Zamknięcie szkół i przedszkoli miało być modelowym zachowaniem rządu w walce z koronawirusem. Ale przepis jest dziurawy. Okazuje się, że jeśli dyrektor tak zdecyduje, nauczyciele muszą codziennie przychodzić do pracy. I znajdują się tacy dyrektorzy
11 marca 2020 premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że w ramach prewencji zakażeń koronawirusem od poniedziałku 16 marca wszystkie przedszkola i szkoły w kraju mają być zamknięte. Okazuje się, że rozporządzenie Ministra Edukacji w tej sprawie jest dziurawe. Mowa w nim dokładnie o "czasowym zawieszeniu zajęć dydaktyczno-wychowawczych".
Oznacza to, że w szkołach z pewnością nie będzie uczniów, ale obecność nauczyciela w pracy mogą regulować dyrektor i organ prowadzący.
"Dziś dowiedziałam się od dyrekcji, że mam codziennie przyjeżdżać do pracy w czasie godzin z grafiku. Podobna sytuacja jest w pobliskim przedszkolu, za to w szkole w rejonie nauczyciele będą pracować z domu, a do szkoły mają przychodzić raz w tygodniu" — napisała do OKO.press nauczycielka jednego z warszawskich przedszkoli.
Sytuację potwierdza Magda Kaszulanis ze Związku Nauczycielstwa Polskiego. "W rozporządzeniu nie ma nic o zamknięciu placówek. Nauczyciele zwracają się do nas z prośbą o interwencję. Znaczna część z nich będzie musiała pracować. Dyrektorzy uznali, że to świetny moment na wypełnienie zadań administracyjnych w placówkach. Słyszałam nawet, że niektórzy postanowili w poniedziałek zwołać rady pedagogiczne. Wydaje się, że to zupełnie mija się z intencją zarządzenia ministra Dariusza Piontkowskiego.
Chodziło przecież o ograniczenie kontaktu, a zespoły przedszkolne lub szkolne liczą od kilkunastu do nawet 200 osób".
I te wszystkie osoby nie tylko będą miały kontakt ze sobą, ale codziennie będą poruszać się komunikacją miejską. "Dlatego zwróciliśmy się dziś do szefa resortu edukacji o korektę rozporządzenia. Jeśli chcemy izolacji, to róbmy to skutecznie. Pracownicy edukacji również boją się o zdrowie swoje, bliskich i całego społeczeństwa" - dodaje Kaszulanis.
Przypomina też, że nauczyciele mają dzieci. "Dobrze, gdyby mogli zapewnić im opiekę. Tak jak reszta rodziców".
Rozporządzenie ma więcej mankamentów. Minister Dariusz Piontkowski ogłosił, że odwołania lekcji nie należy traktować jak ferii. I apelował o naukę zdalną. Jednak w przygotowanym dokumencie nie ma o tym mowy, a
zawieszenie zajęć dydaktyczno-wychowaczych jest równe zawieszeniu konieczności realizowania podstawy programowej.
"Nauczyciele nie wiedzą, co mają robić. Część z nich próbuje komunikować się z uczniami i zadawać im prace z podręcznika, ćwiczeń albo innych pomocy naukowych, ale nikt nie wie, czy ma do tego prawo. Trzeba to doprecyzować" - tłumaczy Kaszulanis.
Rodziców i nauczycieli frustruje też, że
rozporządzenie nie reguluje kwestii organizacji rekolekcji.
Skoro szkoły mają być zamknięte, to tym bardziej powinno zawiesić się zajęcia dla dzieci w Kościołach. To zaś pozostaje w jurysdykcji hierarchów katolickich, którzy póki co nie kwapią się, by odwoływać nabożeństwa.
Edukacja
Zdrowie
Dariusz Piontkowski
Ministerstwo Edukacji Narodowej
Związek Nauczycielstwa Polskiego
koronawirus
nauczyciele
szkoła
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze