0:000:00

0:00

OKO.press rozmawia z Anną Janiną Klozą, Polką mieszkającą we Włoszech od 3 lat w mieście Codogno w Lombardii, w którym po raz pierwszy wykryto ognisko koronawirusa w Europie. Od soboty 22 lutego, razem z innymi miastami regionu północnego należy do tzw. strefy czerwonej objętej kwarantanną.

Pytamy o to, jak Włosi radzą sobie z zagrożeniem i jak wygląda życie w odciętym mieście.

Marta K. Nowak, OKO.press: To u was wszystko się zaczęło?

Anna Janina Kloza: Tak. W czwartek 20 lutego do szpitala zgłosił się pacjent z wysoką temperaturą i dusznościami. Został przez lekarza przyjęty na izbie przyjęć. Lekarz się zaraził, część personelu też. Premier Włoch obwinił szpital o niedotrzymanie procedur.

Zgadza się pani, że zawinił szpital?

Nie, to bardzo dobry szpital. Ludzie przyjeżdżają tu się leczyć nawet z innych regionów. A ja nigdy nie widziałam, żeby na jakiejkolwiek izbie przyjęć przyjmowano w masce i rękawiczkach.

Premier niepotrzebnie coś takiego powiedział, bo teraz wszyscy za epidemię winią Włochów, bo u nas się to zaczęło. Źle się z tym czujemy.

Tutaj się przecież nikt wirusa nie spodziewał, szczególnie u osoby, która nawet w Chinach nie była. Nazywa się go tutaj „pacjent numer jeden".

Co o nim wiadomo?

Najprawdopodobniej zaraził się od kolegi, który wrócił z Chin. Poszli razem na kolację. Tego kolegę potem przebadano i okazał się zdrowy. Dlatego pojawiła się hipoteza o możliwość bycia portatore sano, czyli zdrowym nosicielem [hipotezę potwierdzają też inne przypadki na świecie]. A zanim zarażony mieszkaniec Codogno poczuł się naprawdę źle i trafił do szpitala, minęły ponad 2 tygodnie.

To aktywny, zdrowy, młody chłopak. Choroba późno się u niego ujawniła, szpital nie jest temu winien. Chodził do pracy. Zaraził swoją żonę w ciąży. Zdążył pójść zagrać w piłkę - zaraził dwie osoby, pobiegł maraton - zaraził biegnącego z nim kolegę. A oni przekazywali wirusa dalej.

Zapanowała panika?

Na początku na pewno. Ale media informują nas dokładnie, kto zmarł i dlaczego. To starsze osoby, zwykle z poważnymi chorobami: nowotworem, chorobą nerek. Wiemy też, że część ludzi udało się już wyleczyć. Statystyki pokazują, że więcej ludzi umiera co roku na grypę.

Nie wpadamy w panikę, bo czujemy, że państwo kontroluje sytuację. Mówią, że służba zdrowia jest przygotowana, dzień i noc trwają badania nad szczepionką. Są numery alarmowe, na które można zadzwonić z każdym objawem i przyjeżdża służba medyczna, żeby zrobić badanie i pobrać wymaz z gardła. Oczywiście za darmo. We Włoszech zrobiono już około 9 tys. wymazów.

Rząd zadecydował o objęciu Codogno i okolicznych miasteczek kwarantanną.

Tak, decyzję podjęto w sobotę w nocy. Kwarantanna ma na razie trwać przez 14 dni. Myślę, że nie będzie przedłużana, bo wirus i tak jest już w innych regionach.

Jak mieszkańcy zareagowali na decyzję?

Na początku było trochę paniki. Bezsilność, złość, bo plany trzeba było odwołać. Ulice opustoszały. Śledziłam całą niedzielę informacje w internecie. Ale potem stopniowo zaczęliśmy wychodzić.

Biegamy, spacerujemy. Widziałam ludzi na rowerach, na spacerach, niektórych nawet bez masek. Wczoraj cztery starsze panie spacerowały bez masek i dyskutowały o kwarantannie. Są oczywiście ludzi, którzy zamykają się w domu, jak moja koleżanka, która woli to na razie przeczekać. Ale to wbrew zaleceniom.

Jakie są zalecenia?

Po pierwsze, jak najczęściej myć ręce, używać żelu antybakteryjnego. Jedni mówią - namydlać ręce 30 sekund, inni minutę. Rząd zrobił nawet kampanię, w którą zaangażował bardzo popularnego gwiazdora telewizyjnego Amadeusa. Wszyscy bardzo go lubią, więc chętnie oglądają.

Zaleca się też dbać o dobre odżywianie, wzmacniać odporność, nie dotykać brudnymi rękoma oczu, buzi i nosa. No i nie zamykać się w domu, spacerować.

Przeczytaj także:

A u was? Jak się żyje w mieście objętym kwarantanną?

Dziwnie, ale nie tracimy optymizmu. Sąsiedzi zapraszają, żeby pograć w karty. Podchodzą do wszystkiego raczej humorystycznie, ze spokojem. Bardzo się ujawniła solidarność międzyludzka: pytają, czy czegoś potrzeba, czy wszystko w porządku, czy zakupów nie zrobić. Przedstawiciele władz miasta Gorgonzola przywieźli nam maski.

Ale jesteśmy odizolowani. Nie zatrzymują się u nas pociągi ani autobusy, nie możemy wyjeżdżać, do nas też nikt nie może wjechać, oprócz służb medycznych, które mają specjalne pozwolenia.

Syn z innego miasta przywiózł matce zakupy, musiał przekazać je przez wolontariusza służby cywilnej. Ze szpitala ewakuowano do innych szpitali osoby przewlekle chore. Granice miasta są pilnowane przez policję całą dobę.

Dostosowujemy się do sytuacji. Mieszkam w kamienicy na obrzeżach Codogno, ale widzę, że nikomu nie przychodzi do głowy, żeby uciekać.

Nie możemy pracować, chyba że online. Pracownicy mają zagwarantowaną wypłatę, gorzej z osobami, które same prowadzą działalność. W ramach solidarności rząd ogłosił, że jesteśmy na czas kwarantanny zwolnieni z wszelkich opłat i podatków (czekamy na zatwierdzenie dekretu).

Wszystkie bary, siłownie, restauracje i kina są pozamykane. Otwarte są tylko duże supermarkety. Wpuszczane są tam po dwie, trzy osoby. Chodzi o to, żeby unikać dużych skupisk ludzi. Musimy tam też chodzić w maseczce, chociaż nie wszyscy tego przestrzegają.

Zgodnie z zaleceniami maseczki powinny nosić wszystkie osoby, które czują się gorzej, mają katar albo kaszel - żeby chronić przed chorobą innych.

Jak zareagowały inne rejony Włoch?

Wiem, że w Mediolanie wybuchła panika. Dziewczyny pisały na Facebooku, że półki puste, ludzie wszystko wykupili. Metro jeździ, ale puste, ale turyści nadal spacerują. Wiele osób pracuje z domu. W kilku sąsiednich miejscowościach nieobjętych kwarantanną zamknięto szkoły.

Wiemy też, że ta sytuacja uderzy w gospodarkę. Turyści odwołują loty, odwoływane są koncerty, nawet karnawał w Wenecji.

Ale Włosi to wesoły naród, więc już zaczęli sobie z wszystkiego żartować. Wysyłają sobie filmiki, zdjęcia. Ostatnio krążyło zdjęcie Berlusconiego w masce ze stringów. Humor nas nie opuszcza.

A jak pani ocenia reakcje w Polsce?

Staram się nie czytać tego, co piszą w Polsce, bo włos się jeży na głowie. Pełno jest paniki. Trudno mi oceniać czy Polska jest na wirusa przygotowana, ale wiem, że kiedy we Włoszech każdy przylatujący samolot jest kontrolowany, a na lotnisku sprawdzana jest temperatura, to w Polsce jeszcze w poniedziałek moi znajomi wracający z Włoch wylądowali na Modlinie i widzieli tylko jakieś ulotki, nikt ich nie skontrolował.

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze