NIE PRZEŻYJE!

Dlatego to my mamy prawo decydować! Nie jakiś bezdzietny staruch w garniturze lub sutannie, mieszkający w pałacu lub w willi na Żoliborzu.

Patrzę na wprost, na ludzi. Nie na ojca. Nie wiem, jakie ma oczy w chwili, gdy mówię co myślę o jego adorowanym Führerze. O niemiłosiernych funkcjonariuszach jego miłosiernego Boga. Boga, którego on i jego partyjni koledzy mają na ustach, ale w rękach kamienie, którymi najchętniej kamienowaliby takie wiedźmy jak my.

Wolność jest najwyższą wartością.

Wolność, czyli żyję tak, jak ja chcę.

O tym co mnie dotyczy, decyduję ja!

NIC O NAS BEZ NAS!

NIC O NAS BEZ NAS! - podchwytują tysiące gardeł. NIC O NAS BEZ NAS!!!

Podchodzi do mnie czarnowłosa dziewczyna z dużym transparentem, tym o mózgach. W oczach ma łzy. „Dziękuję ci za to, co mówiłaś. Bo to jest moja historia. Mnie też nie chcą operować. Lekarz wyrzucił mnie z gabinetu. A miałam torbiel wypełnioną litrem krwi. Mogłam umrzeć w każdej chwili. Nadal mogę. Ich to nie obchodzi. Albo mówią, że to moje fanaberie, albo że nie chcą iść do kryminału. Spoza macicy nie widzą człowieka. Dziękuję ci, że o tym powiedziałaś”.

Patrzę na nią zrozpaczona, bo nie wiem jak jej pomóc. Na taką operację nie da się chyba pojechać do Niemiec. Z drugiej strony czuję, że skoro chociaż jednej osobie dałam w jakiś sposób siłę, to moje wystąpienie miało sens. Moje odsłonięcie się przed szpiegiem Partii miało sens. Przytulam czarnowłosą. Łzy lecą mi po twarzy. Wiatr szarpie moją tęczową flagą.

Tęcza jest także znakiem nadziei.

Ostatnia siła, w jakiej jeszcze ją widzę, to kobiety. Rząd nie cofnął się przed nikim i niczym. Wielotysięczne manifestacje w obronie konstytucji czy mediów rozbiły się o ich butę jak fala o betonowy słup.

Opinie instytucji unijnych czy międzynarodowych mają gdzieś. Jedyny krok wstecz, jaki zrobili, to pod naciskiem kobiet.

Nadzieja ma twarz tysięcy kobiet, ich smutnych, zmęczonych oczu, ich zaciśniętych, uszminkowanych ust.

Polska jest kobietą.

Jeszcze nie zginęła, póki my...

Mój ojciec wychodzi ze zgromadzenia. Czyli, gdy za jakąś godzinę pojadę do nich po syna, będzie tam.

I nagle poczułam ulgę. Jakby spadł ze mnie jakiś ciężar. Jakby znikł strach. Nie boję się już.

Żeby pomóc innym walczyć o ich prawa muszę je najpierw przyznać sobie, także przed najsurowszymi, ale bezprawnymi sędziami, jakimi są rodzice.

Może więc w końcu warto się wyoutować przed nimi. Może warto w końcu dorosnąć, mając 40 lat.

;

Udostępnij:

Robert Kowalski

Dziennikarz radiowy i telewizyjny, producent, reżyser filmów dokumentalnych. Pracował w m.in Polskim Radiu, „Panoramie” TVP2. Był redaktorem naczelnym programu „Pegaz” i szefem publicystyki kulturalnej w TVP1. Współpracuje z Krytyką Polityczną, gdzie przeniósł zdjęty przez „dobrą zmianę” program „Sterniczki” z Radiowej Jedynki. Tworzy cykl „Kamera OKO.press”.

Komentarze