0:000:00

0:00

Prawa autorskie: JOHNBOB & SOPHIE PRESSJOHNBOB & SOPHIE PRE...

Na tegorocznym Marszu Niepodległości doszło do wielu niebezpiecznych sytuacji. Bezpośrednią przyczyną zamieszek były ataki pseudokibiców na oddziały policji. Jak podał w czwartek 12 listopada rano rzecznik Komendy Stołecznej Policji, nadkomisarz Sylwester Marczak, podczas Marszu obrażenia odniosło aż 35 policjantów. To między innymi urazy kręgosłupa, złamana ręka, kości czaszki.

Podczas starć chuliganów z policją ucierpieli jednak także dziennikarze. I to z rąk policji, nie chuliganów. Co dokładnie się wydarzyło?

Przeczytaj także:

Fotoreporter na linii ognia

Internet obiegły zdjęcia 74-letniego fotoreportera „Tygodnika Solidarność” Tomasza Gutrego, który został postrzelony w twarz z broni gładkolufowej. Gumowa kula utkwiła mu w policzku, mężczyzna został zabrany do szpitala. Jest już po operacji.

Do incydentu doszło po godzinie 15:00 na rondzie de Gaulle'a po tym, jak grupy pseudokibiców uczestniczące w marszu zaczęły atakować oddział policji schowany w bramie koło Empiku. Między chuliganami a policją wywiązała się regularna bitwa, która trwała kilka minut. Policji udało się gazem i granatami hukowymi zepchnąć agresywne zbiegowisko na drugą stronę ronda, za palmę. Grupy pseudokibiców nadal jednak formowały małe oddziały, rzucały w policję butelkami i innymi rzeczami, które wpadły im w ręce. Ze stojących w pobliżu barierek próbowali formować fortyfikacje. Policja, chcąc spychać ich w kierunku Muzeum Narodowego, zaczęła wystrzeliwać gumowe kule.

Tę część marszu OKO.press uchwyciło podczas relacji live:

„W okolicach ronda obrażeń twarzoczaszki, pęknięcia oczodołu oraz urazu mięśnia lewego oka doznał jeden z interweniujących policjantów, który nadal przebywa w szpitalu. Nie może zatem dziwić, że w indywidualnych przypadkach policjanci użyli także broni gładkolufowej” - pisze komendant stołeczny policji, nadinspektor Paweł Dobrodziej w specjalnym oświadczeniu, wydanym w związku w zajściami w Warszawie.

Dobrodziej wyjaśniał, że policja starała się zapewniać bezpieczeństwo także obecnym dziennikarzom, ale „w trakcie działań dynamicznych, gdy mamy liczne akty chuligańskie może dojść do sytuacji, w której obrażeń doznają także osoby postronne. Nawet po użyciu środków przymusu bezpośredniego. Dlatego tak ważne jest, by miejsce naszych działań opuścić. Po to są używane komunikaty".

„Jeden z policjantów strzelił do mnie"

Fotoreporter Tomasz Gutry w rozmowie z wp.pl tak opisuje sekwencję wydarzeń: „Kiedy policja wkroczyła, to ludzie, jak zwykle w panice, uciekli. Ja jeszcze trochę stałem, 10 metrów od policjantów i w pewnym momencie nikogo już nie było. Jeden z policjantów strzelił do mnie. On stał w szeregu z innymi".

Nie tylko ta okoliczność budzi wątpliwości, ale również fakt, że nawet w stosunku do osób biorących udział w zbiegowisku, policja nie ma prawa celować powyżej pasa.

Fotoreporter zapowiada, że będzie się ubiegał o wysokie odszkodowanie od policji. W sprawie Gutrego specjalny list do szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego wystosowała redakcja "Tygodnika Solidarność”, portal tysol.pl oraz przewodniczący NSZZ „Solidarność” Piotr Duda.

„Niestety bardzo poważnie wyglądają obrażenia, które doznał jeden z fotoreporterów. Po ludzku jest nam przykro i liczymy na szybki powrót do zdrowia Pana Tomasza. Wyjaśnimy okoliczności tej sytuacji. Tak samo, jak każdą inną wątpliwość. Dlatego już wydałem polecanie, by sprawą tą zajął się Wydział Kontroli. Już teraz mogę jednak zapewnić, że broń gładkolufowa była użyta wobec chuliganów, a tu mieliśmy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem” - zapewnia Dobrodziej w oświadczeniu.

Interwencja przy Stadionie Narodowym

O ile przypadek postrzelenia Tomasza Gutrego stał się wyjątkowo głośny, a policja przy każdej możliwej okazji przeprasza za ten incydent, o tyle w sprawie wydarzeń na terenie obok Stadionu Narodowego jest nieco mniej wylewna.

Podczas interwencji na dworcu spałowano dziennikarzy i fotoreporterów. Policja twierdzi, że doszło do nieszczęśliwego przypadku, ale relacje poszkodowanych sugerują, że mogło to być jednak przekroczenie uprawnień.

Gdy Marsz Niepodległości doszedł do ronda Waszyngtona, skąd miał zawracać do Śródmieścia, część z uczestników skierowała się w stronę błoni Stadionu Narodowego. Niewielkie grupki zaczęły się gromadzić w okolicy dworca kolejowego Stadion. Wkrótce na miejscu pojawiły się oddziały policji, które miały, zgodnie z oświadczeniami KSP, udrożnić przejazdy dla karetek i pogotowia dojeżdżających do szpitala tymczasowego.

„Na początku chuligani stali w małych grupkach. Bezczynnie, jakby nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Zaczęły się do nich zbliżać oddziały policji, spychać na dworzec i wyłapywać. Kiedy dystans między nimi się zmniejszył, to w stronę policji zaczęły lecieć cegły, palety, kubły, wyzwiska” - relacjonuje Antek Mantorski, fotograf freelancer. ”Policja wykonała wtedy szarżę w stronę dworca”.

Z tego momentu interwencji pochodzi nagranie (dostępne w relacji instastories fotografa), na którym widać, jak jeden z funkcjonariuszy pałuje kobietę. Kobieta biegła, miała na sobie ciemny kask z napisem PRESS. Policjant podciął ją od tyłu i wymierzył kilka razów, gdy ta już leżała na ziemi. „Policja robiła szarżę i waliła na oślep, a ta kobieta się zaplątała. Nie uciekła w porę” - wyjaśnia fotograf.

Następnie policja kordonem zaczęła spychać chuliganów i innych uczestników Marszu schodami na perony. W pewnym momencie przez kordon przepuszczono oddział interwencyjny policjantów ubranych po cywilnemu, z odblaskowymi opaskami na ramionach.

„Mieli ciemne kurtki, zakryte twarze, militarne ubrania, pałki teleskopowe. Gdyby nie opaski, to nie dałoby ich się odróżnić od kiboli. Komunikowali się okrzykami. Weszli i zrobili pierwszy najazd. Mieli taki sygnał, podnosili do góry te pałki teleskopowe i atakowali. Na tych peronach nie było ludzi, którzy nie chcieli tam być. Był czas, żeby się w porę usunąć” - opowiada Antek Mantorski.

„Krzyczeliśmy, że jesteśmy z prasy”

Gdy po pierwszym „szturmie” policja zajęła peron, za jednym z kordonów, które wchodziły na górę, podążyła grupka dziennikarzy. Udało im się wejść na peron. Po chwili jednak policja zwróciła się w ich stronę.

View post on Twitter

„Usłyszałem okrzyki w stylu dziennikarze won, dziennikarze wypierdalać. Policjanci odwrócili się na chwilę od kiboli, zwrócili w naszą stronę i zepchnęli nas tarczami na schody. Na schodach złapali nas w coś w rodzaju kordonu. Poczułem od razu strzał gazu pieprzowego, w tej samej sekundzie zaczęliśmy dostawać po nogach razy policyjnymi pałami” - opowiada OKO.press Przemysław Stefaniak, jeden z poszkodowanych fotoreporterów.

„Razem ze mną w tej pałowanej grupie było co najmniej sześciu fotoreporterów. Mieli ze sobą duże, reporterskie aparaty, długie obiektywy. Ja miałem na sobie opaskę PRESS, w pewnym momencie wyciągnąłem nawet legitymację z kieszeni. Krzyczeliśmy głośno, że jesteśmy z prasy, jesteśmy fotografami. Nie ma takiej możliwości, żeby tego nie usłyszeli.

Ta cała sytuacja trwała pewnie kilka minut, chociaż w mojej głowie to była godzina. Po zejściu przez ten szpaler okładającej nas policji, stanęliśmy w połowie schodów przed kordonem. Znowu krzyczeliśmy, że jesteśmy z prasy. Dostałem kolejne dwa strzały pałką, po chwili jeden z policjantów mnie wciągnął za kordon. Wtedy odbiegłem stamtąd i z bólu i zmęczenia położyłem się na ziemi".

Dziennikarka Renata Kim, również obecna w tej grupie, tak opisała swoje wrażenia:

„Kiedy policja rzuciła się po schodach na stację metra Stadion, ruszyliśmy za nimi. Po schodach ruchomych pobiegliśmy aż na peron. Tam policjanci najpierw wyłapywali uciekających uczestników zamieszek, a potem zawrócili i przyparli do barierki tych, którzy, jak my, obserwowali, co się dzieje i robili zdjęcia. Nie pomogło to, że krzyczeliśmy, że jesteśmy z prasy, zaczęli nas pałować. Miałam na sobie niebieską kamizelkę z napisem PRESS, podniosłam do góry ręce i krzyczałam, że jestem tu służbowo, ale policjanci, teraz już naprawdę rozwścieczeni, bili nas pałkami. Mnie po nerkach, ale fotoreporter Adam Tuchliński oberwał po głowie i został zrzucony ze schodów. Wpadliśmy wprost w objęcia nadbiegających z dołu policjantów, ale na szczęście przepuścili nas".

Dlaczego tak zareagowano?

Chuligani na stacji Stadion Narodowy atakowali policję. Tak, policja wzywała przez megafony wszystkie osoby postronne do opuszczenia miejsca. Dziennikarze te wezwania zignorowali.

Jednak sytuacja nie jest tak czarno-biała, jak przedstawia ją policja, bo dziennikarze, którzy zostali spałowani na schodach, nie znajdowali się wcale na linii bezpośredniego starcia kordonu z chuliganami.

Z ich relacji wynika, że byli łatwą do zidentyfikowania grupą, w dodatku nie zachowywali się agresywnie.

„Na początku akcja policji nie wydawała nam się chaotyczna. Pierwszy oddział, ten, który zajął peron, był raczej dobrze zorganizowany. Później wdarł się jakiś chaos, może to były emocje. Gdybym usłyszał sto razy pod rząd, że jestem lewakiem, kurwą i zomowcem, a tak wołali kibole do policjantów, to pewnie bym się zdenerwował. Ale ja nie należę do oddziałów prewencji. Ja jednak oczekuję od policji zachowania zimnej krwi. Słyszę komentarze, że to przecież przypadek, bo mogliśmy być kibolami, a oni walili na oślep. Moim zdaniem policja po prostu nie jest od tego, żeby walić na oślep” - komentuje Przemysław Stefaniak.

„To był ogromny stres, nie spodziewałem się, że policja może coś takiego zrobić. Wielokrotnie byłem świadkiem takich manifestacji, policyjnych akcji, ale pierwszy raz doświadczyłem takiego zachowania policji w stosunku do reporterów".

OKO.press zwróciło się z szeregiem pytań do rzecznika Komendy Stołecznej Policji, w tym właśnie o okoliczności napaści policji na reporterów na stacji Stadion Narodowy.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze