0:00
0:00

0:00

"To był kryzysowy tydzień dla rządzących. I choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że główną przyczyną kryzysu było pokazanie reportażu o neonazizmie w Polsce, w rzeczywistości PiS zaniepokoiły głównie pogłębiające się pęknięcia w ugrupowaniu i jego elektoracie. Aby je zasypać, uruchomiono słynną MaBeNę (Maszynę Bezpieczeństwa Narracyjnego wymyśloną przez Andrzeja Zybertowicza)" - pisze dla OKO.press Anna Mierzyńska*, ekspertka od funkcjonowania polityki w sieci i marketingu instytucji publicznych.

Ponownie zdefiniowano wrogów, a na front walki o spójność wysłano zarówno Joachima Brudzińskiego, jak i samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

To ich wystąpienia wyznaczyły obowiązujące narracje przekazowe – i choć pojawiły się późno, zrobiły swoje. Pokazały jednocześnie wagę kryzysu – żadne inne sposoby odwracania uwagi publicznej od fatalnych doniesień nie przyniosły efektu, trzeba było wytoczyć największe działa, by zapanować nad sytuacją.

Kryzys wewnętrzny zaczął się dużo wcześniej, od braku akceptacji części elektoratu PiS dla zmian w rządzie. Najpierw wyborcy bronili premier Beaty Szydło, potem Antoniego Macierewicza. Gdy nastroje personalne nieco przycichły, w piątek 19 stycznia część senatorów PiS zagłosowała na rzecz swego kolegi senatora Koguta, a ich głosy ochroniły parlamentarzystę przed aresztowaniem. Zrobili tak mimo – jak twierdzą niektóre media – wyraźnego polecenia prezesa Kaczyńskiego, by zezwolić na areszt senatora.

Jak potępić neonazistów, nie uderzając w skrajną prawicę

Kryzys zewnętrzny wybuchł po emisji reportażu TVN24 o neonazistach w Polsce. Najpierw wydawało się, że sprawa przycichnie, strona rządząca czekała na wygaśnięcie sprawy i nie reagowała. Szybko jednak się okazało, że taka strategia nie przynosi efektów.

Reportaż dotknął bowiem znacznie istotniejszych dla PiS kwestii niż wizerunek naszego kraju za granicą – uderzył w radykalne prawicowe środowiska, które od lat były wyborczym zapleczem partii Kaczyńskiego. Pierwsze reakcje polityków obozu rządowego, w tym premiera, na reportaż TVN24 o neonazistowskim Stowarzyszeniu „Duma i Nowoczesność”, odcinające się od nazistowskich postaw, wzburzyły narodowców.

Rzecznik ONR Tomasz Kalinowski wypowiadał się publicznie, że

„PiS zaczyna mówić głosem eurolewactwa i TVN-u” i być może trzeba pomyśleć o utworzeniu własnej partii. Dotychczasowi twardzi zwolennicy PiS wstawiali na Twitterze sondy z pytaniami, czy „Soft PiS premiera Morawieckiego” stracił poparcie.

Do tego opozycja uderzająca w koalicyjną Solidarną Polskę (partia Zbigniewa Ziobro) nagraniami i zdjęciami z konwencji tego ugrupowania z udziałem ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry oraz Piotra Rybaka, nieformalnego przywódcy wrocławskich nacjonalistów, który został skazany na więzienie za spalenie kukły Żyda na antyimigranckim marszu.

View post on Twitter

I oczywiście problem wizerunkowy.

Hasło „naziści w Polsce”, jak wynika z danych @Polityka_wSieci, obiegło cały świat, ponieważ o sprawie poinformowały media zarówno w USA, jak i w Izraelu. Czyli – kryzys na całego!

Sytuacja rozwijała się dla PiS-u fatalnie. Partia rządząca, aby zmienić nastawienie opinii publicznej, uruchomiła więc MaBeNę. Co prawda zrobiła to z opóźnieniem – głosowanie w Senacie odbyło się w piątek 19 stycznia, TVN24 wyemitowało reportaż dzień później – a narracja PiS ruszyła na dobre dopiero we wtorek.

Ale za to gdy MaBeNa zaczęła działać, to na najwyższych obrotach.

Na bieżąco sprawdzano, która narracja działa, która się nie przyjmuje, wprowadzano nowe wątki, kierowano uwagę wyborców na inne elementy, modyfikowano przekaz.

Przyjrzyjmy się tym narracjom MaBeNy po kolei

Podstawą PiS-owskiej narracji jest zawsze wskazywanie zewnętrznego wroga – to pozwala budować spójną grupę społeczną, zjednoczoną wokół wspólnego celu. Przypomnienie, kto jest prawdziwym wrogiem, było niezbędne także teraz. Wokół tego zagadnienia kreowano wszystkie przekazy.

Narracja 1: Neonazizm to problem, który powstał w Polsce za rządów Platformy Obywatelskiej. PO nic z nim nie zrobiła i dopiero teraz prokuratura kierowana przez ministra Ziobrę reaguje skutecznie - już zatrzymała członków stowarzyszenia „Duma i Nowoczesność”.

To pierwsza narracja, która pojawiła się na początku tygodnia. Była prosta do wykreowania: posłużono się datami zarejestrowania stowarzyszenia (2011) i nadania mu statusu organizacji pożytku publicznego (2014).

„To politycy PO pozwolili w 2011 roku na zarejestrowanie stowarzyszenia Duma i Nowoczesność oraz nadanie mu w 2014 roku statusu organizacji pożytku publicznego” - mówiła we wtorek rzeczniczka PiS Beata Mazurek. – „Dziś rząd PiS chce powstrzymać tego typu organizacje”.

Jednocześnie przeszukano mieszkania członków stowarzyszenia neofaszystów i zatrzymano kilku z nich, o czym poinformowała prokuratura. Społeczeństwo jednak narracji nie kupiło, bo we wtorek intensywnie zaczęły rozchodzić się w sieci nagrania z konwencji Solidarnej Polski, na której minister Ziobro prezentował się razem z Piotrem Rybakiem. Filmów i zdjęć było z każdą godziną więcej, rosły ich zasięgi w mediach społecznościowych.

Głoszenie, że minister Ziobro walczy z neonazistami, gdy jednocześnie nagrania dowodzą czegoś przeciwnego – to nie mogło się udać.

Trzeba było sięgnąć po kolejny przekaz.

Narracja nr 2: „Nie tylko Zbigniew Ziobro pokazywał się z Rybakiem, także Donald Tusk!” Czyli: ciąg dalszy pierwszej narracji, pod bardziej emocjonalnym hasłem „nazi PO”.

Tym razem uruchomiono znany chwyt: zdjęcie za zdjęcie. Do sieci wrzucono zdjęcie Donalda Tuska podczas spotkania z tym samym Piotrem Rybakiem, który był gościem na konwencji Solidarnej Polski – aby pokazać, że z nacjonalistą spotykał się także lider PO.

Ten przekaz jednak był z góry skazany na porażkę: udokumentowane na zdjęciu spotkanie miało miejsce w Sejmie, gdy Donald Tusk jako premier rozmawiał z protestującymi rodzinami osób niepełnosprawnych. Wśród rodzin był Piotr Rybak, a do Sejmu – jak się szybko okazało – wszedł na zaproszenie Solidarnej Polski.

Brak dobrego researchu szybko się zemścił i narracja zaczęła rykoszetem uderzać w obóz rządzący, trzeba się było z niej wycofać. Ale nie zrezygnowano z wykorzystywania zdjęć – wśród zwolenników prawicy w sieci zaczęły być rozpowszechniane zdjęcia kilku polskich celebrytów znanych z noszenia swastyki czy nawet tatuowania jej na sobie – celebrytów pokazywanych m.in. przez TVN24, która to stacja od lat jest wrogiem numer jeden elektoratu PiS-u.

Używano również memów przypominających... tak, zgadli Państwo, dziadka z Wehrmachtu! Czyli słynnej sprawy z kampanii prezydenckiej, gdy o funkcję prezydenta RP walczył Donald Tusk. Zarzucono mu wówczas, że jego dziadek był w Wehrmachcie – teraz temat powrócił.

Zdjęcia i memy miały budować przekaz, że i Platforma, i TVN24 są „umoczone” w promowanie nazizmu – tego typu postów i tweetów można było w tym tygodniu zobaczyć naprawdę dużo. W niektórych wręcz posługiwano się hasłem „nazi PO”.

Tyle że ta narracja także nie najlepiej trafiała do wyborców. W tym czasie uwagę opinii publicznej znacznie bardziej przykuwały postulaty delegalizacji nie tylko stowarzyszenia DiN, ale też innych organizacji nacjonalistycznych, w tym ONR-u. Narodowcy poczuli się zaniepokojeni. Zaczęły pojawiać się wśród nich głosy, że być może trzeba będzie założyć własną partię. Kryzys postępował.

Przyszedł czas na kolejny przekaz. Mocniejszy – bo sytuacja powoli wymykała się spod kontroli.

Narracja 3: „Wszystkiemu winni są dziennikarze TVN24, bo nie zawiadomili prokuratury! Zrobili to specjalnie!”

Choć dla każdego, kto zna prawo prasowe, ta narracja wydaje się najbardziej absurdalna, przebiła się dość szeroko, i to nie tylko do elektoratu PiS. Była prosta w przekazie: od nagrania materiału reporterskiego o obchodach urodzin Hitlera w kwietniu 2017 do emisji w styczniu 2018 minęło wiele miesięcy, dziennikarzy wiedzieli, że DiN popełnia przestępstwo, a mimo to nie zawiadomili prokuratury, tylko milczeli. Oczywiście po to, żeby uderzyć w Polskę w chwili, gdy premier prezentuje nasz kraj podczas ważnej konferencji w Davos. Zrobili to specjalnie i prowokacyjnie, żeby osłabić Polskę. Wrogowie!

Przebicie się tej narracji do mas było możliwe także dlatego, że była ona spójna z narracjami wcześniejszymi – od lat stacja TVN przedstawiana jest wśród wyborców PiS-u jako siedlisko zła. Reportaż stał się kolejnym dowodem na jej wrogą działalność.

W uwiarygadnianie narracji włączyło się branżowe Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, które w oficjalnym oświadczeniu zwróciło się do TVN24 o wyjaśnienia, dlaczego tak długo zwlekano z emisją materiału, kto go przygotowywał, jakie były kompetencje osób zaangażowanych w powstanie reportażu etc.

Temat kontynuował senator PiS Jan Żaryn domagając się od dziennikarzy „obywatelskich donosów” przed publikacją materiałów śledczych. Odwrócono w ten sposób uwagę odbiorców i przeniesiono ją z bohaterów reportażu na jego twórców. I to z nich zrobiono wrogów, a nie z neonazistów.

Taktyka personalnego atakowania autorów niewygodnych informacji jest bardzo często stosowana w mediach społecznościowych, zwłaszcza na Twitterze. Tym razem także przyniosła oczekiwany efekt – w czwartek na zarzuty o zwlekaniu z publikacją materiału i niepoinformowaniu prokuratury odpowiadali w mediach szefowie TVN24, w wyjaśnianie prawa prasowego i obowiązków dziennikarskich włączyli się też inni reporterzy – i tym sposobem nie rozmawiano już o problemie neonazizmu, tylko o tym - czy dziennikarze są dobrzy, czy źli.

MaBeNa w najbardziej skutecznym wydaniu!

Narracja 4: „Zły jest ten, kto promuje jakikolwiek system totalitarny: nie tylko nazizm, ale i komunizm! Delegalizujmy nie tylko organizacje nazistowskie, ale też komunistyczne”.

Równolegle włączono narrację dotyczącą szerzenia się komunizmu w Polsce, który konstytucyjnie jest zakazany tak samo jak nazizm. I choć w reportażu TVN24 pokazano neonazistów, nagle się okazało, że w Polsce mamy wiele organizacji komunistycznych, które posługują się zakazanymi symbolami sierpa i młota. Co prawda żadnej konkretnej organizacji nie wskazano, ale narracja rozchodziła się błyskawicznie – jest ona bowiem bardzo na rękę nacjonalistom. Jest im również doskonale znana, narodowcy posługują się nią od lat.

Tym razem włączono ją do przekazu oficjalnego – oczywiście wykorzystując ją do uderzenia w organizacje lewicowe, w tym głównie w partię „Razem”, która w ostatnich tygodniach mocno zafunkcjonowała w przestrzeni publicznej. Bo kto ma promować komunizm jak nie lewica?

Fundamentalnym przejawem tej narracji było czwartkowe wystąpienie w Sejmie ministra spraw wewnętrznych i administracji Joachima Brudzińskiego. Przedstawiając posłom informację nt. osób, stowarzyszeń i ugrupowań, co do których może zachodzić podejrzenie propagowania totalitarnych ustrojów oraz nawoływania do nienawiści, podkreślał wielokrotnie, że „żaden z totalitaryzmów nie jest lepszy jeden od drugiego”, szczegółowo wyliczał ofiary komunizmu, aż wreszcie stwierdził, że narastanie nienawiści w Polsce to efekt działań opozycji, która wspiera organizacje zakłócające legalne zgromadzenia oraz podejmuje nienawistne działania.

I tu wymienił „pucz w Sejmie” w grudniu 2016 roku - w efekcie czego dochodzi do ataków na biura poselskie. Podkreślił również, że prawicowe ruchy narodowe nie mają nic wspólnego z nazizmem (który jest jego zdaniem ruchem lewicowym).

Przeczytaj także:

W dobrze przygotowanym, jeśli chodzi o polityczną narrację, wystąpieniu minister Brudziński nie tylko zdołał uderzyć w lewicę, ale jednocześnie obarczyć winą Platformę Obywatelską. Wygłosił swoje wystąpienie mniej więcej w południe, a kilka godzin później najważniejszą dla opanowania kryzysu wewnętrznego narrację zaprezentował sam Jarosław Kaczyński.

Narracja 5: „Pamiętajcie: źródłem zła jest Platforma Obywatelska. Demokracja – to PiS!”

Prezes PiS napisał list do członków Prawa i Sprawiedliwości – list otwarty, udostępniony w sieci. Oficjalnie dotyczył niewyrażenia zgody na aresztowanie senatora Koguta przez senatorów PiS-u. Jednak na czterech stronach o sprawie senatora prezes napisał niewiele, resztę listu poświęcając – jak sam to ujął – „przypomnieniu elementarnych założeń, stanowiących podstawę działania naszego stronnictwa”.

A w tych założeniach kluczowe okazały się patologie rządu Platformy Obywatelskiej i PSL. „Ich efektem było okradanie społeczeństwa na ogromną skalę” i mnóstwo „działań przestępczych”. Te czyniły „nas biedniejszymi i słabszymi, godziły w interesy wielu milionów Polaków, w interes narodowy”.

Definiowanie Platformy Obywatelskiej jako głównego źródła zła prezes Kaczyński rozwinął: „PO jest formacją, która odrzuca demokrację jako taką, gdyż odrzuca jej fundament – równość praw politycznych obywateli i zasadę, że rządzą ci, którzy zdobyli większość”.

Posunął się nawet do tego, by wyjaśnić, jak nieprawdziwy jest zarzut, że PiS jest taką samą formacją jak PO. Oczywiście z listu wynika, że jedynie PiS gwarantuje zmianę sytuacji w Polsce, odrzucenie „postkomunizmu i związanego z nim postkolonializmu” oraz ochronę polskiej tożsamości i kultury.

Co ważne, Kaczyński wyjaśnił w liście również powody odwołania Beaty Szydło z funkcji premiera, zaznaczył doniosłość roli Andrzeja Dudy oraz wskazał na „konieczność dokonania politycznego manewru”, jakim było powołanie na premiera Mateusza Morawieckiego.

To nie jest list ani na temat senatora Koguta, ani neonazistów. To jest list, który ma zlikwidować pęknięcia w twardym elektoracie PiS-u; przypomnieć, kto jest prawdziwym wrogiem, kto zniszczył Polskę, a kto ją teraz dumnie odbudowuje.

Zawarto w nim sztandarowy przekaz Prawa i Sprawiedliwości – ten, który Polacy kupili podczas wyborów i kupują do dziś. Ten, który spaja różnorodne środowiska i wyjaśnia, dlaczego należy popierać PiS – bo jedynie ta partia ma szansę zbudować silną Polskę.

Swoją drogą ciekawe, na czym PiS budowałby swoją narrację, gdyby nie miał pod ręką Platformy Obywatelskiej.

Te dwa czwartkowe wystąpienia – Jarosława Kaczyńskiego i Joachima Brudzińskiego – wyznaczają narrację PiS na następne tygodnie.

Są fundamentami, na których reszta obozu rządowego będzie budować kolejne przekazy. Warto zauważyć, że narracji nie kreował ani premier Morawiecki, który w tym czasie tłumaczył się z sytuacji w Polsce w Davos, ani prezydent Andrzej Duda.

W tym samym dniu elektoratowi PiS-u zaserwowano jeszcze informację - o postawieniu zarzutów dyscyplinarnych byłemu prezesowi Trybunału Konstytucyjnego Jerzemu Stępniowi za wystąpienie podczas wiecu organizowanego przez opozycję.

W piątek dołożono news o postawieniu zarzutów senatorowi PO Maciejowi G. (śledztwo wszczęte w grudniu 2013 roku, zarzuty – akurat teraz). Pojawił się też wynik najnowszego sondażu CBOS o poziomie zaufania dla polityków, w którym w górę poszybował premier Morawiecki, a pierwsze miejsce zajął po raz kolejny prezydent Andrzej Duda. Jednocześnie prawicowe portale informacyjne zaczęły publikować nazwiska senatorów PiS, którzy głosowali za zachowaniem immunitetu przez senatora Koguta – to są ci, którzy zbłądzili na prostej drodze do lepszej Polski.

Jarosław Kaczyński prostym ruchem przypomniał elektoratowi wroga zewnętrznego (PO), jak i wskazał winnych wewnętrznych rozłamów (senatorowie). Jednocześnie po raz kolejny postawił się w roli moralnego lidera wielkiej formacji; lidera, który ma wizję i nigdy nie zbacza z ideowej drogi.

Czy to uspokoi elektorat?

Jest taka szansa. PiS jest naprawdę sprawny w tworzeniu kilku równolegle rozchodzących się przekazów, z których każdy skutecznie trafia do innych grup odbiorców. I chociaż tym razem budowanie efektywnej narracji trwało kilka dni, a pierwsze przekazy zupełnie się nie sprawdziły – ostatecznie wiele wskazuje na to, że PiS-owi udało się opanować kryzys. A przynajmniej – zapobiec jego rozprzestrzenianiu się.

O głębokości kryzysu niech świadczy jedynie fakt, do jakich środków musiano się uciec, by przejąć nad nim kontrolę. Listy prezesa zdarzają się naprawdę niezwykle rzadko.

Pamiętamy jednak, że polityka jest nieprzewidywalna. Może się więc okazać, że pęknięcia w elektoracie PiS zasypano tylko pozornie, a jedno nowe wydarzenie otworzy je ponownie.

Anna Mierzyńska analizuje funkcjonowanie polityki w sieci, jest specjalistką marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych, jest szefową promocji Uniwersytetu Białostockiego. Poprzednio była dyrektorką biura białostockiego posła PO Roberta Tyszkiewicza.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze