W obozie władzy znów przeciąganie liny. Ziobro tym razem ubrał się w szaty demokraty i zablokował niebezpieczną ustawę. A jego ludzie wyzywają Kukiza: „Proszę odzyskać zdolność honorową”, „4 miliony muszą być zwrócone”
W piątek 14 kwietnia 2023 wieczorem miało się odbyć głosowanie nad ustawą o referendach lokalnych. Było zaplanowane w harmonogramie. Jeszcze w piątek po południu posłowie opozycji, z którymi rozmawialiśmy, z rezygnacją zapowiadali, że niebezpieczna ustawa zostanie przyjęta przez większość rządzącą.
Głosowanie jednak się nie odbyło. Nieoczekiwanie w trakcie głosowań marszałkini Elżbieta Witek zażądała przerwy, zwołała konwent seniorów i zdjęła ustawę z porządku obrad.
„Kukiz został zrobiony w balona przez PiS, który mu obiecał tę ustawę” — komentuje poseł Wiesław Szczepański z Lewicy, który uczestniczył w pracach nad ustawą.
PiS wiedział, że nie ma większości dla ustawy i nie chciał ryzykować porażki. A większości nie było, bo głosowanie przeciw zapowiedzieli posłowie Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry. To 19 głosów, bez których nie udałoby się odrzucić sprzeciwu Senatu.
Chodziło o ustawę o referendach lokalnych. Miała ona ułatwić odwoływanie wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. „To jest szalenie niebezpieczna ustawa, która wywróci system władzy lokalnej” — ostrzegali nasi rozmówcy z opozycji. Przeciwko byli przedstawiciele samorządów gminnych, powiatowych i miejskich. Uważali, że ustawa zdestabilizuje samorządy i pogłębi konflikty lokalne — zamiast służyć demokracji lokalnej.
Ich sojusznikiem nagle okazał się Ziobro i jego ludzie. „Na razie to odłożyli, ale ta ustawa pewnie wróci.
Rozgrywka między Ziobrą a Kaczyńskim trwa. Trudno powiedzieć, czy już jesteśmy w fazie dogrywki, czy dopiero w drugiej połowie meczu” — komentuje poseł Tomasz Zimoch z Polski 2050.
Półtorej godziny wcześniej inną ważną dla PiS ustawę Ziobro i jego posłowie poparli. Chodzi o tak zwaną „komisję do spraw badania wpływów rosyjskich”. Powoływanie tego tworu szło jak po grudzie, Ziobryści stawiali opór. Dwa razy zablokowali ustawę, aż w końcu PiS odwołał ich posłankę z komisji. Ostatecznie Solidarna Polska była za ustawą, która według opozycji oznacza „polowanie z nagonką na polityków opozycji” i ma uderzyć w Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka z PSL.
Ustawa, która dziś spadła z porządku obrad, to element umowy między Jarosławem Kaczyńskim i Pawłem Kukizem.
„Ordynacja mieszana, referenda, antykorupcja, antysitwa i zniesienie immunitetów. Tyle kosztuje Kukiz” – wyliczał Paweł Kukiz w piątek rano w rozmowie z Robertem Mazurkiem w RMF FM. Opowiadał też, że zamierzał głosować za odwołaniem ministra edukacji Przemysława Czarnka, ale w trakcie jego wystąpienia zmienił zdanie i wstrzymał się od głosu. Miała go przekonać zapowiedź lekcji o demokracji bezpośredniej.
A jak było z referendami?
Ustawa o referendach najpierw przez półtora roku leżała w sejmowej zamrażarce. Kukiz złożył ją jesienią 2021 roku i nic się z ustawą nie działo. W lutym 2023 marszałek Witek wyciągnęła nagle ją z zamrażarki. I w ciągu miesiąca ustawa przeszła przez Sejm, mimo sprzeciwu opozycji i organizacji samorządowych.
„Na komisji w czasie pierwszego i drugiego czytania poseł [Jarosław] Sachajko [z Kukiz] powiedział, że wszystko jest uzgodnione między nim a Kaczyńskim” — opowiada OKO.press poseł Szczepański (Lewica). Faktycznie, w stenogramach z posiedzeń komisji widać, że poseł Sachajko nie potrafił uzasadnić niektórych zmian w obowiązującej ustawie, powtarzał tylko, że zostały uzgodnione z Prawem i Sprawiedliwością.
„Prywatnie nawet niektórzy posłowie PiS mówią, że to zły projekt” — mówi OKO.press poseł Tomasz Zimoch (Polska 2050). „Wielu z nich też pochodzi z samorządów. Ale przychodzi dyspozycja i trzeba tak, a nie inaczej głosować”.
„Był moment, że nikt nie chciał być sprawozdawcą tej ustawy. A poseł Sachajko nie należy do żadnej z komisji, które nad nią pracowały. Poprosili o pięć minut przerwy i wrócili z ustaleniami” — opowiada Szczepański.
„Wszystko szło walcem. Do komisji dokoptowano osoby, głosowania były wygrywane blokiem, opozycja swoje, a koalicja swoje”.
Odrzucenia ustawy chciał Senat. Jeszcze w czwartek połączone komisje administracji i samorządu terytorialnego odrzuciły sprzeciw Senatu. Ustawa zmierzała w stronę biurka prezydenta. Wyglądało na to, że Kaczyński w tym przypadku dotrzymał słowa i Kukiz dostanie to, czego chciał.
Wtem ustawa zatrzymała się na ostatnim głosowaniu. Co się stało?
W piątek przed południem politycy Solidarnej Polski zwołali konferencję prasową, na której ogłosili, że nie poprą ustawy.
„System prawny w Polsce to nie koncert rockowy.
Projekt przygotowany przez Pawła Kukiza i związane z nim środowisko w istocie może doprowadzić do destabilizacji polskiego samorządu” – powiedział podsekretarz stanu w MS Piotr Cieplucha. „Ten projekt jest szkodliwy dla samorządów” – stwierdził Jacek Ozdoba, też z Solidarnej Polski.
O tym, że według samorządowców projekt faktycznie jest szkodliwy, piszemy niżej.
Ozdoba stwierdził, że Solidarna Polska nie popiera projektu z powodów merytorycznych oraz z powodu tego, „w jaki sposób wygląda w tej chwili podejście pana Pawła Kukiza”. I właśnie to, a nie względy merytoryczne, wydaje się kluczowe. Ziobryści podchwycili ustalenia Bianki Mikołajewskiej (Wirtualna Polska).
„Premier Mateusz Morawiecki przyznał 4,3 mln zł dotacji Fundacji "Potrafisz Polsko!", która miała być zapleczem eksperckim ruchu Pawła Kukiza. Za publiczne pieniądze organizacja będzie popularyzować referenda – czyli realizować jeden z punktów politycznego programu Kukiza” – ustaliła Mikołajewska.
„Paweł Kukiz wielokrotnie publicznie mówił, jak to brzydzi się publicznymi pieniędzmi. Nie ma nic złego w tym, że jakaś fundacja dostaje publiczne pieniądze i dobrze je wydatkuje. Ale nie Paweł Kukiz, przecież on się takimi mechanizmami brzydzi. Dlatego jest problem z wiarygodnością” – stwierdził w piątek poseł Mariusz Kałużny z Solidarnej Polski.
„Zwrot tych 4 mln zł to jest walka o honor Pawła Kukiza. Pytamy, czy on ma zdolność honorową, żebyśmy z nim rozmawiali o jego projektach”.
Poseł dodał, że Kukiz „staje się takim klaunem politycznym i ze swojej twarzy i imienia robi wycieraczkę”.
A co jest w ustawie, której chciał Kukiz i która być może wróci pod obrady Sejmu?
Nowelizacja ustawy o referendach lokalnych:
Ta ostatnia zmiana może mieć największe polityczne konsekwencje. Nowe przepisy brzmią tak:
„Art. 55. 1. Referendum jest ważne, jeżeli wzięło w nim udział co najmniej 15% uprawnionych do głosowania, z zastrzeżeniem ust. 2.
2. Referendum w sprawie odwołania organu wykonawczego jednostki samorządu terytorialnego pochodzącego z wyborów bezpośrednich jest ważne w przypadku, gdy liczba wyborców, którzy wzięli udział w tym referendum, stanowi co najmniej 3/5 liczby głosów oddanych w tych wyborach na odwoływany organ.”
Ustawa ma wejść w życie 1 stycznia 2024. Czyli miałaby obowiązywać już po wyborach parlamentarnych, ale przed wyborami samorządowymi.
Po co w ogóle taka ustawa?
Projekt „wynika z dążenia do stworzenia silniejszych gwarancji zabezpieczających właściwe sprawowanie demokracji bezpośredniej” — tłumaczyli autorzy ustawy w uzasadnieniu. I dalej: „W społeczeństwie istnieje przeświadczenie, że mieszkańcy nie mają realnej możliwości oddziaływania na lokalne otoczenie”.
„Naszym zdaniem to jest zmiana niebędąca jakąś korektą, drobną zmianą, ale zmianą wręcz ustrojową” — mówił na posiedzeniu komisji pracujących nad ustawą Ekspert w Dziale Monitoringu Prawnego i Ekspertyz Związku Powiatów Polskich Adrian Pokrywczyński. „To jest dążenie – nie przesądzam, czy celowe, sądzę, że nie, bo pewnie intencje są odwrotne – niestety do tego, żeby mniejszość zaczęła rządzić większością albo szantażować”.
Równie ostro wypowiedział się pełnomocnik do spraw legislacji Związku Miast Polskich Marek Wójcik: „Drodzy państwo, jest propozycją zmiany ustroju samorządu terytorialnego i zmiany dotyczącej budowy demokracji lokalnej”.
„Nie może być tak, że niewielka grupa wyborców będzie mogła przewrócić wyrok większej grupy wyborców. Bo tak to wynika z tej propozycji – niewielka grupa wyborców będzie odwoływała organy”.
Wójcik argumentował, że obecne przepisy dotyczące referendów lokalnych są wystarczające.
„Ten projekt ustawy powinien się nazywać: «Antyobywatelski projekt ustawy o referendum lokalnym i generowaniu konfliktów społecznych oraz destabilizacji administracji samorządowej»” — stwierdził burmistrz miasta i gminy Skała, przedstawiciel Unii Miasteczek Polskich Krzysztof Wójtowicz. Przywołał swój własny przykład, stwierdził, że kiedy próbowano go odwołać, prace gminy zostały sparaliżowane.
„Referendum będzie elementem walki politycznej z niewygodnymi wójtami, burmistrzami, prezydentami. Będziemy pieniactwo polityczne” — uważa Wiesław Szczepański. „Ta ustawa może być batem na każdego wójta, prezydenta. Bardzo ogranicza liczbę podpisów, które trzeba zebrać, wydłuża niesamowicie czas na zbieranie podpisów. Czasem sprawa, o którą chodzi w referendum, może być już nieaktualna”.
„Przy tych progach skuteczności referendum naturalnym następstwem będzie demolowanie samorządów poprzez nagminnie zwoływane referenda w celu odwoływania wójtów lub burmistrzów” — mówi OKO.press senator niezależny Krzysztof Kwiatkowski.
„Są gminy, gdzie mieszka tysiąc osób. To znaczy, że sto osób będzie mogło zrobić polityczne zamieszanie” — mówi Stanisław Zakroczymski ze Strategii 2050 (think tank Polski 2050 Szymona Hołowni).
„Wójta, który uzyskał 255 głosów w wyborach z frekwencją na poziomie 50 procent uprawnionych do głosowania, będzie można odwołać zaledwie 77 głosami w referendum z frekwencją na poziomie 15,3 procent uprawnionych do głosowania!” – to z kolei wyliczenia Łukasza Pawłowskiego z Fundacji Batorego.
„Nie powinno być dużo łatwiej odwołać takiego wójta, niż go było wybrać” – ocenia Krzysztof Izdebski, prawnik, w komentarzu dla Fundacji Batorego.
„To jest niezgodne z podstawami ustroju państwa. Trudno mówić o demokratycznym charakterze głosowania, jeśli wiążące decyzje w imieniu wspólnoty podejmuje 15 proc. obywateli” — ocenia w rozmowie z OKO.press Stanisław Zakroczymski (Strategie 2050). „Niegłosowanie w referendum też jest demokratyczną decyzją. Referenda odbywają się na tematy, które ludzi nie interesują” – uważa Zakroczymski.
„Jak najbardziej jestem za demokracją lokalną, ale
nie wciskajmy wspólnotom lokalnym przez gardło odgórnie wymyślonych instrumentów” – mówi OKO.press Zakroczymski.
„Jest wiele innych sposób na nowoczesną demokrację partycypacyjną, które są — lepiej i gorzej — realizowane” – dodaje. Jakie to instrumenty? „Lokalne inicjatywy uchwałodawcze, budżety obywatelskie, obowiązek konsultacji społecznych, panele obywatelskie — to są zdecydowanie bardziej nowoczesne i skuteczniejsze instrumenty partycypacji lokalnej”.
Jednocześnie, jak zauważa Krzysztof Izdebski:
„Ze stron Państwowej Komisji wyborczej wynika, że jak do tej pory w kadencji samorządu 2018-2023 odbyło się 79 referendów odwoławczych. W całej poprzedniej kadencji odbyło się mniej, bo tylko 60 głosowań. Zdecydowana większość z nich (w obecnej kadencji ok. 87 proc., a w poprzedniej aż 90 proc.) kończyło się uznaniem nieważności z powodu zbyt niskiej frekwencji podczas głosowania”.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze