Zaczęłam dostawać pierwsze informacje, że ktoś coś wie, niekoniecznie o mnie, ale zna historię z przeszłości. I wtedy zrozumiałam, że nie byłam jedyna. Że nie wymyśliłam sobie tego. Że nie oceniłam tej sytuacji źle. Że naprawdę doświadczyłam molestowania seksualnego
Pod koniec października portal Onet.pl ujawnił, że prezes Polskiego Związku Tenisowego Mirosław Skrzypczyński przez lata stosował przemoc psychiczną i fizyczną wobec rodziny, a także zawodniczek, które trenował. Część relacji pochodziła z początku lat 90-tych, gdy Skrzypczyński był trenerem nieletnich tenisistów i tenisistek w klubie Energetyk Gryfino. 21 listopada posłanka Lewicy Katarzyna Kotula pod nazwiskiem opowiedziała o molestowaniu seksualnym, którego jako 13-letnia dziewczynka doświadczyła ze strony Skrzypczyńskiego.
Pod naciskiem mediów i opinii publicznej Mirosław Skrzypczyński zrezygnował z fotela prezesa PZT, ale pozostał członkiem zarządu. Dopiero 29 listopada wydał oświadczenie, w którym zrzeka się pełnienia jakichkolwiek funkcji w PZT. W oświadczeniu zastrzegł, że decyzja nie jest równoznaczna z przyznaniem się do winy. Przekonywał, że "padł ofiarą bezwzględnej manipulacji i kampanii oszczerstw". I zapowiedział, że sprawę skieruje do sądu.
Świadectwo posłanki Lewicy uruchomiło debatę o standardach bezpieczeństwa nieletnich sportowców, a szerzej dzieci i młodzieży w Polsce. O tym, co wydarzyło się przed 30. laty, a także w ostatnich dniach, rozmawiamy z Katarzyną Kotulą.
***
Anton Ambroziak, OKO.press: Jak się pani czuje?
Katarzyna Kotula, posłanka Lewicy: Na pewno to był bardzo trudny tydzień. Jeszcze przed publikacją artykułu był strach i obawa o to, w jaki sposób moja rodzina będzie w stanie to znieść. Chyba najbardziej bałam się o rodziców.
Spotkaliście się, żeby o tym porozmawiać?
Niestety, nie była to rozmowa bezpośrednia. Rodzice mieszkają za granicą, widujemy się raz na kilka tygodni. Musiałam zadzwonić. Bałam się nie tylko tego, że usłyszą ode mnie coś bardzo trudnego, o co mogą się obwiniać. Myślałam też o tym, czy po publikacji nie dostaną rykoszetem, nie spotka ich hejt, a może po prostu będą zmuszeni odpowiadać na bardzo trudne pytania. Ciężko przewidzieć reakcje innych ludzi.
Partner wiedział już wcześniej, ale najtrudniejsze zadanie zostawiłam na koniec.
To znaczy?
Rozmowę z córką. Spotkałyśmy się w niedzielę, niecałą dobę przed publikacją wywiadu. Przyjechała do mnie, od początku starała się być wsparciem. Pomogła mi przetrwać pierwsze intensywne dni, za co jestem jej bardzo wdzięczna.
Dziś jest już ulga, może duma?
Z perspektywy ponad tygodnia wiem, że można sobie wmówić, że jest się gotowym na wszystko, co się wydarzy po upublicznieniu takiej bomby. Tak naprawdę, codziennie rano musisz stawać przed lustrem i mówić sobie, że dasz radę. Nie możesz się poddać, bo druga strona tylko na to liczy. Tych kilka dni ciągnie się dla mnie jak rok.
Co pomaga przetrwać?
Świadomość, że za mną stoją ludzie z takimi samymi historiami, którzy wierzą, że moje plecy ich ochronią.
Bardzo trudna była dla mnie też rozmowa u Moniki Olejnik w "Kropce nad i". Musiałam tę historię opowiedzieć jeszcze raz i to na żywo. Wszyscy mnie zobaczyli i usłyszeli o najbardziej kruchym momencie w moim życiu. Ale reakcje były niesamowite. Ogromne wsparcie, niezliczone wiadomości. To przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania.
Potem znów zakręciło mi się w głowie, gdy ogłoszono decyzję, że prezes Skrzypczyński rezygnuje z funkcji prezesa PZT. A potem szybko okazało się, że zostaje w zarządzie i być może wraz z kolegami będzie brał udział w pracach komisji wyjaśniającej sprawę. Pan prezes ma sam siebie osądzić? A może ma dyrygować działaniami z drugiego planu?
Była pani zaskoczona decyzjami PZT?
Raczej zła, ale nie zaskoczona. Wśród zawodników i zawodniczek właśnie taki scenariusz był najpopularniejszy. Mimo rozgłosu, który dostała ta sprawa, dzięki historii posłanki, osoby publicznej, może by tak, że PZT znów zastosuje mechanizmy zamiatania pod dywan, lekceważenia doświadczeń wielu osób, czy pozorowania działań.
Tu nie chodzi już przecież o moje emocje. Chodzi o sprawiedliwość dla osób, które ze strony Mirosława Skrzypczyńskiego doświadczyły przemocy psychicznej lub seksualnej. Chodzi też o bezpieczeństwo dzieci, które dziś mogą spotkać prezesa PZT na swojej drodze. Teraz czuję, że ktoś bawi się ze mną w kotka i myszkę. Kiedy dziś mówię o tym, że wiele osób w środowisku tenisowym wiedziało, że dochodzi do przemocy, nie chcę nikogo wytykać palcami. Chcę tylko przerwać zmowę milczenia.
Dostaje pani wiele pytań o to, dlaczego czekała 30 lat?
Tak. I odpowiadam, że żyłam w przekonaniu, że byłam jedyna. Część byłych zawodników nadal mieszka w Gryfinie, a mimo to nigdy wcześniej o tym ze sobą nie rozmawiali. Tak jak za dzieciaka nie rozmawiali o tym z rodzicami.
Dopiero gdy w Gryfinie budował się kort, nazwany później im. Lecha Kaczyńskiego, zaczęła się pomiędzy nami wymiana telefonów. I wtedy zaczęłam dostawać pierwsze, jeszcze wówczas anonimowe informacje, że ktoś coś wie, niekoniecznie o mnie, ale zna historię z przeszłości. I wtedy dopiero zrozumiałam, że nie byłam jedyna. Nie wymyśliłam sobie tego, nie oceniłam tej sytuacji źle. Naprawdę doświadczyłam molestowania seksualnego i przemocy psychicznej. Gdy byłam dzieckiem, nie potrafiłam tego nazwać, wiedziałam tylko, że dzieje się coś złego.
Pamiętam pani pierwszą czerwoną lampkę?
Nie, to się rozmywa w czasie. Proszę pamiętać, że wyparłam tę historię. Gdy zdecydowałam się, że pod imieniem i nazwiskiem opowiem o swoich doświadczeniach, spotkałam się z byłymi zawodnikami i zawodniczkami. Rozmawialiśmy godzinami i okazało się, że pamiętam najmniej. Niektórzy nie rozumieją tego mechanizmu, ale dziś wiem na pewno, że ja to wszystko z siebie wyrzuciłam.
Pamiętam uczucie blokady. Reakcje z ciała są podobne do paraliżu. Za tym idzie głowa: zamknięcie się w sobie, poczucie wstydu...
Zaciśnięty żołądek przed treningiem?
Tak, pamiętam. Ale nie było z mojej strony sygnałów, że nie chcę iść na trening. Myślę, że kluczowy jest kontekst lat 90. Byliśmy przekonani, że jesteśmy bardzo uprzywilejowani. W tamtych czasach tenis wymagał ogromnych nakładów finansowych. Zresztą, dziś nie jest inaczej. Jako matka córki, która zawodowo uprawia gimnastykę sportową, wiem co to znaczy, gdy decydujesz się, że inwestujesz w sport. Nasze życie kręciło się tylko wokół tego. Wpadałam ze szkoły do domu, zrzucałam plecak, szybko jadłam pełnowartościowy posiłek - mama zawsze dbała, żeby w domu czekał obiad dla sportowca. Wybiegałam na trening i wracałam wieczorem. Potem długo uczyłam się i czytałam książki. Zawsze była awantura, że o 12., czy 1. w nocy siedzę pod kocem z nosem w książce. Byliśmy też dużo sami, ja i mój młodszy brat. Tata był w pracy, za granicą. Dziś myślę, że byłam wtedy mistrzynią uciekania.
Czym były te ucieczki?
Zadaniowość, wypełnianie planu i chyba te książki. Jako 13-latka chłonęłam wszystko. Może nie gnała mnie tam tylko ciekawość świata, ale też potrzeba odklejenia się od rzeczywistości?
Na pewno przetrwać pomagała mi grupa. Kocham drapieżniki - rysie, wilki. Słowo wataha ma dzisiaj negatywne konotacje, raczej mówi się o grupie rodzinnej, w każdym razie, my taką grupą rodzinną z pewnością byliśmy. Każdy z nas miał trochę inną rolę. Trener Skrzypczyński świadomie manipulował naszymi emocjami. Wybierał sobie najsilniejszych, najstarszych zawodników i stawiał ich po swojej stronie. Próbował zrobić z tej osoby grupowego kata. My dbaliśmy o to, żeby pomóc tym najsłabszym. Gdy trzeba było wykonać jakieś trudne zadanie, po którym wiadomo było, że będą negatywne konsekwencje, na przykład dosłownie pomagaliśmy wbiec koleżance pod górkę. I w ten sposób chroniliśmy siebie nawzajem.
I to wszystko było intuicyjne?
To ciekawe, ale faktycznie nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Proszę mi wierzyć, są osoby, które do dziś nie mają odwagi, żeby poruszyć ten temat. I ja to rozumiem. Szanuję ich decyzję.
Pisała pani w mediach społecznościowych, że dostaje setki wiadomości od osób o podobnych doświadczeniach. Co to za historie?
Najwięcej jest historii kobiet o nauczycielach, szczególnie WF-u. Piszą kobiety, które dziś mają 60., 65., 70. lat i po raz pierwszy opowiadają o molestowaniu w zakładzie pracy, czy na zajęciach sportowych.
Niektóre ze spraw się nie przedawniły. Młode dziewczyny opowiadają, że były molestowane na SKS-ach. Najbardziej dramatyczne są oczywiście relacje zawodniczek i zawodników. Ale to nam pokazuje, że nie możemy tej debaty sprowadzić do sportowego MeToo. Musimy pamiętać o bezpieczeństwie w szkole, szczególnie podczas zajęć sportowych.
Co jeszcze wynika z tych świadectw?
Przede wszystkim to, że trzeba zlikwidować przedawnienie i opracować procedury. Najbardziej podstawowe dotyczą przebywania z nauczycielem, czy trenerem w jednym pomieszczeniu sam na sam. W ciągu najbliższego tygodnia razem z posłankami Lewicy i Koalicji Obywatelskiej spotkamy się z organizacją Safe Sport, który powstała w Stanach Zjednoczonych po głośnej sprawie Larry'ego Nassara. To był fizjoterapeuta amerykańskiej drużyny gimnastyczek, który molestował je przez 29 lat. Pamiętam, że bardzo tę sprawę śledziłam.
Widząc tam siebie?
Niestety, chyba tak. Pamiętam, że film na Netflixie o tej sprawie oglądałam co najmniej cztery razy.
Amerykański system nie jest wciąż doskonały. Ale przynajmniej sprawdzano, jak działają procedury. Okazało się, że część zawodniczek zgłaszała, że jest ofiarą przemocy seksualnej, ale nikt nie reagował. I ja też mam takie sygnały.
Dzisiaj piszą do mnie młode dziewczyny, które mówią, że 11 lat temu zgłosiły sprawę nauczycielce, dyrektorowi, ale nic się nie zadziało. Mam nadzieję, że kilka historii uda nam się popchnąć do przodu. W niektórych przypadkach ci nauczyciele, czy trenerzy wciąż mają kontakt z dziećmi.
Pani historia jest parasolem dla innych?
Najwięcej wiadomości brzmi właśnie tak: pani wyjście pod imieniem i nazwiskiem, mocny głos w obronie ofiar, dodał mi odwagi. Była też osoba, która opowiadała, że po moim świadectwie przyjechała do niej siostra i przez trzy godziny opowiadała historię przemocy z harcerstwa. Jestem przekonana, że nie ma powrotu do starego świata. Osoby, które doznały krzywdy, bały się, nie mogły spać spokojnie, albo szły przez życie z bagażem, mają prawo do bezpieczeństwa i sprawiedliwości.
W wywiadzie podkreśla pani, że nie widzi się w słowie ofiara. Bo odbiera podmiotowość i sprawczość?
Dla mnie język ma tu ogromne znaczenie. Kiedy z redaktorami Schwertnerem i Harłukowiczem rozmawialiśmy o tym, że trzeba już usiąść i spisać wywiad, pierwsze, co powiedziałam, to że jeżeli w artykule, czy w tytule pojawi się stwierdzenie, że byłam ofiarą trenera Skrzypczyńskiego, to po prostu tego wywiadu nie będzie. Ja nie mogę sobie na to dzisiaj pozwolić.
Dlaczego?
Bo ja cierpiałam już wtedy. Przez lata szłam z poczuciem winy. Myślałam, że może on mnie sobie upatrzył, bo coś robiłam, albo jakaś byłam. Czułam, że to co mi się przytrafiło było moją słabością. Wszyscy postrzegają mnie jako silną kobietę. Dziś silną polityczkę, kiedyś silną działaczkę na rzecz praw kobiet. I to nie jest tak, że przez te wszystkie lata czułam się słaba.
Czułam się zła, że wtedy, gdy miałam 13 lat byłam słaba i nie potrafiłam sobie z tym poradzić.
Ludzie zadają mi dziś pytanie, czy stąd ten feminizm. Uśmiecham się i mówię, że feminizm nie musi wynikać z krzywdy, czy potrzeby odreagowania. U mnie akurat chodziło o wychowanie i otwartość, która zawsze była w domu.
Mówi pani, że początek transformacji był szczególny. Dzieci nie były traktowane podmiotowo, ale sport otwierał furtkę do lepszego świata. Myśli pani, że dziś zawodnicy są mniej uwikłani i bardziej bezpieczni?
Dobre pytanie. Próbowałam wrócić mentalnie do lat 90-tych i to naprawdę był inny świat. Inne relacje, inne horyzonty, inna świadomość, inne marzenia. Minęło wiele lat, ale to nie znaczy, że wszystko się zmieniło. Uważam, że dzieci generalnie nie będą bezpieczne bez dobrej edukacji, w tym edukacji seksualnej. W Sejmie leży świetna ustawa Wandy Nowickiej. Temat oczywiście jest polityczny dla PiS, ale my nie możemy dać się wpuścić w ten kanał. Edukacja seksualna uczy dzieci tego, czym jest zły dotyk, czym są granice cielesne. I skoro nie uczy tego szkoła, to my wszyscy, jako rodzice, musimy o tym rozmawiać z dziećmi. Bo właśnie tym, co najbardziej zmieniło się przez te lata są relacje rodziców z dziećmi. Myślę, że dziś młode osoby mają więcej odwagi, by mówić dorosłym o tym, co je spotyka. Ale systemowo? Nie ma nic, nie ma procedur, nie ma możliwości zgłoszenia przemocy. Przewodniczący komisji ds. pedofilii opowiadał, że kiedy wysyłał ankiety do związków sportowych pytając o przypadki przemocy psychicznej i fizycznej, tylko PZPN przedstawił jakiekolwiek dane i procedury.
Błażej Kmieciak mówił też o tym, że środowisko sportowe w Polsce w zasadzie nie jest zainteresowane wyjaśnieniem przypadków wykorzystywania seksualnego, czy przemocy wobec młodych zawodników i zawodniczek.
Oczywiście, że nie jest, bo wymagałoby to rozpoczęcia najtrudniejszej debaty - np. o tym,
gdzie jest granica pomiędzy trenerem wymagającym i ostrym treningiem, a gdzie zaczyna się przemoc fizyczna i psychiczna.
I pokolenie, które wciąż rządzi strukturami związkowymi powie, że w sporcie wyczynowym nie da się tych granic ustalić?
Tak, zamkną dyskusję stwierdzeniem, że kontakt fizyczny z zawodnikiem i zawodniczką jest niezbędny w procesie trenowania. Ja to rozumiem, wiem. Natomiast jestem przekonana, że jeśli my tych granic nie wyznaczymy, to osoby takie, jak pan Mirosław Skrzypczyński będą nadużywały swojego autorytetu do tego żeby krzywdzić dzieci, po prostu.
Na co teraz pani najmocniej liczy?
Liczę na rozwiązanie całego zarządu PZT, bo wciąż są w nim ludzie byłego prezesa Mirosława Skrzypczyńskiego. Oczekuję też reakcji ze strony ministra sportu. Pan Kamil Bortniczuk nie wyraził ani jednego słowa wsparcia dla wszystkich osób, które padły ofiarą przemocy seksualnej. Rozumiem, że stanowiska w rządzie mają dziś głównie walor polityczny, ale mamy przed sobą bardzo ważne zadanie. Chciałabym, żeby pan minister przychylił się się do mojego postulatu o skierowanie wniosku do sądu, rozwiązanie zarządu PZT i zorganizowane nowych wyborów. Tak by temat nie został zamieciony pod dywan.
Drugi krok, to zmiany w legislacyjne, które miałyby zapewnić bezpieczeństwo dzieciom. Na pewno musimy porozmawiać o tym, by procedować ustawę Joanny Schuering-Wielgus o nieprzedawnianiu się tych spraw. To jest bardzo pilne i myślę, że moglibyśmy takie porozumienie osiągnąć ponadpartyjnie. I w końcu, musimy porozmawiać o tym, jak powinny być zorganizowane związki sportowe w Polsce, jaka powinna być ich relacja z ministerstwem sportu, jak uregulować zawód sportowca.
A co będzie dla pani osobiście zamknięciem tej sprawy?
Gdyby osoby pokrzywdzone mogły powiedzieć: mamy poczucie sprawiedliwości, mamy poczucie, że coś drgnęło i możemy liczyć na to, że w tym państwie da się wypracować systemowe rozwiązania.
Ja już jestem gotowa przejść do następnego kroku. Wciąż jestem i mówię o moich doświadczeniach, bo wiem, że ludzie tego potrzebują. Ale to już naprawdę nie jest historia o mnie. To historia o tych wszystkich pokrzywdzonych, które przez lata czekały na to, by ktoś usłyszał ich głos. Może to historia dzieciaków, które dziś są w trudnej sytuacji i do tej pory nie wiedziały, że mogą o tym opowiedzieć, a właśnie pojawiła się dla nich nadzieja. To im wszystkim trzeba dziś pomóc, nie mi.
Numery telefonów zaufania lub poradnictwa dla osób potrzebujących wsparcia:
Jeśli chcesz podzielić się doświadczeniami związanymi z przemocą seksualną lub ujawnić sprawców przemocy psychicznej/fizycznej napisz na adres: [email protected]
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze