0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Piotr Pacewicz, OKO.press: Blisko trzy godziny w upale. Celebra, jakiej chyba jeszcze nie było: przejścia kolejnych gości po dywanie, jak na wybiegu, by powitać prezydencką parę, dzwony, salwy, defilady, wieńce.

Aleksander Kwaśniewski, prezydent RP w latach 1995-2005: Nie miałem takiego wrażenia, ale jestem trochę "wojennym weteranem". Organizowałem 60. rocznicę 1 września na Westerplatte, uczestniczyłem w 70. rocznicy, którą organizował Lech Kaczyński. Faktycznie był upał, ale powiewał wiatr.

Uroczystość była godna. Może ten dzwon, w który po kolei uderzali wszyscy goście był taki trochę... Ale cóż, jakiś nowy element. Miał zresztą wymowę symboliczną, całość wyszła zgrabnie.

Wystąpienia były dobre. Polski prezydent w ostatniej części zaszarżował w sprawach rosyjskich, apelował o podtrzymanie sankcji. Mocne było wystąpienie Franka-Waltera Steinmeiera, który postawił bez żadnych niedomówień, że mimo upływu czasu odpowiedzialność za II wojnę światową spoczywa na Niemcach. Było to bardzo osobiste.

Urodził się w 1956 roku.

Ale jasno powiedział, że odpowiedzialność dotyczy wszystkich pokoleń Niemców. Taka była wymowa poruszającej metafory o pokucie, z jaką do nas przyjechał.

Najbardziej ogólne było przemówienie Pence'a, który obficie cytował wystąpienia swego nieobecnego szefa z warszawskiej wizyty Trumpa w 2017 roku. Pence powiedział, że sojusz Północnoatlantycki jest nierozerwalny. To ważna deklaracja, ale w praktyce politycznej USA różnie z tym teraz bywa. Nieobecność Trumpa zasadniczo obniżyła rangę wydarzenia, nie będzie tak dostrzeżone na świecie, jak mogłoby być.

Z przemówienia Pence'a wynikało, że wychwalana przez niego Polska wszystko zawdzięcza swej głębokiej wierze.

Tak, ale to jest ta różnica z jego szefem, że Pence należy do religijnego skrzydła republikanów, jest autentycznie zaangażowany w budowanie - że tak powiem - relacji polityki z Panem Bogiem.

Często uderza w takie kaznodziejskie tony. Po prostu Pence mówił językiem Pence'a. Mnie to nie zaskakuje, miałem okazję słyszeć go parę razy.

Pobrzmiewała pochwała suwerenności chrześcijańskiego narodu, co jest także narracją polskich władz. Nie brzmiało to jak zachęta do pogłębiania relacji w UE.

Chyba pan tego nie oczekiwał po amerykańskiej administracji? W pogłębionej interpretacji faktycznie jest z Pence'm problem. Bo jeśli on cytuje naszego papieża i mówi, że wolność, i w ogóle wszelkie wartości, całe życie narodu jest możliwe tylko z udziałem Pana Boga, to taki dyskurs zamyka go na znaczną część społeczeństwa w Polsce, nie mówiąc już o UE. Ale to nie jest linia polityka amerykańskiej, to osobiste poglądy Pence'a.

Czy w mowie Dudy nie uderzył Pana ton pouczania Zachodu?

Nie odczułem tego. Wątek zdrady sojuszników w 1939 roku był mocny, ale nie był przesadzony. Duda mówił też, że w Unii Europejskiej możemy wspólnie przeciwdziałać zagrożeniom, to było właściwe. W sensie oratorskim mocniejszy był wątek niemieckich win, kiedy Duda podkreślał, jak musi się czuć prezydent Niemiec, który przyjeżdża do Wielunia i musi się czuć odpowiedzialny za te zbrodnie. Jak musi się czuć naród, który dokonał takiego ludobójstwa.

Rosja nie została zaproszona, Duda użył bolesnej dla Rosji porównania napaści na Polskę i agresji na Ukrainę.

Mogę tylko podejrzewać, że taki był efekt sobotnich [31 sierpnia] rozmów z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim.

Duda chciał zamanifestować swoje wsparcie dla Ukrainy i dodał - bo to wyraźnie było dopisane - fragment w twardym tonie. Cóż, polityka!

Charakterystyczne, że ani w wystąpieniu niemieckim, ani amerykańskim, nie było tak konkretnych odniesień do Rosji. Steinmeier i Pence poruszali się na wyższym poziomie abstrakcji.

Były nawet spekulacje, że Trump nie palił się do wizyty w Polsce, bo czegoś takiego oczekiwał, a zależy mu na relacji z Putinem choćby w związku z wojną w Syrii.

Nie sądzę, by o to szło Trumpowi. Zresztą w takich sytuacjach wszystko jest do uzgodnienia, także to, jak daleko pójść w wypowiedziach o Rosji. Mam prostsze wyjaśnienie nieobecności Trumpa. Dla człowieka w jego wieku...

Urodził się miesiąc po zakończeniu II wojny

...dwie wizyty europejskie w krótkim czasie, długie loty, zmiana czasu - to musiało go zniechęcić. Gdyby mógł zostać po Biarritz [szczyt G-7, 26-27 sierpnia - red.], to co innego. Sądzę, że taka była główna przyczyna. Plus huragan, bo huragan to huragan, polityk powinien być na miejscu.

Obecność Trumpa nie była zresztą z jego punktu widzenia aż tak konieczna, bo - jak widać - Amerykanie nie przygotowali na to wydarzenie żadnego wielkiego przesłania, ani zwiększenie obecności militarnej, ani zniesienie wiz.

Niczego, co polska strona mogłoby politycznie eksploatować.

Czy mimo nieobecności Trumpa uroczystości mogą mieć jakiś wpływ na kampanię wyborczą?

Nie, takie wydarzenia nie mają aż takiego znaczenia. Nigdy nie miały. Byłem w Gdańsku, gdy prezydent Komorowski zgromadził tam mnóstwo prezydentów i premierów, była to część jego kampanii. Nie zadziałało. To tak nie działa.

Nie bał się pan legitymizować swoją obecnością imprezy władz?

Nie popadajmy w przesadę. Było mi trochę przykro, czekało miejsce dla Bieleckiego [Jan Krzysztof premier w 1991 roku] i Pawlaka [Waldemara, premier w 1992 i 1993-1995], nie przyszli. Było jasne, że Donalda Tuska nie będzie.

Ktoś musiał reprezentować III Rzeczpospolitą, zrobiłem to samotnie. Taka rocznica powinna być jednocząca, to święto Polski jako całości i narodu jako całości.

Nie rozgrzeszam władz z protokolarnych błędów, zbyt późnego zaproszenia zwłaszcza takiej rangi polityka jak przewodniczący Rady Europejskiej, ale brakuje mi choćby momentów, gdy klasa polityczna staje ponad podziałami. Kiedy ja organizowałem duże wydarzenia, starałem się, by wszyscy byli obecni, nawet ludzie mi niechętni.

To jeszcze tylko proszę powiedzieć, kto wygra wybory?

Mamy jakieś sondaże. Mamy partię, która niewątpliwie te wybory wygra, ale nie wiadomo, czy przewaga będzie duża, czy mała i wtedy nie wystarczy do dalszego rządzenia. To jest otwarte pytanie, właściwa kampania zaczyna się dopiero dzisiaj.

Jest sporo fatalizmu po opozycyjnej stronie.

Niesłusznie. Wszystko zależy od tego, jak partie opozycyjne będą przekonywać wyborców i na ile będą tym razem aktywne. W punkcie startu PiS ma przewagę. Jest dobrze zorganizowany, ma kolosalne środki finansowe, pod kontrolą media publiczne, rozdał różnym grupom mnóstwo pieniędzy z budżetu państwa, rozdał wiele stanowisk, więc czeka na wypłatę zysku z tych inwestycji.

Jakąś wypłatę dostanie, ale nie wiadomo, w jakiej wysokości - to zależy od działań opozycji.

Cieszę się, że powstała lewicowa koalicja, która ma przyzwoite notowania. Polska demokracja bez lewicy była uboższa.

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze