0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Dziennikarka OKO.press uczestniczyła w obchodach 8. rocznicy katastrofy smoleńskiej razem z osobami, które przyjechały do Warszawy na wezwanie polityków PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Okazało się, że trafiły w labirynt zabezpieczeń, kolejek, barierek, identyfikatorów i policjantów, zwiezionych spoza Warszawy, którzy sami o niczym nie mieli pojęcia. Wielu nie udało się z tego labiryntu wydostać.

Ale minister Joachim Brudziński, któremu podlega policja, zadowolony pisał na twitterze:

View post on Twitter

Jednak uczestnicy obchodów raczej dziękować nie będą:

"Najbardziej absurdalnie na Wierzbowej robi się późnym wieczorem - wszyscy, których nie wpuszczono ani na mszę w katedrze, ani na marsz pamięci, docierają tu w końcu myśląc, że uda się tamtędy dołączyć do pochodu. Na wejściu stoi kontrola, która sugeruje, że to droga do strefy »najbliżej obchodów«. Podchodzą osoby z identyfikatorami, okazuje się, że przejść, owszem, można, ale do kolejnej strefy »za barierkami«. Do pochodu nie da się dołączyć.

Jak nas potrzebowaliście, to byliście mili, a teraz to już nie?!, krzyczy jedna z uczestniczek, gdy okazuje się, że barierki prowadzą do barierek, a policjanci powtarzają do znudzenia: To nie moja wina, tak zostało ustalone".

Na placu Zamkowym wcale nie jest łatwiej: "Sprawdzam, czy można wejść na plac Zamkowy jakimś innym wejściem, nie przez katedrę. Przeciskam się przez tłum, a przy Podwalu znowu kolejka. Pytam gdzie koniec, gdzie początek. Mężczyzna: "Tu jest koniec kolejki, proszę stawać". Pytam, czy ona na pewno prowadzi do bramek. "No na pewno, przecież widać." Sprawdzam -

kolejka, w której stoi mężczyzna nie prowadzi nigdzie. A raczej prowadzi - do kolejnej grupy policjantów, którzy mówią, że "przejścia nie ma i nic na to nie poradzą".

Oto cała relacja OKO.press z wędrówek uczestników obchodów w okolicach Krakowskiego Przedmieścia, placu Piłsudskiego i katedry.

Barierki

Postawiono je z rozmachem jeszcze większym niż zwykle - ogradzały już nie tylko Krakowskie Przedmieście, ale i cały plac Piłsudskiego, na którym 10 kwietnia o 15.30 odsłonięto pomnik ofiar katastrofy. Ludzie obsiedli Ogród Saski i patrzą na plac zza barierek.

Przejście przez barierki jest teoretycznie możliwe - ale tylko z identyfikatorem i po oczekiwaniu w długiej kolejce. Okazuje się, że warto w niej stanąć jeszcze na placu Piłsudskiego - to ostatnia szansa na wejście do oddzielonej strefy, najbliższej centrum obchodów.

Barierki miały oddzielać swoich i obcych, ale oddzielają tych, którzy wiedzą, od tych, którzy nie wiedzą. A tych drugich jest o wiele więcej.

W niektórych miejscach przez barierki można dojść tylko do barierek.

Tak było na łuku ul. Wierzbowej, w miejscu, gdzie dochodzi ona do pl. Piłsudskiego. Wszystko wygląda jak kolejne wejście do strefy "najbliżej obchodów". Po przejściu kontroli dochodziło się do kolejnych barierek i lądowało w tym samym miejscu, co osoby bez identyfikatorów.

Najbardziej absurdalnie na Wierzbowej robi się późnym wieczorem - wszyscy, których nie wpuszczono ani na mszę w katedrze, ani na marsz pamięci, docierają tu w końcu myśląc, że uda się tędy dołączyć do pochodu. Na wejściu stoi kontrola, która sugeruje, że to droga do strefy "najbliżej obchodów". Podchodzą osoby z identyfikatorami, okazuje się, że przejść, owszem, można, ale do kolejnej strefy "za barierkami". Do pochodu nie da się dołączyć.

"Jak nas potrzebowaliście, to byliście mili, a teraz to już nie?!", krzyczy jedna z uczestniczek, gdy okazuje się, że barierki prowadzą do barierek, a policjanci powtarzają do znudzenia: "To nie moja wina, tak zostało ustalone".

Nie wiadomo, dlaczego niektórych na wejściu sprawdzali, niektórych nie. Pada okrzyk: "Czego się tak boicie?".

Kilka osób weszło z rowerami, a bez identyfikatorów, a niektóre osoby był starannie przeszukiwane.

Barierki - lub bariery z policjantów - pojawiają się nieoczekiwanie w kolejnych punktach miasta. Na przykład dojście ul. Traugutta do Krakowskiego Przedmieścia. Zostaje zamknięte nagle ok. 20.15. Co ciekawe, tylko w jedna stronę. Osoby idące z Traugutta mogą wejść na Krakowskie, ale osoby idące w drugą stronę już nie. Nikt nie potrafi wyjaśnić dlaczego.

Identyfikatory

Większość uczestników dumnie nosi na piersiach plakietki na czerwonej szarfie. Kto ma, ten może przejść przez barierki. Teoretycznie, bo nikt tego nie wie na pewno. Zewsząd pytania "Wpuszczają bez identyfikatorów?".

Obok mnie jedna z uczestniczek pyta policjanta czy można je gdzieś dostać, bo ona nie wiedziała, że trzeba mieć. Policjant kieruje do innego wejścia. Idziemy razem. Uczestniczka: "Kto to słyszał, żeby identyfikatory trzeba było mieć. Nikt mi nic nie mówił, nie było mnie tu rok temu.

To jakieś szaleństwo. Gdzie to było mówione i komu?".

We wskazanym miejscu nikt nie rozdaje przepustek. Policjant radzi nam życzliwie, żeby poprosić o identyfikator osoby, które wychodzą z obchodów i nie potrzebują już wejściówki. Kilka osób odmawia - bo będą brali udział w mszy, bo nie wolno oddawać, bo pamiątka, bo organizatorzy będą potem je zbierać. Ale dwie osoby dają mi przepustki z serdecznym uśmiechem.

A w kolejce do katedry identyfikatory to jest coś. Nie każdy je ma. Jedna z uczestniczek stojących w kolejce zapewnia:

"Ksiądz mówił poprzednim razem, że żadne identyfikatory nie będą potrzebne do kościoła. Bo jak to? Do kościoła każdy może wejść".

Patrzy na plakietkę na mojej szyi: "Wie pani, że te identyfikatory sprzedają na Krakowskim? Za 10 zł. Gmina sprzedaje. Po tej gminie nic dobrego nie można się spodziewać".

Policja zamykająca wejście do katedry podaje komunikat przez megafon, że wpuszczają tylko z identyfikatorami. Część osób odchodzi, ale kolejka nie posuwa się ani odrobinę. Podchodzę do jedynego wolontariusza stojącego pod katedrą i pytam, czy jest jakieś inne wejście niż przez katedrę. Wskazuje na to na Podwalu. Podchodzi inny uczestnik: "Szkoda, że nikt nam nic nie powiedział". Wolontariusz przytakuje.

Kolejki

W kolejce do katedry okazuje się, że nie jest ważny identyfikator, ale miejsce w kolejce. Msza zaczyna się punktualnie. Stojący przed katedrą modlą się razem z księdzem, a ci na placu Zamkowym razem z telebimem - dobrych kilka sekund różnicy.

Grupa pod kościołem kończy "Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina", gdy grupa pod telebimem dopiero zaczyna bić się w piersi.

Głównym tematem kolejki jest, czy "wpuszczają czy nie?", "Podobno mają zamknąć 5 minut przed końcem mszy", "za czym ta kolejka". Trzech chłopaków ma problem - a jeżeli wpuszczą tylko jednego? "To chyba ten jeden będzie miał wystarczająco dużo honoru, żeby zrezygnować".

Za to przez cały czas oczekiwania na przesuniecie się o kolejny krok do przodu można podziwiać wystawkę z antysemickich broszur. W okazyjnych cenach.

Sprawdzam, czy można wejść na plac Zamkowy jakimś innym wejściem, nie przez katedrę. Przeciskam się przez tłum, a przy Podwalu znowu kolejka. Pytam gdzie koniec, gdzie początek. Mężczyzna: "Tu jest koniec kolejki, proszę stawać". Pytam, czy ona na pewno prowadzi do bramek. "No na pewno, przecież widać." Sprawdzam -

kolejka, w której stoi mężczyzna nie prowadzi nigdzie. A raczej prowadzi - do kolejnej grupy policjantów, którzy mówią, że przejścia nie ma i nic na to nie poradzą.

Policjanci

Cała sytuacja zaczyna przypominać grę w biurokrację. Policjanci to jedyni reprezentanci państwa - nie ma innych informatorów, wolontariuszy, osób funkcyjnych. Nie ma też najwyraźniej jakiegoś regulaminu, ustaleń - informacji, kto wchodzi i gdzie.

Uczestnicy obchodów widzą całe morze policjantów, którzy nie potrafią odpowiedzieć na ich pytania, a tylko z nimi mają kontakt. Na nich się wściekają i ich obwiniają. A policjanci odpowiadają tylko "to nie moja wina, tak ustalono" albo "jestem z Torunia, nic nie wiem".

Informacji udzielają grzecznie, ale prawie zawsze się mylą, bo sami nic nie wiedzą. Nikt im nie powiedział, co mają mówić. Idę z grupą niewpuszczonych z identyfikatorami, mijamy ul. Trębacką, mężczyzna mówi do telefonu: "To był skandal. Tego ministra od policji trzeba zwolnić z samego rana. Albo jeszcze dziś. Mam nadzieję, że to zrobią".

"Jak oni nas traktują?" - złości się kobieta, przedzierając się przez krzaki Ogrodu Saskiego przy ul. Fredry. Ta sama, która wcześniej pytała policjantów "Jak nas potrzebowaliście, to byliście mili, a teraz to już nie?".

Nad jej głową z telebimu przemawia Jarosław Kaczyński: "Zwyciężyliśmy!"

A kilka godzin później minister Brudziński przepraszał na twitterze:

View post on Twitter
;

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze