Skoro premier i prokuratura mają moc wzruszania decyzji reprywatyzacyjnych, to po co powstała Komisja? Według krytyków odpowiedzią jest wprowadzenie przez ustawę zupełnie nieznanej dotąd interpretacji terminu “niezgodności z prawem”. To nie tylko niezgodność z przepisami, ale także z "intuicyjnie pojmowanymi zasadami słuszności"
Komisja Weryfikacyjna, nadzwyczajny organ powołany przez PiS do rozprawienia się z dotychczasową reprywatyzacją warszawską, skazana jest na działania cząstkowe i spektakularne. Pierwsza rozprawa, na którą wezwano w roli świadków m.in. prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz i byłych pracowników Ratusza, ma się odbyć już w poniedziałek 26 czerwca. Gronkiewicz-Waltz odmówiła stawienia się, argumentując, że komisja jest niekonstytucyjna.
Wokół komisji i nadanych jej uprawnień - a także tych nienadanych z niewiadomego powodu - trwa ostry spór prawników i społeczników. Przyjrzymy się im po kolei.
Formalnie Komisja jest organem administracji publicznej, choć jednocześnie przypomina sejmową komisję śledczą. Według głosu wielu środowisk prawniczych, m.in. Biura Analiz Sejmowych, Sądu Najwyższego czy Rzecznika Praw Obywatelskich, jej kompetencje wkraczają w kompetencje sądów i zaburzają trójpodział władzy. Jej 9 członków wybrano z klucza politycznego przez Sejm, nie muszą być prawnikami i mają immunitet niemalże absolutny.
PiS zagwarantował sobie przewagę w komisji - ma w niej pięciu swoich ludzi. To komornik Łukasz Kondratko, poseł Jan Mosiński, poseł Paweł Lisiecki, prawnik Sebastian Kaleta, do niedawna rzecznik resortu sprawiedliwości, oraz szef komisji Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości. W komisji są także poseł Paweł Rabiej z Nowoczesnej, poseł PO Robert Kropiwnicki, zgłoszony przez PSL radca prawny Bartłomiej Opaliński i wskazany przez Kukiz 15 prawnik Adam Zieliński.
Zwolennicy powołania komisji tłumaczyli, że skoro zwyczajny tryb rozpatrywania spraw doprowadził do ogromnej skali nadużyć, to potrzebna jest nadzwyczajna ścieżka naprawcza. Mało tego, na nic się zdały głosy mówiące, że nawet jeśli plan zbadania kilku tysięcy postępowań powiódłby się, to nie przybliży to nas ani o milimetr do rozwiązania problemu reprywatyzacji w Polsce. Dlaczego?
Bo Komisja zajmuje się wyjaśnianiem katastrof, które już się wydarzyły, ale nie jest w stanie nas ustrzec przed tymi, które dopiero nadejdą.
Gdyby tempo prac Komisji utrzymało się na poziomie zadeklarowanym przez wiceministra Jakiego, szefa tej komisji, czyli gdyby Komisja wydawałaby jedną decyzję na miesiąc, prace zakończyłyby się w 2350 roku (decyzji jest ok. 4.000).
Wiemy jednak już teraz, że Komisja nie byłaby w stanie wiele zdziałać, gdyby nie zaplecze stworzone przez prokuraturę, która w końcu na poważnie zajęła się przekrętami reprywatyzacyjnymi. Obecnie nad stołeczną reprywatyzacją pracują co najmniej trzy duże zespoły we Wrocławiu i w Warszawie.
Prokuratorzy, oprócz zajmowania się sprawami karnymi, mają uprawnienia, by zajmować się także postępowaniami administracyjnymi. Prokurator może złożyć sprzeciw od każdej ostatecznej decyzji administracyjnej, czy nawet żądać stwierdzenia jej nieważności.
Mało tego prokurator ma uprawnienia do podważania reaktywacji przedwojennych spółek - procederu, który otworzył drogę do roszczeń wobec należących kiedyś do tych spółek nieruchomości.
To przecież prokuratura, a nie Komisja, doprowadziła do licznych aresztowań znanych adwokatów czy urzędników, którzy niechlubnie uczynili z reprywatyzacji źródło dochodu.
Można też się zastanawiać, dlaczego PiS nie skorzystał z przepisu kodeksu postępowania administracyjnego, zgodnie z którym Prezes Rady Ministrów może w nadzwyczajnym trybie uchylić lub zmienić każdą decyzję administracyjną. Jeszcze bardziej dziwi, że
opozycja nigdy nie zapytała premier Beaty Szydło, ile razy skorzystała z tego uprawnienia, a jeśli nigdy, to dlaczego. A wystarczyłoby sięgnąć do gotowego zestawu pytań przygotowanego przez Biuro RPO.
RPO zwrócił uwagę na jeszcze jedną okoliczność - ważną.
"W ogóle nie zostały zmienione przepisy, na podstawie których aktualnie wydawane są decyzje dekretowe. Tym samym organy nadal zmuszone są do literalnego stosowania anachronicznego aktu prawnego sprzed ponad 70 lat,
do tego –co aksjologicznie szczególnie wadliwe – nawet wbrew celom i wartościom założonym przez ustawę [o powołaniu komisji] z marca br." - napisał 9 maja 2017 r. RPO do szefa komitetu stałego Rady ministrów Henryka Kowalczyka.
Z samego więc założenia komisja żadnym nieprawidłowościom nie może zapobiec.
Komisja ma moc odwracania reprywatyzacji i zwracania budynków Skarbowi Państwa bądź gminie poprzez uchylanie decyzji administracyjnych i orzekanie co do istoty sprawy.
Ale Komisja może jeszcze więcej. Chodzi o sytuacje, w których zaszły nieodwracalne skutki prawne - np. odzyskana kamienica po prostu została sprzedana. To częste przypadki w Warszawie. Jeśli ta sprzedaż nie okaże się ustawką wspólników (nie będzie dokonana w złej wierze), Komisja - jeśli ustali, że zwrot był bezprawny - może nałożyć na osobę, która odzyskała kamienicę, obowiązek zapłaty równowartości kamienicy. W praktyce - wielomilionowych kwot.
Dotychczas ze względu na przedawnienie domaganie się tego od kogoś, kto np. w 1995 roku zreprywatyzował z przekrętem kamienicę w centrum Warszawy, nie było możliwe. Ale ustawa o Komisji wydłużyła termin przedawnienia aż do 30 lat, a więc może teoretycznie dorwać każdego, kto po 1989 roku wzbogacił się na dzikiej reprywatyzacji.
Skoro inne organy, w tym premier Beata Szydło i prokuratura, nad którą nadzór sprawuje Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro, mają moc wzruszania decyzji reprywatyzacyjnych, to po co powstała Komisja? Według krytyków odpowiedzią na to pytanie jest wprowadzenie przez ustawę zupełnie nieznanej dotąd interpretacji terminu “niezgodności z prawem” decyzji reprywatyzacyjnej.
Komisja może rozszerzać to pojęcie - to już nie tylko niezgodność z konkretnymi przepisami prawa, ale także niezgodność z intuicyjnie pojmowanymi zasadami słuszności.
Na przykład Komisja
będzie mogła uchylić decyzję, jeśli jej wydanie doprowadziło do skutków rażąco sprzecznych z interesem społecznym.
Co to oznacza? Że nawet jeśli decyzja została wydana zgodnie z przepisami, ale w wyniku kolejnej transakcji trafiła np. do czyściciela kamienic, wówczas staje się niezgodna z prawem.
Wielomilionowej kary nie zapłaci jednak sam czyściciel, ale osoba, na rzecz której nieruchomość zreprywatyzowano. Można się jedynie domyślać, że ustawodawcy chodziło o zareagowanie na sytuacje, w których zwrot nieruchomości odbywał się na rzecz tzw. słupa, ale jeśli tak, to to rozwiązanie uderzy jedynie w słupy, a nie w ich mocodawców.
Na marginesie, tego rodzaju rozwiązanie jest podręcznikowym przykładem złamania zasady, że prawo nie działa wstecz, a represja spotyka nie za swój czyn.
Inne przesłanki, na podstawie których decyzję reprywatyzacyjną będzie można uchylić, to ujawnienie się fałszywych dowodów, ujawnienie przestępstwa, które umożliwiło zwrot nieruchomości, czy wreszcie z powodu dotychczas nieujawnionego zaspokojenia roszczeń umowami indeminizacyjnymi, czyli umowami z państwami obcymi, które przejmują obowiązek wypłacenia odszkodowań dla swoich obywateli za mienie pozostawione w Polsce. To także dubluje kompetencje już istniejących organów.
Problem w tym, że do dziś Polska nie dysponuje pełną listą nieruchomości oraz osób, które zostały spłacone w ramach umów indeminizacyjnych. Każdy, kto śledził aferę z zreprywatyzowaną działką przy Chmielnej 70 (na pl. Defilad), wie, że samo Ministerstwo Finansów udzieliło oficjalnej odpowiedzi, że nic nie wie o żadnym odszkodowaniu wypłaconym dla właściciela tej nieruchomości Jana Henryka Holgera Martina, obywatela duńskiego.
Jak się okazuje, na 13 państw, z którymi PRL takie umowy indemnizacyjne podpisała, jedynie w przypadku USA, Szwajcarii, Lichtensteinu mamy pewność za które adresy i którym osobom wypłacono odszkodowania. W przypadku Austrii nie ma zupełnie żadnych dokumentów rozliczeniowych, a przy pozostałych państwach dokumentacja nie jest kompletna. Skoro przekazane Polsce dokumenty nie są kompletne, jak twierdzi Ministerstwo Finansów, to dlaczego ich pozyskaniem nie zająłby się Minister Spraw Zagranicznych Witold Waszczykowski?
Interesy lokatorów, to grupa najbardziej pokrzywdzona w procesie reprywatyzacji, teoretycznie mają być chronione na dwa sposoby.
Po pierwsze, przy Komisji działa Rada Społeczna – opiniodawczy organ złożony z działaczy i działaczek ruchów lokatorskich. Opinie Rady nie są jednak wiążące, o czym już zdążyliśmy się przekonać. Gdy Rada zgłosiła propozycje kilku nieruchomości, których zwrot należy jak najszybciej zbadać, Komisja wszystkie te propozycje odrzuciła.
Poza tym wątpliwości co do społecznego charakteru Rady budzi obecność w niej dwóch polityków PiS-u – Roberta Andrzejewskiego, oraz Oskara Hejki. Ostatni został wybrany na przewodniczącego Rady.
Po drugie, Komisja może przyznawać zadośćuczynienia lub odszkodowania dla pokrzywdzonych lokatorów. Środki przeznaczone na ten cel mają być pozyskane od tych, którzy na reprywatyzacji nieuczciwie wzbogacili się, choć formalnie za wypłatę odszkodowań będzie odpowiadać m.st. Warszawa.
Ale i tu są spore wątpliwości. O zadośćuczynienie mogą się ubiegać tylko ci lokatorzy, których kamienice zreprywatyzowano niezgodnie z prawem. Tymczasem lokator, który został eksmitowany z kamienicy przejętej zgodnie z prawem cierpi nie mniej, niż eksmitowany z kamienicy przejętej w wyniku przestępstwa.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka podkreśla, że Komisja w żaden sposób nie ochroni lokatorów kamienic, które dopiero będą zreprywatyzowane.
Brzmienie odpowiedniego przepisu ustawy wskazuje też, że o wypłatę zadośćuczynienia mogą się ubiegać tylko te osoby, które wciąż zajmują lokal w zreprywatyzowanej kamienicy.
Ustawa nie wprowadziła mechanizmów pozwalających na wstrzymanie eksmisji, które mają się odbyć lada dzień, ani zamrażających wzrost czynszów.
O odwrocie od obiecanych przez PiS działań na rzecz lokatorów może świadczyć dobór nieruchomości, których zwrot będzie zbadany w pierwszej kolejności -
Twarda 8, Zielna 7, Sienna 29 i kilka innych. Żadna z tych nieruchomości nie jest zabudowana, ale każda z nich przez jakiś czas była medialną sensacją. Lokatorzy reprywatyzowanych kamienic, siedzący na tykającej bombie, mogą nie doczekać ratunku.
Komisja, jak wynika z jej pełnej nazwy, ma za zadanie usuwać jedynie skutki nieprawidłowych decyzji reprywatyzacyjnych i to tylko tych dotyczących nieruchomości warszawskich. Wciąż nie wiemy, co zrobić z reprywatyzacją w Krakowie, w Kielcach, czy na terenach wiejskich.
Bo “dlaczego potomkowie biednych Polaków mają płacić potomkom bogatych?”, cytując Jarosława Kaczyńskiego?
Na te pytania PiS nie chce odpowiadać, być może to przerasta obecnie rządzącą partię, jak zresztą ich poprzedników. Warto jednak sięgnąć do źródła tych nieprawidłowości - zmienić przepisy prawa, na których reprywatyzacja odbywała się przez ostatnie 28 lat i nadal się odbywa.
Beata Siemieniako jest działaczką społeczną, publicystką, laureatką wyróżnienia w konkursie Prawnik Pro Bono, autorką książki "Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017).
Beata Siemieniako jest działaczką społeczną, publicystką, laureatką wyróżnienia w konkursie Prawnik Pro Bono, autorką książki "Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017).
Komentarze