0:000:00

0:00

Można powiedzieć, że historia zatacza koło i teraz wraca na stare śmieci. Ursula von der Leyen urodziła się w 1958 roku w Brukseli. Jej ojciec Ernst Albrecht należał do pierwszej generacji wysokich urzędników europejskich. Po powrocie do Niemiec na początku lat 70. zaangażował się politycznie i w 1976 został premierem Dolnej Saksonii z ramienia chadeckiej CDU, którym pozostał aż do 1990 roku.

Kariera jego córki przebiegała nie mniej błyskotliwie. Nim jednak na dobre wciągnęła ją polityka Ursula Albrecht studiowała – jak sama przyznaje – bez większego powodzenia ekonomię na uniwersytetach w Münster oraz Getyndze. Z powodu zagrożenia stania się celem terrorystów RAF pod koniec lat 70. wyjechała więc do Londynu, gdzie pod pseudonimem Rose Ladson kontynuowała studia na prestiżowej London School of Economics.

Odnalazła się jednak dopiero na medycynie, w 1991 roku obroniła doktorat. 24 lata później została oskarżona o splagiatowanie części swojej pracy dyplomowej. Ostatecznie jednak zachowała tytuł naukowy, po tym, jak uczelniana komisja uznała jej błędy za nieprzekreślające całokształtu pracy. W innym wypadku mogłaby podzielić los kilku niemieckich polityków, którym udowodnienie plagiatu złamało kariery.

To w trakcie studiów medycznych w Hanowerze poznała swojego męża Heiko von der Leyena, z którym ma siódemkę dzieci. To zapewne pośrednio za jego sprawą swój doskonały angielski okrasza amerykanizmami – w latach 1992-1996 rodzina von der Leyenów mieszkała w Kalifornii, gdzie Heiko nauczał na Uniwersytecie Stanforda. Oprócz angielskiego von der Leyen zna perfekcyjnie francuski.

Następczyni Merkel

Do CDU von der Leyen zapisała się jeszcze przed wyjazdem do Stanów. Jednak jej kariera polityczna nabrała tempa dopiero po 2000 roku. W 2001 została radną miejscowości Sehnde, na przedmieściach Hanoweru, a już dwa lata później została wybrana do regionalnego parlamentu Dolnej Saksonii oraz objęła tekę minister ds. socjalnych, kobiet, rodziny i zdrowia w rządzie Christiana Wulffa, późniejszego prezydenta Niemiec. Dwa lata później była już członkinią pierwszego rządu Angeli Merkel. Jako jedyna polityczka towarzyszyła Merkel przez cały okres jej kanclerstwa. Wpierw jako ministra ds. rodziny, potem pracy i spraw socjalnych i wreszcie od 2013 roku obrony – jako pierwsza kobieta w historii Republiki Federalnej.

Von der Leyen przez wszystkie lata wspierała modernizacyjny kurs obrany przez Angelę Merkel. Dotyczyło to zarówno polityki rodzinnej, ale także wsparcia Merkel w czasie kryzysu uchodźczego.

Czasem wychodziła przed szereg – na przykład, gdy zainicjowała debatę o parytetach w radach nadzorczych. Wówczas przegrała wewnątrzpartyjny spór, ale kilka lat później odpowiednia ustawa została ostatecznie przyjęta.

Do tematu parytetów wróciła także jako ministra obrony, chciała w ten sposób powiększyć udział kobiet na kierowniczych stanowiskach w armii.

Von der Leyen wykazała się też większym liberalizmem niż Merkel przy okazji głosowania nad legalizacją małżeństw homoseksualnych – Merkel głosowała przeciw, von der Leyen - za.

W tym kontekście śmiesznie brzmią deklaracje polityków PiS, że nowa szefowa Komisji „nie jest Niemką, ale konserwatystką”. Von der Leyen na pewno nie jest konserwatystką w rozumieniu polskiej prawicy.

Gdy von der Leyen obejmowała tekę minister obrony nikt nie miał wątpliwości – resort ten ma jej pomóc nabrać międzynarodowego obycia (ministerstwo spraw zagranicznych tradycyjnie zajmował koalicjant) i przygotować do zastąpienia Merkel na stanowisku kanclerz Niemiec.

Zimny prysznic

Jednakże po sukcesach na poprzednich stanowiskach, na które składa się m.in. rozbudowa sieci żłobków i przedszkoli i reforma systemu opieki w kierunku bardziej równomiernego rozłożenia obowiązków rodzicielskich pomiędzy matki i ojców, co przełożyło się zarówno na poprawę sytuacji kobiet na rynku pracy, jak i wzrost dzietności, ministerstwo obrony i konieczność reformy chronicznie niedoinwestowanej Bundeswehry okazało się dla von der Leyen zimnym prysznicem. Mniejsze i większe problemy wojska, skandale, jak choćby ze zlecaniem zewnętrznych ekspertyz na niespotykaną dotychczas skalę i z pomięciem procedur przetargowych, ale też nie zawsze fortunne wypowiedzi, przypłaciła spadkiem popularności w społeczeństwie.

Jednakże nie tylko to było powodem, że von der Leyen coraz rzadziej wymieniana była wśród osób znajdujących się na karuzeli potencjalnych następców Merkel. Mimo lat spędzonych na szczytach niemieckiej polityki, nie udało się jej stworzyć sobie w ramach partii silnego zaplecza.

Dlatego, gdy pod koniec 2018 roku Merkel ogłosiła, że rezygnuje z przewodnictwa w CDU, żaden komentator nie zająknął się już nawet o von der Leyen jako o potencjalnej następczyni pani kanclerz.

Wszystko wskazywało więc na to, że osiągnęła już zenit swojej politycznej kariery i prawdopodobnie odejdzie wspólnie z Angelą Merkel wraz z końcem obecnej kadencji Bundestagu. Linę ratunkową rzucił jej tymczasem Emmanuel Macron, przełamując propozycją jej nominacji impas negocjacyjny wokół kluczowych stanowisk unijnych.

Wartości europejskie i praworządność?

A co jej zaskakująca nominacja na szefową Komisji Europejskiej oznacza dla Unii Europejskiej? Przede wszystkim musi ona jeszcze zostać potwierdzona przez Parlament Europejski. Tymczasem nie brakuje głosów, że zakulisowe targi i ostateczne wskazanie kandydatki spoza grona Spitzenkandidaten to zaprzeczenie idei demokracji europejskiej. Załóżmy jednak, że szefom rządów uda się udobruchać europarlamentarzystów.

Poza ogólnikami nie znajdziemy zbyt wiele wypowiedzi już za chwilę byłej pani minister na temat polityki europejskiej.

Wynika to z faktu, że niemieccy politycy rzadko zabierają głos w sprawach wykraczający poza ich specjalizacje. Przy kilku okazjach von der Leyen akcentowała jednak przywiązanie do idei europejskiej federacji – Stanów Zjednoczonych Europy – jako pożądanego stadium finalnego integracji.

Jako minister obrony aktywnie angażowała się również na rzecz pogłębienia współpracy wojskowej w Europie. Była orędowniczką powołania PESCO oraz Europejskiego Funduszu Obronnego. Dwa tygodnie temu, wraz z szefami resortów obrony Francji i Hiszpanii, podpisała także umowę dotyczącą stworzenia wspólnego samolotu wielozadaniowego. Można się więc spodziewać, że kwestie związane z bezpieczeństwem będą jednym z jej priorytetów na nowym stanowisku.

Do tego von der Leyen potrafiła znaleźć w tych kwestiach wspólny język także z rządami państwa sceptycznie nastawionych do idei integracji europejskiej. Miała mieć poprawne relacje zarówno z byłym ministrem obrony Antonim Macierewiczem, jak i jego następcą Mariuszem Błaszczakiem, a z jej wypowiedzi przebija się sceptycyzm wobec idei Europy dwóch prędkości. Szukała także konstruktywnego dialogu z administracją Trumpa.

Nie oznacza to jednak, że odpuści ona kwestię wartości europejskich i praworządności. Na tym tle zresztą doszło do sporu z polskim rządem, który po wypowiedzi o konieczności wsparcia „zdrowego, demokratycznego oporu młodego pokolenia w Polsce” ustami ówczesnego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego oskarżył ją mieszanie się w wewnętrzne sprawy polskie.

Jeśli więc politycy PiS liczą, że uda im się zamieść kwestię praworządności pod dywan, to się przeliczą. Tym bardziej, że pierwszym zastępcą von der Leyen ma zostać Frans Timmermans.

Udostępnij:

Adam Traczyk

Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.

Komentarze