0:00
0:00

0:00

W środę 9 grudnia o 17:00 pod Kancelarią Premiera odbyła się wspólna demonstracja na rzecz klimatu Strajku Kobiet i Greenpeace. Policjanci otaczali protestujących, legitymowali. Zatrzymali kilka osób i wywieźli na komendy na ul. Wilczą i Zakroczymską. Na Wilczej, gdzie zebrała się grupa osób na proteście solidarnościowym z zatrzymanymi, doszło do kolejnych incydentów. Policja znów utworzyła kocioł i legitymowała ludzi.

Jednej z aktywistek, 19-letniej Aleksandrze, funkcjonariusz złamał rękę. Sylwester Marczak, rzecznik KSP, twierdzi, że dziewczyna stawiała opór i uniemożliwiała policjantom interwencję. Gdy uskarżała się na ból ręki, pomocy udzielić jej miała jedna z policjantek.

Z rozmowy OKO.press z młodą aktywistką wyłania się jednak inny obraz zdarzeń.

Co właściwie wydarzyło się w środę? Byłaś na proteście od 17:00 pod KPRM?

Nie, poszłam dopiero o 20:00 na Wilczą, na solidarnościówkę. Podczas protestów zatrzymano kilka osób pod zarzutem między innymi znieważenia funkcjonariusza.

Jak zachowywała się policja?

Na początku, o 20:00, wyszły białe kaski i zepchnęły nas w stronę skłotu Syreny. Osoby uciekały podwórkiem. W pewnym momencie kaski się rozeszły i po jakimś czasie, mniej więcej o 21:00, wróciliśmy na Wilczą pod komendę.

Co tam robiliście?

To była typowa solidarnościówka. Skandowaliśmy hasła, mówiliśmy przez megafony. Robimy to, żeby wesprzeć osoby, które są zatrzymane na komendzie. Dodać im otuchy. Policja od czasu do czasu wychodziła, obstawiała ulicę. Ale nie było między nami większej interakcji. Dopiero gdy wybiła 22:00, zaczęły się ruchy. Ktoś w tłumie powiedział, że policja do czegoś się szykuje. Zaczęli się dziwnie zachowywać. Nie było żadnego ostrzeżenia, żadnych komunikatów. Odgrodzili kilka osób - dwie osoby z samby, dwie osoby z megafonami. Zaczęła się szarpanina. Próbowali zatrzymać Łanię, aktywistę z kolektywu Stop Bzdurom, wyciągali ludzi siłą. Część osób uciekła. Te, które zostały w kotle, zostały wyprowadzone do radiowozu.

A dlaczego policja zrobiła kocioł?

Wszystkie te osoby, które wciągnięto do radiowozu dostały mandaty z art. 51 kodeksu wykroczeń, czyli za zakłócanie porządku publicznego przez hałas. To było po 22:00, czyli w czasie ciszy nocnej, ale ta godzina nie jest prawnie regulowana. To kwestia raczej administracyjna.

Czyli byłaś jedną z osób w kotle?

Tak. Osoby w kotle trzymały się za ręce, żeby ich nie rozdzielono. Był moment, sekunda, w której udało mi się zebrać dane osób otoczonych i przekazać je do Szpili, kolektywu antyrepresyjnego. I wtedy policja zaczęła nas rozdzielać. Na jedną osobę przypadało mniej więcej czterech funkcjonariuszy. Część z nas wynosili za ręce i nogi.

Ja nie stawiałam oporu, byłam odprowadzana przez dwóch policjantów, dwóch innych nas ubezpieczało. Szłam posłusznie do radiowozu, bo nie chciałam żadnej sprawy za naruszanie nietykalności policjanta. I w pewnym momencie jeden z tych policjantów, który mnie prowadził, wykręcił mi rękę. Tak silnie chwycił, że od razu ją złamał.

Puścił Cię, kiedy się zorientował?

Krzyczałam z bólu, mówiłam mu, że połamał mi rękę, ale on nie puścił. Trzymał silnie cały czas i właśnie przez to ta ręka jest pęknięta w kilku miejscach.

Macie nagrania z tego zajścia?

Szpila właśnie szuka osób, które je mają. Ten policjant, który wykręcił mi rękę, wrzucił mnie do radiowozu i odszedł. Zgodnie z prawem to on powinien mnie wylegitymować. W radiowozie była już jedna osoba, zwinięta sekundę przede mną. Był z nią policjant, który prowadził czynności. Oprócz niego był jeszcze jeden na siedzeniu kierowcy.

Jak zareagowali na twoją rękę?

Jeden z policjantów był zajęty tą drugą osobą. Drugi policjant powiedział, że wezwał pomoc medyczną już wcześniej. Słyszałam cały czas to policyjne radio. Nie było tam żadnych komunikatów. Szukali tylko tego policjanta, który mnie wepchnął, żeby mnie wylegitymował. A przez okno radiowozu widziałam stojących niedaleko "samarytanów" (ratownicy-ochotnicy obecni na manifestacjach - przyp. red.). Prosiłam ich, żeby wezwali do mnie służby medyczne. Mówiłam, że stoją po drugiej stronie ulicy. Ale oni w ogóle nie reagowali na moje prośby.

Jak się czułaś?

Cały czas płakałam. Podtrzymywałam sobie tę bezwładną rękę, ból był potworny. Miałam totalne załamanie. Ta druga legitymowana osoba starała się mnie jakoś wspierać. I po pół godzinie takiego siedzenia w samochodzie ze złamaną ręką przyszła do mnie policjantka na kontrolę osobistą. Kazała zdejmować kurtkę, przeszukiwała plecak. W ogóle nie uważała na moją złamaną rękę.

Ale dlaczego nie chcieli do Ciebie dopuścić tych służb medycznych obecnych na miejscu?

Nie wiem, cały czas powtarzali, że wezwali do mnie karetkę. Ale w sytuacji pandemicznej nie ma raczej szans, żeby karetka przyjechała do takiego przypadku jak mój.

W końcu znalazł się policjant, który mnie wylegitymował. Pojawiła się moja prawniczka. Dostałam mandat za wykroczenie z art. 51, czyli zakłócanie hałasem. I wyproszono mnie z radiowozu. Na zewnątrz było już bardzo mało osób. Kręciły się jakieś niedobitki, pomoc prawna, posłowie. Było koło 23:00. Poseł Szczerba odwiózł mnie taksówką na SOR, gdzie czekałam sama kolejne dwie godziny. Zrobiono mi rentgen. Poinformowali mnie, że to „złamanie spiralne z odłamem pośrednim trzonu kości ramiennej lewej - kwalifikujące się do leczenia operacyjnego”.

I co teraz?

Potrzebuję pilnej operacji, potem czeka mnie rehabilitacja. Teraz jadę na obdukcję, a jutro wracam znowu do szpitala. Tym razem prywatnego, bo na Barskiej, gdzie trafiłam w nocy, są za długie terminy oczekiwania. A ja muszę tę operację zrobić sobie szybko, bo inaczej dojdzie do uszkodzenia nerwów.

Jesteś na lekach?

Teraz jestem na ketonalu, mam też przepisany tramadol. To już jest naprawdę bardzo silny lek. Psychicznie nadal jest ciężko, fizycznie tak samo źle jak wcześniej, ale teraz mam przynajmniej temblak i leki.

Zamierzasz podjąć jakieś kroki wobec policji?

Odezwał się do mnie Rzecznik Praw Obywatelskich, odezwały się też osoby, które chcą mnie pro bono reprezentować. Szpila szuka w tej chwili filmów z zajścia. Podejmiemy kroki na wielu płaszczyznach.

Będziemy wyciągać konsekwencje wobec policji. Chodzi nie tylko o samo połamanie ręki, ale też fakt, że nie dopuszczono do mnie pomocy medycznej, do czego miałam prawo.

Kolejna rzecz to to, że za wykroczenie z art. 51 kodeksu wykroczeń nie powinno mi się łamać ręki. Nie stawiałam żadnego oporu.

Obserwujesz od miesięcy zachowania policji. To był przypadek, czy myślisz, że policja robi się bardziej agresywna?

Zamykanie nas w kordonach i używanie środków przymusu są stosowane od początku protestów. Nam to po prostu spowszedniało. To cały czas jest ta sama skala represji. Władza daje rozkazy, a społeczeństwo na to przyzwala, nie reagując.

Boisz się kolejnych protestów? Będziesz brać w nich udział?

Na większych protestach i tak zostawałam w domu, pracowałam na telegramie. Pojawiałam się na solidarnościówkach. Teraz czeka mnie operacja i rehabilitacja, więc zostanę zupełnie uziemiona. Ale praca na telegramie to też jest moja forma protestu. Założyłam ten kanał po tym, jak dostałam gazem na placu Trzech Krzyży podczas jednego z pierwszych protestów. Odebrałam to jako formę zastraszenia ze strony policji, siadło mi to na psychikę. Bałam się. Więc z innymi osobami aktywistycznymi zaczęłam to prowadzić. Oczywiście to też nie jest bezpieczne, pewnie sprawdza mnie ABW. Ale to taka forma protestu, na jaką mnie teraz stać.

;
Na zdjęciu Dominika Sitnicka
Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze