Dyrektorka domu dziecka skontrolowanego przez posłów Kowalskiego i Siarkowską, mówi OKO.press, że interwencja polityków wyglądała jak najście: "Poseł był natarczywy i nękał telefonami pracowniczki biura. Pojawił się pod domem i nagrał film, a wiedział, że mnie tam nie będzie"
Posłowie Janusz Kowalski (Solidarna Polska) i Anna Siarkowska (PiS) postanowili pojechać we wtorek 13 lipca 2021 roku do Domu dla Dzieci w Nowym Dworze Gdańskim, jednej z placówek, którą prowadzi Fundacja Rodzinny Gdańsk. Według nich mogło tam dojść do do szczepienia przeciwko koronawirusowi niepełnoletnich bez zgody ich opiekunów prawnych.
Nie wiadomo, na jakiej podstawie poseł i posłanka tak twierdzą. Sprawę domu dzieci w Nowym Dworze Gdańskim nagłośnił Paweł Klimczewski, współautor książki "Fałszywa pandemia", który stwierdził, że dzieci są tam poddawane "eksperymentom". Do nowodworskiego domu dzieci Siarkowska i Kowalski pojechali w ramach interwencji poselskiej - to instrument kontrolny nakładający na instytucje publiczne i jednostki gospodarki niepaństwowej obowiązek udzielenia posłom w terminie 14 dni informacji o stanie sprawy, w której poseł podjął interwencję.
Dyrektorka placówki w Nowym Dworze Gdańskim Aleksandra Krefta w rozmowie z OKO.press mówi, że zarzuty posła Janusza Kowalskiego i Anny Siarkowskiej o szczepieniu dzieci bez zgody opiekunów prawnych są bezpodstawne. Wyjaśnia, że posłowie nie umówili się z nią wcześniej na spotkanie, a interwencja poselska wyglądała jak najście: "Zachowanie posła Janusza Kowalskiego było obrzydliwe, wszedł na teren prywatny domu, który był zamknięty" - mówi dyrektorka.
Przedstawiamy jej relację.
Do biura Domu Dziecka w Nowym Dworze Gdańskim, który jest jedną z placówek prowadzonych przez Fundację Rodzinny Gdańsk, poseł Janusz Kowalski zaczął dzwonić we wtorkowy poranek 13 lipca 2021 roku.
"Był natarczywy, nękał pracowniczki biura telefonami, żądał kontaktu ze mną, mimo tego, że poinformowały posła, że nie ma mnie na miejscu i przekażą mi jego numer telefonu. Byłam tego dnia w sądzie, bo tego wymaga moja praca. Nie mogłam oddzwonić od razu" - mówi OKO.press dyrektorka Domu Dziecka w Nowym Dworze Aleksandra Krefta.
Oddzwoniła dwie godziny później, czyli o godz. 11:00. Wyszła wtedy z sali sądowej.
"Panie z biura poinformowały mnie, że poseł grozi najściem i jest nieprzyjemny. Oddzwoniłam. Poseł Kowalski nie chciał powiedzieć, w jakim celu chce się ze mną spotkać. Mówił ogólnikowo, że chce porozmawiać o strukturach fundacji. Nie czułam się zobowiązana tłumaczyć struktury, bo wszystko jest zamieszczone na stronie internetowej. Dopytywałam, o co chodzi, aż w końcu poseł poinformował mnie, że wpłynęły do niego wnioski od obywateli, że podobno szczepimy w domu przymusowo dzieci bez zgody opiekunów prawnych".
Aleksandra Krefta poinformowała Janusza Kowalskiego, że zgłosiła sprawę policji, prokuraturze i Rzecznikowi Praw Dziecka.
"Zgłosiłam, że jesteśmy nękani w sprawie szczepień od dwóch tygodni. Posłowi przekazałam, że chcę to zostawić organom ścigania. Ale poseł Kowalski stwierdził, że to mój obowiązek obywatelski, abym się z nim spotkała i przedstawiła dokumenty związane ze sprawą. Powiedział, że żąda ode mnie spotkania o godz. 13:30".
Ale dyrektorki nie było wtedy w Nowym Dworze Gdańskim.
"Wyjaśniłam, że nawet jeśli przyjedzie, nikogo nie zastanie. Miał ton pełen pretensji. Był »grzecznie agresywny», czułam się osaczona telefonami" - mówi Krefta. I opowiada dalej o zachowaniu posła Kowalskiego: "Zażądał, abym upoważniła pełnomocnika, który mógłby mnie reprezentować. Powiedziałam, że nie mam takiej osoby, a w biurze są tylko księgowe, które nie nadzorują pracy domu od strony merytorycznej. Wyjaśniłam, że mogę się spotkać następnego dnia i skończyłam rozmowę".
Dyrektorka placówki po godz. 12:00 dostała telefon z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, że poseł Kowalski dzwonił do starosty w sprawie spotkania. "Miał mówić, że jest ze mną umówiony między 13:30 a 14:00, co było nieprawdą. Wyprostowałam te informacje, powiedziałam, że nie jestem z nim umówiona".
Ale poseł Janusz Kowalski z Anną Siarkowską i tak się pojawili pod placówką. Na Twitterze opublikowali filmik z "kontroli". Tłumaczą, że próbowali wyjaśnić sprawę, ale drzwi domu są dla nich zamknięte.
"Nie zostawimy tego, dzieci są najważniejsze, ich bezpieczeństwo i zdrowie. Będziemy wnioskować, aby starostwo przeprowadziło kontrolę" - mówi na nagraniu Siarkowska.
"Dom był zamknięty, bo dzieci były na obozie wakacyjnym. Wróciły w czwartek 15 lipca 2021 roku rano. Nasz dom to teren prywatny. Nie wiem jak poseł Janusz Kowalski dostał się na teren domu - przeskoczył przez bramę? To nie była kontrola poselska. To było najście"
- mówi Krefta.
Dyrektorka tłumaczy, że wszystkie dzieci niepełnoletnie zostały zaszczepione za zgodą opiekunów prawnych - bo tego wymaga prawo. Osoby niepełnoletnie przed przystąpieniem do szczepienia muszą wypełnić formularz – Kwestionariusz wstępnego wywiadu przesiewowego przed szczepieniem osoby niepełnoletniej przeciw COVID-19, który podpisuje rodzic lub opiekun nastolatka. Inaczej szczepienie przeciwko COVID-19 nie będzie możliwe.
W domu w Nowym Dworze Gdańskim mieszka teraz 13 dzieci. Najmłodsze dziecko ma 11 lat, więc nie obejmuje go program szczepień przeprowadzany przez Ministerstwo Zdrowia.
"Przeciwko koronawirusowi zostali zaszczepieni najstarsi wychowankowie" - mówi dyrektorka placówki. Zaszczepieni na przełomie czerwca i lipca 2021 roku przeciwko koronawirusowi zostały:
"Powiedzieli, że robią to dla niej, bo chcą się z nią spotkać. W sumie zaszczepionych zostało pięć osób" - mówi Aleksandra Krefta. "Każda niepełnoletnia osoba została zaszczepiona za zgodą opiekuna prawnego i nie mogło być inaczej, bo tak nakazują procedury medyczne w kraju. Niepełnoletnie dziecko nawet do dentysty musi iść z opiekunem prawnym. Jak miałabym zresztą zmusić do szczepienia nastolatka?".
Krefta mówi, że w piątek 16 lipca 2021 roku w domu dla dzieci w Nowym Dworze Gdańskim musi przyjąć kontrolę ze starostwa powiatowego - bo wnioskowali o nią Janusz Kowalski i Anna Siarkowska.
"Od dwóch tygodni nie mogę normalnie pracować, a to czas wakacji wolny od nauki. Ważny dla mnie czas, podczas którego mogę poświęcić się dzieciom. Poseł Kowalski mi to odebrał. Muszę teraz udowadniać, że ziemia nie jest płaska, zajmować się polityką, z którą nie mam i nie chcę mieć nic wspólnego" - mówi Krefta.
Podczas pandemii koronawirusa dzieci, które mieszkają w placówce w Nowym Dworze, były objęte kwarantanną prewencyjną.
"Nie mogły wychodzić poza teren domu, obejmowała ich nauka zdalna. To był niezwykle trudny czas, bo dzieci, które mieszkają w naszym domu chodzą do szkół specjalnych. Ale opiekunowie podołali wyzwaniu, którym była pandemia. To był heroiczny wysiłek z ich strony. Wszyscy byliśmy razem" - opowiada dyrektorka.
I wyjaśnia, że kontrole to zawsze stresujący czas dla dzieci: "Szczęśliwie nie było ich w domu podczas najścia posła Kowalskiego. Ale ani opiekunowie, ani dzieci nie życzą sobie, aby nagrywać ich dom. Dbamy o jego intymność. Mamy tutaj rodzinną atmosferę. Dzieci stresują się nawet podczas kontroli powiatu czy starostwa, że ktoś chodzi po pokojach i je sprawdza. Nawet gdybym była na miejscu, nie wpuściłabym posła Kowalskiego do domu. Miejsce spotkania to biuro fundacji, starostwo powiatowe czy urząd wojewódzki. Ale nie dom, w którym mieszkają dzieci.
Poseł Kowalski zrobił polityczne show i zostawił mnie samą z jego konsekwencjami. Nie znam się na polityce, ale nie chcę tego tak zostawiać".
Wirtualna Polska poinformowała, że w Komendzie Powiatowej Policji w Nowym Dworze Gdańskim funkcjonariusze prowadzą postępowanie pod kątem zniesławienia na podstawie art. 212. Kodeksu karnego. Sprawą zajmuje się także Prokuratura Rejonowa w Malborku.
Janusz Kowalski 14 grudnia 2020 roku w Wirtualnej Polsce sprzeciwiał się szczepieniom przeciwko koronawirusowi. "To kwestia wolności i decyzji każdego człowieka . Na chwilę obecną nie chce decydować się na szczepienie. Mówię to w swoim imieniu. To jest moja decyzja" - mówił poseł. Ale we wtorek 12 maja 2021 roku zdanie zmienił i poinformował na swoim profilu na Twitterze, że zaszczepił się przeciwko koronawirusowi na Stadionie Narodowym w Warszawie preparatem firmy Pfizer.
Zarówno Anna Siarkowska jak i Janusz Kowalski - według informacji "Rzeczpospolitej" - popierają projekt ustawy "Stop Segregacji Sanitarnej", który pod koniec czerwca 2021 roku przedstawili posłowie Konfederacji na konferencji prasowej w Sejmie. Podania podpisów pod projektem odmawia Centrum Informacyjne Sejmu.
Projekt "Stop Segregacji Sanitarnej" to projekt ustawy, według którego "nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym ze względu na zaszczepienie lub niezaszczepienie się przeciwko COVID-19". Posłowie Konfederacji chcą, aby wszystkie wprowadzone ograniczenia wobec osób niezaszczepionych zostały zniesione.
Ustawa miałaby wprowadzić "zakaz wprowadzania wymogu ujawniania informacji o zaszczepieniu lub niezaszczepieniu się przeciwko COVID-19, w celu udziału w jakichkolwiek wydarzeniach kulturalnych, sportowych, edukacyjnych itp., a także uzyskania możliwości wejścia do budynków użyteczności publicznej lub zakupu usług”. W dokumencie wymienione są m.in. siłownie, kina, hotele, kasyna, lokale gastronomiczne, hale konferencyjne, kluby taneczne, budynki administracji publicznej.
Posłowie Konfederacji chcą też przepisu, który uniemożliwi informowanie osób niezaszczepionych o możliwości szczepienia.
Anna Siarkowska, podobnie jak posłowie Konfederacji, nie odpowiada na pytania o to czy jest zaszczepiona przeciwko COVID-19.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Komentarze