Nie możemy postrzegać bobra w kategoriach intruza. Bóbr powrócił do tych miejsc, w których zawsze bytował, w otoczeniu wody. I znów robi to, co robił przez tysiące lat, czyli buduje tamy, ścina drzewa, kopie nory i kanały. Powinniśmy bobra traktować jako integralny element środowiska
Kilka tygodni temu bóbr znalazł się w centrum uwagi i trafił na nagłówki wszystkich wiodących mediów przez głośną wypowiedź premiera Tuska wskazującą na tego gryzonia jako na współsprawcę powodzi. Jak przekonuje doktor Andrzej Czech, badacz bobrów, autor książki „Król bóbr”, nie powinniśmy traktować tych zwierząt jak intruzów, ale uczyć się od nich i uwzględnić ich wsparcie w planach walki z suszą i powodzią oraz adaptacji do zmian klimatycznych.
Doktor Czech bada bobry od lat. Wie na ich temat prawie wszystko i nie jest to wiedza teoretyczna. Jest z wykształcenia leśnikiem, ma własne gospodarstwo rolne, pozwolił osiedlić się w nim bobrom. Dzieli razem z nimi przestrzeń i bardzo sobie chwali to dzikie sąsiedztwo. Na temat bobrów napisał już doktorat i kilka książek. Najnowsza z nich nie dość, że nazywa bobra królem, to jeszcze w podtytule wspomina o nim jako architekcie przyszłości.
Moją rozmowę z Andrzejem Czechem zaczynam od wyjaśnienia tego, co kryło się za tytułami, którymi szczodrze postanowił obdarzyć bobra na okładce najnowszej książki.
„Wiemy, że bóbr w dobie ekstremalnych zjawisk pogodowych i zmian klimatu potrafi łagodzić te zmiany” – odpowiada na moje pytanie. – „Zatrzymuje wodę, której tak bardzo brakuje, spowalnia i zmniejsza fale powodziowe na górnych odcinkach rzek, gdy wody jest za dużo. Te jego zdolności możemy wykorzystać, żeby łagodzić i zmniejszać uciążliwość tych zmian, które obserwujemy w związku z globalnym ociepleniem, i z całym błogosławieństwem tego, co bóbr niesie, wykorzystać jego umiejętności architektoniczne i gospodarowania zasobami wodnymi do innych celów. Bóbr uczy nas, że możemy współpracować z przyrodą inaczej, niż do tej pory praktykowaliśmy”.
Początki przygody Andrzeja Czecha z bobrami zbiegły się z powrotem bobrów w Bieszczady, z których pochodzi mój rozmówca. W latach 80. te gryzonie pojawiły się w jego rodzinnych stronach dzięki programowi reintrodukcji, czyli ich ponownego wprowadzenia po latach długiej nieobecności w polskich wodach. To wtedy Czech po raz pierwszy przyglądał się tym zwierzętom, jeszcze jako uczeń technikum leśnego.
„Później, już w trakcie studiów, zacząłem się interesować nimi naukowo” – mówi badacz bobrów. – "Zdałem sobie sprawę, że skanalizowanie rzek i mniejszych cieków, które prowadzą wodę, i próba ich ograniczenia do tego, co nam ludziom wydaje się, że będzie dobre, jest błędne.
To my, ludzie powinniśmy oddać rzekom ich doliny, tam, gdzie jest to możliwe.
W tym doskonale może pomóc bóbr, który wrócił po długim okresie nieobecności. Nie możemy zatem postrzegać bobra w kategoriach intruza. Bóbr powrócił do tych miejsc, w których zawsze bytował, w otoczeniu wody, i znów robi to, co robił przez tysiące lat, czyli po pierwsze buduje tamy, a po drugie żeruje, ścina drzewa, kopie nory, kopie kanały, więc jest rzeczą naturalną, że powinniśmy bobra traktować jako integralny element środowiska".
Dr Czech uczył się bobrów nie tylko przy okazji pisania swojego doktoratu. Miał również okazję parokrotnie zajmować się małymi bobrami, które do niego trafiły przez przypadek.
„Za pierwszym razem były to zwierzęta uratowane z powodzi” – wspomina mój rozmówca. – „Maluchy zostały zabrane wprost z wałów, na które uciekły. Ta opieka nad małymi bobrami dała mi bardzo cenną lekcję. Sam mogłem się przekonać, ile wysiłku kosztuje bobrową rodzinę wychowanie potomstwa. W moim przypadku przekładało się to na pieniądze i roboczogodziny, które przeznaczyłem na tę opiekę. Robiłem to zresztą znacznie gorzej niż bobry, bo człowiek nie wychowa innego gatunku. Nie jesteśmy bobrami. Wypuściłem je później do środowiska. Być może znalazły swoje miejsce, być może zostały upolowane przez drapieżniki. Przyroda najlepiej rozwiązuje takie kwestie”.
Narracja dotycząca szkodnictwa w wykonaniu bobra wciąż ma się jednak dobrze, nawet wśród czołowych polityków. Wraca szczególnie w czasie wielkiej wody, gdy ten gryzoń bywa oskarżany o niszczenie wałów przeciwpowodziowych.
Z tymi tezami nie zgadza się Andrzej Czech:
"Po pierwsze pamiętajmy, że jeśli woda nie przylega bezpośrednio do wału, bóbr nic temu wałowi nie zrobi. Bobry, nawet te mieszkające w dużych rzekach i niebudujące typowych żeremi, ale kopiące nory w brzegu rzeki, zawsze lokalizują wejścia do swoich schronień pod wodą, na wzór syfonu. Robią to dla bezpieczeństwa, żeby drapieżniki nie wyżarły ich i bobrowych młodych.
Dlatego nie ma czego szukać na wałach, kiedy stan wody nie jest ekstremalnie wysoki.
Owszem są przypadki, kiedy wał czy grobla przylega cały czas do wody, ale wtedy istnieją sposoby na zabezpieczenie elementów infrastruktury tego typu poprzez wyłożenie metalowej siatki o odpowiednio niewielkich oczkach, przykrytej darnią, co na długi czas zwiększy wytrzymałość takich konstrukcji. Natomiast nad Odrą w tym roku bobry pojawiły się na wałach na krótko, z racji wysokiego poziomu wody i próbowały się na nich chwilowo schronić. Musiały jak ludzie gdzieś tę powódź przeczekać. Deklaracje walki z bobrami i straszenie ich petardami może było widowiskowe, ale było też działaniem zbędnym".
Kiedy rozmawiałem z Andrzejem Czechem po raz pierwszy kilkanaście lat temu przy okazji powodzi z 2010 roku i ówczesnej zapowiedzi walki z bobrami, które próbowano wtedy oskarżyć o to, że stanowią zagrożenie, kopiąc w wałach, zwrócił moją uwagę na niedostrzeganie korzyści, jakie mamy z obecności tych gryzoni. Głos mojego rozmówcy był jednym z nielicznych w tej sprawie.
W najnowszej książce Czech wylicza szereg bobrowych zasług. Jak wskazuje, bobry zatrzymują co najmniej 200 milionów metrów sześciennych wody na górnych odcinkach cieków, gdzie budują swoje tamy. Warto tu wspomnieć, że zbiornik Racibórz ma pojemność 185 milionów. To właśnie na małych rzekach rozpoczynają się powodzie i właśnie tam działają bobry, żeby temu zapobiegać. A to nie koniec korzyści z zatrzymywania wody przez bobry. Trzy razy tyle wody, dzięki bobrom, wsiąka w grunt i zasila wody gruntowe, co ma istotny wpływ na gospodarkę wodną wielu dorzeczy.
Woda jest przechwytywana przez bobry i podczas opadów spływa wolniej
– kontynuuje mój rozmówca.
"Nie dość, że to pomaga obniżyć zagrożenie powodziowe, to przy okazji bóbr, tworząc swoje stawy spiętrzone dzięki jego tamie, zabezpiecza wodę na czas suszy. Zasila tym samym inne elementy w krajobrazie, renaturyzując otoczenie i nie pobierając za swoje usługi żadnych opłat poza garścią patyków, darni i mułu. Podobnie dzieje się na obszarach leśnych, gdzie za darmo bóbr zapobiega pożarom. Najczęściej do sytuacji konfliktowych dochodzi na terenach użytkowanych rolniczo, tam, gdzie były jeszcze nierzadko parę dekad temu rozlewiska i mokradła, ale w rezultacie melioracji zostały zlikwidowane. W te rowy melioracyjne może wejść bóbr. Buduje na nich tamę, piętrzy wodę, zalewa przylegające do rowu pole. Wtedy pojawia się konflikt.
Jest kilka sposobów na to, żeby się z tym uporać. Niektórzy z bobrem walczą, czyli rozwalają tamy i czyszczą rowy. To oznacza dużo pracy i niską skuteczność, bo bóbr zacznie odbudowę swoich konstrukcji. Można też podejść do tego inaczej. Coraz częściej słyszymy narzekania rolników na suszę. Rosnący odsetek rolników to osoby gospodarujące na bardzo dużych areałach, przekraczających dziesiątki, jeśli nie setki hektarów. Takie zapraszanie bobrów na swoją ziemię powinno wiązać się z dopłatami, a jednocześnie oznacza szereg korzyści, w tym pomaga przeciwdziałać skutkom suszy".
Andrzej Czech nie oczekiwał żadnej rekompensaty za to, że część swojej ziemi oddał bobrom.
„Jestem specyficznym przypadkiem, bo wiedziałem, że w tym miejscu, gdzie bobry weszły i tak nie ma sensu nic specjalnie uprawiać. Nawet nie ma sensu zbierać siana i zgłaszać tego do dopłat. A to dlatego, że koszt związany z gospodarowaniem w tym konkretnym miejscu byłby tak wysoki, że mówiąc krótko – to by się nie opłacało. Dlatego odpuściłem sobie, a dzięki bobrom mogłem się przekonać, że oddawanie im skrawków ziemi pomaga prowadzić działalność rolniczą na przylegających do ich bobrowiska hektarach. Nie odczuwam dzięki nim suszy, zaś w upalne dni dzięki bobrowemu stawowi jest chłodniej. Mam teraz u siebie naturalny klimatyzator”.
W swojej książce Andrzej Czech poświęca sporo miejsca działalności Stowarzyszenia „Nasz Bóbr”, prowadzonemu przez Romana Głodowskiego. To w tej organizacji narodził się pomysł nazywania społecznych opiekunów bobrów bobrowniczymi, co nawiązuje do dawnego nazewnictwa osób stojących na straży wód zamieszkanych przez te gryzonie. Mój rozmówca ściśle współpracuje z „Naszym Bobrem”.
„Im więcej ludzi działa wokół tego tematu, tym jest lepiej dla bobrów” – wyjaśnia. "Sam pomysł powołania bobrowniczych jest bardzo dobry. To jest bardzo potrzebna funkcja, bo osoby ją pełniące, na razie społecznie i z własnej inicjatywy, sprawują opiekę nad niezwykłym zwierzęciem. Moim zdaniem do bobra nie możemy przykładać takiej samej miary jak do jeleni czy do lisów, bo jest to jednak gatunek kluczowy i parasolowy.
Ma pozytywny wpływ na wiele innych gatunków, łącznie z nami, ludźmi.
Stawy bobrowe stają się ostojami dzikich zwierząt, nierzadko chronionych i przywracają wodę w miejscach, gdzie nie było jej od czasów melioracji. Dlatego musimy mieć wyspecjalizowaną kadrę ludzi, którzy po pierwsze patrzą na bobra z wieloaspektowo i na to, co on daje.
Po drugie, potrzebujemy osób, które potrafią też rozmawiać z ludźmi, przede wszystkim z rolnikami, ponieważ to na ich działalność bóbr ma największy wpływ. Dobrze przygotowany bobrowniczy może sprawić, że konflikt z bobrem zostanie zażegnany. Jednak do pełnienia takiej funkcji trzeba mieć nie tyle do końca przyrodnicze czy tropicielskie obycie, ile umiejętność rozmawiania z drugim człowiekiem, przekonywania innych do rozwiązań, które nie muszą oznaczać niszczenia tamy czy zabijania bobrów. Na razie taka funkcja nie jest umocowana w systemie ochrony przyrody w Polsce, ale już tworzymy sieć bobrowniczych oddolnie. Planujemy też doprowadzić do uregulowania ich statusu. Takie osoby mogłyby zdecydowanie lepiej działać niż urzędnicy Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska".
Póki co, jak tłumaczy mi Andrzej Czech, procedura wygląda tak, że sytuacja konfliktowa z udziałem bobra jest zgłaszana do RDOŚ. Bóbr jest zwierzęciem chronionym częściowo, więc wystarczy zgoda tej instytucji na zabicie, odłowienie bobrów i wreszcie niszczenie ich tamy.
„Regionalne dyrekcje ochrony środowiska nie mają tylu ludzi, aby wysyłać ich za każdym razem w teren” – dodaje ekspert. – „Zgody na odstępstwa od ochrony gatunkowej na podstawie składanych wniosków są wydawane automatycznie, często bez rozpoznania w terenie. Jest to duży problem”.
Niedawno sprawie tych pozwoleń wydawanych przez RDOŚ przyjrzało się dokładnie Stowarzyszenie „Nasz Bóbr”. Z raportu, który przygotowało, wynika, że sytuacja wygląda źle. Na podstawie przeanalizowanych decyzji „Nasz Bóbr” ustalił, że tylko w ciągu pół roku, w okresie od stycznia do czerwca 2023, do 15 Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska (z wyjątkiem mazowieckiej dyrekcji, która odmówiła udostępnienia danych) wpłynęło 1176 wniosków o odstrzał.
„Biorąc pod uwagę, że pozwolenia na odstrzał obowiązują średnio przez trzy lata, można statystycznie założyć, że w 15 województwach obecnie obowiązują pozwolenia na odstrzał 7056 bobrów” – piszą autorzy raportu. – „Wydawane decyzje są sprzeczne z ustawą o ochronie zwierząt. W przestrzeni publicznej często można przeczytać, że bobry rodzą się w maju lub czerwcu, po ciąży trwającej 105-107 dni, a okres godów przypada na styczeń i luty. Mając tę wiedzę, zezwolenia na niszczenie tam lub zabijanie bobrów są zazwyczaj wydawane do 15 albo 30 marca. Wynika z tego, że myśliwi mogą strzelać do ciężarnych samic, a tamy bobrowe mogą być niszczone w czasie, gdy ciężarne samice oczekują potomstwa. To nie jest odpowiedni czas na odbudowywanie tam, które spiętrzając wodę, zabezpieczają korytarze do nor i żeremi.
Należy również uwzględnić fakt, że w ostatnich latach, ze względu na zmiany klimatyczne, czas narodzin młodych bobrów uległ zmianie. Już w połowie kwietnia można zaobserwować młode bobry w wodzie, co świadczy o tym, że rodzą się one na początku kwietnia lub w marcu. Zniszczenie tamy bobrowej na przykład 30 marca, kiedy młode bobry już się urodziły, może doprowadzić do ich śmierci. Młode bobry wypróżniają się w wodzie, w zagłębieniach korytarzy prowadzących do bobrowej nory. Jeśli po zniszczeniu tamy woda odpłynie, bobry nie będą mogły się wypróżniać, co w konsekwencji doprowadzi do zatrucia organizmu i ich śmierci. Należy również podkreślić, że derogacje obejmują siedliska bobrowe, ale nikt nie uwzględnia setek gatunków, które żyją w tych siedliskach dzięki bobrom. Są to m.in. płazy, gady, ptaki, ryby i inne”.
W dalszej części wniosków płynących z najnowszego raportu o bobrach możemy dowiedzieć się, że:
„Istnieje obawa, że raporty z wykonania derogacji nie są przekazywane do RDOŚ, lub też są niekompletne, nie zawierając potwierdzenia uzasadnienia ich realizacji. Ponadto istnieje brak nadzoru ze strony teriologa. Nagminne jest używanie ciężkiego sprzętu do prac na terenach nabrzeżnych, co prowadzi do niszczenia nor oraz żeremi bobrowych”.
Dodatkowo, jak zauważają społeczni bobrowniczowie:
„Bardzo rzadko zauważamy praktyki, w których, zamiast wydawać decyzje, stosuje się alternatywne metody radzenia sobie z sytuacjami konfliktowymi. Wnioski często zawierają jednak zapisy sugerujące, że te metody są zbyt kosztowne lub niemożliwe do zastosowania. Niestety, brakuje informacji na temat specyfiki tych trudności. W miejscach, gdzie zainstalowane zostały rury przelewowe w tamach bobrowych, wykonanie tych konstrukcji pozostawia wiele do życzenia. Przeprowadziliśmy kilkanaście rozmów telefonicznych z różnymi Regionalnymi Dyrekcjami Ochrony Środowiska oraz wydziałami ochrony środowiska w przypadkowych gminach, pytając o metody radzenia sobie w sytuacjach konfliktowych związanych z bobrami. W każdym przypadku otrzymaliśmy informację, że należy złożyć wniosek o zniszczenie tamy lub odstrzał bobrów. Tylko w jednym przypadku sugerowano zabezpieczenie drzew siatką”.
Wnioski z powyższego raportu nasuwają się same. Wciąż wiele jest do zrobienia w zakresie ochrony bobrów, pomimo jej częściowego statusu. To, że problem jest poważny, potwierdza mój rozmówca:
„To dzieje się w niekontrolowany sposób” – mówi Andrzej Czech. „Jeżeli wydaje się zezwolenie na przykład na całe województwo dla Wód Polskich, to nikt tak naprawdę nie sprawdza, jaki to będzie miało skutek i czy zastosowane środki będą w ogóle skuteczne. To jest potężne marnotrawstwo możliwości z wykorzystywania korzystnego wpływu bobra na środowisko. W tej sytuacji cała nadzieja w bobrowniczych, którzy coraz więcej robią dla bobrów, ale też naśladują trochę te gryzonie, czasem budując zalążki tam na małych ciekach, i zatrzymując tak cenną dziś wodę”.
To dzięki zaangażowaniu myśliwych w latach 70. udało się przywrócić bobry do naszych wód. Nie wszyscy są amatorami polowań na ten gatunek, chociaż w sieci pojawiają się materiały zachwalające walory smakowe zabitego bobra.
Andrzej Czech przypomina, że polowania na te gryzonie nie są szczególnie spektakularne, stąd nie cieszą się powodzeniem: „Nie ma za bardzo czym się chwalić przed kolegami z koła. Przy okazji sam studzę zapał potencjalnych konsumentów bobra. Bóbr to zwierzę, które jest ziemnowodne. Do jego organizmu trafia szereg różnych pasożytów. Bobry są szczególnie podatne na zarażenia przywrami, gdyż jedzą rośliny wodne i nadwodne, na których często znajdują się ich pośrednie stadia. Po drugie bóbr nie jest w ogóle smaczny. Ma w sobie dużo tłuszczu, to jest zwierzę, które nie jest »zaprojektowane«, żeby zachwycać się jego walorami smakowymi. A to wynika z tego, że ma takie cechy, które mają mu pomóc przetrwać w wymagającym środowisku, bo pływa w rzekach, gdzie jest chłodno i musi mieć dużo tłuszczu. W książce nie zajmuję się przepisami na bobra, bo już sam fakt, że jego mięso, żeby w ogóle dało się przełknąć bez obrzydzenia, trzeba długo smażyć i nasycać je karcenogenami albo długo moczyć w occie, co jest wyjątkowo idiotyczne”.
Zamiast skupiać się na walce z bobrem, mój rozmówca zachęca do tego, żeby z tym gryzoniem współpracować. Nawet jeśli nie mamy jeszcze bobrów, a mamy kawałek ziemi z niewielkim nawet ciekiem, budujmy sami mikrotamy. W przyszłości mogą sprawić, że bobry dotrą do nas i będą mogły liczyć na akceptację ze strony właściciela gruntu.
„Tam, gdzie jest podwyższony poziom wody, bobry tym miejscem się zainteresują. Takie działania powinny być promowane” – twierdzi Andrzej Czech. „To są zadania z zakresu mikroretencji. Nawet jeśli nie pojawią się tam bobry, wystarczy wrzucenie do nurtu kłód drewna, które inicjują cały proces renaturyzacji”.
„Dopóki będziemy zostawiać bobrom przestrzeń, będą obok nas i będą wspierać nas w adaptacji do zmian klimatu” – dodaje ekspert. „Wykonują pracę za nas, zajmując się przez siedem dni w tygodniu utrzymaniem tam, pracując często w bardzo trudnych warunkach. Próbują w ten sposób zatrzymać wodę i ją zachować. To jest rzecz zupełnie niesamowita!”
To dlatego, jak mówi mi Andrzej Czech, musimy pracować nad postrzeganiem bobra przez te grupy ludzi, które najczęściej wchodzą z nimi w sytuacje konfliktowe: urzędnicy będą działać pod presją, jeśli będą skargi na bobry i najchętniej pozbędą się problemu, wydając zgodę na odstępstwa od ochrony gatunkowej. Musimy zmienić narrację, a ostatnia powódź i nawracające susze, muszą nas zmusić do zmiany naszego nastawienia. Wierzę, że to się zmieni, ponieważ już jesteśmy w trakcie procesu zmiany sposobu widzenia bobra.
Zdaniem Czecha w bobrach tkwi ogromna siła:
"Zamiast wydawać pierdyliardy pieniędzy, możemy je zaoszczędzić, zostawiając bobrom wolną przestrzeń. Zamiast płacić odszkodowania za bobry, co jest wygodne dla części osób, które są beneficjentami tych dopłat, lepiej przeznaczyć je na zapobieganie sytuacjom konfliktowym, na dopłacanie właścicielom gruntów, którzy zgodzą się na sąsiedztwo bobra. W związku z tym uzyskamy konkretne korzyści środowiskowe w postaci retencjonowania wody, jej oczyszczania, zwiększania bioróżnorodności. Nie płaćmy ludziom za to, że coś „stracili”, ale za to, że biorą udział w bardzo potrzebnych działaniach chroniących nie tylko przyrodę, ale i nas samych przed suszą czy powodziami. Mogę mówić o tym na swoim przykładzie. 20 lat temu, kiedy nie miałem na swojej ziemi bobrów, prawie nic nie płynęło w niewielkim cieku. Dnem głęboko wciętego rowu przeciskało się tyle wody, ile nasikałby piesek.
Po wejściu bobrów powstał cały układ skomplikowanych konstrukcji.
Woda spotkała się z ziemią. Wokół odżyły torfowiska i storczykowiska. Powróciły kaczki, czaple i zimorodki. A ludzie po raz pierwszy usłyszeli bekasy i czajki. Tak działa system, gdy powróci bóbr".
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Komentarze