„Ustawa zawiera kuriozalny przepis wyłączający jakąkolwiek odpowiedzialność członków komisji. Będą mogli rzucać kalumnie, oskarżenia, nieprawdziwe hipotezy i nie będą ponosić żadnej odpowiedzialności” - senator Krzysztof Kwiatkowski o komisji do badania wpływów rosyjskich
„Wymiar sprawiedliwości w Polsce sprawują sądy. A my tu mamy do czynienia z organem administracyjnym, który otrzymuje uprawnienia sądu” – w rozmowie z OKO.press senator Krzysztof Kwiatkowski opowiada o absurdach komisji do badania rosyjskich wpływów.
„Takie uprawnienie dostaje organ o charakterze politycznym, wyłoniony w procedurze politycznej, jego członkowie nie będą mieć statusu niezależnych, niezawisłych sędziów. Nawet przewodniczącego tego organu wskazuje Prezes Rady Ministrów” – mówi Kwiatkowski.
Jeszcze tego lata PiS chce powołać specjalną komisję, która ma badać „wpływy rosyjskie na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022”.
Ustawę o powołaniu tej komisji PiS przegłosował 14 kwietnia 2023 wraz z posłami Kukiza i koła Polskie Sprawy Agnieszki Ścigaj. Teraz zajmie się nią Senat. Senacka Komisja Ustawodawcza już zarekomendowała odrzucenie ustawy w całości.
Komisja ma mieć dużo szersze uprawnienia niż sejmowe komisje śledcze. Ma działać jak parasąd, co opisała w OKO.press Dominika Sitnicka. Będzie prowadzić rozprawy i postępowania. Będzie też podejmować decyzje administracyjne, od których nie będzie odwołania.
Te decyzje to będą de facto kary. Najcięższa z nich to „zakaz pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat”.
Członków komisji mają powoływać kluby parlamentarne, a jej przewodniczącego – premier. Komisja będzie miała dostęp do wszelkich dokumentów instytucji państwowych, również tych objętych tajemnicami. Może też zwalniać z zachowania tajemnicy wzywane osoby. Jest tylko jeden wyjątek, na który zwraca uwagę senator Kwiatkowski: komisja nie może zwolnić księdza z tajemnicy spowiedzi.
Ustawa o powołaniu komisji łamie zasadę trójpodziału władzy i narusza Europejską Konwencję Praw Człowieka – twierdzą prawnicy w zamówionych przez Senat opiniach.
„Potworek” – mówi o ustawie senator Kwiatkowski. - „Nieweryfikowalne narzędzia pisane dla jednego środowiska politycznego”.
Krzysztof Kwiatkowski był ministrem sprawiedliwości w pierwszym rządzie Donalda Tuska, a w latach 2013–2019 prezesem Najwyższej Izby Kontroli.
Agata Szczęśniak, OKO.press: Czy PiS porzucił ustawę o powołaniu komisji do badania wpływów rosyjskich? Tak to wygląda, sądząc po tym, jak wyglądały prace nad ustawą w Senacie.
Krzysztof Kwiatkowski, senator, były minister sprawiedliwości i były szef NIK: Nie wiem, czy porzucił. Wiem za to, że dzisiaj nikt nie tylko nie chce jej bronić, ale nawet przedstawiać.
Na posiedzeniu senackiej komisji ustawodawczej nie był obecny poseł PiS-u, który reprezentował wnioskodawców projektu ustawy. Nie było posła sprawozdawcy w imieniu Sejmu, także posła PiS-u. Nie było nikogo z rządu, żeby przedstawić stanowisko rządu. A zaprosiłem premiera, ministra sprawiedliwości, ministra aktywów państwowych i ministra finansów, bo przecież taki szeroki jest zakres tej ustawy. Zaprosiłem też szefów służb, łącznie kilkanaście osób.
Otrzymałem pismo wiceministra spraw zagranicznych, Piotra Wawrzyka, że MSZ i rząd będzie reprezentowało dwóch dyrektorów. Tuż przed posiedzeniem komisji poinformowali, że nikt z rządu nie przyjdzie z uwagi na pilne obowiązki służbowe.
Spośród kilkudziesięciu tysięcy urzędników administracji rządowej ani jeden nie chciał dać twarzy, by bronić czy nawet przedstawić ten projekt.
To pokazuje, z jakim Frankensteinem, potworkiem, hybrydą sądowo-administracyjno-inkwizycyjną mamy do czynienia. Nikt nie chce być łączony z tym projektem. Wszyscy się go wstydzą.
Politycy PiS zwykle inaczej podchodzą do ustaw procedowanych w Senacie?
Absolutnie tak. Przychodzą, bronią swoich projektów, przedstawiciele rządu prezentują ustawy. Z taką sytuacją mam do czynienia drugi raz. Pierwszą osobą, która tak działa, jest Julia Przyłębska. Nigdy nie pojawiła się na posiedzeniu Komisji Ustawodawczej, żeby przedstawić doroczną informację o działalności Trybunału Konstytucyjnego.
„Agenci Rosji już drżą” — zatytułował tekst na temat powstania komisji prorządowy portal wGospodarce. Poseł Kazimierz Smoliński z PiS zapowiedział, że komisja zacznie działać w czerwcu lub w lipcu. Minister Sasin jeszcze kilka dni temu powtórzył, że komisja powinna powstać. Może politycy PiS są pewni, że ustawa przejdzie w Sejmie i dlatego nie przychodzą do Senatu?
Poseł Smoliński miał szansę bronić tego projektu, ale nie stawił się na posiedzeniu komisji. Nawet nie uprzedził, nie poprosił o zmianę daty z uwagi na kolizję z jakimiś innymi obowiązkami. To jednoznacznie pokazuje, że albo nie chce dawać swojej twarzy, albo niepoważnie traktuje swoje obowiązki parlamentarzysty.
Porozmawiajmy zatem o tym, dlaczego ta ustawa jest Frankensteinem, potworkiem, jak ją pan określił. Senat zamówił kilka opinii prawnych. Wypowiedziało się m.in. Biuro Legislacyjne Senatu, prof. Artur Nowak-Far z SGH, prof. Ryszard Piotrowski i prof. Marcin Matczak z UW, dr hab. Teresa Gardocka z SWPS. Te opinie są miażdżące. Na przykład prof. Jerzy Zajadło z Uniwersytetu Gdańskiego pisze o „oczywistej niekonstytucyjności” ustawy. To termin techniczny, prawny. Proszę wyjaśnić w kilku punktach, na czym polega niekonstytucyjność tej ustawy.
Przede wszystkim: wymiar sprawiedliwości w Polsce sprawują sądy. A my tu mamy do czynienia z organem administracyjnym, który otrzymuje uprawnienia sądu. Artykuł 45 Konstytucji stanowi, że „każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd”.
Tymczasem komisja będzie mogła zastosować jedną z najdalej idących sankcji, czyli w praktyce wyeliminować obywatela z życia publicznego nawet na 10 lat.
Takie uprawnienie dostaje organ o charakterze politycznym, wyłoniony w procedurze politycznej, jego członkowie nie będą mieć statusu niezależnych, niezawisłych sędziów.
Nawet przewodniczącego tego organu wskazuje Prezes Rady Ministrów.
„Kompetencje Komisji i skutki jej działania prowadziłby do naruszenia trójpodziału władzy (art. 10 Konstytucji)” — pisze Biuro Legislacyjne Senatu.
Ta komisja wchodzi w kompetencje władzy sądowniczej. A przecież ustrój RP opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Tutaj władza wykonawcza (organ administracji) wchodzi w kompetencje władzy sądowniczej.
Możemy przejść po kolejnych artykułach Konstytucji, które narusza ta ustawa.
Komisja będzie mogła prowadzić jakieś dziwne postępowania, które mają się kończyć wydaniem decyzji administracyjnej. Będzie też mogła uchylić już wydane decyzje administracyjne, jeśli uzna, że zapadły „pod wpływem rosyjskim na szkodę interesów Rzeczypospolitej Polskiej”. O co tu chodzi? O jakie na przykład decyzje?
Przykładem będzie cofnięcie certyfikatów bezpieczeństwa umożliwiających dostęp do informacji niejawnych. W praktyce uniemożliwiałoby to takiej osobie – mówię to jako były minister sprawiedliwości – wykonywanie kierowniczych funkcji administracyjnych.
Na poziomie centralnej administracji rządowej często zapoznajemy się z dokumentami, które mają nadaną klauzulę tajemnic prawnie chronionych. Taka osoba nie mogłaby nawet uczestniczyć w posiedzeniu rządu, gdyby rząd zajmował się sprawami objętymi tajemnicą państwową, co jest dosyć częstą sytuacją.
A taka decyzja byłaby ostateczna – według zapisów ustawy.
De facto nie ma kontroli nad decyzjami wydanymi przez komisję.
Nadzór nad prawidłowością decyzji tego organu mają sprawować sądy administracyjne. Ale sąd administracyjny sprawdza tylko, czy dana decyzja została podjęta prawidłowo pod względem proceduralnym. Nie będzie oceniał, czy ktoś rzeczywiście działał pod jakimś wpływem rosyjskim, czy realizował rosyjskie interesy ze szkodą dla Rzeczypospolitej.
Tym samym z góry wiadomo, że procedura odwoławcza będzie nieskuteczna. Zapisano ją w taki sposób, żeby nie działała, żeby to ciało polityczne mogło w jednej jedynej instancji podejmować decyzje nie tylko ostateczne (niezaskarżalne w administracyjnym toku instancji), ale i w praktyce prawomocne (w sensie niemożności poddania ich jakiejkolwiek merytorycznej kontroli).
Jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy w tej ustawie to zakres czasowy działania tej komisji. Dziewięć osób bez przygotowania prawniczego ma się zająć działaniami z niemal 16 lat.
Nawet przedstawiciele rządu mówią, że przepis dotyczący okresu, którym ma się zajmować komisja, jest w praktyce martwy.
Komisja ma się zająć jedną osobą i jednym okresem, czyli Donaldem Tuskiem i okresem, kiedy wykonywał obowiązki Prezesa Rady Ministrów.
Dwoma — Waldemarem Pawlakiem też.
Tak, nie zabierajmy tego Waldemarowi Pawlakowi.
Ale nawet gdyby chodziło o tylko rządy Tuska. Pomysł, że dziewięć osób ma rozpracować bliżej niezdefiniowane wpływy w tym okresie, wydaje się karkołomny.
A jak PiS definiuje rosyjskie wpływy? Przecież prokuratura wszczęła postępowanie dotyczące działalności Donalda Tuska na szkodę Marka Falenty. Falenty, który uwaga! zajmował się sprzedażą w Polsce rosyjskiego węgla.
PiS z troską pochyla się nad interesami przestępcy, bo mamy do czynienia z osobą skazaną. Prokuratura będzie się zastanawiać, czy działania, które dążyły do sprawdzenia uzależnienia energetycznego Polski od Rosji, nie naruszyły prawa.
Plus jeszcze jeden kuriozalny przepis wyłączający jakąkolwiek odpowiedzialność członków komisji za działalność w jej ramach.
Będą mogli rzucać kalumnie, oskarżenia, nieprawdziwe hipotezy i nie będą z tego tytułu ponosić żadnej odpowiedzialności.
Dlatego mam swoje typy na członków tej komisji. Jej filarami powinni być Antoni Macierewicz i Janusz Kowalski, którzy z lubością skorzystają z całkowitej nieodpowiedzialności za wypowiadane słowa.
Członkowie komisji mają mieć też dostęp do właściwie wszelkich możliwych akt, również akt wywiadowczych.
Do wszelkich tajemnic i do wszystkich akt, ale jest jeden ważny wyjątek:
członkowie komisji nie mogą pozyskać informacji objętych tajemnicą spowiedzi.
Artykuł 31: „Komisja nie może zwolnić z tajemnicy, o której mowa w ust. 1, duchownego co do faktów, o których dowiedział się przy spowiedzi”.
Komisja ma mieć dostęp do akt Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wywiadu, kontrwywiadu wojskowego, CBA, prokuratury. Jest jakaś inna instytucja, która ma w takim trybie i w takim zakresie dostęp do tych akt? Może NIK, którym pan kierował?
Oni mają mieć dostęp do toczących się postępowań, czyli do postępowań w toku, do postępowań niezakończonych wniesieniem aktu oskarżenia. Ciekawe, jak będą weryfikować to, co znajdą w tych aktach. Bo w postępowaniu oskarżony może opowiadać dowolne brednie i nie ponosi odpowiedzialności karnej. Mówiąc wprost: może kłamać. Komisja będzie się zajmować niezweryfikowanymi materiałami z postępowań przygotowawczych prokuratury.
A jak to się ma do uprawnień NIK-u?
NIK nie korzysta i nie ma dostępu do z materiałów z toczących się śledztw prokuratorskich, z postępowań przygotowawczych. Nie ma dostępu do dokumentów sądowych.
Przeszliśmy przez różne absurdy tej ustawy. Chciałabym jeszcze zapytać, jak pan patrzy na tę ustawę jako ktoś, kto kierował instytucją kontrolną.
Sposób powołania komisji, opisania jej kompetencji, a także faktyczny brak kontroli i niemożliwość podważenia wydawanych przez nią decyzji administracyjnych przekonują mnie, że nie chodziło o żadne względy związane z zapewnieniem bezpieczeństwa wewnętrznego Rzeczypospolitej Polskiej.
Jedynym względem, którym kierowali się autorzy ustawy, był interes polityczny, który zresztą uczciwie na forum publicznym zdefiniowali. To jest ustawa, która ma dopaść Tuska i Pawlaka.
Widziałam zabawny materiał „Wiadomości” TVP zatytułowany „Jak daleko sięgają rosyjskie macki”, który miał uzasadniać, dlaczego powołanie komisji jest konieczne. Przywoływano tam przykład zwolnionego prezentera amerykańskiej stacji FOX News, Tuckera Carlsona. Jego zwolnienie skrytykował np. Siergiej Ławrow. A Carlson jest podejrzewany o kontakty z otoczeniem Putina. Komisja miałaby chyba ochronić polskie media przed rosyjskimi wpływami.
Tym, co według polityków PiS ma obrazować daleko idące wpływy rosyjskie w Polsce, jest tak zwane oddanie śledztwa smoleńskiego po katastrofie lotniczej w 2010 roku. W 2010 roku funkcjonowała niezależna prokuratura, której szefem był Andrzej Seremet.
Jako Minister Sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska w kwietniu 2010 roku zwróciłem się z wnioskiem do prokuratora Seremeta, żeby wystąpił do strony rosyjskiej o powołanie wspólnego zespołu śledczego. Uzasadniałem to tym, że mieliśmy takie zespoły śledcze na przykład ze Szwajcarią. I uwaga! Tego samego dnia dostałem odpowiedź od prokuratora Seremeta, że nie widzi takiej potrzeby.
Zastępcą prokuratora Seremeta był w tym czasie prokurator Robert Hernand. On jest dalej zastępcą prokuratora generalnego, tylko teraz Zbigniewa Ziobry!
No to ja się pytam: gdzie są te wpływy rosyjskie? Jeżeli potwierdzeniem wpływów rosyjskich ma być oddanie śledztwa smoleńskiego, a ja jako minister w rządzie Donalda Tuska wystąpiłem formalnie z wnioskiem o powołanie wspólnego zespołu śledczego, a prokurator bez żadnej analizy tego samego dnia mi odmówił?
Jednak wiemy, że te wpływy rosyjskie w Polsce są. W OKO.press opisuje je choćby Anna Mierzyńska. Gdyby polskie państwo naprawdę chciało je zbadać i pociągnąć jakieś osoby do odpowiedzialności, to co należałoby zrobić? Politycy PiS mówią, że wyborcy mają prawo wiedzieć, kto tu działa w imieniu Rosji — i faktycznie wyborcy mają prawo to wiedzieć. Jak państwo powinno się do tego zabrać?
Nie mam żadnej wątpliwości, że Rosja tak w Polsce, jak i w innych krajach europejskich ma swoje wpływy i to zarówno przez agenturę, jak i poprzez osoby, które w sposób mniej czy bardziej świadomy faktycznie służą realizacji interesów rosyjskich.
Najnowszy przykład: w dowiedzieliśmy się o powołaniu partii Front, której przewodniczącym jest Krzysztof Tołwiński, były wiceminister skarbu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Elementem programu nowej partii jest, cytuję: „zdroworozsądkowe podejście do stosunków z Rosją i Białorusią”. Na swoim profilu na Facebooku Tołwiński pisze, że przegrana Ukrainy w wojnie leży w interesie Rzeczypospolitej Polskiej.
Rosyjskie powiązania takich osób powinny zostać zbadane. Tylko jeżeli patrzeć na ich życiorys, to mają one — albo miały — związki również z PiS-em.
Czyli kto się powinien zająć się takim postępowaniem?
Zależy, co chcemy osiągnąć.
Jeżeli chcemy osiągnąć rzeczywiste efekty w postaci rozpracowania agentury rosyjskiej w Polsce, to zajmują się tym służby specjalne w trybie czynności operacyjnych, czyli niejawnych. My dowiadujemy się o nich już po zakończeniu realizacji takiego postępowania: osoby, które zajmują się działaniami na rzecz Rosji, zostają zatrzymane. Jeżeli to są dyplomaci, dochodzi do ich wydalenia.
Jeżeli zaś walczymy z agenturą wpływu, to publicznie nazywajmy rzeczy po imieniu — zachowania, wypowiedzi. Pewne działania niekoniecznie podlegają ocenie prawno-karnej, ale niewątpliwie podlegają jej w wymiarze polityczno-wizerunkowym.
Na koniec chciałabym prosić o ocenę. Są dwa główne podejścia do tej komisji: jedni traktują ją jako żart, kolejną wrzutkę PiS, żeby zająć czymś uwagę opinii publicznej. A zatem nie trzeba się tą komisją przejmować, bo to tylko woda na młyn PiS. A nawet PiS nie traktuje tego zbyt serio. Jest też podejście przeciwne: komisja powstanie, będzie wzywać i przesłuchiwać jakichś ludzi w świetle kamer. Tuskowi i Pawlakowi postawi jakieś zarzuty, pozbawi ich możliwości pełnienia funkcji publicznych. Słowem: trzeba to traktować serio. Do którego stanowiska jest panu bliżej?
Trudno mi ocenić, czy komisja powstanie, czy nie. Jestem w stanie przyjąć, że PiS ją przez parlament przepchnie. Bo w tej sprawie Solidarna Polska mówi podobnie jak PiS.
Ale nie wiem, czy im tę ustawę podpisze prezydent. Ustawa ewidentnie łamie Konstytucję. Chcę wierzyć, że prezydent będzie podejmował tę decyzję w takim trybie, w jakim decydował o lex TVN czy Lex Czarnek. A nie w trybie powoływania sędziów dublerów do Trybunału Konstytucyjnego.
Każda zdroworozsądkowo myśląca osoba musi być przygotowana na analizę tego, co się może stać, jeżeli te przepisy wejdą w życie. A dają one narzędzia bardzo daleko — by nie powiedzieć: najdalej — idące w obszarze praw obywatelskich. Nieweryfikowalne narzędzia pisane dla jednego środowiska politycznego.
Jestem sobie w stanie wyobrazić, że ta komisja po tygodniu pracy już będzie doskonale wiedzieć wszystko i wyda decyzje administracyjne. Mając nadzieję, że to się nie wydarzy, uważam, że musimy przygotowywać się na najgorszy i najdalej idący scenariusz.
Dlatego Komisja Ustawodawcza, która się tym projektem zajmowała, na mój wniosek przyjęła stanowisko o tak zwanym wecie senackim i mam nadzieję, że na plenarnym posiedzeniu Senat poprze ten wniosek i ustawa zostanie odrzucona w całości.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze