0:000:00

0:00

Od paru dni trwa skandal wokół Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, tradycyjnie uchodzącego za najważniejszą imprezę polskiego kina.

Organizatorzy zignorowali znaczną część wskazań Zespołu Selekcyjnego festiwalu. W ogłoszonym w niedzielę, 14 lipca, programie Gdyni nie znalazła się m.in. „Mowa ptaków” Xawerego Żuławskiego wg ostatniego scenariusza jego ojca, słynnego reżysera Andrzeja (wyżej kadr z filmu, a tu można zobaczyć cały trailer).

Zrezygnowano również z filmów „Żużel” Doroty Kędzierzawskiej, „Interior” Marka Lechkiego i debiutanckiej „Supernovej” Bartosza Kruhlika.

Po ogłoszeniu programu posypały się krytyczne komentarze czołowych reżyserów i krytyków, a także dymisje. Niespodziewanie sytuację uratować chce... minister Gliński.

Komitet dyrektorów kontra Zespół artystów

Skąd się bierze program Gdyni? Odkąd festiwalowi zlikwidowano stanowisko dyrektora artystycznego, filmy wybiera Komitet Organizacyjny kierując się - acz nieobowiązkowo - wskazaniami Zespołu Selekcyjnego.

To bardzo różne gremia. W mającym ostatnie słowo Komitecie zasiada m.in. prezes TVP Jacek Kurski, szef Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski, wiceminister kultury Paweł Lewandowski, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Radosław Śmigulski, szefowie Narodowego Centrum Kultury i Instytutu Adama Mickiewicza, przedstawiciele samorządów Pomorza i Gdyni czy przewodniczący Rady Programowej festiwalu Wojciech Marczewski.

W Zespole są sami artyści: operator Wojciech Staroń, kostiumografka Jagna Janicka, reżyserzy: Kinga Dębska, Leszek Dawid i Kuba Czekaj. W proteście przeciw decyzji Komitetu wszyscy złożyli rezygnacje z uczestnictwa w Zespole i Radzie Programowej.

Protestuje też Gildia Reżyserów Polskich. Jak napisał jej zarząd, zlekceważenie decyzji Zespołu Selekcyjnego to „kolejny dowód (...) na rezygnację organizatorów Festiwalu z artystycznych priorytetów na rzecz »branżowych« układów. W takim kształcie Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w nie będzie w stanie dotrzymać kroku rozwojowi polskiego kina. Grozi mu prowincjonalizacja oraz bojkot (...)".

Oświadczenie podpisali m.in. Agnieszka Holland, Joanna Kos-Krauze, Borys Lankosz czy Leszek Dawid.

Wojciech Marczewski, szef Rady Programowej festiwalu, skomentował dla Onetu: „Trzeba walczyć o te filmy. Postąpiono z nimi wyjątkowo brutalnie”. Agnieszka Smoczyńska, reżyserka „Córek dancingu” i „Fugi”, napisała na Facebooku: „Kompromitacja (...) Zaczyna dominować narracja narodowa patriotyczna. Wiadomo, że to się zaczęło kilka lat temu. Teraz zaczynamy zbierać żniwa".

Festiwal historyczny

Jak się zdaje, Festiwal zdominowany zostanie przez kino historyczne. Selekcję Komitetu przeszedł m.in. nieudany „Kurier” Władysława Pasikowskiego (o Janie Nowaku-Jeziorańskim w przeddzień Powstania Warszawskiego), „Legiony” Dariusza Gajewskiego, „Piłsudski” Michała Rosy, będzie też „Obywatel Jones” Agnieszki Holland, o dziennikarzu odkrywającym sowieckie zbrodnie w czasach Stalina, czy rozgrywający się w Warszawie roku 1942 „Czarny mercedes” Janusza Majewskiego.

Gliński z odsieczą

Aż tu nagle w czwartek, 18 lipca wieczorem Stowarzyszenie Filmowców Polskich, największa branżowa organizacja, o wpływach szefa której krążą legendy, wypuszcza następujący komunikat:

„Po interwencji Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacka Bromskiego Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotr Gliński zwrócił się do Komitetu Organizacyjnego FPFF w Gdyni z prośbą o zwiększenie liczby filmów w konkursie tak, aby uwzględnić postulaty Zespołu Selekcyjnego”.

Postulat poparł też szef PISF, powołany przez Glińskiego Radosław Śmigulski, który obiecał rekomendować przyjęcie odrzuconych filmów do konkursu.

A więc sytuacja uratowana. Dobry car Piotr, źli komitetowi bojarzy! Owszem, można próbować przedstawiać ten nagły zwrot akcji jako zwycięstwo środowiska filmowego, jako sukces akcji medialnej w obronie niedopuszczonych filmów i decyzji Zespołu Selekcyjnego. Ale to zwycięstwo ma swoje koszta.

Ręczne sterowanie

Jasne, cieszę się, że odrzucone wcześniej filmy znajdą się w konkursie gdyńskiego festiwalu. Rzecz w tym, że powaga tej instytucji słabnie jeszcze bardziej. Żaden dyrektor, żaden komitet nie będzie traktowany poważnie, skoro interwencja czy to szefa PISF, czy to ministra kultury momentalnie zmienia jego decyzję. Nawet jeśli to interwencja na wniosek Jacka Bromskiego.

Jeszcze trzy lata temu z oburzeniem przyjęto publiczne sugestie Glińskiego, że w gdyńskim konkursie powinna znaleźć się „Historia Roja”. Dziś część filmowców odgórną interwencję w program wita entuzjastycznie.

To kolejny krok w stronę ręcznego sterowania finansowaną z pieniędzy publicznych kinematografią - po m.in. całkowitym upartyjnieniu TVP, podeptaniu autonomii PISF przez odwołanie dyrektor Magdaleny Sroki oraz po zapowiedzi połączenia wszystkich państwowych studiów filmowych w jedną instytucję.

Oczywiście, środowisko filmowe jakoś sobie poradzi. Część jego liderów ma doświadczenie jeszcze z PRL. A niejasne układy i nieprzejrzyste mechanizmy istniały w świecie filmu i przed „dobrą zmianą". Do tego już się przyzwyczailiśmy - zamiast walczyć z układami, PiS tworzy nowe układy albo wchodzi w stare.

Potrzebna dobra zmiana

Ze środowiska słychać głosy, że Festiwal w Gdyni wymaga reformy. To z pewnością racja, bo po pierwsze, odpowiedzialność za program jest dziś skrajnie rozmyta, po drugie - dotychczas obowiązujący mechanizm selekcji właśnie ostatecznie się skompromitował.

I po trzecie trudno, zwłaszcza w obecnych warunkach, polegać na „umowie dżentelmeńskiej” mówiącej, że Komitet Organizacyjny szanuje zdanie Zespołu Selekcyjnego - choć nie ma do tego jasnego zobowiązania w regulaminie imprezy.

Tak, sensowna reforma jest potrzebna. Ale czy PiS-owcy decydenci i uwikłani w targi z nimi niektórzy środowiskowi baronowie są zdolni ją przygotować?

Udostępnij:

Witold Mrozek

dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.

Przeczytaj także:

Komentarze