Jan Paweł II ciskający głaz przed Muzeum Narodowym miał być upamiętnieniem papieża, a stał się inspiracją dla tysięcy prześmiewczych memów. To porażka czy sukces szacownej instytucji? I co nam to mówi o polskiej polityce kulturalnej? - pytamy historyczkę sztuki Monikę Stobiecką
We wtorek przed Muzeum Narodowym stanęła instalacja "Zatrute źródło". Chwilę później internet oszalał.
Figura papieża naturalnej wielkości brodzi w fontannie wypełnionej wodą i czerwoną tkaniną, która ma imitować czerwoną ciecz. Nad głową Jan Paweł II trzyma wielki głaz. Wygląda, jakby miał nim cisnąć. Twórca Jerzy Kalina określa swoją pracę jako odpowiedź na rzeźbę Maurizio Cattelana "La Nona Ora" z 1999 roku. Jak czytamy na stronie muzeum, "w ujęciu Kaliny Jan Paweł II nie jest bezsilnym, starym człowiekiem przygniecionym meteorytem, lecz tytanem o nadludzkiej sile".
Tą drogą podążyła część internautów, którzy zaczęli porównywać papieża do strongmana Mariusza Pudzianowskiego i komiksowego Obelixa. Ale nie tylko. Internet zalała fala memów, w których papież rzuca głazem w siedzibę TVP, w bawiące się dzieci, chowa go do luku na bagaż podręczny na pokładzie samolotu.
O instalacji i jej możliwych interpretacjach OKO.press rozmawia z dr Moniką Stobiecką, historyczką sztuki i archeolożką.
Dominika Sitnicka, OKO.press: Gdy ogłoszono, że Jerzy Kalina, autor pomnika smoleńskiego, pomnika nagrobnego księdza Popiełuszki, ołtarzy dla papieża, wykona instalację w Muzeum Narodowym, wszystkim od razu narzuciła się interpretacja polityczna. Pani też tak patrzyła na tę inicjatywę?
Monika Stobiecka: Odpowiem na to pytanie z perspektywy studiów nad dziedzictwem. Obecnie toczy się na ten temat dyskusja. Dziedzictwem określano zabytki, kościoły, pałace, monumenty, rozwiązania urbanistyczne. Teraz próbuje się definiować dziedzictwo jako toczący się proces, wartość ustalaną społecznie. To, co jest interesujące w pytaniu o polityczność, politykę kulturalną, to interpretacja, w ramach której Jan Paweł II stał się polskim dziedzictwem.
Ten papież, który stanął pod Muzeum Narodowym, jest podsumowaniem tych pozostałych 700 papieży, które stoją w różnych zakątkach Polski.
Tego chcą Polacy, to jest nasze dziedzictwo. Ta realizacja jest podsumowaniem polityki kulturalnej oraz tego, jak w Polsce rozumiemy dziedzictwo.
Jak ta instalacja się ma do miejsca, w którym stanęła, do przestrzeni Muzeum Narodowego?
Czytanie tego w szerszym kontekście może sprowokować do dalszych pytań i szerokiej debaty. Na przykład dotyczącej tego, jaką pozycję zajmuje Muzeum Narodowe we współczesnym świecie. Bo czym jest w zasadzie muzeum? Jaką rolę spełnia?
W zeszłym roku głosowano nad nową definicją muzeum podczas kongresu ICOM, czyli Międzynarodowej Rady Muzeów. W ramach tej definicji zaproponowano formułę, że muzeum to instytucja, która promuje dialog, wielość, polifoniczność oraz powinna poruszać uniwersalnie ważne problemy, angażować się w debaty istotne dla całości społeczeństwa.
W Polsce mieliśmy już pioniera takiego myślenia. Był nim Piotr Piotrowski, który był dyrektorem MNW dekadę temu. Za jego czasów odbywały się wystawy, które otwierały debatę, prowokowały do pytań. Można się zastanowić, do jakiej dyskusji prowokuje ta instalacja. W tym momencie chyba tylko do tworzenia fantastycznych memów.
Czym jest to tytułowe "Zatrute źródło"? Ta czerwona woda to plaga komunizmu? Polskie bagienko?
Wolałabym się powstrzymać od interpretacji w odniesieniu do tytułu. Bardziej ciekawi mnie to, co mówi o tym dziele samo muzeum. Przewertowałam wszystkie ich komunikaty i nie ma tam żadnego oficjalnego stanowiska wobec tej realizacji. Wypłynęły tysiące memów, żyje tym cała Polska, ukazują się artykuły. A muzeum mówi lakonicznie, że instalacja "zachęca do stawiania pytań o rolę sztuki, tradycji i pamięci".
Ogólność tego komunikatu to jedno. Ważniejsze jest co innego. Czy to są właśnie te kwestie, o które powinniśmy pytać? Czy takiej instalacji teraz potrzebujemy? Cały czas wracamy do roli muzeum jako instytucji kultury. Obecnie wiele muzeów pyta o to, jak radzić sobie z kryzysem klimatycznym, z pandemią, z narastającym nacjonalizmem, czy choćby o to, jak poruszać się w cyfrowym świecie.
A my stawiamy 701 papieża. Można chyba też powiedzieć, że muzeum wystawiło jakąś sztampę oderwaną od rzeczywistości, a rolę komentatora odegrali internauci? Te wszystkie memy dotyczą przecież spraw aktualnych. Nagle ten głaz staje się grudą węgla, protestem górników. Czerwoną krew kojarzą z aborcją, piekłem kobiet, pedofilią w Kościele. Tak jakby narzucali, wykrzykiwali właśnie te tematy, które muzeum przemilcza.
To bardzo dobry trop. I znowu wracamy do dziedzictwa jako czegoś społecznie negocjowanego, dyskutowanego. Jeśli internauci widzą tego rodzaju interpretacje, to powinien być impuls dla muzeum, by objąć jakiś kierunek w swojej polityce kulturalnej. Bo na razie ten kierunek nie jest zbyt skonkretyzowany.
Praca Kaliny jest też odpowiedzią na pracę "La Nona Ora" Maurizio Cattelana, który przygniótł papieża meteorytem. Dwadzieścia lat temu to był wielki skandal, prawicowi politycy próbowali ten kamień odsunąć, a teraz Kalina przedstawia nam papieża-siłacza, tryumfującego, ciskającego głazem. Skojarzyło mi się to z Jezusem schodzącym z krzyża. Jakaś taka niekatolicka idea, odrzucenie męczeństwa.
To jest ta pierwsza interpretacja, w której Jerzy Kalina mści się na Cattelanie. Ale brakuje w tym jakiejś afirmatywnej warstwy. Ja pomyślałam sobie o tym, co by było, gdyby nie był to Jan Paweł II, tylko papież Franciszek. Wtedy otwierałoby się to na szereg interpretacji, kojarzyło z jego walką z ubóstwem, wykluczeniem, czy niszczeniem przyrody. W przypadku Jana Pawła II trudno wskazać, czym jest ten głaz, który dźwiga. Z jakim problemem boryka się papież?
Z tym, że ludzie oskarżają go o tuszowanie pedofilii w Kościele?
Ale jeśli on pokazuje ten głaz, a nie go ukrywa, to znaczy, że z tym problemem się jakoś mierzy.
Nie mierzy się, tylko go odrzuca.
Zresztą, to właśnie pokazuje problem z tym całym wydarzeniem. Interpretacji tej pracy powstało już tyle, że możemy w nich pływać jak w tej czerwonej cieczy.
Czyli może ta praca wcale nie jest żadną sztampą, tylko wręcz przeciwnie - bawi, prowokuje i inspiruje. Skoro tyle powstaje tych memów i interpretacji, skoro ten papież pootwierał ludziom mnóstwo zakładek w głowach, to może to jednak udane dzieło?
Gdyby ta praca miała być w zamierzeniu udana, to muzeum przygotowałoby jakąś ramę programową. Byłaby od początku wskazana jakaś możliwa interpretacja i po tych nitkach pociągnięte dyskusje, konkretny program kulturalny. Tymczasem my sami dopisujemy te znaczenia. To akurat jest bardzo dobre. Sama lawina memów pokazuje, że dzieło jest w jakiś sposób twórcze i inspirujące.
Niemniej, przy tym stopniu niedoprecyzowania, o co chodzi, muzeum powinno przyjąć bardziej aktywną pozycję. Tak jak mówiłam wcześniej przy okazji definicji muzeum krytycznego - to instytucja powinna otwierać taką debatę. Tymczasem debatę widzimy w mediach. Muzeum zupełnie nad tą dyskusją nie panuje, nie chce panować albo w ogóle jej nie planowało. A praca stanęła przecież pod muzeum, a nie pod kościołem.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze