0:000:00

0:00

"Hasło o »wyrównywaniu szans«, które towarzyszyło wprowadzaniu reformy, jest kłamstwem na każdym poziomie. Na poziomie rekrutacji do szkoły średniej tracą szansę osoby, które w innym roczniku z taką samą średnią i osiągnięciami spokojnie dostałyby się do wymarzonej szkoły. A możliwość uczenia się w dużych miastach ogranicza brak miejsc nie tylko w liceach, ale też w bursach i internatach.

Wyrównywaniu szans nie sprzyja likwidacja gimnazjów, bo skrócony zostaje o rok czas edukacji ogólnej i wcześniej następuje »segregacja« na różne ścieżki kariery.

Antyrównościowy efekt ma też zniesienie obowiązku przedszkolnego dla dzieci pięcioletnich i podwyższenie wieku szkolnego. Ta reforma drastycznie powiększa różnice edukacyjne".

O konsekwencjach deformy edukacji minister Zalewskiej w najbliższych latach rozmawiamy z Dorotą Łobodą.

Dorota Łoboda - Radna Warszawy, jedna z liderek ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji, członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet, prezeska fundacji Rodzice Mają Głos.

Anton Ambroziak, OKO.press: Ostatni raz rozmawialiśmy w listopadzie 2018, gdy stołeczny magistrat policzył, że zamiast 19 tys. miejsc w szkołach ponadpodstawowych, będzie musiał ich przygotować 2,5 raza więcej, dokładnie 44 tys. Minister Anna Zalewska przekonywała, że na papierze wszystko się zgadza, a miejsc dla żadnego ucznia nie zabraknie. Kto miał rację?

Przewrotnie można powiedzieć, że rację miała minister. Miejsc faktycznie nie zabraknie, bo samorządy robią wszystko, żeby każdy uczeń i uczennica mógł realizować ustawowy obowiązek nauki do 18. roku życia. Ale dziś Warszawa jest w kropce. W prognozach liczyliśmy, że do liceów, techników i szkół branżowych ruszy 44 tys. uczniów, czyli młodzież z Warszawy oraz szacunkowe 35 proc. młodzieży z okolicznych miast i wsi. Ruch spoza miasta jest jednak wyższy: aż 47 tys. osób. W systemie brakuje nam ok. 3,5 tys. miejsc, a to znów tylko na papierze…

...bo przecież do liceów zgłosiło się więcej chętnych niż do techników i szkół branżowych.

Tu nic się nie zmieniło. Jak co roku, 2/3 uczniów i uczennic wybrało licea ogólnokształcące. Dlatego system pokazuje nam, że teoretycznie brakuje nam 3,5 tys. miejsc, ale w praktyce jest to ok. 7 tys., głównie w liceach. Mówiliśmy to wielokrotnie na etapie wprowadzania reformy: szkoły nie są z gumy.

W Warszawie uczniowie mogli wybrać dowolną liczbę szkół w rekrutacji. W bazie jednej ze szkół figuruje liczba 6 tys. kandydatów, a miejsc jest tylko 300.

Chcieliśmy rozstrzygnąć rekrutację możliwie jak najszybciej. Gdyby – tak jak dotychczas – mogli wybrać 3-8 szkół, bardzo możliwe, że nie dostaliby się do żadnej i musieli startować w naborze uzupełniającym. A tak jest szansa na to, że już w lipcu będą mieli spokojne wakacje.

Brakuje 7 tys. miejsc, jak chcecie je znaleźć?

Wszystko okaże się w lipcu. Część aplikujących ma zapewnione miejsca w szkołach niepublicznych i aplikowała tylko po to, by sprawdzić, czy ma szanse dostać się do najlepszych szkół publicznych. Tak samo młodzież spoza Warszawy. Jeśli nie dostaną się do szkół z pierwszych miejsc, a w swojej miejscowości mają szkołę o porównywalnym poziomie, to zrezygnują z dojeżdżania do stolicy.

Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której młody człowiek, który chciał uczyć się w liceum, ląduje w przypadkowej szkole branżowej i uczy się zawodu, którego sam nie wybrał. System nie może tak działać.

Minister miała pomysł, by dofinansować rozbudowę liczby klas w mniejszych miejscowościach, tak żeby uczniowie mogli wybierać szkoły poza dużymi ośrodkami miejskimi. Czy tak się dzieje?

Oczywiście, że nie. Szkoły wyżej notowane są w dużych miastach. To w nich jest też większa oferta edukacyjna. Naturalny ruch zawsze jest w stronę miasta, nie da się go odwrócić żadnym rozporządzeniem czy ustawą.

A jeśli ruch do miast się zmniejszy? Co wtedy z wyrównywaniem szans?

Hasło o „wyrównywaniu szans”, które towarzyszyło wprowadzaniu reformy, jest kłamstwem na każdym poziomie. Na poziomie rekrutacji do szkoły średniej tracą szansę osoby, które w innym roczniku z taką samą średnią i osiągnięciami spokojnie dostałyby się do wymarzonej szkoły. A możliwość uczenia się w dużych miastach ogranicza brak miejsc nie tylko w liceach, ale też w bursach i internatach. Wyrównywaniu szans nie sprzyja likwidacja gimnazjów, bo skrócony zostaje o rok czas edukacji ogólnej i wcześniej następuje "segregacja" na różne ścieżki kariery. Antyrównościowy efekt ma też zniesienie obowiązku przedszkolnego dla dzieci pięcioletnich i podwyższenie wieku szkolnego.

Ta reforma drastycznie powiększa różnice szans edukacyjnych między dziećmi z miast i ze wsi, z domów zamożniejszych i uboższych.

Jak wyglądają przygotowania do przyjęcia tej masy uczniów?

Każdy dyrektor szkoły musiał policzyć, ile klas jest w stanie pomieścić, które przestrzenie może zaadaptować, ile nadgodzin może zaoferować nauczycielom, a ci musieli zadeklarować, czy są gotowi pociągnąć dodatkowe klasy. Każdy burmistrz musiał rozmawiać ze swoimi szkołami i nierzadko narzucić utworzenie dodatkowych klas. To naturalnie wiąże się z tym, że warunki w szkołach będą zwyczajnie gorsze. Mówimy o poziomie nauczania, ale chodzi też o prozaiczny ścisk. Uczniowie będą tłoczyć się w szatniach, stać w kolejkach do toalet.

Znam szkoły, które już dziś ćwiczą ruch jednokierunkowy w łącznikach, bo obawiają się, że gdy liczba uczniów w szkole się podwoi – np. z 500 do 1 tys. osób – to będzie niebezpiecznie.

Innymi słowy, szkoły średnie poznają rzeczywistość, w której od dwóch lat reformy minister Zalewskiej funkcjonują szkoły podstawowe.

Tak, właśnie. Jak w podstawówkach, które musiały pomieścić siódme i ósme klasy, wszystkie przestrzenie, które do tej pory służyły jako miejsca do odpoczynku, biblioteki, jadalnie, staną się salami lekcyjnymi. Uda nam się uniknąć zmianowości w liceach, ale szkoły na pewno będą pracować dłużej. Raport NIK pokazał, że w wyniku reformy edukacji w co trzeciej szkole pogorszyły się warunki, w jakich uczą się uczennice i uczniowie. Kolejne etapy reformy Anny Zalewskiej będą ten stan dodatkowo pogarszać.

A co z nauczycielami?

Dobre pytanie. Wszystkiego dowiemy się we wrześniu. Ruch kadrowy jest do końca maja, ale przecież w sierpniu nauczyciele jeszcze mogą zrezygnować lub zmienić pracę. Na pewno obciążenie będzie większe, bo nauczyciele będą musieli brać więcej nadgodzin. Już w tym roku brakowało 1,5 tysiąca nauczycieli, w kolejnym będzie podobnie, a może nawet gorzej. Nie wiemy jeszcze, jak strajk wpłynął na plany zawodowe nauczycieli. To, że konflikt nie został rozwiązany, a pracownicy oświaty zostali poniżeni, może wpłynąć na ucieczkę ze szkół lub wcześniejsze odchodzenie na emerytury. Szczególnie że nastroje w szkołach nie są dobre.

Jak taką rekrutację przeżywają uczniowie?

Młodzi ludzie są zestresowani i zdezorientowani. Szczególnie ósmoklasiści, którzy po raz pierwszy są w rekrutacji, więc nie mają żadnego punktu odniesienia: jakie są progi, ile punktów muszą zebrać, jak poszedł im egzamin. Tak naprawdę nie mają pojęcia, do jakiej szkoły mogliby aplikować. Olbrzymim stresem były już spotkania informacyjne: takiego tłoku i ścisku to miasto nie pamięta.

Na pewno stresujące są też dane z systemu. Zaglądają na stronę, a tam widnieje informacja, że tę samą szkołę wybrało 5 tys. osób, a miejsc jest 300.

Sama masz córkę, która startuje w tej rekrutacji.

Córka chciała uniknąć wyścigu, dlatego wybrała szkołę spoza pierwszej i drugiej dziesiątki. Dobre wyniki w klasie siódmej i ósmej okupiła ciężką pracą. Chciała iść tam, gdzie nie będzie presji na wynik; gdzie będzie miała czas na rozwijanie zainteresowań. I okazało się, że... wybrała najbardziej oblężoną szkołę w Warszawie. Zgłosiło się do niej 6 tys. chętnych, a dla tysiąca z nich to szkoła pierwszego wyboru. Co mogę z tym zrobić? Nic. Staram się zachować spokój, bo dodatkowe nerwy jej nie pomogą.

Podobno w kolejnych latach możliwości rekrutacji będą maleć. Jak to się stało?

Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę, że licea już zawsze będą przyjmować mniej dzieci w rekrutacji,

bo będą miały cztery poziomy, a nie trzy. Dla przykładu – w szkole, która miała 24 oddziały (klasy), było ich po osiem w każdym roczniku, teraz będzie ich po sześć.

Gwałtowne zmiany w oświacie zachwiały całą demografią edukacyjną. Gdy wprowadzano obowiązek edukacji dla sześciolatków, szkoły mogły stopniowo przygotowywać się na przyjęcie 1,5 rocznika. To byłby wystarczający czas, żeby przygotować się na wyż. Byłby, gdyby nie nagła kumulacja wywołana reformą minister Zalewskiej.

W 2022 r. w szkołach średnich zderzą się dwie fale wyżu. Gdy ósmoklasiści będą w czwartej klasie, do szkół nadciągnie obecna klasa piąta, czyli 1,5 rocznika. Szkoły będą non stop zatłoczone, nie będzie ani chwili oddechu.

Dziś klasy ósme to 15 tys. dzieci, w piątych jest ich 18,6 tys., w czwartych już 21,5 tys., a potem czeka nas tzw. „pusty rocznik” czyli 10 tys. A potem znów: 13,5 tys. Jak w takich warunkach prowadzić politykę kadrową?

Nie można przecież zamrozić etatu na rok. Wszystko to pokazuje, że wbrew deklaracjom pani minister, reforma nie była policzona.

Najbardziej boli mnie, że to odbije się na kondycji psychicznej młodzieży. W przepełnionych szkołach nikt nie będzie poświęcał im tyle uwagi, ile potrzebują.

Mamy zapaść w psychiatrii dziecięcej, mamy problemy w opiece psychologiczno-pedagogicznej w szkołach. Takimi nieprzemyślanymi zmianami wystawiamy młodych ludzi na strzał.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze