0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

"Mamy jeden program – on nazywa się Polska". Na sobotniej (14 kwietnia 2018) konwencji samorządowej Zjednoczonej Prawicy królowała narodowa retoryka, w której "Polska jest najpiękniejsza" - jak powtarzali Mateusz Morawiecki i Szydło. W tej pięknej krainie zostało też zarezerwowane miejsce dla kobiet. Szczególne miejsce.

Rodzić jak króliki

Jeszcze w grudniowym exposé Morawiecki zapowiadał, że rząd nie pozwoli na przemoc wobec kobiet (jak puste były to słowa i niezgodne z faktyczną polityką rządu wyjaśnialiśmy w tekście "Rząd sporo zrobił, żeby przemocy było więcej niż zero"). W mowach na sobotniej konwencji takich „fanaberii” już nie było.

Jak powiedziała Beata Szydło: „to, co się w życiu liczy, to jest rodzina”. A rodzina wiadomo, jaka jest: ojciec, matka i dzieci. Najlepiej wiele dzieci.

Kobiety według planu Zjednoczonej Prawicy mają przede wszystkim rodzić - szybko i dużo. Zupełnie jak z propagandowego filmiku Ministerstwa Zdrowia sprzed kilku miesięcy, gdzie króliki tłumaczyły, jak "zdrowo żyć", czyli dorobić się licznego potomstwa.

Chodzi o nowy program "Mama Plus", czyli o trzy zapowiedzi:

  1. gwarantowana najniższa emerytura dla niepracujących zawodowo kobiet, które urodzą co najmniej czworo dzieci;
  2. premia za szybkie urodzenie drugiego dziecka;
  3. darmowe leki dla kobiet w ciąży.

Organizacje kobiece od lat powtarzają, że kobietom należy się płaca za nieodpłatną pracę, czyli opiekę nad dziećmi i innymi osobami „zależnymi” - rodzicami, chorymi współmałżonkami. Kobiety, które przez całe życie zajmują się innymi osobami, wykonują ważną społecznie pracę, a są poza systemem publicznego wsparcia - na łasce swoich partnerów życiowych.

Propozycja PiS to mały kroczek w kierunku ucywilizowania tej sytuacji, jednak będzie dotyczył niewielkiej liczby kobiet. Dlaczego akurat wychowanie czwórki dzieci ma uprawniać do emerytury?

Dlaczego kobieta, która całe życie poświęciła na zajmowanie się jednym dzieckiem, ale niepełnosprawnym na emeryturę nie zasługuje? Dlaczego czworo, a nie dwoje? Pewnie dlatego, że złożona przez Beatę Szydło obietnica nie będzie zbyt kosztowna dla budżetu.

Tanio wyjdzie taka troska

Według Ministerstwa Rodziny rodzin wielodzietnych (troje lub więcej dzieci) jest 366,5 tys., a według raportu „Wielodzietni w Polsce” 27 proc. z nich ma czworo lub więcej dzieci.

Prawo do minimalnej emerytury, która wynosi obecnie 1 tys. zł brutto, dotyczyłoby zatem maksymalnie 98 tys. 955 kobiet. Trudno powiedzieć, jaki byłby to koszt dla budżetu państwa, bo tylko niewielka część tych kobiet jest już w wieku emerytalnym.

Emerytury dla kobiet wieloródek to brzmi jak troska państwa, a kosztować będzie może parę milionów.

Jest też drugi powód: kobiety mają rodzić jak najwięcej. Szydło: "To, co się w życiu liczy, to jest rodzina, to są

dzieci, to nie jest koszt, to jest inwestycja. Dzieci i rodzina to jest fundament Polski i nasza przyszłość. To jest dzisiaj nasze największe wyzwanie".

A co z premią za szybkie rodzenie? Jak szybko jest szybko? Nie znamy szczegółów. Jednak jednorazowy dodatek nie odpowie na faktycznie potrzeby rodziców - dzieci nie biorą się z premii.

Według raportu „Niska dzietność w Polsce w kontekście percepcji Polaków” pod redakcją prof. Ireny E. Kotowskiej główne powody rezygnacji lub opóźniania rodzicielstwa to:

  • trudne warunki materialne (85 proc.),
  • brak pracy i niepewność zatrudnienia (85 proc.),
  • niemożność zajścia w ciążę (85 proc.),
  • złe warunki mieszkaniowe (74 proc.),
  • brak odpowiedniego partnera (69 proc.),
  • ryzyko chorób genetycznych dziecka (69 proc.),
  • niepewność przyszłości (67 proc.),
  • trudności godzenia pracy i rodzicielstwa (63 proc.),
  • wysokie koszty wychowania dzieci (62 proc.),
  • brak miejsc lub zbyt wysokie opłaty w żłobkach i przedszkolach (61 proc.),
  • zbyt niski zasiłek na urlopie macierzyńskim lub wychowawczym (60 proc.).

Pisaliśmy o tym w tekście "Dzieci rodzą się z pracy, a nie z 500 plus".

Jak wysoka musiałaby być premia, żeby poprawić złe warunki mieszkaniowe albo zrównoważyć brak pracy, albo miejsc w przedszkolach i żłobkach?

Na razie program 500 plus sprawił, że wzrosła liczba drugich i kolejnych dzieci, ale pierwszych wręcz zmalała. Rośnie liczba kobiet bezdzietnych, których nie przekonają ani premie, ani patriotyczne zaklęcia.

"Nie potrafisz urodzić - nie zazdrość"

A gdzie jest miejsce tych, które i którzy nie chcą/nie mogą mieć dzieci? Odpowiedzi udzieliła już Krystyna Pawłowicz w twitterowej wymianie z Robertem Biedroniem. W swoim stylu:

Mateusz Morawiecki zaliczył też tyleż zabawne, co symptomatyczne potknięcie. Mówił, że chce budować "Polskę szklanych domów, a nie szklanych sufitów". Chodziło mu o możliwości przekształcenia naszego kraju w imperium.

Premier albo w ogóle nie zna pojęcia szklanego sufitu, albo celowo próbował mu odebrać znaczenie (systemowych ograniczeń i kulturowych przeszkód, które przeszkadzają kobietom i przedstawiciel/kom mniejszości w awansie/karierze).

"Polska jest jedna", ale nie każdy do polskiej wspólnoty należy. "W Polsce jest więcej równości", ale ta równość nie dotyczy gejów, lesbijek, osób trans, a nawet tych, którzy zdecydowali się na partnerskie związki bez dzieci, nie dotyczy też Ukraińców, Żydów i innych mniejszości, które skarżą się na nierówne traktowanie i nienawistny język - wspierane przez państwo.

Kaczyński, Szydło i MORAWIECKI

„Morawiecki jest premierem w kryzysie, którego jeszcze nie było” - mówiła przed sobotnią konwencją samorządową Zjednoczonej Prawicy w rozmowie z TVP Info rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska.

Faktycznie, po dwóch latach rządów partia rządząca popadła w szereg konfliktów - międzynarodowych i wewnętrznych: z Unią Europejską, ze Stanami Zjednoczonymi, z Izraelem. Dały o sobie znać frakcje w obozie rządzącym (prezydencka, Ziobryści, frakcja Antoniego Macierewicza), a wiele wskazuje też na to, że na prawo od PiS powstaje młodsza formacja (pisaliśmy o tym w tekście "Na prawo od PiS. Czy nowe ugrupowanie powstaje za zgodą Kaczyńskiego czy wbrew niemu?"). Na przełomie roku przez dwa miesiące Jarosław Kaczyński wymieniał gabinet, po czym okazało się, że rząd przyznawał sobie sute nagrody, aż wyborcy się wkurzyli i poparcie dla partii spadło.

Kaczyński zacytował nawet zdanie wielu komentatorów, że PiS może przegrać z samym sobą.

Jednak to nie Jarosław Kaczyński był najważniejszym bohaterem konwencji. On tylko przyjął rolę recenzenta niedawnej przeszłości:

  • wziął odpowiedzialność za błędy, choć jednocześnie je umniejszył. Milionowe nagrody dla ministrów nazwał "potknięciami"
  • i tłumaczył, że są niczym wobec zasług („czasem jest tak, że jest jeden błąd i ogromne zasługi, i o tym też pamiętajmy”),
  • postraszył partyjnych działaczy i ministrów („Nie będzie żadnego zmiłowania dla tych, którzy te ręce będą sobie brudzić”)
  • i pochwalił samego siebie („odpowiedzieliśmy czymś, co rzadko się w historii zdarza, odpowiedzieliśmy w sposób godny”);
  • próbował też naprawić relacje w trzeszczącym prawicowym obozie: na koniec konwencji niespodziewanie wrócił na scenę i podziękował Klubom "Gazety Polskiej" za wkład w zbudowanie pomnika smoleńskiego. To gest w kierunku środowiska Tomasza Sakiewicza, z którym co najmniej od dymisji Antoniego Macierewicza rządowi się nie układało.

Beacie Szydło przypadła rola drużynowej, która pogania maruderów do roboty i pobudza przygaszony entuzjazm. Niczym kierowniczka „biało-czerwonej drużyny” mówiła: „zwyciężymy, damy radę, bo jesteśmy razem”. Tak też podsumował jej wystąpienie partyjny konferansjer, dziękując za „mobilizujące, bardzo optymistyczne słowa skierowane do nas, niektórzy z nas jeszcze dzisiaj wyruszą w Polskę”.

Jednak cała konwencja była wyraźnie grą na Mateusza Morawieckiego - to on przedstawił najważniejsze propozycje nazwane przez partyjnych marketingowców "piątką Morawieckiego" (obniżka CIT, proporcjonalny ZUS, fundusz dróg lokalnych, pieniądze dla seniorów, wyprawka szkolna) oraz program Mama Plus, który rozwinęła Beata Szydło.

Przeczytaj także:

Pan Henryk mówi co robić

W porównaniu z grudniowym exposé wystąpienie premiera było bardziej dynamiczne, krótsze, lepiej skonstruowane. Były anegdoty, chwytliwe zdania i emocje.

Morawiecki stał się lepszym mówcą.

W exposé cytował filozofa Rogera Scrutona, tygodnik „The Economist” i ekonomistkę Marianę Mazzucato. Na sobotniej konwencji takich inteligenckich wycieczek nie było. Morawiecki odrobił lekcję Obamy, który znany był z tego, że w przemówienia wplatał cytaty z osobistych listów od wyborców.

„Znam ulicę Mińską [gdzie odbywała się konwencja] jak własną kieszeń, koło miejsca, gdzie mieszkałem jest sklepik «kup pan piwko», jest fryzjer, jest kwiaciarnia. Wspominam o tym, bo tu widać naszą polską przedsiębiorczość” - zaczął premier i przywołał „pana Henryka”, który podszedł do niego podczas uroczystości 10 kwietnia i narzekał na zbyt wysoki ZUS dla przedsiębiorców. I ZUS ma być niższy.

To symptomatyczna różnica: Kaczyński robi to, czego chcą wyborcy lub suweren, Morawiecki - to, czego chce "pan Henryk".

Kiedy Morawiecki dziękował za udaną współpracę współkoalicjantom, zwracał się do "Jarka" (Gowina) i "Zbyszka" (Zbioro).

W grudniu Morawiecki zaczynał od tonów narodowo-wojennych (zabory, „Inka”, komunizm), w kwietniu takimi tonami kończył: zapowiedział flagi na każdym urzędzie państwowym począwszy od 2 maja. Już pojawiły się żarty, że flagi trzeba będzie często wymieniać z powodu zanieczyszczonego powietrza.

;

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze