"Zobaczyłam więzienie pełne malutkich dzieciaków i dorosłych, którzy kompletnie nie wiedzieli, dlaczego są uwięzieni i co będzie dalej" - opowiada OKO.press Ewa Wołkanowska-Kołodziej o litewskich ośrodkach dla uchodźców, którzy przeszli przez granicę z Białorusią
Daniel Flis, OKO.press: “Jestem reporterką, pisałam na trudne tematy, widziałam cierpienie, ale słowo daję, nie widziałam jeszcze nigdy ludzi przetrzymywanych w tak poniżających warunkach” - napisałaś na Facebooku o jednym z litewskich obozów dla uchodźców, który odwiedziłaś w sierpniu. Co tam zobaczyłaś?
Ewa Wołkanowska-Kołodziej*: Zobaczyłam więzienie. Więzienie pełne malutkich dzieciaków — najmłodsze miało cztery miesiące — i dorosłych, którzy kompletnie nie wiedzieli, dlaczego są uwięzieni i co będzie dalej.
Ośrodek w Kazitiškis to niewielka wiejska szkoła opuszczona z 10 lat temu. Były tam 123 osoby, w tym około 30 dzieci stłoczonych w małych salach i korytarzykach.
W środku było wilgotno i zimno. Od kilku dni lał deszcz. Parę dni przed moim przyjazdem na zewnątrz postawiono przenośne ubikacje i przenośne prysznice. Po dwóch miesiącach od kiedy umieszczono tam uchodźców.
W jednej klasie mieszka sześć rodzin. W tym 12 dzieci w różnym wieku, ludzie chorzy i zdrowi, starsi i młodsi. Dostali piętrowe łóżka ustawione jedno obok drugiego. W nocy nie mogą spać. Dzieci płaczą, kaszlą, smarkają. Dorośli są na skraju wytrzymałości. Od dwóch miesięcy nie przyjechał do nich żaden lekarz.
Wszystkie ośrodki dla uchodźców tak wyglądają?
Wszystkie, w których byłam, są w tragicznym stanie. Na Litwie są dwa normalne ośrodki podobne do tych, które widziałam w Polsce. W ubiegłym roku przez granicę litewską nielegalnie przeszło 81 osób, więc w zupełności wystarczały. Ale w tym roku Litwa przyjęła 4,1 tys. osób.
Dla nich stworzono ośrodki tymczasowe. Część z nich jest w starych, opuszczonych budynkach. Można tam śmiało kręcić horrory, ale w dalszym ciągu ma to sufit, podłogę, niektóre nawet ogrzewanie. Inne to tylko pola namiotowe ogrodzone płotem i pilnowane przez strażników. W jednym takim obozie w namiotach jest 800 mężczyzn. Tam najczęściej wzniecane są protesty. Dziennikarze nie mają tam wstępu. Ale ludzie piszą stamtąd do mnie, bo rozeszło się pocztą pantoflową, że zależy mi na ludziach. Faceci piszą stamtąd: ratunku, pomóż, traktują nas tutaj jak więźniów, gdzie są organizacje pozarządowe.
Jak trafiłaś do tych ośrodków?
Wzięłam się za ten temat, bo w radiu od tygodni słyszałam tylko, ilu zatrzymano, gdzie osadzono, ilu nie pozwolono wejść, jaki mur zbudować czy drut kolczasty, ile to będzie kosztować. Nic o tym, kim są ci ludzie na granicy. Skąd przyszli, dlaczego uciekli ze swoich krajów, co tam się wydarzyło, czego chcą — o tym sza.
Dowiedziałaś się, kim są?
W większości są to ludzie z Iraku. Dużo osób z Kamerunu, Konga, trochę z Rosji. Historie są różne. Jest sporo jazydek. To grupa religijno-etniczna z Iraku. W roku 2014 bojownicy ISIS wymordowali ich mężczyzn, a z kobiet zrobili niewolnice seksualne. Spotkałam 20-letnie dziewczyny, które przez siedem lat mieszkały w obozie dla jazydów i próbują się dostać się do Europy, żeby zacząć żyć. Jeśli wróciłyby do Iraku, zostałyby niewolnicami.
22-letni chłopak miał dwa lata, kiedy jego ojciec zginął, walcząc o wolność Czeczenii. Dzisiaj musi uciekać ze swoją rodziną, bo jego życiu zagraża niebezpieczeństwo.
Wiele osób powiedziało mi, że jeśli wrócą, to zginą. Dziewczyna z Kamerunu, chłopak z Iraku pokazują zdjęcia swoich kolegów sprzed paru miesięcy: fryzury, miasto, impreza. I zdjęcia tych samych kolegów: jeden z przestrzeloną ręką, drugi z raną na szyi, trzeci z postrzelonym brzuchem.
Takim ludziom litewski urzędnik państwowy mówi: mamy dla ciebie super ofertę. Dostaniesz 300 euro i darmowy bilet, jeśli zgodzisz się wrócić do swojego kraju.
“Ale o co chodzi? Jesteśmy uchodźcami” - pytają ci ludzie. Pokazują w telefonach Konwencję Genewską. Nie rozumieją, dlaczego Litwa traktuje ich jak przestępców.
Oczywiście nie jestem naiwna. Jednym wierzę, innym nie wierzę. Ale bardzo niepokoi mnie, że Litwie tak bardzo zależy na tym, żeby bardzo szybko rozpatrywać wnioski o azyl. Ci ludzie na przedstawienie swojej historii mają czasem tylko pół godziny, a jeśli odjąć czas na tłumaczenie, zostaje im tylko 15 minut. To strasznie mało.
Przed tobą nikt na Litwie nie interesował losem uchodźców?
Bez przesady. Ale raczej nie było słyszalnej narracji, że migranci mogą przynieść Litwie coś dobrego, coś wnieść do kultury. Ostatnio jeden z polskich dziennikarzy zapytał: “Ewa, jak ci pomóc?” Powiedziałam: “Znajdź mi na Litwie kogokolwiek, komu zależy”.
Jak to? Na Litwie nie ma organizacji pozarządowych zajmujących się uchodźcami? Rzecznika praw obywatelskich?
Organizacje pozarządowe są, ale maleńkie. Do niedawna nie było żadnej organizacji zajmującej się tylko uchodźcami.
Caritas i Czerwony Krzyż zaczęły olbrzymią akcję pod hasłem "Człowieczeństwo jest najważniejsze". Zbierają i kupują rzeczy dla uchodźców, ale nie krytykują działań rządu, ponieważ to są organizacje, które rząd wyznaczył do sprawowania opieki w ośrodkach dla uchodźców. Nikt nie mówi: słuchajcie, walczmy o prawa człowieka, pójdźmy pod sejm i powiedzmy, że to są ludzie, a nie żadna broń.
Moim zdaniem to nie jest kryzys migracyjny, to jest kryzys człowieczeństwa. Nie widzimy, że tam, pomiędzy państwami są po prostu ludzie.
Dwa tygodnie temu litewskie NGO-sy wystosowały apel, w którym napisały, że proszenie o azyl nie jest przestępstwem. Powoli zaczyna się mówić o prawach człowieka. Ale dopóki w Polsce nie wprowadzono stanu wyjątkowego, z wielką zazdrością patrzyłam na to, co się dzieje na pograniczu polsko-białoruskim, gdzie o uchodźców walczono. Na Litwie nie było podobnej reakcji. Mam nadzieję, że to się zmieni.
A jaka była reakcja?
Narracja jest taka, że jesteśmy w stanie wojny hybrydowej — cokolwiek to znaczy — z Białorusią. Że Łukaszenka nas atakuje, uchodźcy są jego pionkami, a pogranicznicy bronią przed nimi naszych granic.
A poza tym uchodźcy to przestępcy, którzy w miejscu niedozwolonym przekroczyli granicę, więc czego oni w ogóle chcą? Dostali namiot w błocie, mają się cieszyć namiotem w błocie. Tę narracja władzy łyknęli niemal wszyscy dziennikarze i większa część społeczeństwa.
Kiedy pogranicznicy wpuszczali mnie do jednego ośrodka, pytali, czy się nie boję, czy wiem, że oni nie zapewnią mi bezpieczeństwa. Jakby naprawdę za płotem byli przestępcy, mordercy, gwałciciele. No nie. To są ludzie, którzy po prostu próbowali wejść do Europy.
Jeden z moich rozmówców został przeniesiony do innego obozu, gdzie zamknęli go z dziewięcioma innymi mężczyznami w jednej sali. Wstawili kraty w oknach, kraty w drzwiach i dali możliwość wyjścia na dwór przez 20 minut dziennie. Kiedy przyjechał do niego znajomy w odwiedziny, powiedzieli, że nie można, bo tam są ludzie szalenie niebezpieczni.
Może niektórzy są niebezpieczni? Litewskie media piszą o wybuchających w ośrodkach zamieszkach. Straż graniczna pokazuje filmy, na których mieszkający w nich mężczyźni podpalają przekazane im przez strażników namioty.
Dochodzi do protestów, bo ci ludzie są wykończeni psychicznie. Są w szoku, że trafili w takie miejsca. Piszą mi: przenoszą nas, nie wiem gdzie, boję się, że trafię do namiotów. Proszą, żebym czegokolwiek się dla nich dowiedziała, bo nikt ich o niczym nie informuje. Mówią im: siedźcie cicho, nic wam się nie należy. Nic dziwnego, że wariują.
Jeden z takich obozów powstał przy punkcie kontroli granicznej nad Niemnem. Błoto, zimno, jak pada deszcz, do namiotów wlewa się woda. A strażnicy mówią mi: im by się chciało pięciogwiazdkowego hotelu, nie ma się co nad nimi litować, oni tu wszystko mają, żyć, nie umierać.
Jak na uchodźców reagują Polacy z Litwy?
Na początku rząd planował stworzenie ośrodka dla uchodźców we wsi Dziewieniszki, zamieszkałej głównie przez mniejszość polską. Odbyły się protesty, żeby tego nie budować. Ksiądz Aszkiełowicz, który jest jednym z największych autorytetów na Wileńszczyźnie, na tym wiecu odmówił koronkę do Miłosierdzia Bożego, a potem sparafrazował Mickiewicza: „Tylko pod tym krzyżem, tylko pod tym znakiem Litwa jest Litwą, a nie kalifatem”. No i rząd zrezygnował z budowy.
A jak to się stało, że odebrano ci rubrykę w polonijnym „Kurierze wileńskim”?
Na piśmie tego nie dostałam. To było tak, jak napisałam na Facebooku. Napisałam felieton opisujący sytuację w Usnarzu i to, że jest mi wstyd za to, jak Polska i Litwa traktują tych ludzi. Wysłałam felieton, a następnego dnia jestem w tym Kazitiškis i odbieram telefon: “Ewa, rozkaz od naczelnego: tego felietonu nie opublikujemy, zrywamy współpracę”.
Dopóki pisałam o dzieciach, o szkole, o sprawach społecznych było OK, a jak weszłam na tematy polityczne, to okazało się, że moje poglądy nie są słuszne. Oczywiście prasa polska jest finansowania z Polski, a w Polsce nie można powiedzieć, że się wstydzi za Polskę, bo z Polski trzeba być dumną.
Pisałaś, że twój post z sierpnia wywołał na Litwie burzę. Czytali go urzędnicy i ministrowie. Zalały cię wiadomości z propozycjami pomocy dla mieszkańców obozu w Kazitiškis. Czy relacje z ośrodków, które publikujesz na Facebooku, coś zmieniły?
Tak, on dotarł wszędzie, to było niesamowite. Przez trzy doby ludzie pisali do mnie cały czas. Oni nie wiedzieli, jak można pomóc, co można zrobić. Pytali: jak to, tam są w ogóle kobiety, tam są dzieci, a nie tylko mężczyźni? I wszyscy chcieli przywozić jakieś rzeczy, wpłacać pieniądze. Z Polski była oferta transportów humanitarnych.
Kilka razy jeździłam do ośrodka z najpotrzebniejszymi rzeczami, ale w końcu musiałam podjąć decyzję, czy chcę być organizacją charytatywną, czy mam robić swoje i będę dziennikarką. I bardzo mi ulżyło, jak do mnie napisała dziewczyna z Caritasu, która opiekuje się ośrodkiem Kazitiškis z propozycją: połączmy siły.
W ośrodku w Kazitiškis byłam tydzień później. Trzydziestu mężczyzn już wtedy nie było, przewieziono ich do innego ośrodka. Na miejscu były trzy organizacje pozarządowe, ksiądz, kilku dziennikarzy, lekarz, pielęgniarka, prawnik. Pierwszy raz zbadali kobietę w ciąży. Przywieźli ciepłe ubrania, pieluchy, podpaski, mydła, mnóstwo lekarstw.
A jak zareagowały litewskie władze?
Do państwowego radia został wezwany zaproszony wiceminister spraw wewnętrznych, żeby złożyć wyjaśnienia. Mój post czytali urzędnicy państwowi, strażnicy z ośrodków. Największym komplementem dla mnie są słowa dyrektora zespołu ds. praw człowieka z biura litewskiego Rzecznika Praw Obywatelskich, który pisze raport o tym, jak ludzie są przepędzani z granicy. Powiedział, że trzeba naprawdę być dziennikarzem niezależnym, żeby nie ulec państwowej propagandzie, bo wszyscy dziennikarze łyknęli tę narrację, że to wojna hybrydowa. Moje pisanie nazwał „partizant jurnalist” [“partyzancką dziennikarką"].
Jak teraz wygląda sytuacja na granicy litewsko-białoruskiej?
Cały czas buduje się płot. 508 kilometrów za 152 miliony euro. Jeszcze zanim wpadł na to polski rząd, Litwa ogłosiła, że przestaje wpuszczać, którzy nielegalnie przekroczyli granicę. Tych, którzy się przedostaną, strażnicy wypychają.
Kiedy migranci zbliżają do granicy, straż graniczna puszcza im komunikaty w języku arabskim, dwóch dialektach kurdyjskich, po angielsku, po rosyjsku i po francusku, że przejście jest nielegalne, że miejsce legalne jest na przejściu granicznym i można prosić o azyl w ambasadzie. Jak myślisz, ile osób złożyło wnioski o azyl w miejscu legalnym?
Nie mam pojęcia.
Zero, nikt tam nie trafia. Nie wiem dlaczego. Nikt tego nie monitoruje, bo podobnie jak w Polsce dziennikarze nie są dopuszczani w okolice granicy. Co się dzieje z tymi ludźmi dalej, którzy są wypychani na Białoruś z powrotem, bez dokumentów?
Może białoruskie władze przekierowują ich do Polski?
Bardzo możliwe, ale w dalszym ciągu każdego dnia podawana jest liczba osób, które próbowały przejść z Białorusi na Litwę. Sytuacje jak ta w Usnarzu z koczowaniem iluś osób na granicy też tu były. Ale dowiedziałam się o tym już po fakcie z filmiku straży granicznej, ponieważ tam nie było żadnych aktywistów, organizacji pozarządowych.
Te filmiki oczywiście są ważne, bo pokazują ewidentne prowokacje ze strony białoruskiej, że wypychają ludzi na Litwę, albo inscenizują, że migranci przekraczają granice. Ale co się dzieje oprócz tego, tego nie wiem, nie mam do tego dostępu.
Cały czas patrzymy, jak dwa państwa za pomocą swoich służb mundurowych walczą. A pomiędzy nimi są ludzie, których nikt nie widzi. O tych ludziach nie wiemy nic, może oni zginą na tych bagnach, w tych lasach, za którymś razem próbując przejść i my o tym być może się nigdy nie dowiemy.
*Ewa Wołkanowska-Kołodziej – studiowała w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Polskiej Szkole Reportażu. Pracuje jako dziennikarka prasowa specjalizująca się w tematyce społecznej. Mieszka w Wilnie i w Warszawie.
Była nagrodzona m.in. statuetką Twórcy Szczególnie Wrażliwego, Kryształowym Piórem, wyróżnieniem True Story Award. Nominowana do European Press Prize (2019), oraz do najważniejszych polskich nagród prasowych: Pióra Nadziei Amnesty International (2018), nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego (2018), Grand Press (2017, 2015, 2014, 2013), nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej (2015, 2014, 2013).
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze