KRS nie musi interesować się już kwalifikacjami kandydata. Może wskazać swojego kandydata nawet jeśli miał on np. negatywną opinię kolegium i zgromadzenia sędziów albo w ogóle się o nią nie starał. I nawet jeśli jego kontrkandydatem był profesor prawa orzekający od lat np. w sądzie okręgowym czy apelacyjnym i mający wyśmienitą opinie
„I niczego już nie będzie” – jak mówił klasyk Kononowicz. W szczególności nie będzie konkursu na sędziów Sądu Najwyższego. PiS z jednodniowym opóźnieniem zareagował – znany i wypróbowany sposób, czyli prawem nagłym – na zapowiedzi sędziów masowego zgłaszania się na wolne stanowiska sędziowskie w Sądzie Najwyższym. Do Sejmu wpłynął projekt ustawy, dla niepoznaki nazwany zmianą prawa o prokuraturze. Jak zwykle tego, co najważniejsze, należy szukać pod koniec, czyli w przepisach zmieniających inne ustawy i przejściowych.
Prawem o prokuraturze zmienia się tam m.in. prawo dotyczące wyboru sędziów do Sądu Najwyższego.
Według owego projektu – który zapewne zostanie uchwalony w ciągu tygodnia – każdy może zgłosić swoją kandydaturę do Sądu Najwyższego i nie musi dostarczyć żadnych dokumentów prócz zaświadczenia o stanie zdrowia.
Krajowa Rada może wszystkie kandydatury rozpatrzeć in gremio, nie dzieląc się na zespoły badające każdą z nich. Nie musi badać kompetencji kandydatów. W szczególności nie musi uwzględniać „doświadczenia zawodowego, w tym doświadczenia w stosowaniu przepisów prawa, dorobku naukowego, opinii przełożonych, rekomendacji, publikacji i innych dokumentów dołączonych do karty zgłoszenia” ani „opinii kolegium właściwego sądu oraz oceny właściwego zgromadzenia ogólnego sędziów”. W nowelizacji jest bowiem przepis, że Rada w przypadku naboru do Sądu Najwyższego jest zwolniona z tego obowiązku, który ustawa nakłada na nią w przypadku wyboru na stanowisko sędziego sądu powszechnego.
To oznacza, że Rada może w ogóle nie interesować się kwalifikacjami kandydata i wskazać arbitralnie zwycięzcę takiego „konkursu”. Nawet jeśli ów kandydat miał np. negatywną opinię kolegium i zgromadzenia sędziów albo w ogóle się o nią nie starał. I nawet jeśli jego kontrkandydatem był profesor prawa orzekający od lat np. w sądzie okręgowym czy apelacyjnym i mający wyśmienitą opinię. Innymi słowy,
KRS może wybrać, kogo zechce, i nie musi tego uzasadniać. I nikt nie ma prawa tego zakwestionować.
Dalej: Rada może w ogóle nie zająć się wnioskami, którymi zająć się nie zechce. Ma prawo je zostawić bez rozpoznania, jeśli uzna, że „nie spełniają warunków formalnych”. Trudno wymyślić, jakiego warunku można nie spełnić, skoro nie ma żadnych oprócz zaświadczenia lekarskiego. Ale przepis jest po to, by Rada mogła pozbyć się wniosków np. pod pretekstem, że intencją zgłaszającego jest blokowanie procedury, a nie ubieganie się o miejsce w Sądzie Najwyższym. Jak udowodni tę intencję? Nie musi. A nie musi, bo od decyzji o pozostawieniu wniosku bez rozpoznania kandydatowi nie przysługuje odwołanie. Proste i genialne zarazem. I – na wszelki wypadek,
gdyby kandydat usiłował się jednak odwoływać do NSA – PiS nakazuje NSA odrzucić taki wniosek na posiedzeniu niejawnym.
PiS przewiduje, że mimo wszystko – może dla pozoru? – będą jacyś kandydaci przyjęci do procedury konkursowej i odrzuceni. Do tej pory przepis przewidywał, że odrzucony kandydat, jeśli zechce, może się odwołać do NSA. Teraz PiS daje Radzie prawo odrzucenia takiego odwołania „z innych przyczyn” (czyli jakichkolwiek, np. że jest napisane niewłaściwą czcionką) bez posłania go do NSA. Ale jakieś odwołania może tam jednak posłać. Do tej pory wstrzymywało to procedurę obsadzania danego miejsca w Sądzie Najwyższym – KRS nie mógł posłać prezydentowi wybranego kandydata i musiał poczekać na zakończenie procedury odwoławczej. Teraz odwołanie nie wstrzymuje obsadzania miejsc w Sądzie Najwyższym. Jeśli nawet NSA uchyli negatywną decyzję KRS wobec kandydata, będzie on mógł aplikować w przyszłości na jakieś inne miejsce w Sądzie Najwyższym, jeśli takie się pojawi.
Oczywiście nowe prawo wchodzi w życie natychmiast, bo PiS postanowił się jednak pospieszyć z obsadzaniem Sądu Najwyższego. Prawdopodobnie obawia się, że Trybunał Sprawiedliwości UE mógłby ten proces wstrzymać.
Pisowski projekt, który za chwilę stanie się obowiązującym prawem, w sposób co najmniej oczywisty łamie konstytucję. W szczególności prawo do odwołania od decyzji dotyczących praw i wolności konstytucyjnych, w tym przypadku równego dostępu do służby publicznej.
W takim przypadku Naczelny Sąd Administracyjny ma jedno zgodne z prawem wyjście: gdy trafi do niego odwołanie od pozostawienia wniosku bez rozpoznania od negatywnego zaopiniowania kandydata albo od jakiejkolwiek innej czynności KRS w tak ukształtowanym postępowaniu konkursowym, powinien ów konkurs unieważnić jako naruszający postanowienia konstytucji. Taki obowiązek NSA wynika nie tylko z konstytucji, ale z wieloletniego orzecznictwa NSA, gdzie uznano, że jeśli sprzeczność z konstytucją jest oczywista, NSA rozstrzyga, stosując bezpośrednio konstytucję.
Ciekawe, czy sędziowie NSA będą mieli wystarczające poczucie godności i odpowiedzialności za państwo i sprawowany urząd, by w państwie PiS utrzymać tę linię orzeczniczą.
Ewa Siedlecka jest publicystka prawną tygodnika „Polityka”. Ten tekst ukazał się najpierw na jej Blogu Konserwatywnym.
Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.
Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.
Komentarze