0:000:00

0:00

Wychowałem się na pięknej azjatyckiej wyspie uwielbianej przez turystów. To wspaniałe miejsce, ale było mi tam za ciasno. Chciałem zwiedzać świat. Najpierw przez dwa lata studiowałem w Australii, a potem zamarzył mi się wyjazd do Europy. Przyjechałem do Polski w 2007 roku, zrobiłem tu licencjat, zarabiałem korepetycjami z angielskiego, poznałem dziewczynę, w 2011 urodziła się nasza córka – tak w wielkim skrócie.

Tekst jest częścią kampanii "Zakładnicy systemu. Historie z ośrodków strzeżonych dla cudzoziemców" realizowanej przez Stowarzyszenie Interwencji Prawnej w ramach projektu "No Detention Necessary".

Monika źle zniosła ciążę, były komplikacje, cesarskie cięcie. Fatalnie czuła się po porodzie, nie była w stanie nawet chodzić. Sytuacja była na tyle poważna, że zmieniliśmy mieszkanie na takie tuż przy szpitalu. Zajmowałem się i nią, i dzieckiem, które karmiłem, przewijałem, myłem, układałem do snu. Byłem szczęśliwy, że jestem tatą.

Po jakimś czasie Monika poczuła się lepiej i postanowiła wrócić do pracy, a ja zostałem z małą w domu.

Miałem za dużo ubrań na sobie

Kiedy zajmowałem się naszym dzieckiem i chorą partnerką, nie byłem już w stanie jednocześnie studiować. W ten sposób straciłem wizę studencką. Bałem się, że jeśli się z tym zgłoszę, wyrzucą mnie z Polski, a dziewczyny zostaną bez opieki. Nie wiedziałem, że mogę się starać o pobyt humanitarny ze względu na życie rodzinne.

W lipcu 2017 roku byłem w Krakowie na starym mieście, kiedy podeszli do mnie policjanci i poprosili o dokumenty. Zwróciłem ich uwagę, bo miałem na sobie za dużo ubrań. Wyszedłem z hostelu wcześnie rano i założyłem kurtkę, dopiero później zrobiło się ciepło. Pomyśleli, że jestem pierwszy raz w Polsce i postanowili sprawdzić, co tu robię. Miałem nieważną kartę pobytu.

W sądzie przedstawiciel Straży Granicznej powiedział, że nie mogą ustalić mojej tożsamości, bo nie mam ważnego dokumentu. Tak trafiłem do strzeżonego ośrodka w Lesznowoli. Sędzia mówił, że na trzy miesiące. Przesiedziałem dziewięć.

W drodze do ośrodka pytam jednego ze strażników, co teraz powinienem zrobić, a on mi na to: słuchaj, moja robota odesłać cię do domu, a ty mnie prosisz o radę? Ale potem wyjaśnił, jakie są możliwe warianty rozwoju sytuacji i podał nazwy organizacji pozarządowych, które mogą mi pomóc. Dowieźli mnie późnym wieczorem, już po ciemku. Byłem trochę zdezorientowany na widok więziennej bramy i zasieków.

Kamery wszędzie

Było nas około czterdziestu mężczyzn zamkniętych na niedużej powierzchni. Kiedy ani na chwilę nie możesz się schować, pobyć samemu, bo cały czas ktoś cię mija, potrąca, rozmawia tuż obok, zaczynasz odczuwać stres terytorialny. Wtedy nawet drobiazg może wyprowadzić z równowagi. Mieliśmy świadomość, że kamery są wszędzie, ale i tak dochodziło do ciągłych sprzeczek i fizycznych starć.

Na czterdzieści osób mieliśmy do dyspozycji cztery komputery. Czasem coś się psuło i jeden nie działał. Każdemu przypadało dziennie około pół godziny dostępu do Internetu. W ciągu tych trzydziestu minut trzeba było odpowiedzieć na maile, skontaktować się z prawnikiem, sprawdzić, co u rodziny, a za plecami masz kolejkę, ktoś cię popędza.

Nigeryjczyk pobił się z Irańczykiem o komputer

Kiedyś jeden Irańczyk spóźniał się z opuszczeniem stanowiska komputerowego. Był po czasie może minutę czy dwie, potrzebował chwili, żeby wysłać wiadomość i wylogować się z poczty. Wielki Nigeryjczyk tak się wkurzył, że doszło do bójki. Czas przy internecie można było sprzedać za papierosy, trzy do czterech sztuk za pół godziny.

Rysunek Daniel Chmielewski

Dają ci telefon, stary model bez aparatu fotograficznego, ale musisz mieć swoją kartę SIM. Żeby ją dostać, trzeba się zarejestrować w salonie telefonii komórkowej, więc jeśli ktoś trafi do zamkniętego ośrodka, zanim sobie taką załatwi - bo na przykład przewieziono go tu wprost z granicy - nie może korzystać z telefonu. Ewentualnie ktoś może przesłać taką kartę, ale kto, jeśli jeszcze nikogo w Polsce się nie zna? Wiele osób nie ma kogo poprosić o pomoc.

Zakupy można zamawiać dwa razy w tygodniu. Panie spisują listę i potem przynoszą zamówienie. Nie można jednak korzystać z pieniędzy na koncie, trzeba dać im gotówkę. Nie ma znaczenia, czy siedzisz miesiąc czy rok, wolno ci wydać w sumie 500 zł i ani grosza więcej. To mała kwota, biorąc pod uwagę, że potrzeba kupować dodatkowe jedzenie i - jak w moim przypadku - papierosy. Bardzo oszczędnie wydawałem pieniądze, ale po trzech miesiącach mi się skończyły.

Co człowiek, to historia

Najwięcej determinacji połączonej z rozpaczą widziałem u tych, którzy dostali się do Polski za pośrednictwem przemytników ludzi. Na ogół sprzedali wszystko, co mieli, niektórzy wydali oszczędności nawet z 15 lat, żeby zapłacić za taki transport po 10 tys. dolarów. Dotarli tutaj w strasznych warunkach, często na granicy wycieńczenia. Z Pakistanu, Afganistanu – to była dla nich droga w jedną stronę. Każdy miał swoje powody i swój strach.

Ja tylko nie dopełniłem obowiązku administracyjnego, w kraju nie czeka mnie nic strasznego, ale też bardzo boję się odesłania. Nasz związek z Moniką w końcu się posypał, chociaż pozostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Dostała propozycję awansu i wyjechała z naszą córką na stałe do Niemiec, a ja nie mogłem jechać razem z nimi. To największa cena, jaką zapłaciłem za swoją krótkowzroczność.

Błędne koło Nyana

Nie mam szans na pobyt humanitarny w Polsce ze względu na dziecko, którego na co dzień tu nie ma. Mógłbym wrócić do swojego kraju, odczekać zakaz wjazdu i postarać się o wizę. Wtedy jednak musiałbym opisać przebieg swoich poprzednich pobytów w Europie. Jeśli skłamię i to się wyda, a wyda się na pewno, już nigdy do Europy się nie dostanę. Jeżeli napiszę prawdę, że przebywałem tu przez jakiś czas nielegalnie, co skończyło się zamknięciem w detencji, będzie tak samo.

Dlatego wciąż odwołuję się od kolejnych sądowych decyzji i wciąż pozostaję w Polsce. Nie mogę dołączyć do córki w Niemczech, nie mogę jej nawet tam odwiedzić, bo musiałbym nielegalnie przekroczyć granicę. Monika z córką przyjeżdżają regularnie i dzięki temu mamy stały kontakt nie tylko przez Internet. Żyję od jednej ich wizyty do kolejnej. Nie wolno mi podjąć pracy oficjalnie, a na czarno nie chcę, żeby nie ryzykować.

I tak znalazłem się w błędnym kole. Co miesiąc melduję się w Urzędzie do spraw Cudzoziemców na Taborowej w Warszawie. Poza tym całymi dniami snuję się po mieście myśląc o córce.

;

Komentarze