0:000:00

0:00

Prawa autorskie: il. Mateusz Mirys/OKO.pressil. Mateusz Mirys/OK...

Chciałam zacząć ten tekst od przeanalizowania wyników publikowanego corocznie przez Bibliotekę Narodową raportu „Stan czytelnictwa w Polsce”. Jednak już ten pierwszy zamysł okazał się znaczący – raport, dostępny na stronie biblioteki, jest znakomicie opracowany przez Romana Chymkowskiego i Zofię Zasacką. Na ośmiu stronach omówione są tendencje czytelnicze, grupy wiekowe tych, którzy z książek korzystają i tych, którzy wolą inny sposób spędzania czasu, kwestia domowych biblioteczek i źródeł pozyskiwania lektur.

Dlaczego o tym nie wiedziałam? To proste: raport znam z drugiej ręki, a tę w moim przypadku stanowią media społecznościowe. Jako recenzentka i blogerka literacka siedzę w bańce związanej z tematem, a tam – oraz w mediach – rozlega się sezonowy, donośny lament okołoraportowy.

Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach! Polacy nie czytają, co to będzie?

Wszyscy chwytają za retoryczne szable i konie, ubolewają i sygnalizują cnotę, wymieniając się zdjęciami przeładowanych półek, przyłóżkowych stosów wstydu (czyli wszystkich wydanych w ostatnim kwartale powieści roku, a nawet dekady), projektują akcje czytelnicze i dzielą się anegdotami o niedouczonych pracownikach i klientach sieciowych księgarni, którzy coś by może i kupili, ale nie potrafią przeliterować poprawnie nazwiska autora i nie wiedzą, kto napisał „Ulissesa”, może Parandowski? Bardzo śmieszne, osiemnaście lajków i tuzin serduszek. Niektórym rosną w tych chwalebnych dniach zasięgi, innym ego. Na pewno nie rośnie czytelnictwo.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY" to cykl OKO. press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli" - analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Przeczytaj także:

Rozliczanie z przyjemności

W tym chwilowym poruszeniu zadziwiająco rzadko pojawia się pytanie zasadnicze, a jednak wymykające się prostym diagnozom. PO CO ludzie mają właściwie czytać? A ujmując rzecz dokładniej: po co mają czytać Polki i Polacy w roku 2023 i kolejnych? Raport Biblioteki Narodowej klasyfikuje czytanie jako jeden ze sposobów spędzania wolnego czasu, pośród opcji takich jak kolacja z rodziną czy znajomymi, spacer, oglądanie serialu, słuchanie muzyki, własne hobby, zajęcia sportowe itd. „Czytanie książki w domu” wybiera w tej sytuacji 11 procent ankietowanych i mniej więcej tyle samo potwierdza w ponownym badaniu, że zamiar zrealizowało.

Pomińmy na chwilę ranking czynności i skupmy się na samej kategorii „czas wolny”. Oznaczałaby ona, że czytanie ma sprawiać ludziom przyjemność, relaksować, być może poszerzać horyzonty.

Skąd więc coroczny lament i pogarda dla 89 procent osób, które wolą robić coś innego?

Od kiedy mówimy ludziom, co ma im sprawiać przyjemność, a potem szyderczo ich z tego rozliczamy? Bardzo nie chciałabym, żeby ktoś przeprowadził roczny raport z mojego pobytu na siłowni i basenie. Nie zarejestrowałam oburzenia faktem, że Polki i Polacy nie chodzą do kina, na koncerty czy mecze. Galerie, muzea, opera czy teatr to jeszcze inna bajka – wyniki są w niej także marne, ale nie ma chyba wystarczająco prężnej grupy narzekającej. Być może też łatwiej markować czytanie niż znajomość trendów na Warszawskiej Jesieni.

Częstym i oklepanym argumentem, który w dyskusji o czytelnictwie pojawić się musi, jest twierdzenie, że czytanie rozwija. Co rozwija konkretnie? Tutaj pomysły są dwa. W pierwszym czytanie rozwija umiejętność czytania, a konkretnie czytania ze zrozumieniem, dzięki czemu będziemy mogli w przyszłości przeniknąć umowę kredytową i wszystkie zawarte w niej drobnym druczkiem kruczki, jak również ogarnąć obsługę tostera i przeczytać kolejne raporty o stanie czytelnictwa (chciałam jeszcze dorzucić coś o składaniu mebli, ale tutaj akurat dominują piktogramy, których, jako namiętna czytelniczka, kompletnie nie rozumiem. Ostatnio złożyłam stelaż łóżka do góry nogami, co za pech, że Shakespeare poświęcił kwestii stelaży tak mało miejsca w swoich dramatach).

W drugim przypadku usłyszymy, że czytanie rozwija empatię, wyobraźnię, tworzy więzi międzyludzkie i międzypokoleniowe. Zwolennikom tej teorii chciałabym jednak podciąć nieco skrzydła, w czym pomagają mi opublikowane właśnie wyniki Międzynarodowego Badania Postępów Biegłości w Czytaniu, przeprowadzanego wśród dziesięciolatków. Polscy uczniowie i uczennice zajęli w nim piąte miejsce na świecie, remisując z chwaloną za system nauczania Finlandią. Żaden kraj Unii Europejskiej nie wspiął się wyżej. Natomiast w tym samym badaniu okazało się, że te biegle czytające dzieci w gruncie rzeczy czytać nie lubią, a jeżeli czegoś nie lubią bardziej, to chodzenia do szkoły.

Lektury nie do strawienia

Tym informacjom towarzyszy paradoksalna, na pierwszy rzut oka, informacja z raportu BN: 72 procent nastolatków i nastolatek czyta, a 18 procent z nich ponad siedem książek rocznie. Skąd ten rozziew? Jako matka nieczytającej, aczkolwiek bystrej jedenastolatki, znakomicie posługującej się internetem, mogę to wyjaśnić.

Sama byłam dzieckiem czytającym obsesyjnie, zanim rozpoczął się kolejny rok szkolny, znałam już podręcznik do polskiego na pamięć, a każdy wyjazd na wakacje zaczynałam od ustalenia, gdzie jest lokalna biblioteka/księgarnia na wypadek wyczerpania zapasów, przywiezionych z Warszawy. Wynikało to z wielu okoliczności, ale można je sprowadzić do wspólnego mianownika: czułam się smutna, samotna i nie do końca umiałam się odnaleźć w tzw. gronie rówieśników, za to znakomicie w grupie dorosłych.

Moja córka, ku mojemu zaskoczeniu i uldze, okazała się stworzeniem hardym, odważnym i łaknącym kontaktu z innymi dziećmi (nie będę wchodziła w kwestie natura/wychowanie, ale jestem ich świadoma). To ona w tabelce Biblioteki Narodowej jest osobą, która chce iść na dwór, na obiad ze znajomymi, spędzać czas na graniu i oglądaniu, najlepiej online, komentując z przyjaciółką przez komunikator to, co dzieje się na ekranie. Wychowała się w domu wypełnionym pod sufit każdym możliwym rodzajem literatury, miała własne książki, kiczowate, klasyczne, dizajnerskie, komiksy, powieści, wiersze. Uwielbiała i nadal uwielbia, kiedy czytam jej na głos. Czy uważa samodzielne czytanie za przyjemność? Nie. Czy widuję ją z książką, pogrążoną w lekturze? Także nie. Zdarzyło się to tylko raz, rok temu, kiedy przyniosłam jej kompletną serię komiksów „Heartstopper”.

Czasem natomiast czytać musi, za sprawą szkoły i listy lektur. Niestety, nie mam na ten temat nic dobrego do powiedzenia. Nasza przygoda zaczęła się od „Puca, Bursztyna i gości” Jana Grabowskiego z 1933 roku. Wspominałam tę książkę z sentymentem, ale patrząc na czytającą Gretę nabrałam pewnych wątpliwości. Nie wyglądała na zachwyconą, w ramach zachęty postanowiłam poczytać jej na głos i zrzedła mi mina. Pomijam Katarzynę, okładającą psy ścierką – ale przez prawie sto lat (!), które upłynęły od napisania tej książki, zmieniła się leksyka i składnia. Sama miałam spory problem z ułożeniem sobie zdań tak, aby przeczytać je z sensowną intonacją i bez zawieszania się, a co dopiero czytająca po cichu dziewięciolatka.

„A wróbel, niecnota, jakby się umyślnie droczył z psem. Frunie kilka kroków i siada na ziemi. Czeka. Bursztyn do niego. A wróbel — frrrru! Zakręci się w górę i znów pada na ziemię. Bursztyńsio upędza się po całym podwórzu, tu, tam. Zziajał się, zmęczył. Najchętniej byłby odstąpił od polowania, ale mu było przed Puckiem wstyd. Skoczył więc jeszcze raz w górę, jak mógł najwyżej. Już miał prawie wróbla w zębach. Lecz tylko prawie. Za to naprawdę miał dobrego guza na łepetynie. Bo spadając, łupnął głową w pieniek do rąbania drzewa.

— Smarkacz! Szczeniak! — burczał pod nosem Pucunio. — Wychowuję to, staram się, żeby na porządnego psa wyrosło. I zawsze temu Bursztynowi szczenięce figle w głowie. Weźmiesz ty ode mnie porządne wnyki za te wróble! — warknął do Bursztynka groźnie”.

Pytanie retoryczne:

czy przez sto lat nie napisano nic ciekawszego i bardziej aktualnego o psach, w ogóle o zwierzętach i ich życiu z ludźmi?

Dlaczego dziewięciolatki muszą brnąć przez Grabowskiego i co im to daje? Jeżeli chodzi o wspomniane poczucie ciągłości kulturowej, to w jakimś stopniu ono nastąpiło: ja mam dość Grabowskiego, moja córka też. Chciałabym, żeby wnuczka nie musiała już przejmować pałeczki w tej sztafecie.

W tym roku zaliczyłyśmy „Tajemniczy ogród”, „Mikołajka”, „Akademię pana Kleksa”, „Opowieści z Narnii” oraz komiks o Kajku i Kokoszu, w przyszłym będzie jeszcze weselej, bo wjadą klasyki typu Sienkiewicz i Prus. Dodam, być może niepotrzebnie, że szkoła nie ma kreatywnego pomysłu na omawianie książek sprzed wieku. Nie umieszcza ich w kontekście historycznym, społecznym, językowym. Nikt nie mówi dzieciom, dlaczego Mary i Colin pomiatają służbą, dlaczego w Akademii są sami chłopcy, a Mikołaj mówi Zuzannie i Łucji, że dziewczynki i kobiety brzydko wyglądają na wojnie.

Omówienie książki zaczyna się od kartkówki z treści, przy czym nie jest dobrze, jeżeli nie pamiętasz jaki ptak zaprowadził Mary do ogrodu. Jakie znaczenie ma gatunek ptaka? Nie mam pojęcia, tym bardziej że w zależności od tłumaczenia jest to gil albo rudzik, a większość z nas nie potrafiłaby odróżnić drozda od sójki w tzw. prawdziwym życiu. Potem charakterystyka postaci, plan wydarzeń i gotowe, omówione, jedziemy dalej, na przykład z hymnem Polski, bo zbliża się drugi maja (córka nie rozumie odwróconego szyku zdania, „Mamo, dlaczego »Jak Czarniecki do Poznania« nie ma znaku zapytania?”).

Czego nauczyły się dzieci z przeczytanych książek, co im się rozwinęło? Co najwyżej niechęć do czytania.

I naprawdę trudno je winić. Na szczęście oprócz demonizowanych bryków i ekranizacji lektur mają obecnie do dyspozycji audiobooki.

Skoro moja córka musi wchłaniać ramoty, niech ten edukacyjny gwałt odbywa się przez uszy.

Niegłupie pokolenie

Czy jednak pokolenie Grety bez czytania głupieje? Jak widać ze wspomnianego badania postępów biegłości – niekoniecznie. Jestem też spokojna o jego wyobraźnię i kreatywność. Greta, jej koleżanki i koledzy oglądają masę seriali i kreskówek, wyłowionych w odmętach internetu i platform streamingowych. Fakt, część jest idiotyczna, ale my też oglądaliśmy przedziwne, często wulgarne i podszyte erotyzmem animacje na kanale Polonia 1. Ale jest wśród nich masa wartościowych serii, podkreślających różnorodność postaci i ich zaplecza rodzinno-społecznego, pokazujących odmienność, ale też (nadal) rolę współpracy, przyjaźni, szczerości, empatii.

Rówieśnicy mojej córki grają w gry streamingowe, budując własno-wspólne światy, świetnie szukają informacji w internecie. Greta doskonale radzi sobie dzięki temu z angielskim, korzysta z translatorów, wyszukiwarek, potrafi porównywać oferty kupna i namierzać te najkorzystniejsze. Antycypując kolejne argumenty z rozwoju mózgu, którego nośnikiem jest czytanie: owszem, czytanie rozwija, ale czy są prowadzone badania na temat tego, jak rozwija granie w gry lub/i oglądanie kreskówek? I jak ma się do tego środowisko rodzinne i sto innych zmiennych? Przykro mi, ale nawet gdybym stanęła przed plutonem egzekucyjnym, jak pułkownik Aureliano Buendia, nadal powtarzałabym, że w wieku jedenastu lat lepiej oglądać „Porę na przygodę”, niż czytać pod przymusem „Mikołajka”.

Skąd więc widoczny w badaniach wzrost czytelnictwa wśród nastolatków? Zauważmy, że są to dzieci starsze, dysponujące już prawdopodobnie kieszonkowym i dobrze zadomowione w internecie, gdzie królują powieści pisane na portalach typu Wattpad. Stamtąd właśnie przywędrował fenomen „Rodziny Monet” Weroniki Marczak, publikowanej obecnie przez szacowną Muzę oraz Katarzyny Barlińskiej, znanej jako Pizgacz. „Heartstopper” Alice Osman, zanim stał się bestsellerowym serialem i serią wydawniczą, funkcjonował w sieci jako komiks. Widać regułę, prawda?

Nie wykluczam, że czytające nastolatki uwielbiają też Dickensa, Virginię Woolf czy Hannę Krall, ale nie byłabym tego taka pewna. Na własne oczy widziałam natomiast warszawski Dom Braci Jabłkowskich, zapchany młodzieżą po granice rozsądku i bezpieczeństwa podczas konwentu mangi, anime i fantastyki. Widziałam też kolejkę do Balińskiej na targach książki, wiernie wijącą się przez cały plac Defilad w ulewnym deszczu. Czas umierać? Ależ skąd.

Odbijam od razu na aut piłeczkę kolejnego zarzutu: Marczak, Barlińska, co to za książki? To nawet nie stało obok literatury, nic dziwnego, że dorośli czytają potem Remigiusza Mroza, Coelho, Bondę, Cobena, kryminały. I na tym polega problem z nami, ludźmi słowa i pióra, lamentującymi nad czytelnictwem.

Polacy czytają, ale nie to, co byśmy chcieli.

Olga Tokarczuk na czwartym miejscu w zestawieniu najpoczytniejszych autorów i autorek? Ha, ha, noblowska sława, na pewno stoi na półkach i się kurzy. Przeczytana? Ciekawe, czy ktoś coś zrozumiał. „Ulisses”? A w którym przekładzie i jeżeli w nowym, to czy doceniamy jego doniosłość i przeczytaliśmy do kompletu „Łódź Ulissesa” Świerkockiego? Zawsze jest źle.

Skąd to się bierze, skoro ustaliliśmy już, że czytanie ma być przyjemnym sposobem spędzania wolnego czasu? Prawda jest taka, że chodzi o coś innego. Wcale nie chcemy, żeby ludzie czytali więcej i mądrzej, chcemy narzekać i czuć się lepiej, bo my czytamy, och, jak my czytamy! A tutaj barbarzyńcy u bram, przypływ, który burzy nasze litery i w dodatku nie chce się wstydzić, że nie zna łaciny, nie ma domu zawalonego przykurzonymi tonami butwiejącego papieru (i być może nie zrozumiałby tego pięknego nawiązania, które właśnie wysnułam). Trudno pielęgnować poczucie wyższości, którego masy nie uznają, bo nie interesuje ich nasze czytanie i własne nieczytanie.

Dlatego, kiedy słyszę w mediach kolejne narzekania, kiedy Facebook gotuje się z oburzenia, mam na to jedną odpowiedź: niech każdy pilnuje własnego nosa. Dla mnie fakt, że ludzie wolą spędzić czas na kolacji z rodziną i znajomymi, niż czytając w samotności książkę, jest jednak budujący.

Udostępnij:

Olga Wróbel

kulturoznawczyni, krytyczka literacka, absolwentka Instytutu Kultury Polskiej UW. Jako recenzentka wewnętrzna współpracuje z wydawnictwami WAB, Znak i Czarne, jej teksty ukazują się regularnie w „Dwutygodniku", w magazynie „Książki” i na łamach „Gazety Wyborczej".

Komentarze