0:00
0:00

0:00

Konstytucję uchwalono za rządów postkomunistycznego SLD - w 1997 roku prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, a premierem Włodzimierz Cimoszewicz. Z partii postsolidarnościowych w Sejmie najważniejsza była Unia Wolności. Wybory 1993 roku prawica, podzielona na wiele partii i skłócona, sromotnie przegrała - w większej części znalazła się poza parlamentem. W Sejmie reprezentowała ją tylko Konfederacja Polski Niepodległej, która zresztą rozpadała się w trakcie kadencji na jeszcze mniejsze grupy.

Uchwalenie konstytucji było skomplikowaną operacją - m.in. dlatego, że na jesień 1997 roku zapowiadano wybory. Części prawicy udało się przed nimi zjednoczyć pod parasolem "Solidarności". Do wyborów szykowała się pod nazwą AWS (Akcja Wyborcza "Solidarność"). Osobno szedł Ruch Odbudowy Polski związany z b. premierem Janem Olszewskim.

Nic dziwnego, że prawicy - pozostającej w ostrej, pozaparlamentarnej opozycji - przesadnie w debacie o konstytucji nie słuchano.

Jeżeli spojrzymy na to, kto tworzył konstytucję w 1997 roku, to wiadomo, że budowała ją lewica i centrum. Natomiast postulatów partii prawicowych nie uwzględniono.

wPolityce.pl,04 maja 2017

Sprawdziliśmy

Półprawda. Prawicy nie słuchano, ale też stawiała niemożliwe żądania

Uważasz inaczej?

Konstytucję uchwalono jednak nie tylko głosami postkomunistów, ale także partii postsolidarnościowych - centrowo-liberalnej Unii Wolności i lewicowej Unii Pracy. W lutym 1997 roku Unia Wolności zaproponowała przeprowadzenie referendum zatwierdzającego konstytucję 25 maja. "Ma to uchronić konstytucję przed uwikłaniem jej w wyborczą walkę polityczną" - pisała wówczas "Gazeta Wyborcza". 3 lutego Ernest Skalski pisał na jej łamach:

"Projekt nowej konstytucji próbuje godzić ogień z wodą. Lecz jeśli nawet prawica go obali, następna konstytucja też będzie wynikiem wzajemnych ustępstw. Albo nie będzie jej wcale. Projekt ustawy zasadniczej opracowany przez komisję konstytucyjną Zgromadzenia Narodowego jest daleki od ideału. A parlament, w którym zabrakło reprezentacji sporej części wyborców, nie stanowi dobrego forum do uchwalania konstytucji. Tym bardziej, że już za kilka miesięcy wybierzemy inny Sejm i inny Senat".

Partie prawicowe ostro krytykowały nie tylko zapisy w samym projekcie (nie znalazł się w nim m.in. jednoznaczny zakaz przerywania ciąży), ale przede wszystkim kwestionowały prawo parlamentu wybranego w 1993 roku do uchwalenia ustawy zasadniczej - dlatego, że uważały go za niereprezentatywny (prawie nie było w nim prawicy).

14 lutego 1997 roku konstytucjonalista, prof. Wiktor Osiatyński - jeden z autorów projektu - pisał w "Wyborczej":

"Trwa debata konstytucyjna. Niestety, znowu nie dotyczy ona treści konstytucji, lecz tego, kto ma prawo ją przygotować i uchwalić. W tej dyskusji ignorancja miesza się z brakiem szacunku dla prawa".

Przeczytaj także:

"Ustrój dryfujący" a konstytucja Polaków

Prawica przygotowała własny projekt konstytucji i nazwała go "obywatelskim". Chciała, aby w referendum Polacy mogli na niego zagłosować. Jej kampania była dość skuteczna: według badań OBOP w lutym 1997 roku projekt "obywatelski" poparłoby 34 proc. Polaków, a parlamentarny - 25 proc.

Aż 41 proc. Polaków uważało, że ówczesny parlament nie powinien uchwalać konstytucji i że należy zaczekać na wybory.

W Zgromadzeniu Narodowym senatorowie "S" zgłosili jako wniosek mniejszości cały "obywatelski" projekt. Trwały próby kompromisu: Marian Krzaklewski, szef AWS, miał przedstawić swoje poprawki w Sejmie. Ostatecznie jednak stanowiska okazały się zbyt rozbieżne - Krzaklewski w Sejmie nazwał konstytucję projektem "ustroju dryfującego", w którym kompetencje są zbyt rozdzielone pomiędzy prezydenta i rząd.

Spór dotyczył też kwestii ideologicznych, zwłaszcza zawartych w preambule. Projekt "obywatelski" rozpoczynał się następująco:

"My, Naród Polski: - pomni naszych ponadtysiącletnich dziejów związanych dziedzictwem wiary i kultury chrześcijańskiej, tradycji I Rzeczypospolitej i chlubnej Konstytucji 3 maja, męstwa, honoru i wytrwałości pokoleń Polaków walczących o wolność Ojczyzny, dokonań II Rzeczypospolitej w utrwalaniu niepodległego bytu oraz jej obu Konstytucji, znaczenia walki Narodu z obu najeźdźcami podczas II wojny światowej, w tym roli legalnych Władz Rzeczypospolitej za granicą i polskiego państwa podziemnego (...)"

Taki początek budził obawy ludzi niewierzących oraz tych, którzy sądzili, że konstytucja powinna odwoływać się do wszystkich obywateli, a nie tylko tych, którzy uważają się za należących do narodu polskiego (obywatelami RP są nie tylko Polacy).

Ugrupowania prawicowe wzywały do bojkotu referendum konstytucyjnego lub do głosowania na "nie". Z tego powodu obniżono próg ważności referendum, znosząc wymóg, aby wzięło w nim udział ponad 50 proc. dorosłych Polaków.

Kampania była brutalna: nową konstytucję w mediach prawicowych oskarżano m.in. o to, że jest antypolska, antynarodowa i nie chroni "życia poczętego".

Konstytucja w referendum przeszła o włos i przy bardzo niskiej frekwencji. Głosowało zaledwie 42,86 proc. uprawnionych, w tym "za" - tylko 53,45 proc. spośród tych, którzy w ogóle wybrali się do urn. W województwach Polski wschodniej i południowej odsetek głosów na "nie" przekroczył 70 proc.

W wyborach 1997 roku zdecydowanie wygrał AWS.

Sędzia Muszyński ma więc sporo racji, kiedy twierdzi, że konstytucja z 1997 roku nie uwzględniała głosów prawicy. Zapomniał jednak wspomnieć, że prawica w ogóle odmawiała ówczesnemu Sejmowi prawa do jej uchwalenia, a jej radykalizm i brak skłonności do kompromisu sprawiały, że dialog z nią był niemożliwy.

;
Na zdjęciu Adam Leszczyński
Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze