Trwa spór kontrolerów lotów z zatrudniającą ich Polską Agencją Żeglugi Powietrznej. Powodem są cięcia płacowe i pogarszające się warunki pracy. Obie strony sporu mają niecały tydzień na wypracowanie kompromisu. Inaczej polskie lotniska czeka majówkowy paraliż
Kontrolerzy lotów nie chcą przystać na nowe warunki płacowe, dlatego ostatni tydzień na polskich lotniskach był wyjątkowo burzliwy. Opóźnienia są potężne - według dokumentów cytowanych przez portal TVN24.pl jedynie w trzy dni ich suma wyniosła około 60 tysięcy minut. Na to mają wskazywać dane Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej dotyczące środy, czwartku i piątku. Czwartkowe i piątkowe opóźnienia sięgały kolejno ponad 23 i ponad 24 tysiące minut.
Przedstawiciele lotnisk próbują uspokajać pasażerów. Szefostwo warszawskiego Lotniska Chopina informowało o średnio 20-minutowych opóźnieniach. O "marginalnym" wpływie na punktualność mówił w "Gazecie Wyborczej" prezes Portu Lotniczego Gdańsk Tomasz Kloskowski. Jak jednak zaznaczał, brak porozumienia grozi kryzysem.
"W tym najgorszym wypadku stracilibyśmy ok. 20 proc. połączeń. W przypadku Warszawy pewnie byłoby to 60-80 proc." - mówił Kloskowski "Wyborczej".
Urząd Lotnictwa Cywilnego w piątek poinformował, że Europejska Organizacja ds. Bezpieczeństwa Żeglugi Powietrznej (Eurocontrol) szykuje się do wprowadzenia procedury masowego odwoływania kursów z polskich lotnisk. Może być to konieczne przez niewystarczający poziomu ich zabezpieczenia.
Problem dotyczy przede wszystkim portu w stolicy i w podwarszawskim Modlinie, najbardziej narażonych na problemy z powodu braków kadrowe. Rozkładowe cięcia w przypadku fiaska negocjacji płacowych mają rozpocząć się 1 maja.
W sumie oba mazowieckie porty mają w planie obsłużyć 510 lotów dziennie. Jeśli nie uda się osiągnąć porozumienia, w rozkładach na początek maja zostanie jedynie 170 kursów na dzień - alarmuje Eurocontrol.
Taki jest efekt ostrego cięcia zarobków, przez które cierpią polscy kontrolerzy lotu. Spór dotyczący zarobków w zatrudniającej ich Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej trwa od 2019 roku.
Wtedy PAŻP przedstawiła pracownikom nowy regulamin ustalania wynagrodzeń. Według kontrolerów obniża on średnie uposażenie z 30 do 15 tysięcy złotych brutto. Regulamin wszedł w życie pod koniec zeszłego roku.
Według związkowców duża część wynagrodzeń spada w związku z tym do poziomu 6-7 tysięcy złotych. Dlatego wielu pracowników zdecydowało się nie przyjmować nowych warunków wynagradzania, które w życie wchodzą od tego roku. W Warszawie w okresie wypowiedzenia jest blisko 170 z 208 kontrolerów. Większość z nich ma odejść z pracy z końcem kwietnia.
W próbę rozwiązania pata pomiędzy PAŻP a związkami zaangażował się premier Mateusz Morawiecki. Jak przyznał, rządzący szykują się na każdą ewentualność.
"Cały czas liczę na kompromis. Jestem w stałym kontakcie z panem ministrem [infrastruktury - przyp. aut.] Adamczykiem. Pan minister jest z kolei w stałym kontakcie z kierownictwem PAŻP-u i przedstawiał mi również plany rezerwowe, co jeżeli do takiego porozumienie nie dojdzie" - mówił prezes Rady Ministrów.
O czarnym scenariuszu dla polskiego lotnictwa mówił też wiceminister infrastruktury Marcin Horała. Jak mówi, jeśli na lotniskach braknie rąk do pracy, pieczę nad polskim niebem mogą przejąć wojskowi. Z wymogów stawianych kontrolerom lotów mogłaby też zniknąć konieczność posługiwania się językiem polskim. W końcu ruchem lotniczym kieruje się po angielsku - przekonywał Horała. Uzupełnienie braków kadrowych umożliwiłaby wtedy rekrutacja wśród cudzoziemców.
„Takie problemy nie są niczym nowym. Pamiętamy przykład prezydenta Reagana w latach 80., kiedy całkowicie sparaliżowano ruch lotniczy w USA. Wszyscy kontrolerzy zostali wtedy zwolnieni przez pana prezydenta z pracy. Przejęło wojsko kontrolę przestrzeni powietrznej. (…) Takie rzeczy się zdarzają, chociaż nigdy nie jest to rzecz przyjemna” - mówił Horała na antenie Radia Zet.
„Pewna niezwykle dobrze zarabiająca, uprzywilejowana grupa nie przyjmuje do wiadomości, że na jakiś czas musi nieco mniej zacząć zarabiać” – podsumowywał sytuację wiceminister. Według niego wypłaty spadną z 45 do 30 tys. złotych, z czym kontrolerzy powinni sobie poradzić. Powrót do wyższych zarobków mógłby być możliwy po odbudowaniu zysków branży lotniczej, która ucierpiała przez pandemiczne ograniczenia. Zaciskanie pasa potrwałoby najwyżej dwa lata - zapewniał Horała.
Ale nie tylko o zarobki chodzi - twierdzą przedstawiciele związków zawodowych. Podczas czwartkowego posiedzenia sejmowej komisji infrastruktury podkreślali, jak ważna jest dla nich organizacja pracy.
Wspominali o "kulturze bezpieczeństwa", którą PAŻP zaniedbuje. Chodzi przede wszystkim o przestrzeganie prawa pracy, w tym z zapisów o maksymalnie ośmiogodzinnym dniu pracy. Kontrolerzy twierdzą, że w PAŻP pogłębia się "kryzys bezpieczeństwa".
Niewystarczająca obsada zmian może doprowadzić do katastrofy - podkreślają strajkujący. A niestety zdarza się, że na wieży zasiada jedna osoba - opowiada reprezentująca związkowców Anna Garwolińska.
"Nam strasznie zależy na tym, żeby nie było wypadku lotniczego, jaki na przykład zdarzył się w Szwajcarii, dokładnie z powodu decyzji o jednoosobowej obsadzie kontrolera, gdzie dwa samoloty na wysokości paru tysięcy metrów się ze sobą zderzyły. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację, że nad Warszawą zderzają się dwa takie samoloty" - mówiła Garwolińska w radiu RDC.
Odniosła się w ten sposób do tragedii nad Jeziorem Bodeńskim, gdzie w nocy z pierwszego na drugiego lipca 2002 roku miały minąć się dwa samoloty. Tupolew Tu-154 i Boeing 757 zderzyły się w powietrzu. Jedną z przyczyn katastrofy był błąd osamotnionego kontrolera lotów.
Rozmowy do tej pory były trudne, a strajkujący narzekali na brak postępów i ignorowanie ich postulatów. Jak twierdziła Garwolińska, pracodawca nie dotrzymał ustaleń dotyczących bezpieczeństwa parafowanych przez obie strony sporu jeszcze przed świętami.
W ich myśl wieże kontroli lotów miały być obsadzone przynajmniej dwoma osobami. Według Garwolińskiej poprawy nie widać, a przez święta dotarły do niej informacji o 20 przypadkach niedotrzymania tych postanowień.
Marnym pocieszeniem może być fakt, że kryzys trwa nie tylko na polskich lotniskach. Potężne problemy ma holenderski port Schiphol, gdzie według związkowców do pełnej obsady zmian brakuje prawie 1000 pracowników.
Amsterdamskie lotnisko przeżywa paraliż przez trwający od soboty i ogłoszony bez zapowiedzi strajk. Jego władze informują o przepełnieniu terminali, a policja zamknęła drogi dojazdowe do portu. Przedstawiciele związków twierdzą, że przed szefostwo lotniska przed chaosem uratują jedynie poważne rozmowy o podwyżkach płac.
Strony polskiego sporu po każdej turze negocjacji zapewniają, że "rozmowy prowadzone są w sposób merytoryczny w atmosferze wzajemnego szacunku". To jednak najwyraźniej za mało, by osiągnąć kompromis. Kolejna runda trwających od ponad dwóch tygodni rozmów rozpoczęła się w niedzielę przed południem. Przed publikacją tego artykułu nie było jasne, czy zakończą się pozytywnym rezultatem. Medialne przecieki wskazywały jednak na to, że do kompromisu jest jeszcze daleko. Wydaje się więc, że jesteśmy coraz bliżej majówkowego paraliżu polskich lotnisk.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze