0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Iga KucharskaIlustracja: Iga Kuch...

Ciężki, czekoladowy, słodki z leciutkim posmakiem wytrawnej goryczy. Taki jest właśnie tort Sachera. Kolejne warstwy ciemnobrązowego ciasta przełożone są morelową marmoladą, a szczyt zwieńcza błyszcząca glazura. Iście cesarska rozpusta, mówi sybaryta. Iście masochistyczna idea erotyzmu cierpiącego, łączącego w sobie słodycz z posmakiem goryczy – mówi zwolennik bolesnych pieszczot.

I tak, dzięki monarchii austro-węgierskiej, do historii kultury przeniknęły dwie postaci o podobnie brzmiących nazwiskach. Ledwie kilkunastoletni Franz Sacher, korzystając z nagłego zastępstwa głównego kucharza, opracował w 1832 roku recepturę niezwykłego deseru dla księcia Klemensa von Metternicha. Natomiast kilka lat później przyszedł na świat Leopold Ritter von Sacher. Dziadek chłopca wymusił na rodzicach, aby do nazwiska po ojcu dołączyć jeszcze rodowe matki Masoch, dla zachowania dziedzictwa. W przyszłości miało to i ten wygodny aspekt, że odróżniało Sachera pisarza od Sachera cukiernika. Do dzisiaj funkcjonuje w mowie potocznej termin masochizm, a nie sacheryzm.

„Powieści skąpane we krwi mojego serca”

Wróćmy jednak do początków, czyli do świata dziewiętnastowiecznej Galicji. Te wschodnie rubieże Cesarstwa, oddalone od Wiednia, Pragi czy nawet Krakowa, rządziły się wewnętrznymi prawidłami, zdawałoby się nadrzędnymi nad jurysdykcją monarchy. Mniejsze i większe miasteczka, z ich senną atmosferą, duszącym powietrzem i kulturowym tyglem, możemy zobaczyć, a nawet poczuć dzięki twórczości takich pisarzy, jak Joseph Roth, Bruno Schulz czy właśnie wyprzedzający ich o pokolenie Sacher-Masoch.

Wszyscy trzej opisywali otaczającą rzeczywistość Galicji w przefiltrowany przez siebie sposób. Być może najstarszy z nich, autor słynnej „Wenus w futrze”, był paradoksalnie najbliższy kategorii realistycznego opisu.

Niemniej, zajmując się osobą Leopolda Sacher-Masocha, wciąż napotykamy na niedomówienia i braki faktograficzne. A wskutek percepcji jego specyficznej twórczości, zaciera się granica pomiędzy biografią a wykreowanym bohaterem, często tak niebezpiecznie bliskim alter ego literata.

Pisarz sam dokonuje autoprezentacji: „Wszystkie moje powieści, jeśli nie dotyczą materiału historycznego, rodzą się z mojego życia, skąpane we krwi mojego serca”. I daje nam swego rodzaju przyzwolenie na mniej lub bardziej delikatne grzebanie w życiorysie. Nie zamierza jednak niczego ułatwiać, plącze tropy, myli ślady i sam zdaje się nie rozróżniać, co jest faktem, a co zmyśleniem.

W przedmowie do biografii Sacher-Masocha autorstwa Bernarda Michela, wydanej w latach 80. XX w., czytamy: „jest on austriackim pisarzem niemieckojęzycznym, przywołującym słowiański świat południa jego rodzinnej Polski, Galicji”. Przy czym „historie literatury niemieckiej go ignorują, a Polacy ledwie znają jego nazwisko”.

Trudno po latach stwierdzić, jak bardzo uprawnione były te dywagacje. Niemniej nie sposób nie zauważyć, że wedle wiarygodnych źródeł w domu Sacherów w dużej mierze rozmawiało się po polsku, a niemieckiego przyszły pisarz zaczął się uczyć dopiero po wyjeździe ze Lwowa, jako nastolatek.

Konkluzja byłaby z tego taka – z Polską łączył go rodzinny Lwów, a z literaturą niemiecką – wspólnota językowa. Sacher lubił się za to chwalić hiszpańskimi przodkami, którzy w XVI w. osiedlili się w Pradze, a także z nieukrywaną sympatią przyjmował sugestie, jakoby w jego żyłach płynęła także krew żydowska.

Galicyjskie genius loci

Leopold Ritter von Sacher-Masoch urodził się 27 stycznia 1836 roku we Lwowie. Jego matka Karolina była córką Franza Masocha, rektora Uniwersytetu Lwowskiego, lekarza, najprawdopodobniej o południowo-słowiańskich korzeniach.

Ojciec Leopolda był wysokiej rangi policjantem, co wiązało się z tym, że jako lojalny urzędnik cesarza co jakiś czas musiał zmieniać z całą rodziną miejsce zamieszkania. Narodziny jego jedynego syna zastały go akurat na placówce we Lwowie, ale po kilkunastu latach rodzina przeniosła się najpierw do Pragi, a potem do austriackiego Grazu.

Amerykański historyk Larry Wolff w książce „Idea Galicji. Historia i fantazja w kulturze politycznej Habsburgów” zauważa, że „pierwsze dwanaście galicyjskich lat miało w życiu pisarza podstawowe znaczenie, uformowało go charakterologicznie i artystycznie”, co znalazło potem odbicie w dużej części jego niezwykle bogatego dorobku.

Mimo to zbyt dużym uproszczeniem byłoby tłumaczyć motywy galicyjskie jedynie powrotem do lat dziecinnych. Zapewne zaważyła tu także kategoria Galicji jako genius loci – miejsca niezwykłego, miejsca cudownego, ale nie pomijajmy czysto faktograficznych uwarunkowań. Znów za Wolffem:

„[…] życie pisarza obejmowało całą epokę w dziejach Habsburgów: urodził się […], kiedy Metternich wciąż trząsł całą Europą […], a zmarł w 1895 roku, kiedy Sigmund Freud poddawał pacjentów analizie”.

Trzy osoby boskie

Dla małego Leopolda świat rozpięty był początkowo między trzy osoby i dwie przestrzenie. Na pierwszym miejscu byli oczywiście ojciec, dość surowy i jak się podkreśla, „nieustannie walczący z polskimi rewolucjonistami”, oraz matka, która zapewne wskutek trudnej, stosunkowo późnej, dziewięć lat po ślubie, ciąży, urodziła nadzwyczaj słabowite dziecko. Niemowlę nie dość, że było wątłe, to w dodatku cały czas zanosiło się płaczem, tak że kolejne kandydatki na niańki, odmawiały posługi.

Wreszcie Sacherom udało się odnaleźć na prowincji niejaką Andzię. Kobieta wprawdzie zarzekała się, że sama ma malutkie dziecko i nawet dwór cesarski by jej nie skusił. Gdy jednak zobaczyła, w jakim stanie jest jej przyszły podopieczny, zmieniła zdanie i została we Lwowie na dłużej.

Tym samym Ukrainka, czy jak mówił Sacher-Masoch, Rusinka, stała się trzecią, kto wie, być może najważniejszą postacią z najwcześniejszego dzieciństwa pisarza. Była nie tylko jego niańką, mamką, co wśród zamożniejszych było czymś zupełnie naturalnym, ale i przewodniczką wprowadzającą przyszłego literata w świat legend, baśni i tajemnic języka.

Mały Leopold chłonął wszystkie wierszyki, przyśpiewki i motywy zaczerpnięte z kultury ludowej i potem wplatał je w swoją twórczość. Szczególnie upodobał sobie opowieści o rusałkach, śmiertelnie oplatających włosami nieostrożnych rybaków czy mniej lub bardziej wymyślone historie, mające być rzekomo udziałem rozpustnej carycy Katarzyny.

Także dzięki opiekunce nabrał szacunku do prostych ludzi. Pochodził przecież ze szlacheckiej rodziny i, jak czytamy w biografii Michela, już w życiu dorosłym „określał się arystokratą w społeczeństwie monarchii habsburskiej”. A zarazem stał się orędownikiem polepszenia sytuacji biednych i „przyjacielem chłopów”, a nade wszystko Żydów.

Młodość wśród żandarmów, żołnierzy i spiskowców

To w swoim czasie dość postępowe i egalitarne postrzeganie ludności znajduje odzwierciedlenie nie tylko w literaturze Sachera-Masocha, ale i jego publicystyce czy działalności społecznej, choćby w założonym przez niego Stowarzyszeniu Oświaty Ludowej Górnej Hesji (niem. Der Oberhessische Verein für Volksbildung) w Lindheim, gdzie spędził ostatnie lata życia. Na to wszystko rzutowało właśnie jego lwowskie dzieciństwo.

Lata 40. XIX w. to w zaborze austriackim dosłownie wybuchowy okres, na co mały Leopold spoglądał z szerokiej perspektywy. Wiadomo, że niekiedy odwiedzał ojca policjanta w pracy i przy okazji spotykał tam galerię typów: drobnych złodziejaszków, pijaczków czy „chichoczących i pomalowanych prostytutek”, wobec których stosowane bywają zwyczajowe środki przymusu, takie jak choćby kajdanki czy więzy.

„Moją młodość spędziłem wśród żandarmów, żołnierzy i spiskowców” – opowiadał – „codziennie pod oknami mojego domu rodzinnego administrowano schlagą” (uderzeniem).

Także czas spędzany z dziadkiem był nie mniej intensywny. Masoch senior słynął bowiem z zaangażowania w poprawę stanu socjalno-zdrowotnego w żydowskiej dzielnicy, zwanej lwowskim gettem. Na swoje rutynowe obchody zabierał wnuka, który oswajał się i z chorobą, i biedą, i poniżeniem. Co ciekawe, jego późniejszy filosemityzm przybrał nieco zaskakującą formę, zachowywał on bowiem szacunek dla Żydów, ale tych bogatszych, lepiej wykształconych, zwłaszcza zaś miał słabość do żydowskich kobiet. Natomiast wobec nosiwodów, szewców czy drobnych sklepikarzy nie starczało mu cierpliwości i empatii.

Jeszcze inaczej miała się kwestia polska. Na kilka lat przed jego urodzeniem można było za wielkim ukraińskim poetą Iwanem Franko stwierdzić, że „w Galicji nie ma żadnej Rusi, że jest tu tylko jeden naród Polski gnębiony przez Niemców”. Bo faktycznie, przez lata do głosu dochodzili tylko polscy mieszkańcy. Jednak z każdym następnym rokiem środowisko okołolwowskie nabierało coraz więcej narodowościowych naleciałości. Już nie tylko Polacy, Ukraińcy i Żydzi, ale i Austriacy czy Niemcy kładli podwaliny pod wielokulturowe społeczeństwo.

Masochistyczny konglomerat

Z czasem w tych strukturach coraz wyraźniej rysował się nowy, inny od dotychczasowego, podział. Oto niezauważana dotąd przez możnych klasa chłopska, nie bez skutecznego podjudzania przez zaborców, postanowiła wybić się na niepodległość. I jako dziesięciolatek Sacher-Masoch stał się mimowolnym obserwatorem powstania krakowskiego z 1846 roku, którego odpryski trafiały także do Lwowa oraz, co bardziej znamienne, tzw. rzezi galicyjskiej.

Rzecz jasna, Leopold nie był naocznym świadkiem. Jednak jego wprawne ucho z nieukrywaną przyjemnością, „wprawiającą go w stan gorączki”, jak pisał po latach w czasopiśmie „Revue bleue”, wyłapywało najciekawsze, najbardziej mrożące krew w żyłach nowiny. Już wcześniej wiele mówiono o haniebnym, nader brutalnym traktowaniu chłopów. O pańskim znęcaniu się nad podwładnymi, nadużywaniu bata i swoistym słowiańskim niewolnictwie. Kiedy jednak sprawy zaszły za daleko, jak w klasycznym paradygmacie, ofiara przemieniła się w kata.

Obrazy te były na tyle w nim żywe, że „żałosne wozy, którymi wożono rannych i zmarłych, [gdzie] krew płynęła przez słomę i psy [ją] lizały” wedrą się w wyobraźnię chłopaka już na zawsze. Powstanie z tego masochistyczny konglomerat, składający się z upodobania do chłosty, męczeńskiej śmierci i silnego wątku erotycznego.

To wszystko, jak się okaże, oczywiście w różnych proporcjach, znajdzie ujście zarówno w życiu prywatnym, jak i świecie literackim kreowanym przez Sachera-Masocha. A Jakub Szela stanie się jednym z ulubionych bohaterów pisarza, czego ślad można odnaleźć np. w „Królu chłopskim” z 1888.

Niemiec, Polak, Czech i Słoweniec w jednym

Rabacja stanowiła kanwę jego debiutanckiej powieści „Graf Doński” – historii o tytułowym polskim szlachcicu, po którego przychodzą chłopi z dobrze naostrzonymi widłami. Tamte wydarzenia były wciąż w nim obecne, co nie powinno też nas dziwić. U Wyspiańskiego w „Weselu” czytamy bowiem: „Znam to tylko z opowiadań, ale strzegę się tych badań, bo mi trują myśl o polskiej wsi: to byli jacyś psi, co wody oddechem zatruli, a krew im przyrosła do koszuli”. Ale słowa Pana Młodego komentuje Gospodarz: „To, co było, może przyjść”.

Jak zauważają badacze, kolejne książki, choćby „Historie galicyjskie”, mogły powstać, bo Sacher-Masoch miał już za sobą doświadczenie tzw. Rewolucji 1848 roku, która była częścią Wiosny Ludów. Wtedy też jako nastolatek zamieszkały z rodzicami w Pradze, był świadkiem kolejnych buntów. W tym czasie studiował historię i dzięki podwójnemu backgroundowi jego spojrzenie mogło wyróżniać się dużą, jak na tamte czasy, rzetelnością.

Warto jednak zwrócić uwagę na inny, zawarty w twórczości Sachera-Masocha wątek. Filosemityzmowi pisarza poświęcono sporo miejsca. Inaczej ma się rzecz z jego jawnym sympatyzowaniem z Polską i Polakami. Kiedy zanurzamy się w świat powieści „Graf Doński”, wydaje się on momentami żywcem wyjęty z dzieł naszych rodaków. Obserwujemy życie w wiejskim majątku, gotowanie kompotów i zacierek, wizytę księdza i niekończące się dyskusje o wyzwoleniu ojczyzny, w imię Boga rzecz jasna. Wąsaci mężczyźni i kobiety w obszytych futerkiem kaftanach nie boją się nawet obrażać cesarskiej policji.

Literat sam chyba nie mógł połapać się w tych sympatiach i antypatiach. Raz pisał kosmopolitycznie: „Galicja urodziła: Polaków, Rusinów, Niemców i Żydów! Czy nosisz czemerkę, jarmułkę czy sierak, czy idziesz za pługiem, czy nosisz zwycięskiego podwójnego orła, czy melancholijnego białego orła […], czy modlisz się w synagogach, domach modlitw i kościołach – pozdrawiam Cię” [w tłum. aut.].

Innym razem w liście do Hieronima Lorma (14 listopada 1866): „Jak mnie nazywają – Niemcem, Polakiem, Czechem i w końcu Słoweńcem, muszę przyjść z pomocą w Waszym pomieszaniu pojęć i powiedzieć: urodzony z rosyjskich rodziców, w rosyjskiej Galicji, jestem Rosjaninem Galicji i że moje narodowe wyznanie wiary zawsze było słowiańskie, moje polityczne wyznanie wiary zawsze austriackie” [w tłum. aut.].

Zapewne na taki stan rzeczy wpłynęła postawa jego ojca, o którym Michel pisał: „Jego główną funkcją była walka z polskim powstaniem. Będzie działał skutecznie, ale bez nienawiści, przeciwko Polakom, nie kwestionując nigdy ich prawa do bytu narodowego”.

Sade i Masoch – dwie strony rozkoszy

Nie ukrywajmy jednak, że najwięcej mówi się i pisze o jego erotyzmie, związanym czy to z literaturą, czy życiorysem. Słusznie jednak zauważa filozof Gilles Deluze:

„Seksualność zaś to coś, o czym z zasady mówi się niewiele. Wstydliwość nie jest związana z biologicznym strachem. Gdyby była, nie wyrażałaby się w taki sposób: mniej boję się dotyku niż spojrzenia, a spojrzenia − mniej niż słowa”.

De Sade i Masoch połączeni przez seksuologa, Richarda Krafta-Ebinga więzami semantycznymi sado-masochizmu, zdają się być reprezentantami dwóch stron tego samego paradygmatu rozkoszy. O ile jednak w przypadku de Sade’a mamy do czynienie z libertynem, który każdą swoją niegodziwość i brutalność potrafił drobiazgowo uzasadnić, o tyle Masoch jest tym, który pozwala lub nakazuje się krzywdzić, ale paradoksalnie ofiarą staje się ten, który zadaje ból kochanej osobie.

Skąd takie qui pro quo? Zwłaszcza że biografia Masocha, w przeciwieństwie do dziejów słynnego markiza, nie była aż tak wyrafinowana. Obfitowała w kontakty z ludowym środowiskiem, odbijał się w niej raczej okrutny niż wysublimowany czas rabacji i zrywów niepodległościowych.

Pierwszy klaps Zenobii

Jak wskazuje filozof i psychoanalityk Paul-Laurent Assoun, psychikę młodego człowieka konstytuuje „pierwotna scena”, czyli wydarzenie na tyle mocne, że zapada w pamięć na zawsze. W przypadku Sachera-Masocha biografowie podają tyleż straszną, co zabawną scenę, w której to kilkuletni Leo podczas wizyty u wujostwa, mimowolnie staje się świadkiem ich małżeńskiej awantury.

Oto jego ciotka, hrabina Zenobia miała schadzkę z kochankiem. Miłosne tête-à-tête przerywa wtargnięcie jej męża, na które rozzłoszczona kobieta reaguje rękoczynami. Kiedy dostrzega, że świadkiem zajścia był jeszcze jeden domownik, czyli kilkuletni Leopold – oddajmy jemu samemu głos:

„W mgnieniu oka kazała mi leżeć na dywanie; potem, trzymając mnie lewą ręką za włosy i kładąc jedno kolano na ramionach, zaczęła mnie energicznie biczować. Zacisnąłem zęby z całych sił; mimo wszystko łzy napłynęły mi do oczu. Ale trzeba przyznać, że wijąc się pod okrutnymi ciosami pięknej kobiety, odczuwałem pewnego rodzaju przyjemność”.

Nieco podobną scenę odnajdujemy u Jeana-Jacques’a Rousseau w „Wyznaniach”. Możemy tam przeczytać, że kiedy ten miał 8 lat, jego nauczycielka panna Lambercier dawała mu klapsy za brak postępów w nauce. Czuł wtedy „mieszankę zmysłowości, która miała zadecydować o jego upodobaniach, pragnieniach i namiętnościach, na resztę jego życia”.

Obie te anegdoty nie przekładają się bezpośrednio na życiorysy bohaterów, bo, jak przestrzegał Krafft-Ebing w „Psychopathia Sexualis”, „Drugorzędna jest […] kwestia konkretnego sposobu, w jaki urzeczywistniana jest relacja zależności czy podporządkowania i czy dokonuje się to poprzez akty symboliczne, czy też pojawia się chęć zadania bólu osobie odmiennej płci”.

Reasumując, choć pikantne szczegóły z życia przyszłego masochisty mogą się wydawać nader atrakcyjne, to popełnilibyśmy błąd, opierając się jedynie na nich. Dopiero złożoność tych czynników, sytuacji zewnętrznych i predyspozycji danej jednostki, może dać pełny obraz osoby i jej najskrytszych potrzeb.

Tworzenie kobiety-tyrana

Dotarliśmy zatem do potrzeb, pragnień i marzeń, przy czym wciąż trwają spory, gdzie przebiega linia demarkacyjna pomiędzy literacką fikcją a rzeczywistymi praktykami autora ponad 100 dzieł, z których wiele zawiera pierwiastek erotyczny.

W przedmowie do polskiego wydania „Wenus w futrze” będącego zapisem swoistej transakcji pomiędzy kobietą – oprawczynią a jej ukochanym – ofiarą, nestor polskiej seksuologii Kazimierz Imieliński pisał, że erotyczną biografię Masocha można podzielić na dwie fazy.

Pierwsza, do ok. 30 roku życia, była typowa dla mężczyzn z jego środowiska. Spotykał się z wieloma kobietami, zakochiwał się, a odrzucony, „pocieszał się aktorkami”.

W drugiej fazie, jak odnotowuje Imieliński, Sacher-Masoch „zaczął wykazywać silne skłonności masochistyczne”. Szukał towarzystwa kobiet władczych, takich, którym „mógł się podporządkowywać oraz które go maltretowały i upokarzały [i] im bardziej były dla niego szorstkie i surowe, tym bardziej był nimi zainteresowany i doznawał większej rozkoszy”.

Kiedy udało mu się znaleźć odpowiednią kandydatkę, zaczynała się prawdziwa szarada postanowień, planów, zapisów, bowiem, jak czytamy u przywoływanego już Deluza:

„Częścią masochistycznego języka są drobne ogłoszenia […], masochista przygotowuje umowy […], musi ukształtować kobietę-tyrana. Musi ją przekonać i skłonić do „złożenia podpisu”.

Elegia o futrze

Przyjrzyjmy się, czego od wybranki się oczekuje. Po pierwsze – futra, a przynajmniej kożuszka. Łatwo sobie wyobrazić, że miękką etolą otulała się matka Masocha, a już na pewno wspominana ciotka Zenobia.

Uzasadnienie tych słów wkłada zresztą Masoch w usta literackiego alter ego: „już w dzieciństwie zdradzałem to upodobanie” – mówi o futrach. Ale futro czy futrzane aplikacje nie są przypisane tylko kobietom, ale na przykład i dziewiętnastowiecznym Polakom płci obojga, jak to sportretowano w „Grafie Dońskim”. Tam niemal każdy miał jak zrośnięty z ciałem kaftan, wykończony puszkiem, u mężczyzn bardziej nonszalancko zarzucony na ubranie, u kobiet zwykle ciasno zasznurowany, podkreślający smukłą kibić.

Ale i ojciec pisarza miał w swoim policyjnym gabinecie trofeum, futro czy może raczej skórę z karpackiego niedźwiedzia oraz „kości mamuta i ząb słonia”. Jako futrzarska wariacja może się pojawić i piórko w krakowskiej czapce – „przepysznej czerwonej rogatywce z pękami pawich piór”.

Apogeum, swoista oda do kuśnierskiego wyrobu, pojawia się później, w eleganckiej scenerii lwowskich i florenckich salonów oraz parków. W całej niedługiej przecież stukilkunastostronicowej „Wenus…”, słowo „futro” w różnych wariantach pojawia się aż 62 razy, gdy dla porównania „kobieta” 133 razy, a „mężczyzna” ani razu.

Te ministatystyki są nie bez kozery, bo, jak czytamy u Krafta -Ebinga, wśród jego pacjentów był i taki, dla którego samo słowo było fetyszystyczną pieszczotą. U Masocha futro jednocześnie chroni od mrozu, pokazuje status majątkowy, symbolizuje królewskie insygnia czy wreszcie jest „baterią elektryczną” (przypomnijmy, że pierwsza „bateria Volty” to rok 1798). Ale co najważniejsze – futro drażni zmysły. Jest przedmiotem zarówno nagrody, jak i kary i w „Wenus…” czytamy, że cierpienie „zadać […] może kobieta despotyczna, odziana w gronostaje”.

W innym miejscu znajdziemy następujący cytat: „jestem w uścisku rozjuszonej niedźwiedzicy, która łechce mnie miękkim puchem swojego futra i równocześnie zapuszcza pazury w moje ciało aż do krwi”.

Karą zaś będzie niewątpliwie brak futra i zmysłowego z nim kontaktu. Nieobecność przedmiotu z jednej strony po prostu boli, kiedy bohaterka z premedytacją nie wkłada tego „symbolu okrucieństwa kobiecej piękności”. Z drugiej – niesie cierpienie egzystencjalne.

Bez futra nie ma Wenus i kobieta staje się zwyczajną, by nie powiedzieć wprost, nieinteresującą, strąconą z piedestału kochanką.

Pejcze, kije i pantofelki

Futrom często towarzyszą jeszcze ukryte w przepastnych kieszeniach artefakty, będące instrumentami rozkoszy, nieprzypadkowo o fallicznych kształtach. Mamy zatem różnorakie pejcze, kije, harapy, czyli dawne baty do odpędzania psów, pazury do zapuszczania „w ciało aż do krwi”, szpicruty, sznury czy bat, który posłużył właścicielce ziemskiej zaatakowanej przez rozszalałych chłopów w „Grafie Dońskim” do obrony przed gwałtem.

Do tego repertuaru literaturoznawcy, Elisabeth Lemirre i Jacques Cotin, dodają jeszcze w kontekście książek Masocha „pantofelek, stopę, kopnięcie, które sprawi, że zsiniejesz z przyjemności”. Od siebie dorzućmy czerwone „marokańskie” pantofle domowe, bo ponoć takie obuwie nosiła piastunka Masocha, choć wysokie sztyblety do jazdy konnej czy atłasowe trzewiczki też się nadadzą.

Z zapisków prowadzonych przez Wandę, żonę Sachera-Masocha, dowiadujemy się, że wszystkie te elementy pojawiały się nie tylko w literaturze, ale i w codziennym życiu. Na porządku dziennym było wzajemne upokarzanie, kłótnie czy nawet przemoc finansowa. Tajemnicą poliszynela było, że Sacher-Masoch do końca musiał dwoić się i troić, żeby spłacić długi zaciągnięte przez byłą żonę i jej kochanka. Choć pani Masochowa, gdy już rozstała się z mężem, twierdziła, że całe to teatrum było jej nie na rękę i odbywało się wbrew jej osobie. Zaznaczmy jednak, że małżonkowie sporządzili kontrakt, z którego wynika, że kobieta mogła „w każdej chwili [męża] zwolnić, ale on nie mógł jej opuścić, bo [ona] była »jego suwerenką, panią jego życia i jego śmierci«”.

Te jednostronne kajdany, które pozornie kobiecie dawały przewagę, ostatecznie okazały się wiążące i ciążące dla obydwojga. Wanda czuła się zmęczona i upokorzona, rozczarowana, jak mówi jej literackie alter ego z „Wenus w futrze”: „jakąż przykrością było dla mnie bić ciebie batem wtedy właśnie, kiedy najchętniej ujęłabym twą głowę i obsypała ją pocałunkami”.

Żyła wcześniej w rewirach, uznawanych za społeczny margines, jej matka prowadziła w cyrkowym holu niewielki kiosk z papierosami, który najprawdopodobniej był przykrywką dla stręczycielskiej działalności, i być może dlatego oczekiwała, że relacja z ekscentrycznym, ale niegroźnym arystokratą, jakim mógł jawić się Masoch, zapewni jej spokojne, dostatnie, mieszczańskie życie.

Natomiast on, czy to w literackich odbiciach, czy realnym życiu boleśnie odczuwał rozdźwięk pomiędzy urzeczywistnieniem marzeń a ideami, które go napędzały. „Dlaczego bije mi serce? Jestem przecież tak bardzo szczęśliwy” – pytał sam siebie i odpowiadał – „Teraz widziałem z przerażającą jasnością, że ślepa namiętność i lubieżność może doprowadzić mężczyznę, schwyconego w sieć kobiety przewrotnej, do nędzy, niewolnictwa, a nawet do śmierci”.

Relację ze swoją Wenus nazywa też „katastrofą [swojego] życia”. Ale nie martwmy się zanadto, bo, jak się zdaje, było to częścią szerszego planu. Bohater szybko otrzepał się z kurzu i zatęsknił do „zostania żołnierzem i udania się do Azji lub Algieru” A nade wszystko do spotkań z kolejnymi kobietami, które, oprócz cech charakteru, łączyć będzie uroda – często semicka – ciemne włosy, pełne piersi i koniecznie gęste, falujące niczym futro, potargane włosy.

Pornolog, nie pornograf

Cokolwiek by nie pisać o Leopoldzie Sacherze-Masochu, czy to o jego życiu osobistym, czy twórczości tak sprzężonej z biografią, na każdym niemal kroku, przy każdej postawionej literze czy znaku, będziemy trafiać na imaginację i kreację. To one, a nie jak by się potocznie zdawało, wynaturzony seksualizm, o który go posądzano, był paliwem napędzającym narrację literatury i życie.

Deleuze bierze w obronę Masocha i stwierdza, że jego dzieł „nie można mimo wszystko uznać za pornograficzne [i] zasługują one na zaszczytniejsze miano «pornologii»” […] dlatego, że ich języka erotycznego nie da się sprowadzić do elementarnych funkcji rozkazywania i opisywania”.

Słowiańska dusza galicyjskiego pisarza, zanurzona w literackim romantyzmie, ma nam do przekazania o wiele więcej niż voyerystyczne rozrywki. „To niesprawiedliwe, że Masocha się nie czyta” – konkluduje Deluze – „podczas gdy de Sade jest przedmiotem dogłębnych studiów, które czerpią zarówno z krytyki literackiej, jak i interpretacji psychoanalitycznych, i które przyczyniają się do rozwoju obu tych dziedzin”.

My zaś jako nieodrodne dzieci narodu, u którego „każda zmarszczka na twarzy jest wyraźna jak litera polskiego alfabetu”, nie możemy się nie upominać o odczytanie spuścizny tego miłośnika „ognistego mazura, psotnego, miłosnego krakowiaka” – Leopolda Sachera-Masocha. Człowieka o nieprzeniknionej osobowości i takiej samej narodowości, który opisywał nie tylko rozkosze własnej alkowy, ale zwłaszcza życie wielokulturowej Galicji.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Marta Panas-Goworska Andrzej Goworski

Duet pisarski, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.

Komentarze