0:000:00

0:00

Dwa lwy jechały do Polski z przytuliska w Odessie razem ze swoją opiekunką Zoyą przez prawie cztery dni. Tutaj czekało na nie poznańskie zoo, które od początku wojny ratuje zwierzęta egzotyczne z azyli w Ukrainie.

Noe z Poznania

"Współczesna arka Noego" - tak o pierwszym udanym transporcie tygrysów i lwów z Kijowa pisały zachodnie media. Ich opiekunka, Natalia Popova, musiała wybrać, które zwierzęta mają największą szansę przetrwać godziny w drodze. Dla tych, które zostały, wysyłana jest karma, pilnują ich pracownicy przytulisk i ogrodów zoologicznych.

Po pierwszym udanym transporcie z Kijowa, w którym poza lwami dojechała 17-letnia tygrysica z małymi, poznańskie zoo zaczęło akcję sprowadzania kolejnych zwierząt, tym razem z Odessy. Dwa lwy — Nala i Gizu — w niewielkich klatkach na pace samochodu przejechały cały kraj, żeby dotrzeć do przejścia granicznego w Korczowej. Gdzie zatrzymał je Graniczny Lekarz Weterynarii Wiesław Tomaszewski. W rozmowie z OKO.press wyjaśniał, że lwy nie mają stosownych dokumentów, które trzeba załatwić po ukraińskiej stronie, gdzie przecież "administracja państwowa działa normalnie". Proponował również przetrzymanie lwów na granicy, dopóki ukraińskie dokumenty nie dojadą.

"To jakiś wyjątek na skalę światową, bo wiele ogrodów zoologicznych nie ma odpowiednich warunków dla lwów. I mamy na koszt mój lub naszego ogrodu zoologicznego trzymać te lwy przy granicy, aż nie przywiozę oryginałów dokumentów z Kijowa. To jest katastrofa" - mówiła w sobotę 5 marca dyrektorka poznańskiego zoo Ewa Zgrabczyńska.

Przeczytaj także:

Zwierzęta czy przesyłka?

Na Facebooku Zoo w Poznaniu opublikowało treść pisma, jakie Tomaszewski wysłał do Natalii Popovej, opiekunki zwierząt, właścicielki przytulisk w Ukrainie. "Informuję, by przesyłka zwierząt niespełniająca przepisów zdrowia zwierząt, bezpieczeństwa epizootycznego nie wjeżdżała na terytorium RP. W związku z niewyjaśnioną sytuacją epizootyczną stanu zdrowotnego tych zwierząt oraz braku jakiejkolwiek dokumentacji w tym zezwolenia Głównego Lekarza Weterynarii z określonymi warunkami importu przesyłka nie może być wprowadzona na terytorium Unii Europejskiej. Proszę przesyłkę przesłać do najbliższego punktu odpoczynku na terenie Ukrainy do czasu dopełnienia wszelkich formalności" - czytamy w piśmie.

Ewa Zgrabczyńska wyjaśniała w rozmowie z OKO.press, że jest w kontakcie z Głównym Lekarzem Weterynarii, który chciał pomóc lwom z wjazdem do Polski. Jednak w sobotę — kiedy urzędy nie pracują — nie mogły zapaść żadne oficjalne decyzje. A bez oficjalnego pozwolenia, Graniczny Lekarz odmawiał zwierzętom (czy — jak sam pisał - "przesyłce") wjazdu.

Poruszyć niebo

Po wielu godzinach spędzonych na granicy, po interwencjach dyrektor Zgrabczyńskiej i dzięki naciskowi medialnemu udało się przebić biurokratyczną ścianę. "Bo ludzi wściekłych na brak empatii jest więcej... Trwa odprawa weterynaryjna, będą wyruszać do Poznania" - napisała na Facebooku Ewa Zgrabczyńska. W wiadomości do OKO.press dodała: "Oby lwy przeżyły, ale autentycznie musiałam poruszyć niebo i ziemię. A raczej niebo".

Wildlife at Risk Interational, organizacja współpracująca z przytuliskami w Ukrainie i relacjonująca podróż lwów przez ogarnięty wojną kraj, poinformowała: "Ogromne oburzenie z powodu nieludzkiego traktowania przez polskiego weterynarza na granicy zaowocowało przeprowadzeniem w nocy kontroli weterynaryjnej i oficjalnym zezwoleniem na przekroczenie granicy do Polski. Są w drodze do Zoo w Poznaniu. Tam te dwa biedne młode lwy, które od czterech dni są w małych klatkach, w końcu będą mogły dojść do siebie po całym stresie tej niebezpiecznej, przerażającej, strasznej i niepotrzebnie długiej podróży".

Około południa w niedzielę, 6 marca, poznańskie zoo opublikowało krótką wiadomość: "Dotarły. Żyją wszystkie. Bardzo zmęczone i zestresowane. Teraz jeszcze rozładunek...".

Zwierzęta to też ofiary wojny

Historia lwów poruszyła wielu czytelników i środowisko zajmujące się prawami zwierząt.

"Instytucje strasznie zawiodły. Formalistyczne mejle Granicznego Lekarza Weterynarii, że »przesyłka nie może przekroczyć granicy« to dramat. Zero, zero zrozumienia, że to czujące istoty - ofiary wojny" - napisała mecenas Karolina Kuszlewicz na swojej stronie facebookowej "W imieniu zwierząt i przyrody - głos adwokatki".

Dr Robert Maślak, biolog z Uniwersytetu Wrocławskiego skomentował: "Kryzys został zażegnany, ale niesmak pozostał. Początkowo dwa lwy utknęły na granicy, bo jest weekend i nie mają pełnego kompletu wymaganych dokumentów. Po podaniu tej informacji rozgrzały się telefony i skrzynki mailowe. Pomimo soboty, przed północą udało się!".

Również dyrektor Zgrabczyńska zamieściła wpis. Czytamy w nim: "Wydawało mi się, że przywykłam, ale jak patrzę w oczy zwierząt, które nie wiedzą, co się dzieje, zostały skazane na niewolę, są uchodźcami, ale uciec nie mogą... Tak po ludzku szlag mnie trafia, tak po ludzku jest mi przykro".

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze