0:00
0:00

0:00

Nie znałam Izy osobiście. Mieszkałyśmy w jednej wiosce, całkiem niedaleko siebie. Pewnie nie raz minęłyśmy w osiedlowym sklepie albo na placu zabaw. Mamy córki w tym samym wieku. Znam bratowe Izy, chodziłyśmy razem do szkoły. Moje znajome, przyjaciółki zmarłej, piszą do mnie, opowiadając, jaka była.

Czy to wystarczająco blisko, żeby poczuć bezmiar tego bólu, z którym mierzy się rodzina Izy?

Ani trochę.

Od redakcji: zdjęcia zamieszczone w artykule wykonano podczas marszu #anijednejwięcej w Pszczynie.

Siadam do komputera, by napisać ten tekst, a z łóżka wstaje właśnie moja córka. Chce mi pokazać nowy układ taneczny, którego teraz się uczy, patrzę na nią i myślę o Izie, o jej córce. O tym, że Maja już nigdy nie będzie mogła niczym pochwalić się przed mamą, nie będzie mogła przytulić się do mamy, w jej życiu już nigdy nie będzie mamy.

Rozszarpuje mnie ta myśl na kawałki.

Ale wiem, że nie jestem ani trochę bliżej tego bólu. Nie mam do niego prawa, choć tak bardzo chciałabym jakoś pomóc, jakoś go rodzinie zmarłej zabrać.

Patrzę na wypudrowaną twarz Morawieckiego. Czy odważyłby się choć na chwilę zbliżyć do tego bólu?

Kiedy śmiercią tragiczną zginął mój tata, przyjaciel powiedział mi, że ból zostanie już na zawsze ze mną, że będę musiała nauczyć się z nim żyć, ale obiecał, że z czasem będzie coraz mniejszy. Trzymałam się kurczowo tego zdania, było dla mnie jedynym pocieszeniem. Nie udawał, że ból kiedyś odejdzie, ale miał rację – jest trochę mniejszy. Piszę to, bo może to zdanie jakoś wesprze, tak jak wtedy mnie - pomogło nie rozpaść się z rozpaczy.

W wieku 32 lat poroniłam pierwsze dziecko.

Do szpitala trafiłam w 12. tygodniu ciąży, choć badania USG już w 6. tygodniu wskazywały na to, że płód obumarł. Słyszeliście już taką historię? Na pewno, bo przybywa ich coraz więcej. Wszystkie brzmią podobnie. Każda z osobna jest osobistą tragedią, bezmiarem bólu.

Mówię o tym pierwszy raz. Tylko dlatego, że rodzina Izy zechciała publicznie powiedzieć o dramacie córki.

Zaaplikowano mi pigułkę poronną i położono w pokoju przejściowym, który był czymś na kształt korytarza zaadoptowanego na salę, bez drzwi. Każdy pracownik czy pacjent mógł sobie tamtędy przejść i zobaczyć, jak zwijam się w porodowych konwulsjach.

Martwy płód spływał ze mnie w toalecie.

"Co ja mam zrobić" - zapytałam położną.

"A co? Chce Pani robić pogrzeb? To niech pani łapie" - odpowiedziała.

Czy rzecz działa się w pszczyńskim szpitalu? Jakie to ma znacznie? Dzieje się wszędzie.

Przez kilka miesięcy dzień w dzień musiałam powtarzać sobie, że jestem wystarczająco silna, by spróbować zajść w ciążę jeszcze raz.

Słucham, jak Niedzielski ze spokojem stwierdza, że „być może jakaś interpretacja tego orzeczenia, mogła tak działać, stąd będą wydane wytyczne”. Chodzi o wytyczne Ministerstwa Zdrowia – jak więcej nie zabijać polskich kobiet.

Fot. Andrzej Grynpeter

„Zaczekają, aż umrze” – wyświetla mi się w głowie sms Izy ze szpitala.

Teraz dzięki nowym wytycznym nie umrze już żadna pacjentka w ciąży?

Wstaje właśnie moja druga córka. Ma zapalenie gardła. Wszystko, czego teraz potrzebuje, to przytulić się do mnie. Myślę o Izie, o jej córce. Rozsadza mnie ból. Ale wiem, że nie mam nawet prawa porównywać go, do tego, który czuje rodzina zmarłej. Nie wiem nawet, czy mam prawo o nim pisać.

Jadę zaraz posprzątać znicze, które zapaliliśmy wczoraj pod pszczyńskim zamkiem dla Izy

Było nas grubo ponad 1000, choć marsz zorganizowaliśmy w ostatniej chwili. Sparaliżowała nas ta sytuacja, te sms-y Izy ze szpitala. Przepraszam, bo wiele osób nie zdążyło się pojawić na marszu. Wiem, że byłoby nas więcej.

Fot. Dorota Brauntsch

Ale była z nami rodzina Izy, szła w tłumie, tylko to ma znaczenie

Spod zamku przepędził nas ochroniarz. Wrzeszczał, że będzie musiał „to” sprzątać, że mamy iść pod szpital.

Dlaczego tam nie poszliśmy? Ze względu na szacunek dla przebywających tam pacjentów. Może powinniśmy byli tam pójść, może pod biuro PiS? Jakie to ma znaczenie? Rodzina Izy prosiła, by podziękować wszystkim, za to że przyszli na marsz. Tylko to ma znaczenie.

Iza szła dwukrotnie w pszczyńskich marszach Strajku Kobiet.

Podczas „Spaceru dla Izy” napisałam na fejsbuku „w tym mieście jeszcze długo będziemy spacerować w ciszy”, a potem zobaczyłam komentarze mieszkańców pod relacją z marszu na pszczyńskim portalu informacyjnym.

„Dlaczego nie poszliście pod szpital? Czyżby odwracanie uwagi?”.

„Czy rodzina życzyła sobie »takiego rozgłosu«, czy to tylko »życzliwi« szukają rozgłosu?”.

82 łapki w górę dla marszu, 102 przeciwko.

Większość nie będzie spacerować w ciszy po Pszczynie, Doroto – mówię sobie.

Na komentarze na moim fejsbuku odpisuję, szybko, w emocjach, bez polskich znaków. Nie mam już siły na polskie znaki.

Fot. Andrzej Grynpeter

*Dorota Brauntsch - Absolwentka dziennikarstwa Uniwersytetu Wrocławskiego i Duńskiej Szkoły Dziennikarstwa w Aarhus. Autorka książki reporterskiej „Domy bezdomne” (2019)

;

Komentarze