0:00
0:00

0:00

19 maja w Somalii (11 mln mieszkańców) było 1 235 chorych na koronawirusa (aktywne przypadki) i 57 zgonów. Wiele wskazuje, że liczby są drastycznie zaniżone. Testów jest mało, ochrona zdrowia w fatalnym stanie a tradycja nakazująca grzebanie zwłok niedługo po śmierci utrudnia weryfikowanie przyczyn zgonu.

Chociaż społeczeństwo somalijskie jest młode, wirus jest tu ogromnym zagrożeniem, szczególnie dla milionów uchodźców wewnętrznych, którzy na własną rękę budują wielokilometrowe obozy wokół źródła wody i starają się przetrwać.

Polska Akcja Humanitarna jest w Somalii od 2011 roku, zapewniając ludziom dostęp do czystej wody i propagując zasady higieny. Pomagają zarówno w miejscach dotkniętych suszą, jak i w obozach dla uchodźców. W dobie koronawirusa ich praca staje się jeszcze bardziej kluczowa.

O sytuacji w Somalii rozmawiamy z Celiną Kretkowską-Adamowicz, kierowniczką Zespołu Misji Polskiej Akcji Humanitarnej, która od wielu lat działa w Somalii.

Marta K. Nowak, OKO.press: W jakim momencie pandemia zastała Somalię?

Celina Kretkowska-Adamowicz: Trudnym i obiecującym. Somalia zmaga się z kilkoma nakładającymi się na siebie problemami. Jednym z nich jest trwający od lat 90. konflikt wewnętrzny. Wojna domowa nigdy się tak naprawdę nie skończyła. Kraj jest podzielony na wielu poziomach.

Najwyraźniejszy jest podział na regiony administracyjne, niektóre działają wspólnie, a inne są ze sobą skonfliktowane. Na przykład region Somaliland, chociaż nie jest prawnie uznany za niepodległy kraj, w praktyce nim jest: ma swój rząd, granicę, wojsko.

Wewnątrz regionów administracyjnych, również toczą się konflikty polityczne, ale także walki klanowe. Są cztery główne klany, które dzielą się na wiele podklanów, a przynależność do nich jest tu bardzo istotna.

Ale Somalia, choć pod wieloma względami podzielona, to też kraj, w którym dużo się dzieje w kierunku stabilizacji politycznej i sukcesywnie wprowadzane są instytucjonalne formy demokracji. Kraj ciągle się rozwija.
Somalia, kobiety w obozie dla uchodźców
Fot. PAH

Całą sytuację utrudnia niestety wciąż toczący się konflikt zbrojny z dużym ugrupowaniem paramilitarnym. Z tym zagrożeniem rząd somalijski stara się walczyć ponad wszystkimi podziałami przy wsparciu m.in. wojsk Unii Afrykańskiej.

Udaje się?

Jest lepiej. Dzisiaj nie są już tak obecni w stolicy, ale cały czas stanowią zagrożenie. Przebywając w Somalii, jestem właściwie zamknięta w hotelu. Przedstawiciele zachodnich organizacji bywają porywani dla okupu, wciąż zdarzają się też zamachy.

Strategia polega dziś jednak głównie na zajmowaniu dużych obszarów wiejskich. Wchodzą do wiosek i przejmują władzę, a mieszkańcy muszą uciekać albo przed samymi terrorystami, albo przed przemocą wynikającą ze starć z siłami rządowymi.

W Somalii jest dziś 2,6 mln uchodźców wewnętrznych. Czy tylko konflikt zbrojny napędza uchodźstwo?

Nie, ważnym i palącym problemem jest też katastrofa klimatyczna. W Somalii w ciągu roku występują naprzemiennie okresy deszczowe i suche.

Zmiany klimatyczne zaburzyły jednak równowagę – w okresie deszczowym opady nie są już równomiernie rozłożone. Nagłe i silne ulewy powodują powodzie, tzw. flashfloods, które zalewają pola uprawne, miast i wioski. Niszczą wszystko i powodują rozprzestrzenianie się chorób, głównie cholery i ostrej biegunki.

Mimo to w okresie deszczowym opadów jest i tak zbyt mało, co powoduje, że w porze suchej nie ma wystarczających zapasów wody w zbiornikach retencyjnych, studniach i glebie. Przychodzą susze, plony obumierają, pojawia się zagrożenie klęską głodu, z którym Somalia musi się stale mierzyć.

Somalia, mały chłopiec przy baniakach na wodę w obozie dla uchodźców
Fot. PAH

Te wszystkie czynniki oczywiście tylko wzmagają napięcia polityczno-wojenne, które z kolei jeszcze bardziej pogarszają sytuację mieszkańców. Dodajmy, że Somalia jest jednym z krajów o najniższym PKB na świecie, a 60 proc. płynie z rolnictwa, które jest coraz mniej wydajne.

Kraj już dziś mierzy się ze złą sytuacją gospodarczą i w dużej mierze opiera się na międzynarodowej pomocy finansowej. Teraz doszła do tego pandemia.

Dużo problemów, jak na jeden kraj. Jak Somalijczycy radzą sobie w tym świecie zazębiających się katastrof?

Przyjmują te dramatyczne sytuacje z dużą godnością. Mają niesamowitą odporność i siłę do podnoszenia się z każdego kryzysu. Mimo wszystkich trudności są bardzo dumni z bycia Somalijczykami i oburzają się, że pisze się o Somalii, tylko w czarnych barwach, kiedy dzieje się tyle dobrego.

Oni sami nie lubią narzekać, są nastawieni na działanie. Kładą duży nacisk na rozwój, bardzo im zależy na poprawie sytuacji w kraju. Dostęp do edukacji jest utrudniony, ale uważana jest za ogromną wartość, więc kto tylko może, ten wciąż się dokształca.

Somalijczycy zawsze wychodzą z założenia, że w każdej sytuacji dadzą sobie radę - mówią "inshallach", czyli jak Bóg pozwoli, bo religia jest w ich życiu bardzo istotna. Z islamu wynika też duża waga, jaką przykłada się tutaj do pomocy bardziej poszkodowanym. A jest ich wielu. W samym Mogadiszu, w obozach dla osób wewnętrznie przemieszczonych, przebywa obecnie ponad pół miliona osób, przy czym cała społeczność Somalii to około 12 mln.

Somalijczycy przy studni
Fot. PAH

Jak przyjęto informacje o pojawieniu się pandemii?

Na początku tak jak wszędzie - wydawało się, że problem jest odległy. Niestety od czasu kiedy zanotowano pierwszy przypadek w połowie marca, liczba zachorowań rosła. Od początku kwietnia było już pewne, że wirus rozprzestrzenia się lokalnie.

O skali rozwoju epidemii w kraju niewiele jednak wiadomo, bo liczba testów jest bardzo ograniczona. Zanim otwarto pierwsze laboratorium w połowie kwietnia, próbki trzeba było wysyłać do Kenii.

Zakażenie wykrywano zwykle u pracowników ochrony zdrowia, pracowników rządu, co pokazuje wyraźnie, że dostęp do testów mają tylko pewne grupy. Nawet te mało miarodajne dane pokazywały jednak gwałtowny wzrost.

Jak zareagował rząd?

Wprowadzono szereg restrykcji. Zamknięto granice, odwołano loty międzynarodowe, wprowadzono godzinę policyjną od siódmej wieczorem do piątej rano, wydano zalecenia dotyczące samoizolacji, dystansu społecznego, dezynfekcją...

Problem w tym, że dla wielu osób dorywcza praca w mieście jest jedynym źródłem dochodu, więc mają do wyboru: ryzykować zakażeniem się albo umrzeć z głodu.

Społeczeństwo somalijskie jest młode, więc liczono po cichu, że wirus nie będzie tu zbyt groźny. Niestety niedożywienie powoduje, że biedni Somalijczycy mają słabą odporność i są bardziej narażeni na poważne powikłania. Ochrona zdrowia jest bardzo niedofinansowana, więc wiele osób nawet nie wie, że cierpi też na choroby współistniejące.

Oba te problemy dotyczą szczególnie uchodźców wewnętrznych, którzy na dodatek mieszkają w przeludnionych obozach, gdzie zachowanie dystansu i izolacja są nierealne, a dostęp do wody jest utrudniony.

Na jakich zasadach funkcjonują obozy? Czy rząd nie może lepiej ich nadzorować?

Obozy dla uchodźców kojarzą nam się z ośrodkami nadzorowanymi i organizowanymi przez rząd, ale w Somalii jest inaczej - to nieformalne, samozwańcze obozy, który ludzie budują sami. Zbieranina namiotów, skleconych z tego, co akurat było pod ręką- płachty, worków, patyków, skrawków ubrań, opon…

Większość obozów powstaje dziś na terenach prywatnych, bo też większość ziem w kraju jest w prywatnych rękach. Pojawia się grupa ludzi i dogaduje z właścicielem, że za konkretną opłatą, będzie tam mieszkać.

Wiele osób idzie do miasta zarabiać. Kobiety sprzątają, piorą, zbierają patyki i sprzedają je na opał. Mężczyźni się zatrudniają do robót przy budowach.

Teren pod obóz to zwykle wielkie kawały pustyni, na których nie ma nic, ale jest duża studnia głębinowa, która pozwala przetrwać. Źródło wody nie oznacza jednak, że jest ona za darmo, ani że jest łatwo dostępna. Obozy ciągną się kilometrami, niektórzy po wodę chodzą 5 km.

Jak walczyć w takich warunkach z rozprzestrzenianiem się wirusa?

Spośród mieszkańców zatrudniamy tzw. promotorów higieny - osoby które przekazują wiedzę o zasadach higieny osobistej. Doprowadzamy też wodę. Najczęściej podpisujemy umowę z właścicielami studni i umawiamy się, że miesięcznie będziemy opłacać takie zużycie wody, które odpowiada 60 l na rodzinę dziennie. Potem z tej studni rozbudowujemy rurociąg i doprowadzamy do danej lokalizacji.

Somalia, dwie kobiety myją ręcę
Fot. PAH

Szkolimy mieszkańców, jak to źródło wody utrzymać, naprawiać usterki. Zachęcamy do zrzeszania się w lokalnych komitetach, które organizują zbiórki, minipożyczki, żeby dostęp do wody utrzymać. Kiedy nasz projekt się kończy, mieszkańcy są przygotowani, żeby samemu zapewnić sobie wodę.

Podobnie działamy też na terenach wiejskich, gdzie staramy się zapewnić warunki, żeby ludzie nie musieli uciekać.

Jakie historie opowiadają ludzie, którzy trafili do obozów. Mają nadzieję wrócić do swoich domów czy raczej szukają sposobu, żeby budować nowe życie?

Mieszkańcy obozów to zwykle osoby niezamożne, z terenów wiejskich. Niestety najczęściej uciekają, bo straciły wszystko. Niektórzy przez działania wojenne, inni przez susze czy powodzie.

W wielu rodzinach zostały same kobiety z dziećmi. Mężczyźni i chłopcy zginęli w walkach. Są kobiety, które uciekają z dziećmi, bo mąż został przymusowo wcielony do jakiejś bojówki i synów też miało to czekać.

Wielu uciekło w poszukiwaniu wody. Opowiadają, że mieli dom, stado kóz czy krów i wiedli życie na dobrym poziomie, aż nagle stracili wszystko. Przychodzą bez niczego. Ci ludzie nie mają możliwości, żeby tamto życie odbudować. Obozy to raczej miejsca przetrwania, żyje się tu z dnia na dzień.

Część zostawiła dom, ale nie wiadomo, czy kiedy wrócą, będzie nadal stał. I czy będzie tam bezpiecznie.

Często obozy służą za punkt przestojowy. Przychodzi się tu, żeby się odżywić, napoić, a potem idzie się dalej - do innych miejscowości, gdzie mieszka rodzina albo w poszukiwanie bezpiecznego miejsca.

Poza zagrożeniem życia i dobijaniem gospodarki, jakie jeszcze niebezpieczeństwa niesie ze sobą COVID-19?

Obawiamy się, że międzynarodowe finansowanie pomocy w krajach takich, jak Somalia zostanie drastycznie obcięte, bo zachodnie kraje zajęte są własnymi problemami. Tego boimy się najbardziej. Nie dość, że będzie wirus, który będzie dziesiątkował osłabionych ludzi, to jeszcze odcięta zostanie pomoc humanitarna. To grozi tragedią.

Przeczytaj także:

Wesprzeć działania Polskiej Akcji Humanitarnej w Somalii można pod tym linkiem. Reportaż PAH o Somalii obejrzycie tutaj:

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze