0:000:00

0:00

"Nauczyciele są pełni niepokoju, to nie jest to dla nich komfortowa sytuacja. Bardzo by chcieli, by szybko został zawarty kompromis między rządem a naszym związkiem, bo u nas jest tylko ZNP. Mają nadzieję, że szybko to się skończy. Woleliby pracować z dziećmi" - mówi OKO.press dyrektorka Ewa Radanowicz z cenionej przez ekspertów od edukacji podstawówki z Radowa Małego w woj. zachodniopomorskim (na zdjęciu - w jednej ze szkolnych pracowni).

W niedzielę 7 kwietnia wieczorem w wywiadzie dla OKO.press zapowiadała, że ogromna większość z 40 nauczycieli i nauczycielek, a także pozostałego personelu jej szkoły będzie strajkować. Spodziewała się, że rodzice nie przyślą dzieci do szkół. Uczniów jest 400.

Sprawdzamy, jaki jest stan rzeczy w poniedziałkowe popołudnie, w pierwszym dniu strajku ZNP.

Dyrektorka Ewa Radanowicz: Jak codziennie, wysłaliśmy dziś rano autobusy po dzieci. Cztery autobusy pojechały do 19 miejscowości, ale nie przywiozły nikogo. Tylko jedna mama z powiatowego Łobeza przywiozła dziecko. Przepraszała, że nie doczytała moich maili z informacją o strajku i prośbą o zrozumienie. Zabrała dziecko do domu.

Potem przyjechał jeszcze z dzieckiem tata rolnik ze wsi Siedlice i dyskutował ze mną, czy te roszczenia nauczycieli nie są zbyt duże, bo 1000 zł to ogromna podwyżka. Wyjaśniłam, że ZNP zmniejszył żądania, a poza tym związek postawił wysoko poprzeczkę do negocjacji. Przecież rząd mógł negocjować, ale nie chciał.

Powiedziałam też, że ja się bardzo cieszyłam, gdy pan dostawał po 500 zł na każde dziecko. I będę się cieszyć, jeżeli pan dostanie jeszcze 500 zł plus na każdą krowę, to by było świetnie, choć zdaje się, że jest z różnych względów wątpliwe. Ale pozwólmy też nauczycielom walczyć o swoje wynagrodzenia.

Zaproponowałam, żeby zostawił dziecko, jesteśmy przygotowani, by się nim zaopiekować. Tata nie chciał, ale na koniec rozmowy wykazał się jednak zrozumieniem.

Na pewno wielu rodziców się denerwuje, bo nie ma co zrobić z dziećmi, ale są źli na sytuację, a nie na nauczycieli.

Zapowiadała pani, że przeprowadzicie egzamin gimnazjalny od środy 10 kwietnia i egzamin ósmoklasisty od 15 kwietnia. To delikatna kwestia, bo odwołanie egzaminu to największa broń związkowa i presja na władze.

Każde z nas, dyrektorów, jest odpowiedzialne za zorganizowanie egzaminu i pewnie w niektórych szkołach on się odbędzie. Ale są też takie, gdzie dyrektorzy nie będą w stanie tego zapewnić.

Odpowiedzialni prawnie czy moralnie?

Prawnie, na pewno. Natomiast my tu w Radowie od samego początku chcieliśmy przeprowadzić te egzaminy. Tak widzimy swoje zobowiązanie wobec dzieci.

Co pani dziś robi przez cały dzień?

Jako dyrektorka nie strajkuję. Wykorzystuję ten czas na porządkowanie spraw księgowości, kadr, nie nudzę się. Nauczyciele strajkują zgodnie ze swoim planem zajęć, czyli spędzają w szkole tyle samo czasu co zwykle. Komitet strajkowy jest w szkole non stop od 7 do 15. Miejscem strajku jest biblioteka szkolna, duże pomieszczenie. Są tu książki, można sobie porozmawiać.

Nauczycielki i nauczyciele są podekscytowani?

Podekscytowani jak na strajku studenckim? Nie. Raczej pełni niepokoju, to nie jest to dla nich komfortowa sytuacja. Z porannych rozmów wynika, że bardzo by chcieli, by szybko został zawarty kompromis między rządem a naszym związkiem, bo u nas jest tylko ZNP. Mają nadzieję, że szybko to się skończy. Woleliby pracować z dziećmi. Ale rozumieją, po co strajkują. Wszyscy widzimy w tym sens.

Wczoraj dyr. Radanowicz mówiła o strajku

Przypomnijmy wypowiedzi dyrektorki szkoły w Radowie Małym dla OKO.press dzień przed strajkiem:

„Pada zarzut, że to strajk polityczny. Ale dla nas, zwykłych zjadaczy chleba, liczy się to, jak pracujemy, jak żyjemy, jak jesteśmy traktowani, czy nas szanują, jaki sens ma nasza praca i nasze życie. To strajk o godność zawodu.".

„To, co zostało powiedziane o nauczycielach podczas przygotowań do strajku i podczas negocjacji, te wszystkie nieuczciwe, niesprawiedliwe słowa, że pracujemy mało, że źle się wywiązujemy z obowiązków… To jest nie do wytrzymania! Uważamy też, że zmiana w edukacji jest konieczna. No i płace, oczywiście. Płace podstawowe, bez nadgodzin, to po prostu żenująco niskie pieniądze, nie da się za nie żyć".

„Mamy pensum 18 godzin i 40 godzin pracy tygodniowo, ale bez obowiązku przebywania na terenie zakładu pracy. Czy to przywilej? W pewnym sensie odwrotnie. Kiedy urzędnik kończy pracę o 16, to do 8 rano następnego dnia ma wolne i przychodzi do zakładu pracy wypoczęty. Nauczycielka kończąc pracę nawet o 13, pędzi do domu, robi po drodze zakupy, coś szybko ugotuje i siada do pracy – sprawdza klasówki, szykuje się do następnych zajęć. Czasem musi wrócić na zebranie. Do późnych godzin wieczornych pracuje, robi to, czego nie mogła zrobić w szkole. Nauczyciele często mi mówią, że chętnie by zostali w szkole i wszystko to, co muszą, zrobili w spokoju, ale nie mamy na to warunków".

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze