0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Żuchowicz...

ROZMAWIAMY z Krzysztofem Łapińskim, uznawanym za współtwórcę pierwszego sukcesu wyborczego Andrzeja Dudy, jednego z autorów kampanii obecnego prezydenta w 2015 roku. Od 2008 roku Łapiński pracował w centrali PiS na Nowogrodzkiej. W latach 2017–2018 był rzecznikiem prasowym Andrzeja Dudy. Odszedł z Kancelarii Prezydenta w 2018 roku i założył firmę PR-ową.

Agata Szczęśniak, OKO.press: Czy PiS ma jeszcze możliwości, by na tyle odzyskać społeczne poparcie, żeby myśleć o samodzielnej większości w 2023 roku? Wyobraźmy sobie, że należy pan do zespołu doradców Mateusza Morawieckiego i wjeżdżają na stół dane, że tylko 26 proc. Polaków określa się w tej chwili jako zwolennicy rządu, a 47 proc. jako przeciwnicy. Co pan widzi w tych danych?

Krzysztof Łapiński: Najciekawsze jest to, czego pani nie powiedziała, czyli 23 proc. obojętnych. Może to jest klucz do odpowiedzi na to pytanie: ile z tych osób wcześniej popierało rząd, ale odeszli w związku z tym, że sytuacja gospodarcza jest trudna, bo jest wysoka inflacja, koszty energii rosną, jest wojna w Ukrainie, że jesteśmy po trudnym czasie pandemii. Podejrzewam, że jest to dość duża grupa. No i pytanie, w którą stronę ona się przesunie przed wyborami: czy z jakiś względów wróci do PiS, do popierania rządu, czy przyłączy się do opozycji, czy w dniu wyborów zostanie w domu? Bo w sondażach nie widać jeszcze dużych spadków PiS i dużych wzrostów opozycji.

Jeśli się porównuje miesiąc do miesiąca, to faktycznie PiS-owi nie spada dużo, ale w porównaniu do stanu sprzed dwóch lat – tendencja zjazdowa jest bardzo wyraźna.

To, że ten spadek nie jest dwucyfrowy, to i tak w pewnym stopniu sukces. W tym sensie, że mogło być dużo gorzej.

Przeszliśmy pandemię, co wiązało się z zamknięciem w domach, z różnego rodzaju stresami, niepokojami co będzie jutro, kiedy będzie kolejny lockdown. Dzięki różnego rodzaju tarczom pandemia nie wiązała się ze wzrostem bezrobocia, ale było dużo niepewności. Wyszliśmy trochę z tej pandemii, a pojawiła się inflacja, wojna w Ukrainie, kryzys energetyczny. Zdziwiłbym się, gdyby nie było spadków przy takich zmianach rzeczywistości. To jest fakt: żaden rząd od dawna nie zmagał się z taką sytuacją, z jaką zmaga się ta ekipa. Ani rząd premier Szydło, ani rząd premier Kopacz, ani premiera Tuska czy nawet rządy wcześniejszych premierów. Nawet kryzys 2008 roku nie był aż tak drastyczny, jak to, co się dzieje teraz.

Poparcie żadnego rządu w Polsce w takiej sytuacji by nie rosło.

To jest dla rządu alert żółty, pomarańczowy czy czerwony?

Każdy polityk, jeśli będzie szczery, powie, że to są najtrudniejsze miesiące dla tego rządu.

Nawet Jarosław Kaczyński to przyznał.

Rząd miał i nadal ma wiele wyzwań. Na przykład pojawienie się tak dużej populacji uchodźców z Ukrainy, których trzeba rozlokować, zapewnić na początku zasiłki, później pomagać w znalezieniu pracy, dla dzieci przedszkoli i szkół, to mogło wywołać wiele komplikacji. Na szczęście nie było problemów w sensie niepokojów społecznych, i oby nie było w przyszłości. Ale to jest duże wyzwanie organizacyjne, logistyczne, finansowe zarówno dla rządu, jak i samorządów.

No i cały czas wyzwaniem jest fakt, że inflacja utrzymuje się na wysokim poziomie, to się odbija na portfelach obywateli.

Pamiętajmy, że pewna część wyborców PiS to są ci, którzy uznali, że warto głosować na PiS, bo dzięki temu ich status społeczny się polepszył.

Dostali 500 plus, 13., 14. emeryturę, bony turystyczne, różnego rodzaju świadczenia. Setki tysięcy rodzin poczuło, że żyje im się stabilniej, lepiej, godniej.

A teraz już tego nie czują.

Teraz to pewnie przede wszystkim boją się, co będzie dalej. Pamiętajmy, że każde z osłonowych działań rządu, tarcze antyinflacyjne, energetyczne tarcze osłonowe to są miliardy złotych. Pewnie bez tych miliardów wiele firm by upadło, a wiele gospodarstw domowych popadłoby w problemy finansowe. To są miliardy, które trzeba wpompować w gospodarkę.

Ale jest też pytanie, czy na to wszystko starczy pieniędzy i skąd je brać? Dzisiaj coraz trudniej jest pożyczać pieniądze na rynkach finansowych, czas taniego pieniądza, tanich pożyczek minął. A za chwilę są wybory.

Rządzący mogą oczywiście coś obiecać, ale pytanie, skąd wziąć środki na pokrycie tych obietnic.

Jarosław Kaczyński również mówi, że sytuacja jest dla rządu obiektywnie trudna. Faktycznie tak jest, ale mam wrażenie, że powtarzanie tego tak często służy też obniżaniu oczekiwań. Jest trochę PR-ową zagrywką rządzących: nie spodziewajcie się po nas zbyt wiele.

Lepiej jest ludzi przestrzegać, mówić, że sytuacja jest trudna, a jak nie będzie aż tak trudna, jeśli przejście przez zimę będzie w miarę gładkie, to można wtedy powiedzieć: było wam lżej dzięki działaniom rządu. Taka jest chyba narracja rządu. To, co dzisiaj najlepiej opisuje całą sytuację, to niepewność. Myślę, że nawet rządzący nie mogą postawić dużych pieniędzy i powiedzieć: tak, jesteśmy pewni, że to i to się wydarzy. Czasy pewności się skończyły.

Czyli hipotetycznie, oglądając takie dane w towarzystwie Mateusza Morawieckiego, pierwsze co pan radzi: obniżajcie oczekiwania.

Przede wszystkim szczere i uczciwe mówienie jak jest. Wszędzie w Europie borykamy się z konsekwencjami agresji rosyjskiej na Ukrainę, z wojną energetyczną Putina, Polska nie jest samotną wyspą. Jesteśmy częścią gospodarki europejskiej, światowej. Nawet nie chodzi o obniżanie oczekiwań, tylko mówienie ludziom, że nie możemy być pewni jak będzie wyglądać najbliższa przyszłość, bo nie wszystko zależy od rządu.

To też jest ciężki czas dla PiS, pierwsze cztery lata rządów do czasu pandemii to był wzrost PKB, wzrost płac, transfery socjalne, inwestycje, zero problemów z bezrobociem, wszystko w gospodarce szło dobrze.

I pieniądze z Unii.

I pieniądze z Unii. Teraz dla rządu jest trudny czas, zwłaszcza, że to jest rok wyborczy. Jesteśmy w permanentnej kampanii wyborczej, spadki sondażowe mogą być trudne do odrobienia.

Jakiś poziom dobrobytu się skończył.

Tak jak mówiłem - czasy pewności się skończyły. Można zakładać różne warianty, ale i tak każdy rząd, czy to będzie polski, niemiecki czy francuski będzie musiał podejmować działania ad hoc albo zmieniać strategię pod wpływem różnych wydarzeń.

W Polsce ważna jest oczywiście również perspektywa wyborcza. Trzecią kadencją PiS zapewniłby sobie duży spokój. Rozumiany jako spokój rządu i partii, ale także spokój osobisty dla wielu ludzi, bo dojście do władzy opozycji może powodować dla nich problemy. Dla opozycji te wybory są ważne, bo jeśli będzie trzecia przegrana, to część partii może nie przetrwać, a na pewno część liderów. Dla każdego te wybory będą o ogromną stawkę.

Dostrzegam, że PiS wiedząc, że jest w trudnej sytuacji, broni nie składa, będzie walczył do końca. Widać też już, gdzie będzie szukał poparcia, a gdzie może odpuścić.

Gdzie?

PiS bierze pod uwagę, że pewne grupy społeczne, nawet jeśli otrzymują pewnego rodzaju benefity od PiS, to nie przekłada się to na poparcie w wyborach. Na przykład zerowy PIT dla osób młodych, do 26. roku życia to z jednej strony koszt dla budżetu państwa, ale czy ta pozytywna zmiana dla tej grupy wiekowej przełożyła się na wzrost poparcia dla PiS w tym przedziale wiekowym. Raczej nie.

To roczniki mniej liczne, a na dodatek najmłodsi wyborcy rzadziej głosują. PiS ma to dobrze policzone.

Natomiast roczniki osób, które pobierały świadczenie emerytalne, to ponad 6 mln osób. Ponad 6 milionów potencjalnych wyborców. A frekwencja w tej grupie wiekowej jest dość duża. 13., 14. emerytura czy odpowiednia waloryzacja powoduje, że te osoby są bardziej wdzięczne, tak to nazwijmy. Emeryt, który dostanie dwa razy do roku tysiąc, czy 1200 złotych dodatkowej emerytury, zauważy te pieniądze. Albo sam spożytkuje, podzieli się z wnukami, dziećmi. Jak ktoś zarabia 20 czy 30 tys. miesięcznie i dostanie 500 złotych na dziecko, to dla niego nie robi różnicy, nie będzie poczucia wdzięczności.

W Polsce mniej więcej dwie trzecie wyborców, ok. 22,5 mln ludzi, mieszka w miastach do 100 tysięcy mieszkańców. Spójrzmy na zapowiedź prezesa, że trzeba stworzyć więcej komisji w tzw. wsiach kościelnych. Co to oznacza? Oznacza, że PiS zastanawia się, jak ułatwić wyborcom z terenów wiejskich, w których mają wysokie poparcie, łatwiejsze dotarcie do lokalu wyborczego. W dużych miastach jest dużo lokali wyborczych. Często mamy komisję kilkaset metrów od domu, dotarcie na głosowanie nie jest problemem, zwłaszcza, że jest komunikacja miejska.

A w mniejszych ośrodkach trzeba dojechać.

Znam takie przypadki, że jest wieś, która liczy kilkuset mieszkańców, jest kościół, w którym w niedziele jest odprawiana jedna Msza. A nie ma tam lokalu wyborczego. Ludzie, którzy chodzą do kościoła, żeby zagłosować, muszą przejechać kilka kilometrów. A wybory są często jesienią, pogoda jest różna, są problemy komunikacyjne, jak ktoś nie ma samochodu albo sąsiad nie zabierze, jeśli nie ma motywacji, to może pomyśleć: byłem na Mszy, więc nie mam potrzeby pojechania do miasteczka, więc na wybory specjalnie jechał nie będę, bo to zbyt kłopotliwe.

Być może PiS uznał, że zwiększając liczbę komisji wyborczych na terenach wiejskich, ułatwia głosowanie wszystkim osobom z tych miejscowości i wiosek, może być też beneficjentem takich zmian, bo skoro ma tam największe poparcie, to jest kwestia tylko zmobilizowania swoich sympatyków, czyli umożliwienia łatwiejszego dotarcia do lokalu wyborczego.

Ale to również jest argument, że wybory muszą być powszechne, że nie może być tak, że miejsce zamieszkania powoduje, że trudniej jest wyborcy skorzystać ze swojego prawa głosu. A mieszkańcy wielkich miast mogą to zrobić na zasadzie łatwizny i są przez to faworyzowani. Trudno podważyć legalność czy konstytucyjność takiego ruchu.

Myślę, że to jest jeden przykład, techniczny, ale który ma znaczenie większe niż tylko techniczne.

Powiedział pan o młodych, że PiS będzie ich odpuszczał, bo nie za wiele tam może zawalczyć. Obejrzałam mnóstwo objazdowych wystąpień prezesa Kaczyńskiego, wśród pytań odczytywanych z kartki często powtarzało się właśnie pytanie o młodych. O to, czy PiS ich odpuści. Do niedawna Jarosław Kaczyński odpowiadał tak, jakby trochę wierzył, że część tych młodych uda się przy PiS-ie zatrzymać. Ale wypowiedź o „dawaniu w szyję” chyba świadczy o tym, że odpuścił.

Żeby być precyzyjnym: nie o to chodzi, że PiS odpuści całkowicie młodsze pokolenie, obóz władzy będzie aktywny w czasie kampanii w internecie i będzie szukał poparcia wśród młodszych grup. Ale liczby są takie, jakie są: młode pokolenie ma mniejsze znaczenie wyborcze przez swoją mniejszą liczebność. Czasami lepiej te same środki skierować do innego segmentu, elektoratu osób starszych, bo wtedy zysk wyborczy będzie większy.

A obiektywnie partii rządzącej jest trudniej, młodzi są przekorni i najczęściej nie głosują za kimś, kto rządzi. Dzisiaj młodzież jest bardziej liberalna i trudno jest partii konserwatywnej uzyskać u nich dobre wyniki, zwłaszcza że też jest duża konkurencja w tym segmencie, jeśli chodzi o Konfederację - ona też pozyskuje młody elektorat.

Wróćmy do pytania o to, co może zrobić rząd, żeby odzyskać poparcie. Dotychczas powiedział pan: mówić, że jest trudno, nie obiecywać za wiele, poszerzać poparcie, w grupach, w których PiS już jest osadzony.

Rząd daje 13. emeryturę, 14, nie zabiera 500 plus - to też będzie cały czas podkreślane. Proszę zwrócić uwagę, że w wystąpieniach prezesa Kaczyńskiego pojawia się zapewnienie, że te dodatkowe emerytury będą czymś stałym, to nie będzie tylko ten rok, czy następny, ale to już będzie standard w każdym roku.

Widzi pan jeszcze jakieś narzędzia, z których PiS może skorzystać w tej chwili?

Przekaz krytykujący różnego rodzaju zmiany obyczajowe nie jest przypadkowy. Można to krytykować, ale znaczna część społeczeństwa polskiego myśli to, co prezes mówi.

Że są osoby, które zmieniają sobie płeć rano i wieczorem?

Takie hasło pada na podatny grunt, w mniejszych miastach, do osób ze starszego pokolenia. Być może to jest zbadane, że ta krytyka różnego rodzaju zmian obyczajowych dla wielu osób jest czymś pożądanym. Straszenie różnego rodzaju zmianami obyczajowymi, straszenie LGBT, straszenie małżeństwami jednopłciowymi - być może to wróci, bo będzie mobilizowało pewna część elektoratu PiS. A przecież PiS ma świadomość, że może wygrać tylko mobilizacją własnego elektoratu, który miał do tej pory, przytrzymaniem elektoratu nazwijmy socjalnego, czyli który zaczął głosować na PiS w 2015, a wcześniej wcale nie głosował, a głosuje dzięki różnego rodzaju transferom finansowym.

Przepływy między Platformą a PiS są praktycznie żadne. To jest kwestia mobilizacji i to takiej aż do granic możliwości, takiej jak w wyborach prezydenckich 2020 roku.

Czyli po bandzie, czyli LGBT też.

Też, na zasadzie pokazywania, że jak partie opozycyjne dojdą do władzy, to wprowadzą takie rzeczy, których my nie chcemy, a my jesteśmy gwarantem, że tego nie będzie. W dzisiejszym kontekście także odmienianie przez każdy przypadek Donalda Tuska. Z wielu badań wynikało, że Donald Tusk miał tę wartość dla PiS, że mobilizuje ten elektorat, który już tak zaczął wątpić w partię. Powrót Donalda Tuska, który do pewnego poziomu uratował Platformę, jest dla PiS dobrodziejstwem, bo łatwiej zmobilizować swój elektorat, że znowu będą rządy Tuska.

Czy tego rodzaju ruchy nie sprawiają, że PiS będzie zamykał drogę tym 23 proc., na których pan zwrócił uwagę na samym początku? Tym obojętnym.

Dla tych osób jest najważniejsze, jak się rozwinie ich osobista sytuacja. Nie jak się będzie miewać gospodarka w sensie globalnym, ale czy oni będą mogli sobie pozwolić na podobny standard życia, jaki mieli w ostatnich latach. Ci ludzie będą pytać, na ile ten rząd jest w stanie zapewnić im ten standard. Czy jak było ich stać na wakacje, to czy znowu ich będzie stać? Czy wystarczy im pieniędzy na kupno sprzętów domowych, na remont. Często nie chodzi o wielkie inwestycje, tylko normalne, standardowe zakupy, na które wcześniej nie było pieniędzy, teraz jeszcze są, ale co będzie w przyszłości?

Jeśli nie będzie miał poczucia stabilności tego rodzaju dobrobytu, taki wyborca będzie mógł sobie powiedzieć: no tak, ten rząd już nie ma dla mnie oferty. Co nie oznacza, że pójdzie głosować na opozycję... Chyba że pojawi się faktycznie jakaś oferta, która pozwoli tym ludziom wyjść z poczucia, że się mylili, głosując na PiS, nie będą stygmatyzowani, że głosowali na PiS. Ale jeśli się nie pojawi, tacy wyborcy po prostu nie pójdą głosować.

Co z premierem Morawieckim? Już po nim?

Za chwilę mija premierowi pięć lat sprawowania tej funkcji, a już jest, po Donaldzie Tusku najdłużej urzędującym premierem w III RP. Chociaż był medialnie odwoływany chyba z pięć, czy sześć razy. Pamiętajmy też, że dzisiaj zmiana premiera dla obozu rządzącego to wielkie ryzyko na kilku poziomach.

Pojawiają się teksty publicystyczne wskazujące, że każda nowa osoba przynosi powiew świeżości, dostaje pewien kredyt zaufania, jest pełna energii etc. Tak zazwyczaj jest, ale wczasach stabilnych i spokojnych. Każdy ewentualny nowy premier dzisiaj musiałby zmierzyć się z dokładnie tymi samymi problemami, z którymi się mierzy premier Morawiecki. Zbudować własny zespół i te problemy ogarnąć merytorycznie, intelektualnie, a wszystko to w roku wyborczym. Nawet jeśli ktoś jest doświadczonym politykiem, to nie ma oglądu całości spraw państwowych, w takim wymiarze jak ma każdy premier, bez względu na to, jak się nazywa.

Więc ten efekt nowości może być krótki i niepewny.

No i sama wymiana premiera i tak oznacza głosowanie wotum zaufania, co w dzisiejszych okolicznościach oznacza kolejkę do gabinetu prezesa różnych grup Zjednoczonej Prawicy, które mogą formułować różnego rodzaju żądania, oczekiwania...

Negocjować każdy głos.

Dokładnie. A w roku wyborczym tego typu negocjacje dotyczyłyby też miejsc na listach wyborczych. To byłoby do zrobienia, ale to bardzo ryzykowne dla PiS, bo na końcu jest głosowanie i podczas tego głosowania może kogoś zabraknąć, może zgubić się w korytarzach sejmowych, zatrzasnąć się w windzie, w toalecie, ryzyk jest sporo. Myślę, że prezes Kaczyński ma świadomość, co by oznaczało dzisiaj rozpoczęcie dyskusji o wymianie premiera. To umacnia pozycję Mateusza Morawieckiego.

Jeśli zima będzie w miarę łagodna, kwestie ogrzania domów zostaną zarządzone odpowiednio...

Samorządy pomogą.

Samorządy pomogą, bo wielu mieszkańców będzie tego od nich oczekiwało. I wiosną może być inna sytuacja. Nawet liderzy Zjednoczonej Prawicy nie wiedzą, jak będzie i czekają na rozwój wydarzeń.

Ostatnie miesiące pokazują, że premier Morawiecki to nie jest osoba, która rezygnuje z walki. Można premiera lubić albo nie, krytykować lub chwalić, być zwolennikiem lub przeciwnikiem, ale na pewno dla osoby, która weszła do polityki stosunkowo niedawno, przetrwać pięć lat na funkcji premiera, to jest pewnego rodzaju wyczyn. I to nie mając zaplecza stricte politycznego, czyli dużej frakcji w partii itd. Mateusz Morawiecki pięć lat przetrwał na tej funkcji, mimo że kilka razy mówiono, że już dojdzie do zmiany.

Żeby przetrwać, poświęcił swojego najbliższego współpracownika.

Nie wiem, czy poświęcił. Powiedzmy sobie szczerze, że sprawa e-maili na pewno dla Mateusza Morawieckiego była trudna. I to, że Michał Dworczyk utrzymał stanowisko szefa Kancelarii Premiera od czasu ujawnienia pierwszych przecieków, to też jest pewien wyczyn. Do tego minister Dworczyk nadal jest jego bliskim współpracownikiem i cały czas jest ministrem konstytucyjnym.

Wyobrażam sobie, że są działacze PiS, którzy przychodzą do prezesa i mówią: wymieńcie Morawieckiego, widzimy, jak to wygląda, on nam szkodzi, dajmy kogoś innego.

Nie wiem, czy tak jest, wprawdzie media takie sytuacje opisują. Moim zdaniem wymiana premiera jest ryzykowna w dzisiejszej sytuacji i to nie tylko tej związanej z sytuacją polityczną wewnątrz koalicji, ale także z powodów geopolitycznych. Oczywiście, w Wielkiej Brytanii można wymienić premiera w ciągu kilku tygodni, nawet dwukrotnie, ale Wielka Brytania nie graniczy z krajem, który jest zaatakowany przez Rosję. My jednak jesteśmy w trochę innej sytuacji wynikającej z naszego położenia geograficznego.

Premierem mógłby zostać minister obrony. Zresztą podczas jednego z objazdowych spotkań prezes Kaczyński już powiedział: „Mariusz Błaszczak zastąpi mnie pod każdym względem, jeśli chodzi o wszystkie funkcje”.

Mariusz Błaszczak jest od lat bliskim i zaufanym współpracownikiem prezesa, zawsze był lojalny. Jako minister obrony narodowej zbudował swój wizerunek polityka od bezpieczeństwa i można przypuszczać, że jeśli Jarosław Kaczyński rozważa jakiekolwiek zmiany na funkcji premiera, to Mariusz Błaszczak jest jedną z nielicznych osób, może dwóch, trzech, które prezes bierze pod uwagę.

A te dwie pozostałe osoby, to m.in. marszałek Witek.

Nie wiem, mogę się opierać na tym, co piszą media. To wbrew pozorom ma swoje uzasadnienie, bo jeśli marszałek Sejmu przechodzi na funkcję premiera, czy byłoby to zaskoczenie? Nie. Jeśli by taką propozycję dostała była premier Beata Szydło, czy byłoby to ogromne zaskoczenie? Też nie. Tylko, że to jednak cały czas spekulacje medialne. To jest akurat przywilej prezesa, że takie decyzje może podjąć w sposób nie wymuszony przez media, czy przez zaplecze partyjne.

Na przykład kiedy nie będzie wiele do zarządzania i efekt nowości będzie konieczny, czyli wkrótce przed wyborami.

Możemy sobie tylko pospekulować.

Niedawno Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej” napisał, że prezydent równa krok z PiS, że po perturbacjach teraz jest więcej współpracy. Pan to też tak widzi?

Przez siedem lat były różne relacje z PiS, ale też oczekiwanie, że prezydent, który wywodzi się z tego obozu, wygrał z poparciem tego obozu, który ma w tym obozie wiele koleżanek i kolegów, nagle zacznie robić wszystko przeciw tej partii i jej programowi, byłoby, przyzna pani, naiwne. Do tego Andrzej Duda nie tylko wywodzi się z tego obozu, ale w wielu sprawach ma takie samo zdanie jak PiS.

Były czasami spięcia personalne, dotyczące poszczególnych ustaw, ale to nie jest tak, że Andrzej Duda w jakikolwiek sposób uznał, że będzie zwalczał ten obóz, albo że będzie mu przeszkadzał w rządzeniu.

Zawetowanie lex-TVN i lex Czarnek było jednak poważną kontrą.

Było kilka wet, po których były okresowe napięcia. Ale one nigdy nie osiągnęły takiego poziomu, żeby polityka prezydenta rozjechała się z polityką Zjednoczonej Prawicy. Czy ktoś oczekiwał od prezydenta Komorowskiego, że się rozjedzie jego relacja z Platformą, albo od Aleksandra Kwaśniewskiego jego relacja z SLD? Tam też bywały szorstkie przyjaźnie, ale jednak wszystkim prezydentom było bliżej do obozów, z których się wywodzili.

Teraz jednak pojawiły się plotki, że ustawa zwana lex-butapren i lex-koryto, czyli ustawa o spółkach skarbu państwa, została wycofana m.in. przez pogłoski, że nie było konsultacji z prezydentem i on nie podpisałby tej ustawy.

Ona budziła sprzeciw w samym obozie prawicy, wśród posłów. Co oznaczała? Że na początku 2023 roku kilkaset osób zapewni sobie pięć lat kadencji w zarządach spółek. A kilkuset posłów i senatorów za pół roku będzie musiało stoczyć trudny bój o to, czy zostaną na kolejne lata. Wielu z nich zaczęłoby kalkulować, czy opłaca się ryzykować startować w wyborach, czy może pójść do prezesa i negocjować miejsce w zarządzie. To był sygnał dla struktur partyjnych, że wiele osób nie wierzy w kolejne zwycięstwo, że szykuje się na przegraną. Ta ustawa budziłaby też wiele niesnasek wewnątrzpartyjnych na zasadzie: ten sobie zapewnił funkcję w zarządzie spółki, lepszy cwaniak, udało mu się, a mi się jeszcze nie udało. Więc jestem sfrustrowany.

Gdyby opozycja wygrała wybory, to jak pan sobie wyobraża zachowanie prezydenta?

Jeśli opozycja by wygrała i poszła w zmiany cofające wiele decyzji podjętych przez rząd PiS, to cały czas pamiętajmy, że prezydent ma weto. Patrząc na dzisiejsze sondaże, to możliwe są różne scenariusze: zwycięstwo PiS, albo wygrana opozycji. Natomiast trudno sobie wyobrazić, żeby to była wygrana, która da opozycji tyle mandatów, że będzie mogła odrzucić weto prezydenckie.

Dla opozycji prezydent to wróg, może nie na pierwszej linii, jak rząd, ale jednak nie jest tak, że opozycja jakoś niuansuje i prezydenta uważa za inny byt niż obecny obóz władzy.

Podejrzewam, że to byłaby trudna kohabitacja, tym trudniejsza, im mocniejszy byłby spór na linii nowy rząd - opozycja z PiS.

Argument weta wtedy nabrałby dużej rangi. Pamiętajmy też o nominacjach ambasadorskich, generalskich - to są również prerogatywy prezydenta.

Andrzej Duda stałby się obrońcą dziedzictwa PiS?

Myślę, że w znacznej części tak. Na pewno tego dziedzictwa i tych ustaw, które podpisywał, czy też tych działań, które też sam popierał.

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze