Od lat kolejne rządy deklarowały, że to ich reforma kodeksu postępowania cywilnego wreszcie zlikwiduje zatory w sądach. Jednak nawet najlepsza procedura to tylko część układanki. Najnowsza nowelizacja nie sprawi, że znikną braki kadrowe, sędziowie przestaną być poganiani przez „nadzorców”, a kadra administracyjna zacznie wreszcie być godnie opłacana
Spraw rozpatrywanych przez szeroko rozumiane sądy cywilne jest znacznie więcej niż karnych. Dlatego warto przyjrzeć się najnowszym zmianom wprowadzonym w Kodeksie Postępowania Cywilnego.
Sąd najczęściej kojarzy się ze sprawami karnymi, czyli takimi, w których państwo (lub, rzadziej, sam pokrzywdzony) oskarża inną osobę o popełnienie przestępstwa lub wykroczenia. Jednak to do sądów cywilnych trafia „proza życia”.
Mamy tu spory z ubezpieczycielami, spory o warunki kredytu frankowego, rozwody, spory pracowników z pracodawcami… Ale także: wielkie procesy związane z wykonaniem wielomilionowych kontraktów (np. drogowych czy budowlanych) i produkowane taśmowo pozwy firm windykacyjnych i funduszy sekurytyzacyjnych o zapłatę zaległych rachunków.
Trafiają tu również niektóre spory obywateli z państwem, na przykład dotyczące ubezpieczeń społecznych czy stwierdzenia stopnia niepełnosprawności.
Zasady postępowania w sprawach cywilnych reguluje kodeks postępowania cywilnego. To, przynajmniej w teorii, bardziej „prawo dla prawników” niż „prawo dla ludzi”.
Z punktu widzenia przeciętnej osoby, która wycieczkę do sądu odbywa co najwyżej kilka razy w życiu, poznawanie zawiłości proceduralnych nie ma większego sensu. Są to jednak przepisy o kapitalnym znaczeniu.
Nie chodzi tylko o to, że przegapiając kodeksowy termin możemy bezpowrotnie pozbawić się możliwości dochodzenia swoich praw. Polski wymiar sprawiedliwości od lat boryka się z - mówiąc dyplomatycznie - problemami z efektywnością, a dobra procedura to jeden z elementów decydujących o sprawności sądów.
Dlatego uchwalona niedawno potężna nowelizacja kodeksu postępowania cywilnego to jedna z ważniejszych ustaw uchwalonych w ostatnich latach.
W stosunku do fatalnych standardów, do których zaczęliśmy przyzwyczajać się w tej kadencji Sejmu, akurat ta nowelizacja prezentuje się zaskakująco dobrze w kategorii „transparentność”. Przeszła pełną rządową procedurę: z opiniami, konsultacjami i tak dalej.
Choć uzasadnienie rządowego projektu mogłoby być lepsze, i tak wyróżnia się na plus już z tego powodu, że faktycznie coś uzasadnia. Zamiast parafrazowania nowych przepisów opisano cel proponowanych zmian - miejscami aż zaskakująco szczerze.
W prawniczych środowiskach dyskusje na temat sensowności poszczególnych rozwiązań (lub jej braku) toczą się od miesięcy. Mniej miejsca poświęcono temu, w jakim stopniu twórcy nowelizacji byli skłonni posłuchać uwag krytycznych i na tym chciałbym się tu skoncentrować.
Od razu zastrzegam: to będzie subiektywny wybór. Ograniczę się też do uwag przedstawionych przez samorządy prawnicze (Naczelna Rada Adwokacka i Krajowa Izba Radców Prawnych) i przez sędziów, bo to na nich spadnie główny ciężar wprowadzenia tej reformy w życie.
Jedną z bolączek polskiego sądownictwa jest praktyka wyznaczania kolejnych rozpraw w sądach cywilnych w tych samych sprawach w wielomiesięcznych odstępach. Twórcy nowelizacji chcą temu przeciwdziałać, wprowadzając obowiązek planowania rozprawy.
Innymi słowy: sąd powinien spotkać się ze stronami, aby zaplanować przebieg procesu. Ma zorientować się, co jest sporne, jakie trzeba przeprowadzić dowody, kiedy będą organizowane rozprawy, i tak dalej.
Z posiedzenia przygotowawczego należy rezygnować tylko wyjątkowo. Z kolei strony mają obowiązek brać w nim udział. Jeśli powód nie stawi się na nie bez usprawiedliwienia, ryzykuje przegraną „walkowerem”. Jeśli nie stawi się pozwany, ryzykuje tylko tyle, że plan rozprawy będzie ustalony bez niego.
Choć dotychczasowe przepisy pozwalały na zaplanowanie procesu i praktykowano to w niektórych sądach, tak sformalizowany plan rozprawy to spora nowość. Sam pomysł został pochwalony w wielu opiniach spływających do Ministerstwa Sprawiedliwości. Czy jednak sprawdzi się w praktyce? Tu zaczynają się schody…
Przeciętny sędzia w sądzie rejonowym ma w referacie (czyli „na biegu”) około tysiąca spraw. W sądzie okręgowym to około trzystu spraw, często bardziej skomplikowanych. Czy przy takim obłożeniu pracą da się sensownie planować przebieg każdej sprawy?
Na ten problem wskazał sędzia Paweł Rygiel, którego uwagi przedstawił Sąd Apelacyjny w Krakowie. Jego zdaniem jest oczywiste, że jeśli chociaż część spraw zostanie rozpatrzona w sposób przewidziany w nowelizacji, pozostałe będą musiały trwać dłużej.
Sędzia Rygiel dodał, że w większości spraw posiedzenie przygotowawcze po prostu nie będzie konieczne. W efekcie, choć według przepisów jego przeprowadzenie będzie zasadą, zdaniem autora uwag w praktyce będzie wyjątkiem.
Z kolei według sędziów Sądu Rejonowego w Sosnowcu nowa regulacja opiera się na założeniu, że strony i pełnomocnicy ściśle współpracują z sądem. Ich zdaniem, miałaby ona szansę zadziałać w praktyce tylko, gdyby wszystkie strony były reprezentowane przez prawników orientujących się w zawiłościach procedury cywilnej.
Jedna z pozostałych uwag zgłoszonych przez sędziów apelacji katowickiej jest za to bardzo krótka i prozaiczna:
„Czynność praco- i czasochłonna. Brak pomieszczeń”.
Uwagi krytyczne nie przekonały twórców nowelizacji. Choć zgodzili się, że już teraz sędziowie mają możliwość planowania rozprawy, to ich zdaniem dzieje się to zbyt rzadko. Zaznaczyli też, że nowe przepisy zostawiają sędziom wiele swobody.
Przykładowo, plan rozprawy może zostać sporządzony przez sędziego (i zaakceptowany przez strony), albo zaproponowany przez strony i zaakceptowany przez sędziego. Przepisy o postępowaniu przygotowawczym trafiły zatem do ostatecznie uchwalonej nowelizacji i wejdą w życie w listopadzie.
Jak nowe reguły zadziałają w praktyce? Moim zdaniem rację mają ci sędziowie, którzy twierdzą, że z setkami spraw na głowie po prostu nie będą w stanie planować rozpraw, a potem realizować tych planów według zamysłu twórców nowelizacji.
Jak przyznali sami twórcy ustawy: dopiero praktyka pokaże, czyje przewidywania okażą się trafne.
Jeśli ktoś dochodzi ode mnie 1 000 000 zł tytułem wynagrodzenia, ale ja uważam, że mam prawo naliczyć mu 200 000 zł kar umownych, mogę dokonać kompensaty (potrącenia) i zapłacić tylko 800 000 zł.
Podobnie: ktoś domaga się ode mnie 200 000 zł kar umownych za zwłokę w wykonaniu robót budowlanych, ale ja uważam, że należy mi się 150 000 zł za dodatkowe prace, wykraczające poza pierwotny zakres umowy, więc chcę tę nadwyżkę skompensować z karami.
Albo jeszcze inaczej: ktoś dochodzi ode mnie 100 000 zł tytułem wynagrodzenia z umowy A, ale ja chcę to skompensować z karami umownymi dotyczącymi umowy B.
Takich przykładów można podać dużo więcej. Rozliczanie za pomocą kompensaty to standard na rynku, szczególnie w szeroko pojętej branży budowlanej.
Jednak zdaniem twórców nowelizacji zarzut potrącenia był w praktyce nadużywany: pozwani w braku innych argumentów twierdzili, że dokonują kompensaty z inną, wydumaną wierzytelnością.
To z kolei miało zmuszać sądy do badania zasadności kompensat i przedłużania postępowań.
Od listopada potrącić będzie można
Co to oznacza w praktyce? Wracając do przykładów: o ile w pierwszym przykładzie kompensata kar umownych z wynagrodzeniem byłaby możliwa, o tyle potrącenie wynagrodzenia za „prace nadprogramowe” z karami umownymi z drugiego przykładu już niekoniecznie.
Dlaczego? Bo może okazać się, że roszczenie o zapłatę za prace dodatkowe nie wynika z umowy, tylko z tzw. bezpodstawnego wzbogacenia, a to już inny stosunek prawny. Tym bardziej trudna (zwykle w praktyce niemożliwa) będzie kompensata w ostatnim przykładzie, w którym mamy do czynienia z różnymi umowami.
Co na to sędziowie, adwokaci i radcowie? Byli dość zgodni: to wcale nie musi doprowadzić do przyspieszenia postępowań. Alternatywą dla potrącenia jest albo tzw. powództwo wzajemne (w tym samym procesie, w którym A żąda czegoś od B, B zaczyna żądać czegoś od A), albo wystąpienie z osobnym powództwem, czyli… kolejna sprawa do rozpatrzenia.
W odpowiedzi twórcy nowelizacji powołali się na „stwierdzony w praktyce fakt”, że znaczna część zarzutów potrącenia jest „fabrykowana”. Dlatego ich zdaniem spraw nie przybędzie, bo dla takich pseudo-wierzytelności nie warto będzie wnosić pozwu i za niego płacić.
Ten argument byłby sensowny, gdyby nie jeden kłopot: nie bardzo wiadomo, czy zjawisko „fabrykowania” roszczeń w celu przedłużenia procesu faktycznie ma aż tak wielką skalę.
Choć w kilku fragmentach uzasadnienia Ministerstwo powołuje się statystyki, tu mamy tylko ogólne hasło i nie wiemy, czy diagnoza jest oparta na dowodach anegdotycznych, czy na poważnej analizie. Nowe zasady dotyczące potrącenia zaczną obowiązywać w listopadzie.
Według uzasadnienia nowelizacji należało też „urealnić” opłaty sądowe, czyli dostosować ich wysokość do wzrostu dochodów na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Wprost deklarowanym celem nowelizacji był też wzrost przychodów Skarbu Państwa, tak aby postępowania cywilne były „dotowane” w mniejszym stopniu.
Według twórców projektu opłaty były na tyle niskie, że strony decydowały się od razu kierować sprawę do sądu, zamiast szukać alternatywnego sposobu rozstrzygnięcia sporu. Uzasadnienie nowelizacji jest tu wyjątkowo szczere.
Najlepiej widać to w przypadku nowych opłat w sprawach o prawa majątkowe (np. o zapłatę), w których wartość przedmiotu sporu nie przekracza 20 000 zł.
Do tej pory w sprawach o prawa majątkowe opłata wynosiła 5 proc. wartości przedmiotu sporu, przy czym musiała mieścić się w przedziale od 30 zł do 100 000 zł. Jeśli jednak sprawa kwalifikowała się do postępowania uproszczonego, opłaty były z reguły niższe:
Intencją projektodawców było określenie opłat tak, żeby sprawy o najmniejszej wartości były proporcjonalnie droższe, co miało być elementem „systemu demotywującego do wnoszenia do sądów spraw bagatelnych”.
W pierwotnym projekcie bardzo wyraźnie widać dwa mechanizmy. Po pierwsze, dostrzegalna jest zasada „im mniej dochodzisz, tym proporcjonalnie więcej płacisz”. Po drugie, nowe przepisy częściej prowadzą do sytuacji, w których dochodząc minimalnie wyższej kwoty muszę zapłacić znacznie wyższy wpis.
Jeszcze na etapie prac rządowych Ministerstwo Sprawiedliwości bardzo broniło tej koncepcji, mimo wielu głosów krytycznych. Zarówno w opiniach sędziów, jak i samorządów prawniczych powtarza się argument o ograniczeniu prawa do sądu.
Twórcy projektu odpowiedzieli na te uwagi – mówiąc dyplomatycznie – bardzo lakonicznie. Sądowi Apelacyjnemu w Krakowie odpisali, że teza o nadmiernej wysokości opłat „wydaje się oderwana od rzeczywistości”.
Z kolei obszerne uwagi samorządu radców prawnych, w których powołano się m.in. na orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, skwitowano zarzutem oderwania od faktów i „elementarnej wiedzy historycznej”.
Sprawy miały się nieco inaczej w parlamencie. Choć wiele opłat wzrośnie, podwyżki będą trochę mniejsze, niż chciało tego Ministerstwo.
Ostatecznie w górnej granicy każdego przedziału wysokość opłaty zbliża się do dotychczasowych 5%, jednak w dolnej granicy ten odsetek wciąż jest znacznie wyższy. Nadal widoczne są nagłe przeskoki pomiędzy relatywnie niskimi, a nieproporcjonalnie wysokimi opłatami.
Zmiana ta nie dotknie jednak pracowników, ponieważ wciąż obowiązuje zwolnienie z kosztów sądowych dla pracownika wnoszącego powództwo przeciwko pracodawcy, chyba że wartość przedmiotu sporu przekracza 50 000 zł.
Dotychczasowa „reguła 5%” dalej obowiązuje, gdy spór toczy się o równowartość ponad 20 000 zł, przy czym maksymalna opłata wzrośnie tu do 200 000 zł (według projektu miało być to nawet 500 000 zł).
Można tu dodać, że jeszcze w 2017 roku Krajowa Izba Radców Prawnych informowała o przeprowadzonych przez nią badaniach, wedle których dotychczasowe opłaty sądowe i tak należały do najwyższych w Unii Europejskiej.
Pewną formą rekompensaty za podwyżkę ma być poszerzenie podstaw zwolnienia z kosztów. Obok „braku możliwości poniesienia kosztów bez uszczerbku utrzymania koniecznego dla siebie i rodziny” dodano nową przesłankę: „poniesienie kosztów naraża na taki uszczerbek”.
Z drugiej strony, praktycznie uniemożliwiono ubieganie się o takie zwolnienie spółkom, poprzez wymóg udowodnienia, że wspólnicy lub akcjonariusze nie mogą dokapitalizować spółki ani udzielić jej pożyczki.
W ostatecznym tekście ustawy nie znalazły się natomiast niektóre mechanizmy, które bardzo ostro krytykowano na etapie prac legislacyjnych. Już podczas prac rządowych z projektu wypadła ponad trzykrotna podwyżka opłaty za pozew o rozwód (z 600 zł do 2000 zł).
Warto jednak przypomnieć, jak w 2017 roku uzasadniano ten pomysł. Otóż celem miało być „wzmocnienie instytucji małżeństwa” oraz „zbliżenie opłaty sądowej do rzeczywistych kosztów postępowania w takiej sprawie”.
Nie wiemy tylko, co przekonało projektodawców do zmiany podejścia. Czy to efekt krytyki pochodzącej spoza środowisk prawniczych, troski o los osób pokrzywdzonych w wyniku przemocy w rodzinie, czy może trzeźwej argumentacji sędziów, którzy przypominali, że skutkiem podniesienia opłaty będzie przede wszystkim wzrost liczby wniosków o zwolnienie z kosztów?
Z kolei dopiero w Senacie zrezygnowano z drakońskiego przepisu, zgodnie z którym gdy profesjonalny pełnomocnik (adwokat, radca prawny, rzecznik patentowy lub Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa) wnosi nieprawidłowo opłaconą apelację lub zażalenie, takie pismo podlega odrzuceniu, chyba że strona zapłaci odpowiednią opłatę w podwójnej wysokości.
Rozwiązanie to krytykowały zarówno sądy, jak i samorządy zawodowe. Przypominano nie najlepsze doświadczenia sprzed kilku lat, kiedy podobna regulacja funkcjonowała już w kodeksie. Zasługi w doprowadzeniu do wykreślenia przepisu trzeba przypisać nie Ministerstwu Sprawiedliwości, które do końca broniło tego przepisu, tylko senatorowi Zbigniewowi Cichoniowi (skądinąd adwokatowi).
Wątpliwości budzi powrót opłaty za wniosek o uzasadnienie orzeczenia. Rzeczywiście praca nad uzasadnieniami zabiera sędziom wiele czasu. Niedotrzymywanie terminów jest powszechne, a ostatnio – niestety – coraz częściej jest wykorzystywane instrumentalnie przez rzeczników dyscyplinarnych.
Z kolei strony wnoszą o uzasadnienie wyroku w zasadzie automatycznie, niekiedy nawet jeszcze przed wydaniem wyroku. Według danych przytaczanych przez twórców nowelizacji, w ponad 70 proc. spraw, w których sędzia napisał uzasadnienie wyroku, nie wniesiono następnie apelacji.
Nowelizacja ma utrudnić stronom angażowanie sądów w pracę, która nie przynosi żadnego pożytku. Dlatego według nowych przepisów wniosek o uzasadnienie dowolnego orzeczenia – zarówno takiego, który kończy sprawę, jak i innego wydawanego w trakcie postępowania – ma kosztować 100 zł.
Ta kwota ma być następnie zaliczana na poczet opłaty od apelacji czy zażalenia, ale nadwyżka nie podlega zwrotowi. Dodajmy dla porządku, że opłata w podobnej wysokości obowiązuje już w sądownictwie administracyjnym, a w postępowaniu cywilnym istniała do 2006 r (wówczas wynosiła od 20 do 60 zł).
Przedstawiciele radców prawnych podkreślali jednak w swoich uwagach do projektu, że nie mając w rękach uzasadnienia, w praktyce nie da się zaskarżyć orzeczenia. A przecież dla wielu osób 100 zł to niebagatelna kwota.
Bardzo szybko znaleziono też kilka absurdów związanych z nową regulacją. Pierwszy przykład to wytknięty przez sędziów Sądu Apelacyjnego w Poznaniu brak wyjątku dla opłaty od uzasadnienia postanowienia, w którym sąd odmawia zwolnienia z kosztów sądowych.
Żeby zaskarżyć takie postanowienie, strona powinna dostać uzasadnienie i za nie zapłacić, a skoro twierdzi, że jej nie stać, to powinna wnieść o zwolnienie z kosztów – i tak w kółko. Co na to projektodawcy? Parafrazując: „najpierw sprawdźmy, jak to będzie w praktyce, a potem najwyżej znowelizujemy”.
Idąc dalej: co jeśli uzasadnienie jest rzeczywiście potrzebne nie po to, żeby wyrok zaskarżyć, tylko dlatego, że bez niego nie da się ustalić jego podstawy?
Sędziowie Sądu Apelacyjnego w Katowicach wskazywali tu na wyroki zasądzające alimenty lub rentę. Późniejszy pozew o zmianę ich wysokości wymaga udowodnienia zmiany okoliczności, a tych nie opisuje się w sentencji wyroku, tylko w uzasadnieniu.
Reakcja projektodawców? Znów sparafrazujmy: „bardzo ciekawe uwagi, zobaczymy przy kolejnej nowelizacji”.
Nowa opłata obowiązuje od 21 sierpnia, jednak dotyczy także spraw, które zostały wszczęte przed tą datą.
To tylko wycinek zagadnienia. Nie wspomniałem chociażby o:
Trzeba też uczciwie zaznaczyć, że choć skupiłem się na uwagach krytycznych, to projekt nie spotkał się wyłącznie z negatywnym odbiorem. Ministerstwo uwzględniło też niektóre uwagi, jednak takich sytuacji było niewiele i dotyczyły raczej kwestii redakcyjnych, a nie podstawowych założeń.
Warto zadać sobie pytanie, czy kolejna nowelizacja procedury cywilnej podzieli los poprzedniczek. Przecież od lat kolejne rządy deklarowały, że to ich reforma kodeksu postępowania cywilnego wreszcie zlikwiduje zatory w sądach. Jednak nawet najlepsza procedura to tylko część układanki. Ta nowelizacja nie sprawi, że znikną braki kadrowe, sędziowie przestaną być poganiani przez „nadzorców”, a kadra administracyjna zacznie wreszcie być godnie opłacana bez potrzeby organizowania protestów.
Konsultacje: adw. Jarosław Cholewa
Doktor nauk prawnych, adiunkt w Katedrze Prawa Własności Intelektualnej na Wydziale Prawa i Administracji UJ; do 2023 pracował jako radca prawny, specjalizując się w prawie nowych technologii
Doktor nauk prawnych, adiunkt w Katedrze Prawa Własności Intelektualnej na Wydziale Prawa i Administracji UJ; do 2023 pracował jako radca prawny, specjalizując się w prawie nowych technologii
Komentarze