0:000:00

0:00

"Skazywanie ludzi na śmierć z zimna i głodu poprzez nieudzielenie pomocy ma znamiona czynu karalnego, jest nieludzkie i niedopuszczalne. Nie będziemy biernymi obserwatorami! Nie chcemy zbierać trupów z naszych lasów!", napisali 15 listopada mieszkańcy Białowieży i ogłosili powstanie Białowieskiej Akcji Humanitarnej.

17 listopada napisali list do prezydenta i premiera RP: "Stosowana jest przez polskie służby okrutna procedura push-backu, polegająca na wyszukiwaniu, wyłapywaniu i wywożeniu schwytanych uchodźców z powrotem na białoruską stronę, gdzie ich życie będzie ponownie zagrożone.

Jest to działanie nieludzkie – skoro nie ma wątpliwości, że białoruski reżim jest wobec uchodźców okrutny, dlaczego polskie służby – by ująć rzecz przenośnią, którą każdy Polak powinien zrozumieć – odstawiają tych uciekinierów wprost pod bramę Obozu?"

Rozmawiamy z Rafałem z Białowieskiej Akcji Humanitarnej.

Magdalena Chrzczonowicz, Hanna Szualska, OKO.press: Kiedy wy - mieszkańcy Białowieży - zaczęliście spotykać osoby przechodzące przez zieloną granicę?

Rafał z Białowieskiej Akcji Humanitarnej: Na początku tylko słyszeliśmy, że coś się dzieje, jeszcze nic nie widzieliśmy. Potem pojawiło się wojsko, które zabezpieczało granice. We wrześniu, niedługo po wprowadzeniu stanu wyjątkowego [obowiązuje od 2 września 2021 - red.], zaczęli pojawiać się ludzie.

Idziecie wieczorem na spacer z psem i ich spotykacie? W lesie, na drodze?

Tak. Nawet jeżeli ktoś nie chce to i tak prędzej czy później trafi na ludzi przekraczających granicę. Oni często są na tyle zdesperowani, na tyle zmęczeni, że wybierają najkrótszą drogę - przez wieś. Zdarzało się, że wpadali na służby i byli wyłapywani. Na oczach mieszkańców, bo przechodzili przez Białowieżę.

Teraz jest zresztą trochę spokojniej, mniej osób idzie przez Białowieżę w ostatnich dniach.

Powiedz o początkach Białowieskiej Akcji Humanitarnej

Zaczęło się w połowie listopada, bardzo niedawno, wtedy mieliśmy pierwsze spotkanie. BAH to świeża sprawa, ale ludzie pomagali już wcześniej. To jest taki ludzki odruch.

Jeżeli widzimy kogoś, kto jest wykończony, płaczący, czy przemarznięty, automatycznie budzi się człowieczeństwo. To nie jest to samo, co siedzenie przed komputerem i oglądanie filmów, gdzie jest agresja, rzucanie kamieni. Kontakt z drugim człowiekiem otwiera ludzi na krzywdę.

I, jak mówiłem, ta pomoc w Białowieży zaczęła się wcześniej. Dużo ludzi tu pracuje w lesie, przebywa w tym na co dzień. I bezpośredni kontakt z uchodźcami, lub jakkolwiek ich nazwiemy - migrantami, imigrantami… może po prostu ludźmi, zaczął się spontanicznie.

Z tym że ludzie nie wiedzieli, czy można pomagać, dlatego potrzebne było takie zjednoczenie. To jest ruch nieformalny, oddolny - po prostu postanowiliśmy, że potrzebujemy się gdzieś spotkać i o tym pogadać. Na bazie tego została utworzona Białowieska Akcja Humanitarna.

Kto przyszedł na to spotkanie? Kto pomaga?

Na pierwszym spotkaniu było ok. 30 osób. Nie ma profilu - pomagają różne osoby. Gdy policja zatrzymała jakieś osoby na ulicy, z domu naprzeciwko wybiegła kobieta, która zauważyła, że ci zatrzymani mają mokre spodnie. Przyniosła im suche ubrania. Ktoś przechodził po obrzeżach miasteczka i do kogoś zapukał, dostał zupę. Mówimy o mieszkańcach, którzy są tu od zawsze. Ale na spotkaniu niekoniecznie byli wszyscy, bo albo nie wiedzieli, albo nie chcieli się ujawnić. Jesteśmy uwikłani w tutejsze relacje społeczne, jesteśmy w konkretnych grupach. Niektórzy boją się o tym mówić.

Czego ludzie się boją?

Wielu rzeczy - nie wiedzą, czy mogą pomóc, jakie będą konsekwencje. Boją się, bo nie wiedzą, jak pomóc. Nie wiedzą, czy mają raportować do straży granicznej, że np. spotkali grupę z dziećmi. Wiedzą przecież, że te rodziny mogą być znowu deportowane na granicę.

A sprawy nie ułatwia to, co dzieje się w telewizji, w mediach: przedstawianie uchodźców jako agresorów. A to nie są agresywni ludzie, to są często rodziny z dziećmi, które zostały oszukane, znajdują się nagle, nieprzygotowani w fatalnej sytuacji i walczą o przetrwanie. To są przede wszystkim ludzie.

Ludzie boją się też, bo nie rozumieją i nie wiedzą, co dzieje się na tej granicy - co zrobi Łukaszenka, kto tu jest agresorem i dlaczego.

Dużo jest chętnych do pomocy?

Trudno powiedzieć, nie liczymy tego. Zawsze jest za mało. Nikt tutaj nie jest na etacie, nikt nie pracuje tu w dziedzinie pomagania ludziom. Dlatego potrzebne są organizacje, które zajmują się tym zawodowo.

W waszym liście otwartym na fb podkreślacie, że BAH to inicjatywa apolityczna, że chodzi o humanitaryzm, że staracie się łączyć osoby o bardzo różnym światopoglądzie. Że najważniejsza jest pomoc.

Tak właśnie jest. Każdy z nas coś tu przeżył - żyjemy w końcu w strefie stanu wyjątkowego. Jesteśmy zdesperowanymi mieszkańcami, którzy widzą, że taka potrzeba jest i dają światu sygnał: słuchajcie, okej, że granica jest pilnowana, super, że ma być szczelna, ale ludzie się i tak przedostają i potrzebują pomocy.

Reżim Łukaszenki jest nieprzewidywalny, traktuje ludzi przedmiotowo. A oni są na skraju, rzucają się na ten płot, a jak już uda im się przejść, to potrzebują pomocy.

I my pomagamy.

Ale głośno chcemy powiedzieć - potrzebna jest organizacja humanitarna, która się tymi ludźmi zaopiekuje. Oczekujemy, że pojawią się tu podmioty, które się na tym znają, PAH czy Caritas i udzielą tym ludziom pomocy.

I to chcemy powiedzieć.

Ale nikt wjechać nie może - ani „Medycy na granicy”, ani Grupa Granica, ani PAH. Zostaliście sami.

Dlatego ważne są też działania edukacyjne. Mówienie, że pomaganie nie jest nielegalne, że można pomagać, że są też inne osoby, które pomagają. To budowanie grupy też daje poczucie bezpieczeństwa. Pokazujemy, że nie działamy przeciwko nikomu i nie łamiemy prawa.

Jak to powinno działać? Spróbuj nakreślić sytuację, powiedzmy, idealną, chociaż to nie jest dobre słowo w tym kontekście.

Straż Graniczna jest od tego, żeby bronić granic i niech to robi. Pomóc ludziom, którzy tu są, powinny organizacje humanitarne: PCK, PAH, Caritas. Ale one nie mogą tu wjechać.

Co się do tej pory udało: ustawiliśmy kontener pod budynkiem gminy, do którego można wrzucać potrzebne rzeczy (w tym pomógł też PCK) oraz namiot Caritasu pod kościołem. W tym namiocie można się ogrzać, dostać pomoc medyczną. Mieszkańcy będą w nim pełnić dyżury pomocowe.

Jak BAH chce działać?

Próbujemy dotrzeć do władz, i do jak największej liczby ludzi, żeby poinformować o tym, że jest tutaj potrzebna pomoc humanitarna w strefie.

Ludzie muszą wiedzieć, że to nie jest tak, jak ktoś potrzebuje, to jest odstawiany do szpitala. W powiecie są tylko dwie karetki. Jak one mają obsłużyć cały powiat, w którym jest fala COVID-a, a szpital jest przeciążony?

To nie na tej zasadzie działa. Mieliśmy taką sytuację, że trzeba było trzy osoby zawieźć do szpitala, przyjechała jedna karetka, wzięła jedną osobę, dwie jechały prywatnymi samochodami.

Ale mówisz o uchodźcach?

Tak. Trzeba było ich wyciągnąć z bagna i zawieźć do szpitala. To są rzeczy, które powinna zrobić organizacja humanitarna. Powinna mieć sprzęt, maszyny, dodatkową karetkę, żeby nie obciążać powiatu. Powiat i gmina nie zrobią tego, nigdy nie były w takiej sytuacji.

Naszym celem jest zatem uświadomienie, że takie są teraz potrzeby. I że można pomagać, jeżeli ktoś kogoś spotyka w lesie, można ze sobą zabrać ze sobą pakiet pomocowy, że można go pobrać z kontenera, czy z tego namiotu Caritasu, można go mieć przy sobie.

Potrzebne jest miejsce, organizacja, gdzie te informacje, co robić, będą dostępne, gdzie można się nimi dzielić.

Jak zachowują się władze gminy?

Robią tyle, ile mogą. Oni też się narażają tym, że chcą pomagać, a tak naprawdę nie mają tego w statucie. Była taka sytuacja: kilka gmin w Polsce chciało przekazać gminie Białowieża pieniądze, ale ta ze skarbówki dostała informacje, że nie może tych pieniędzy przyjąć, bo nie ma tego w statucie. A Białowieża i tak pomaga, bo udostępnia miejsce na kontener, na spotkania.

Zauważyłeś jakąś zmianę w podejściu mieszkańców do migrantów?

Tak. Znam takich przeciwników wpuszczania migrantów, którzy myśleli: niech sobie idą, skąd przyszli, a którzy momencie, gdy zobaczyli rodzinę z dziećmi, zmienili zdanie.

Widzę, że ludzie się łamią - w telewizji widzą określoną narrację, a przed domem co innego.

Jak się widzi człowieka w lesie, to opada kurtyna i budzi się w nas człowieczeństwo. Powiedziałbym, że poglądy to nasz skafander społeczny, ale pod nim jest człowieczeństwo i ono zwycięża.

Ludzie też myślą, że jak to przepchnąć ludzi na drugą stronę granicy, my, Polska, przecież tak nie możemy działać. Jesteśmy cywilizowanym krajem, bogatym krajem w porównaniu z resztą świata. Wyrzucanie kogoś za granicę kłóci się z tym. To nie jest żadne rozwiązanie.

A Straż Graniczna? W nich też się budzi człowieczeństwo? Słyszymy relacje o tym, że z jednej strony stosują push-backi, z drugiej wożą jedzenie i picie.

Trudno mi tutaj o tym mówić. To są ludzie tak samo, jak my i też chcą wykonać zadanie najlepiej, jak potrafią. Widziałem takie zatrzymanie: strażniczki otworzyły samochód, wzięły wodę i niosły siedzącym na drodze uchodźcom. Widziałem wojskowych, oficerów, którzy zrobili zbiórkę między sobą i przekazali to grupie, która została złapana.

Co zostanie wam po tej sytuacji?

Puszcza zaczyna być innym miejscem dla wszystkich. Jest wściekłość na tę sytuację, na to, że to miejsce już nigdy nie będzie takie, jakie miało być. Az tym nie da się tak po prostu pogodzić. Na pewno inaczej będziemy na to patrzeć, na niektóre miejsca, w których coś się działo. Granica jest dla nas czymś innym. Dla mnie to był pas ziemi, teraz trochę boję się tego miejsca. Boję się iść w tamtym kierunku, a często chodziło się tam na spacery.

Rozmawiałeś dłużej z osobą czy osobami spotkanymi na granicy?

Te osoby przede wszystkim boją się Białorusi, boją się tam wracać, boją się spotkania z tamtymi służbami. To je wykańcza. Chcą wrócić do domu, a zamiast tego leżą tu gdzieś i marzną, nie mogą pójść ani w jedną, ani w drugą stronę. Są w pułapce.

Czy te osoby boją się mieszkańców, uciekają przed nimi?

Nie, tego nie zauważyłem. Raczej mają nadzieję, że ktoś im pomoże.

Jeżeli ktoś przeczytał Wasz post i chce pomóc, co może zrobić?

Podobno wystarczy znać siedem osób, żeby znać prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jeżeli tak to działa, to najlepiej, gdyby ktoś znał naszych rządzących i mówił głośno o tym, że potrzebna jest pomoc humanitarna.

Jeżeli ktoś zna jakiegoś biskupa, to niech mu mówi, co tu się dzieje. Jeżeli ktoś zna jakiegoś senatora, niech przekonuje, że musi to być lepiej zorganizowane. Granica jest zabezpieczana, ale brakuje pomocy dla tych, którzy są w lesie.

Trzeba też kreować pozytywny przekaz. I pokazywać, że nie chodzi o wpuszczanie wszystkich, jak leci, tylko o to, że mamy problem. I ten problem trzeba po prostu rozwiązać, podjąć konkretne decyzje. Skoro ktoś już tu się dostał, trzeba mu pomóc.

Oprzeć się na człowieczeństwie i na tym, żeby potrzebującej osobie udzielić pomocy.

Tak, tak. Skupić się, że mamy problem i trzeba ten problem jakoś rozwiązać. To nie są rzeczy, które się zamiata pod dywan. Tylko ustalmy: jest problem, dużo osób komunikuje o tym problemie i trzeba go rozwiązać. Usiąść, zastanowić się, jaki będzie najlepszy sposób i podjąć konkretne decyzje.

Chodzi o to, żeby działać, działać ponad podziałami, z nastawieniem na cel, a nie na poglądy. To nie powinno dzielić, ale łączyć.

;

Udostępnij:

Hanna Szukalska

Psycholożka, dziennikarka i architektka. Współpracuje z OKO.press i Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę. W OKO.press pisze głównie o psychiatrii i psychologii, planowaniu przestrzennym, zajmowała się też tworzeniem infografik i ilustracji. Jako psycholożka pracuje z dziećmi i młodzieżą.

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze