Deklarowana przez Jarosława Kaczyńskiego kulturowa kontrrewolucja konserwatywna, jeżeli ma się powieść, musi być kontrrewolucją od góry, a więc musi prowadzić do znacznego ograniczenia systemu demokratycznego w kierunku "autorytaryzmu demokratycznego" - pisze dla OKO.press prof. Leszek Koczanowicz, filozof polityki
Tym, co najbardziej porusza obserwatorów sceny politycznej jest nie tyle zasięg zmian, co ich tempo. Nikt chyba z tych, którzy świadomie na PiS głosowali nie miał złudzeń co do tego, że zakres zmian będzie ogromny, zapowiadali to zgodnym chórem wszyscy liderzy tej partii.
Tempo zmian zadziwia natomiast nie tylko przeciwników, ale też wielu zwolenników PiS. Taktyka polegająca na otwieraniu naraz wielu frontów walki wydaje się nawet tym drugim wchodzeniem w zbyt wielkie ryzyko totalnej destabilizacji sceny politycznej, która może się w końcu obrócić przeciwko zainicjowanym zbyt pośpiesznie zmianom. Nie wydaje się jednak, żeby obawy takie poruszały zbytnio kierownictwo tej partii.
Kolejną "Analizę na niedzielę", czyli refleksje nad wydarzeniami tygodnia, przygotował dla OKO.press prof. Leszek Koczanowicz, filozof polityki z Uniwersytetu SWPS (wydział zamiejscowy we Wrocławiu). Kręgi jego zainteresowań to: teoria polityczna, filozofia polityki, metodologia nauk społecznych oraz współczesna filozofia. Wykładał na Uniwersytecie w Buffalo i na Columbia University w Nowym Jorku. Autor wielu książek, m.in. "Wspólnota i emancypacje. Spór o społeczeństwo postkonwencjonalne" (2005), "Politics of Time. Dynamics of Identity in Post-Communist Poland" (2008) , "Lęk nowoczesny. Eseje o demokracji i jej adwersarzach" (2011) oraz "Polityka dialogu. Demokracja niekonsensualna i wspólnota krytyczna" (2015).
Ledwo zakończono batalię o Trybunał Konstytucyjny a rozpoczęła się, i jest prawie zakończona, walka o nowy kształt sądownictwa. W dodatku nie jest tak, że sprawy te są zamknięte - brak rzetelnej dyskusji, niejasne procedury, pośpieszne głosowania sprawiają, że każda z uchwał może być podważona i tak się pewno stanie, gdy zmieni się układ polityczny.
Dlaczego więc rządząca partia postępuje wbrew oczywistym regułom i logice polityki demokratycznej? Dlaczego prowadzi działania, które niosą za sobą wysokie ryzyko porażki, jeśli nie teraz nawet, to pewno we wcale nieodległej przyszłości.
Jeżeli polityka, szczególnie demokratyczna polityka, jest sztuką minimalizowania ryzyka i maksymalizowania zysku, to polityka PiS wydaje się mieć całkowicie odmienne cele, które nie jest tak prosto zidentyfikować. Na pewno jednak cele te, w opinii przywódców partyjnych, warte są poświęcenia normalnej, bezpiecznej taktyki, która może zapewnić stabilne przywództwo.
Nawet jeżeli ryzyko zostało dostrzeżone przez prezydenta Andrzeja Dudę, który wydaje się być zaniepokojony tempem przemian i stara się je zwolnić wykonując spektakularne gesty, jak weta wobec ustaw czy odmowę nominacji generalskich. Jego raczej nieśmiałe decyzje mające „normalizować” politykę spotkały się ze zmasowaną krytyką, której ton da się sprowadzić do równania: normalizacja to kapitulacja.
Nieuchronnie nasuwa się tutaj pewna analogia, która jeżeli nawet jest ułomna, to może rozjaśnić cele strategii PiS-u. W końcu lat 60-tych radykalni działacze studenccy na czele z Rudim Dutschke ukuli slogan „długi marsz przez instytucje”. Wyobrażali sobie, że będą w stanie przekształcać od wewnątrz instytucje społeczeństwa kapitalistycznego szanując jednocześnie zasady demokratycznego państwa. Oczywiście ta taktyka zmian niosła za sobą dylemat, jak pracując w instytucjach i z instytucjami - co oznacza akceptację ich reguł - jednocześnie je przekształcać.
Odpowiedzią miało być powolne wnoszenie nowych wartości kulturowych, które zmieniać miały powoli oblicze urzędów i w konsekwencji prowadzić do transformacji społeczeństwa kapitalistycznego..
Volker Weiß, autor głośnej ostatnio książki "Autorytarna rewolta. Nowa prawica i upadek Zachodu" ("Die autoritäre Revolte: Die Neue Rechte und der Untergang des Abendlandes", marzec 2017), stawia tezę, że o ile radykalna prawica nie zmieniła się ideologicznie i w gruncie rzeczy powiela poglądy swych poprzedników, to w swej taktyce przejęła metody radykalnych ruchów lewicowych z lat sześćdziesiątych. Trudno nie zgodzić się z tą tezą, jako że współczesne ruchy prawicowe przedstawiają się jako autentyczne, antyelitarne i antysystemowe ugrupowania i w formach swego działania stosują mimikrę spontanicznego głosu ludu.
Istnieje jednak zasadnicza różnica, która wpływa na kalkulacje polityczne.
Lata sześćdziesiąte przyniosły całą masę nowych idei intelektualnych i artystycznych. Nowa prawica pod tym względem wydaje się być ułomna, raczej nie można liczyć na fajerwerki nowych myśli.
Jej liderzy i ideolodzy powielają stare klisze, z lekka tylko dostosowując je do zmienionych warunków politycznych. Ta ułomność nie musi przeszkadzać w osiągnięciu sukcesu politycznego w demokratycznym państwie, okazuje się, że czasem nadmiar idei przeszkadza w bieżącej polityce. Natomiast sprawiać będzie ogromne kłopoty, gdy ma się ambicję dokonania całościowej zmiany kulturowej i społecznej.
Na tym tle dostrzec można problemy prawicy w Polsce. Nie ulega wątpliwości, że widzi ona swą misję w dokonaniu całościowej przemiany kulturowej w Polsce, a może i w całym zachodnim świecie. Na różne sposoby powtarzane są frazy typu: „powrót do tradycyjnych wartości kultury zachodniej”, „promowanie wartości konserwatywnych w kulturze”, „dominacja tradycji patriotycznej” i inne mniej lub bardziej twórcze wariacje na te tematy.
Enuncjacje takie wypowiadane były wielokrotnie przez prominentnych przedstawicieli PiS. Znaczące zdanie o kontrrewolucji kulturalnej wygłoszone zostało podczas międzynarodowego spotkania, stając się więc hasłem programowym nie tylko polityki wewnętrznej, ale też międzynarodowej. ["Europie potrzebna jest kontrrewolucja kulturalna. Musimy ruszyć jak husarzy" - mówili Jarosław Kaczyński i Viktor Orbán podczas debaty w Krynicy we wrześniu 2016].
Niemniej jednak, nie jest jasne, oprócz intuicyjnych deklaracji i banalnych oczywistości, jaka ma być treść i jaki zasięg tej kulturowej kontrrewolucji. Trudno przecież sobie wyobrazić, że wrócimy do jakieś utopijnej przeszłości, w której wszyscy akceptowali tradycyjne wartości. Kluczowym problemem jest więc aktywność intelektualistów, którzy w dyskusjach i twórczości artystycznej byliby w stanie sprecyzować zawartość ideologicznych haseł. Bez zaangażowania tych środowisk trudno mówić o szansach na powodzenie szumnie zapowiadanej kontrrewolucji.
Małe są szanse na to, by w najbliższym przynajmniej czasie PiS zdobył poparcie tych grup intelektualistów, które nie są neutralne, a wręcz wrogie wobec polityki rządzącej partii. Oczywiście, prawica może liczyć na niektóre kręgi intelektualne i bardzo nielicznych artystów, może też spodziewać się ostrożnego poparcia ze strony Kościoła katolickiego, który obecnie w przeważającej części jest zdecydowanie konserwatywny.
Nie wydaje się jednak, żeby działania tych konserwatywnych grup doprowadzić mogły do przejęcia przez prawicę hegemonii kulturowej.
W zamian mamy więc próby sterowania przez instytucje wprowadzaniem zmian, niezbyt chyba udane. Na przykład Ministerstwo Kultury zaczęło wpływać na obsady dyrektorów teatrów, co doprowadziło do wielu wciąż nierozwiązanych konfliktów. Innym pomysłem byłby import prawicowców z zagranicy, ogłoszono, że
Mel Gibson może zostać twarzą polskiego patriotyzmu. Nie są to chyba pomysły, na których można by budować solidną hegemonię kulturową.
W tej sytuacji pozostaje dokonywanie „(kont)rewolucji od góry”. To przećwiczona niejednokrotnie w ostatnim stuleciu strategia polegająca na wykorzystaniu całej siły państwa, by dokonać zasadniczej zmiany kulturowej. Historia pokazuje jednak, że
nawet jeżeli zmiany takie rzeczywiście się dokonują, to nie mają one trwałego charakteru i stosunkowo łatwo mogą być odwrócone.
Ważniejsze jest jednak to, że kontrrewolucja od góry nie może dokonać się w ramach demokratycznego systemu, a na pewno nie w obrębie demokracji liberalnej. Demokracja liberalna zakłada oddzielenie sfery przekonań moralnych od sfery politycznej. Próby sterowania kulturą, i w jakieś mierze edukacją, stanowią naruszenie tego podziału, a zatem samego fundamentu demokracji.
Pewne jest więc, że wewnętrzna logika rozwoju sytuacji politycznej w naszym kraju prowadzi w bardzo niebezpiecznym kierunku. Kontrrewolucja konserwatywna, jeżeli ma się powieść, musi prowadzić do znacznego ograniczenia systemu demokratycznego w kierunku mniej lub bardziej rozwiniętego autorytaryzmu "demokratycznego".
Komentarze