Nowe zasady dotyczące tzw. pracowników delegowanych do innych krajów członkowskich zaczną obowiązywać najwcześniej za 4 lata. Mimo wcześniejszych deklaracji Wyszehradu, za zmianami obniżającymi konkurencyjność pracowników ze wschodu opowiedziały się ostatecznie wszystkie kraje UE z wyjątkiem Polski, Węgier, Litwy i Łotwy.
Według nowych zasad przyjętych 23 października 2017 pracownicy delegowani będą dostawać pensję taką, jaka obowiązuje w danym sektorze gospodarki w kraju, w którym wykonują pracę, łącznie ze wszystkimi dodatkami (wcześniej była to płaca minimalna). Dodatkowo po roku pracy w danym kraju będą musieli też zacząć płacić podatki do tamtejszego fiskusa, opłacając miejscowe składki zdrowotne i ubezpieczeniowe. Z nowych zasad została jednak wyłączona branża transportowa. W transporcie na razie nic się nie zmieni, a europejscy ministrowie dopiero zabierają się za negocjacje przepisów dotyczących wyłącznie tej branży.
Sprawa jest niejednoznaczna i zaostrza podziały na linii Zachód–Wschód Europy. Z jednej strony polscy pracownicy będą zarabiać więcej, ale z drugiej – polskie firmy będą mniej konkurencyjne na rynku europejskim.
Dlatego rząd Beaty Szydło próbował zbudować koalicję krajów przeciwnych tym zmianom – ostatecznie, wbrew wcześniejszych deklaracjom "za" zagłosowały wszystkie kraje regionu poza Węgrami, Litwą i Łotwą.
Takie zmiany to jednocześnie porażka polskiego rządu i sukces prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który podczas kampanii wyborczej obiecywał "walkę z dumpingiem socjalnym" i forsował zmiany w zasadach dotyczących pracy delegowanej.
Z drugiej strony, konkurencyjność polskich firm zbudowana jest w dużym stopniu kosztem praw pracowników. Barbara Surdykowska z Biura Eksperckiego Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność" powiedziała w TOK.fm, że zmiany są w wielu aspektach korzystne dla polskich pracowników: "Oznaczają one przede wszystkim równe traktowanie pracowników delegowanych przez agencje pracy tymczasowej, a to bardzo oczekiwana zmiana przez polskie związki zawodowe". Dodała, że zmiany w zasadach pracy delegowanej sprawią, że polscy pracodawcy będą musieli respektować tzw. układy zbiorowe obowiązujące w krajach, do których wysyłają pracowników – czyli zasady wynegocjowane przez związek zawodowy konkretnej branży.
Moment na podejmowanie takich decyzji jest wyjątkowo niekorzystny dla Unii Europejskiej. Biorąc pod uwagę wzrost nastrojów populistycznych na całym kontynencie, kwestia pracowników delegowanych – mimo że dotyczy zaledwie 1 proc. europejskiego rynku pracy – jest wodą na młyn dla polityków. I to zarówno Macrona, który próbując zjednać sobie francuskich robotników, obiecał ograniczenie liczby przysłowiowych "polskich hydraulików", jak i anty-europejskich przywódców naszego regionu. Czeska minister pracy Michaela Marksova w trakcie negocjacji ostrzegła, że "nierozsądne ograniczenia swobodnego przepływu pracowników" mogą jeszcze bardziej wzmocnić anty-europejskie nastroje w jej kraju, gdzie dzień wcześniej, 22 października, wybory prezydenckie wygrał populista Andrej Babiš.
Sprawa jednak nie jest jeszcze przesądzona – żeby nowa dyrektywa weszła w życie, zgodzić musi się na nią Parlament Europejski. Rada UE ogłosiła, że "wkrótce" rozpocznie negocjacje z europarlamentarzystami.
Pracownicy delegowani to osoby zatrudniane przez firmę z jednego kraju członkowskiego, których ta firma wysyła (deleguje) do pracy przy projektach wykonywanych w innym kraju UE. Dotyczy to wszystkich branż, ale Polacy delegowani na Zachód najczęściej pracują w sektorze budowlanym i transporcie (roboty budowlane, remonty, przetwórstwo spożywcze, transport i usługi opiekuńcze).
Zasady delegowania pracowników wewnątrz Unii ustala dyrektywa z 1996 roku, która zapewnia pracownikom zapłatę o wysokości co najmniej pensji minimalnej kraju, do którego są delegowani. W latach 90. ta kwestia dotyczyła niewielkiej liczby osób – problem pojawił się w momencie, gdy nowo przyjęte kraje z Europy Wschodniej w 2007 roku weszły do strefy Schengen, czyli do strefy ruchu bezwizowego.
W gruncie rzeczy, pracownicy delegowani są marginalną częścią europejskiej siły roboczej. Według danych Komisji Europejskiej, w 2015 roku pracowników delegowanych było niecałe dwa miliony – to zaledwie 1 proc. pracowników w Europie. W dodatku ponad połowa z nich to delegacje w ramach „starej Unii”, które nie budzą żadnych kontrowersji. Polacy stanowią największą grupę wśród pracowników delegowanych – w 2015 roku było ich 250 tysięcy. Najwięcej wyjeżdża do Niemiec (130 tys.), Francji (30 tys.) i Belgii (25 tys.).
Inicjatorem wprowadzenia zmian do dyrektywy była Szwecja, która w 2007 roku przegrała proces w Trybunale Sprawiedliwości UE. Trybunał stwierdził, że Szwecja nie ma prawa wymagać, żeby łotewscy robotnicy delegowani do pracy w Szwecji zarabiali tyle, ile Szwedzi.
Zmiany wejdą w życia dopiero po 4 latach od ogłoszenia dyrektywy, na którą musi zgodzić się jeszcze Europarlament – a więc najwcześniej w 2022 roku.
Jak podaje Deutsche Welle, według nieoficjalnych szacunków Brukseli sprzed dwóch lat, średni miesięczny koszt zatrudnienia mało wykwalifikowanego Polaka w sektorze budowlanym średnio wzrośnie w Belgii z 1718 do 2991 euro, we Francji z 1587 do 1960 euro, a w Niemczech z 2380 do 2897 euro.
Oprócz tego z projektu zmian wyłączono sektor transportowy, który wzbudzał największe kontrowersje – chodzi głównie o kierowców TIR–ów i ciężarówek, we Francji pochodzących z Hiszpanii i Portugalii, a w Niemczech z Polski. Według propozycji Komisji Europejskiej z maja 2017, już po trzech dniach jazdy za granicą polskim kierowcom należałaby się lokalna płaca minimalna i lokalne prawo pracy (m.in. do przerw). Polska lobbowała za 10 dniami, ale osamotniony rząd Beaty Szydło uzyskał wsparcie jedynie Węgier, i w propozycji pozostał okres trzech dni, sugerowany przez Francję. Za poprzedniego rządu obecny prezydent Francji, wtedy jako minister gospodarki, wprowadził tzw. ustawę Macrona, która ograniczała konkurencyjność tańszych przewoźników we Francji, nakazując płacenie kierowcom francuskiej płacy minimalnej. Ostatecznie zdecydowano, że o zmianie zasad dotyczących kierowców zdecydują oddzielne przepisy, a na razie zostaje tak, jak jest.
Barbara Surdykowska z NSZZ "Solidarność" podkreślała, że jeśli chodzi o transport, to głównym problemem jest struktura wynagrodzenia polskich kierowców. Jej zdaniem, większość wynagrodzenia kierowcy jest wypłacane w postaci diet i ryczałtów, co oznacza że w przyszłości ich emerytury będą znacząco niższe. Wpływa to też na zasiłek chorobowy i prawo do renty. "To nasz wewnętrzny problem, który musimy rozwiązać" – powiedziała na antenie TOK FM
Marginalny charakter zjawiska nie przeszkadza jednak w jego ładunku symbolicznym. Według społeczeństw krajów zachodnich, głównie Francji, polscy pracownicy delegowani na masową skalę odbierają pracę Francuzom i budzą silną niechęć. Taki wizerunek pracowników delegowanych był też promowany przez polityków. Przed drugą turą wyborów prezydenckich we Francji Emmanuel Macron, próbując zjednać sobie francuskich robotników, którzy są tradycyjnymi wyborcami jego rywalki Marine Le Pen, zgłosił postulat o skrócenie maksymalnego okresu delegowania do jednego roku. Oskarżył firmy ze Europy Wschodniej o tzw. dumping socjalny – niestosowanie się do francuskich standardów pracy, zaniżonych stawek i niegodnych warunków dla pracowników. Zmiana zasad pracy delegowanej była jedną z jego obietnic wyborczych. Teraz przedstawia więc nowelizację jako swój wielki sukces. Z kolei dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski, możliwość delegowania pracowników jest korzystna ekonomicznie. Politycy naszego regionu argumentują, że wynika ona wprost ze swobodnego przepływu pracowników, zagwarantowanego w UE i w związku z tym nie powinno się ograniczać delegowania. W tej interpretacji Macron, pod pretekstem walki z dumpingiem socjalnym, chce wprowadzać protekcjonizm gospodarczy. Inaczej uważają jednak przedstawiciele związków zawodowych. Surdykowska z NSZZ "Solidarność" podkreśla, że teraz polscy pracodawcy będą musieli znaleźć inne źródło konkurencyjności, niż obniżanie standardów pracowniczych. Pozostaje pytanie, czy uda im się to zrobić, czy też owe 250 tysięcy osób wróci, żeby pracować w Polsce.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze