Jeśli chadecy wyrzucą z EPL Orbána, to najliczniejszą grupą w nowym europarlamencie mogą zostać Socjaliści i Demokraci. EPL i S&D stracą jednak dotychczasową większość i muszą szukać koalicjanta wśród mniejszych grup proeuropejskich. Rośnie reprezentacja eurosceptyków, ale jest mocno podzielona
Kilka tygodni przed wyborami do Parlamentu Europejskiego okazuje się, że uczestniczyć w nich zapewne będą także Brytyjczycy. Polaryzacja europejskiej sceny politycznej, silniejszy niż przed pięciu laty wpływ partii populistycznych i ich stosunkowo dobre wyniki w sondażach, stawiają pytania ich wpływ na podejmowane w Unii Europejskiej decyzje.
Jak wynika z dostępnych symulacji, partie proeuropejskie utrzymają wyraźną większość, ale populiści i eurosceptycy mogą uzyskać znaczący większy wpływ europrlamencie i w Komisji Europejskiej.
Wybory w całej UE odbędą się między 23 a 26 maja. Polacy głosować będą 26 maja i wybiorą 51 posłów (52 - jeśli jednak Brytyjczycy nie będą głosować).
W sumie w europarlamencie zasiądzie 705 osób. Wszystko wskazuje na to, że dziewiąta kadencja Parlamentu Europejskiego będzie przebiegać pod znakiem większych podziałów, niż obecna.
Partie krajowe w Europie tworzą rodziny polityczne. Ich członków łączą wyznawane poglądy i wartości. W Parlamencie Europejskim występują one pod nazwą grup politycznych. W czterech grupach są europosłowie z Polski.
Wiele wskazuje na to, że wybory do europarlamentu na Wyspach jednak się odbędą, co oznacza, że grupa EKR, gdzie Brytyjczycy stanowią główną delegację narodową, będzie zapewne nadal istniała w podobnym składzie, a eurosceptyczni Brytyjczycy wpływać będą na debaty w Parlamencie.
Nie tylko jednak oni - w wielu krajach Unii Europejskiej dostrzec można bowiem wzrost poparcia dla partii konserwatywnych i eurosceptycznych. Można zakładać, że i w najbliższych wyborach odbiorą one część głosów partiom proeuropejskim.
Symulacje, prowadzone regularnie w badaniach „Barometr partyjny” przez Olafa Wientzka z Fundacji Konrada Adenauera (KAS jest zapleczem eksperckim CDU), wskazują, że po wyborach największą grupą w Parlamencie Europejskim nadal będzie centroprawica.
Według obecnych sondaży, partie tej grupy mają przewagę w 13 krajach, w 5 krajach najsilniejsze są partie grupy Socjalistów i Demokratów, w trzech krajach - partie grupy Liberałów, w trzech partie należące do EKR, prawicowi populiści w dwóch, partie niezależne i Zieloni w jednym kraju.
W kilku krajach przewaga proeuropejskich rodzin partii politycznych nad innymi rodzinami politycznymi jest nieznaczna (Finlandia, Słowacja, Belgia, Francja, Holandia, Litwa, Słowenia).
Źródło: Olaf Wientzek, Barometr partyjny marzec/kwiecień 2019, Konrad-Adenauer Stiftung
Prognozy przewidują, że choć 66-73 proc. deputowanych w nowej kadencji należałoby do grup proeuropejskich (mniej, jeżeli węgierski Fidesz wyjdzie z EPL), to Wielka Koalicja EPL i S&D nie uzyskałaby tak jak dziś większości i potrzebowałaby trzeciego partnera.
EPL pomimo strat w dużych krajach uzyskałaby ok. 173-198 mandatów i pozostałaby najsilniejszą partią w Parlamencie Europejskim (miałaby 24,5 - 28,1 proc. mandatów).
Ugrupowania skrajnie prawicowe (Grupa Europa Narodów i Wolności – jej trzon tworzą populiści francuscy z partii Marie Le Pen) i lewicowe (Konfederacyjna Grupa Zjednoczonej Lewicy Europejskiej/Nordycka Zielona Lewica) razem miałyby potencjał ok. 20-23 proc. mandatów.
Wykres: Prognoza podziału mandatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego – w przypadku nie dojścia do skutku brexitu (Wlk. Brytania wybiera posłów do PE) oraz pozostania Fideszu w EPL.
Źródło: Olaf Wientzek, Barometr partyjny marzec/kwiecień 2019, Konrad-Adenauer Stiftung
W przypadku Brexitu EPL niewiele straci w podziale mandatów (obecnie ma 28,9 proc.), bo w porównaniu z innymi frakcjami ma mało europosłów z Wysp. Dla porównania S&D spadłoby z 25 proc. na ok.19,6 proc.
Mocno osłabłaby EKR (tu jest PiS) - zamiast obecnych 10,1 proc mandatów miałaby ok. 7,4 proc.
Powyższe prognozy należy jednak przyjmować bardzo ostrożnie. Decyzje o przynależności poszczególnych partii narodowych do grup politycznych w PE rozstrzygać się będą kilku tygodni po wyborach.
Scenariusze zależą także w pewnym stopniu od tego, czy Brytyjczycy wezmą udział w wyborach. Jeśli tak się stanie, grupa socjalistów będzie bardziej liczna i może nawet wyprzedzić Europejską Partię Ludową.
Ta z kolei będzie musiała zadecydować, co stanie się z węgierską partią Fidesz, która na razie jest zawieszona w prawach członka EPL. Za pozostaniem jej w gronie EPL przemawia kilka argumentów: 12-13 mandatów więcej, niedrażnienie części posłów z innych krajów blisko z nią związanych.
Wniosek o wykluczenie postawiło kilka mniejszych liczebnie partii, stąd nie wiadomo, czy po wyborach usunięcie jej z EPL zyska poparcie. Wiele zależeć będzie od zachowania samego premiera Węgier Victora Orbána, lidera Fidesz.
EPL zabiegać będzie więc także o nowe partie członkowskie, a raczej o pojedynczych posłów, którzy wesprą jej szeregi. Bardziej prawdopodobne wydaje się „wyłowienie” poszczególnych osób (jak choćby kilku proeuropejskich brytyjskich torysów) niż przejście całej partii, choć możliwe jest dołączenie łotewskiej Nowej Partii Konserwatywnej.
Jak prognozuje Olaf Wientzek, całej straty „po Orbánie” centroprawica w ten sposób nie odrobi.
Wykres: Prognoza podziału mandatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego - EPL bez Orbána. Źródło: Olaf Wientzek, Barometr partyjny marzec/kwiecień 2019, Konrad-Adenauer Stiftung
Także w pozostałych grupach politycznych można spodziewać się pewnych zmian. Nadal nie wiadomo, jak połączą się prawicowi i lewicowi populiści i eurosceptycy. Przykładowo skandynawscy populiści mogliby dołączyć do innych radykałów, którzy są dziś we frakcji EKR.
Dla niektórych partii sojusz z inną partią narodową nie chodzi w grę, jak np. PiS wyklucza sojusz z AfD (partią antyeuropejską, której niektórzy członkowie działają na rzecz Rosji).
Można zakładać, że prawicowi eurosceptycy i populiści stworzą dwie grupy, ich obecność będzie jednak negatywnie wpływać na funkcjonowanie całego europarlamentu.
Otwarte na razie pozostaje także pytanie, czy do grupy liberałów dołączy partia prezydent Francji Emmanuella Macrona. Ten ostatni, choć chciałby stworzyć własną grupę pod swoim przewodnictwem, zapewne nie ma na to szans, gdyż nic nie wskazuje na to, aby obecni liberałowie chcieli się podzielić.
Dla ostatecznego podziału mandatów kluczowa może okazać się także frekwencja wyborcza. To od niej zależy, ile jakaś partia w konkretnym kraju zdobędzie mandatów. W całej UE frekwencja w poprzednich wyborach wynosiła
Polska plasuje się pod względem frekwencji na końcu listy krajów UE. W 2009 r. do urn poszło jedynie 24,53 proc. uprawnionych Polaków, a w 2014 roku – 23,83 proc.
Obecne prognozy pokazują, że w tych wyborach frekwencja może być wyższa. Podczas gdy dziesięć i pięć lat temu zainteresowanie tymi wyborami wykazywało w sondażach odpowiednio 33 proc. i 31 proc., obecnie jest to 54 proc.
Aż 58 proc. deklaruje chęć uczestnictwa w wyborach (w 2009 - 39 proc., w 2014 – 38 proc.). Frekwencja będzie z pewnością niższa od deklarowanej, aczkolwiek obecna polaryzacja sprzyja mobilizacji elektoratu po obu stronach.
Na przebieg kampanii wyborczej i wynik głosowania będą też wpływać czołowi kandydaci, wystawiani przez każdą z rodzin partyjnych. Ich niemiecka nazwa: Spitzenkandidaten przyjęła się już w wielu krajach UE, gdzie nie ma osobnego, specjalnego słowa na ich określenie.
Rodziny partyjne wskazują osobę (Spitzenkandidat), która w razie wygranej ich formacji w wyborach, powinna objąć stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. Idea ta ma na celu pokazanie obywatelom „konkretnej twarzy” kampanii i wskazanie, że mają wpływ na osobę na czele Komisji.
Tak stało się chociażby po wyborach w 2014 roku, gdy chadek Jean-Claude Juncker otrzymał to stanowisko po zdobyciu największej liczby mandatów przez EPL, do której należy.
Na obsadzenie stanowiska szefa Komisji Europejskiej wpłynie jednocześnie skład Rady Europejskiej, w której zasiadają szefowie państw i rządów krajów członkowskich, którzy także mają własne interesy.
To Rada Europejska proponuje kandydata na przewodniczącego KE, którego potem musi zaakceptować Parlament Europejski. Obecnie dziewięcioro spośród 28 członków Rady należy do EPL (ośmioro bez Victora Orbana), ośmioro do liberałów, pięcioro do socjalistów, dwoje do rodziny eurosceptycznych konserwatystów, jeden do skrajnej lewicy, a troje są niezależni.
To powoduje, że kandydat EPL ma duże szanse na przewodniczącego KE, ale należy wziąć pod uwagę także inne czynniki. Jednym z nich jest ogólny podział kluczowych stanowisk w unijnych instytucjach – w tym szefa Parlamentu Europejskiego, szefa samej Rady Europejskiej (następcy Donalda Tuska, który po dwóch kadencjach nie może być ponownie wybrany) oraz wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej. Te stanowiska traktowane są trochę jak pakiet, w którym uwzględnia się podziały polityczne, geograficzne oraz płeć.
W dodatku, nie wszyscy członkowie Rady Europejskiej są zwolennikami idei Spitzenkandidaten, gdyż woleliby samodzielnie ustalać kandydata na szefa Komisji. Jednak trudno się spodziewać, aby Parlament Europejski, któremu już raz udało się przeprowadzić cały proces zgodnie z zasadami – Spitzenkandidat zostaje szefem KE, zrezygnował z tego prawa.
To zwiększa szanse Manfreda Webera (CSU), „jedynki” centroprawicy, jeśli EPL uzyska największą liczbę mandatów. Trudno bowiem się spodziewać, że przedstawiciele wygranej opcji poprą głównego konkurenta (socjalistę Fransa Timmermansa, obecnego wiceszefa KE) lub, tym bardziej, kandydata jeszcze słabszych liberałów.
Pojawiają się także argumenty przeciw kandydaturze Webera. Jako Niemiec wzbudza skojarzenia z chęcią Berlina do zdominowania unijnych procesów decyzyjnych. Jest też kojarzony bardziej z centrum EPL, podczas kiedy obecny szef KE, Juncker, jest raczej socjalizującym chadekiem, co pozwoliło socjalistom i zielonym łatwiej go poprzeć.
Nawet jeśli nie jest on kandydatem idealnym, to inni są jeszcze mniej prawdopodobni - ocenia Olaf Wientzek z KAS.
Wbrew spekulacjom w Polsce, na stanowisko szefa KE czy Rady Europejskiej nie szykuje się natomiast Angela Merkel, która wyraźnie już to zapowiedziała.
Znaków zapytania jest więc wiele. Część wyjaśni się podczas pierwszej sesji plenarnej, która odbędzie się od 2 lipca 2019 roku, (kolejna w drugiej połowie lipca). Po przerwie PE zbierze się ponownie we wrześniu.
Więcej w: Barometr polityczny EPL marzec/kwiecień
Autorka tekstu, dr Agnieszka Łada jest dyrektorką programu europejskiego w Instytucie Spraw Publicznych i ekspertka spraw niemieckich.
Doktor politologii, niemcoznawczyni. Wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Ukończyła politologię na UW, podyplomowe studia w zakresie psychologii organizacji w Dortmundzie oraz Executive Master of Public Administration na Hertie School of Governance w Berlinie. Była przewodnicząca Rady Dyrektorów Policy Associations for an Open Society (PASOS). Członkini Grupy Kopernika, Rady Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży oraz Rady Nadzorczej Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego. Autorka licznych publikacji z zakresu problematyki europejskiej i stosunków polsko-niemieckich.
Doktor politologii, niemcoznawczyni. Wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Ukończyła politologię na UW, podyplomowe studia w zakresie psychologii organizacji w Dortmundzie oraz Executive Master of Public Administration na Hertie School of Governance w Berlinie. Była przewodnicząca Rady Dyrektorów Policy Associations for an Open Society (PASOS). Członkini Grupy Kopernika, Rady Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży oraz Rady Nadzorczej Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego. Autorka licznych publikacji z zakresu problematyki europejskiej i stosunków polsko-niemieckich.
Komentarze