0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Przemek Wierzchowski / Agencja GazetaPrzemek Wierzchowski...

Profesor Marcin Matczak został zaproszony do wygłoszenia wykładu w prestiżowej serii "Wykładów na Nowe Tysiąclecie" na Uniwersytecie Warszawskim.

W swoim wystąpieniu, którego zapis publikujemy w Archiwum Osiatyńskiego i OKO.press, prof. Matczak wychodzi poza swoją specjalizację prawnika. W naukach społecznych i psychologii szuka odpowiedzi, skąd dziś w Polsce i w Europie powrót do narracji autorytarnej. Przewodnikiem jest Erich Fromm, który opisywał mechanizm "ucieczki od wolności".

Matczak na przykładzie Polski pokazuje, w jaki sposób elementy narracji autorytarnej są wykorzystywane przez władze, aby oswoić podstawowe lęki. Zwraca się też z apelem do obrońców praworządności, demokracji, wolności.

Wskazuje, czego nie robić. Apeluje, żeby nie pogłębiać podziału w społeczeństwie, zdławić potrzebę zemsty, myśląc o rozliczeniach kryzysu praworządności w przyszłości. Wzywa do tego, aby nie tworzyć złych precedensów i zawsze dbać o jakość stanowienia i stosowania prawa.

Przedstawia też sześć punktów pozytywnych. Prof. Matczak radzi:

  1. Podkreślać konieczność przynależności do Unii Europejskiej.
  2. Szukać wartości wspólnych.
  3. Wyzbyć się agresji.
  4. Odzyskać patriotyzm i uruchomić emocje.
  5. Edukować przykładem, nie tylko słowem.
  6. Udowodnić, że praworządność idzie w parze z ideą wspólnoty.

Marcin Matczak: Dlaczego w Europie odnawia się autorytaryzm i czy można temu przeciwdziałać?

Szanowny Panie Rektorze, Szanowni Państwo,

Bardzo dziękuję za ten wielki zaszczyt, bo być jednym z wykładowców w ramach tej serii wykładów, których już ponad setka się odbyła, to wielka duma i zaszczyt.

To prawda, że ja pewnie nie jestem pupilkiem władzy, ale niektórzy przedstawiciele instytucji, niektórzy przedstawiciele władzy na moje wykłady przychodzą. Chciałem szczególnie podziękować jednemu przedstawicielowi, panu Rzecznikowi Praw Obywatelskich Adamowi Bodnarowi.

To nie jest tak, że ja jestem na bakier z każdą władzą. Z niektórą się znam i niektóra patrzy na mnie trochę bardziej przychylnie.

Zadanie, które przede mną stoi jest dosyć trudne. Chcę mówić dzisiaj o tym, jakie są przyczyny odradzającego się autorytaryzmu, ale jestem prawnikiem, w związku z tym wszyscy mają prawo oczekiwać, że będę mówił o tym jako prawnik. Natomiast ja nie chcę mówić o tym jako prawnik, z jednego, podstawowego powodu, który teraz wyłożę.

To nie jest kryzys prawniczy

Kiedy na jesieni 2015 roku w Polsce doszło do szokujących wydarzeń, gdy sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, którzy zostali legalnie wybrani, nie zostali zaprzysiężeni i wprowadzeni do Trybunału, w zupełnie nie zrozumiały dla prawników sposób, wydawało mi się wtedy, że mamy oto do czynienia z kryzysem prawniczym.

I miałem takie przekonanie, które jest bardzo stare, ponieważ wywodzi się pewnie od Sokratesa, dość naiwne, mianowicie, że jeżeli ludziom, którzy popełniają błędy, wytłumaczy się, dlaczego je popełniają, to oni przestaną te błędy popełniać.

Wiedza spowoduje, że oni zrozumieją, że postąpili źle i będą już zawsze postępowali dobrze. I tak próbowałem robić. Próbowałem robić jesienią 2015, wiosną 2016 roku, później przed TK w tej słynnej sprawie K47/15 [nowelizacji ustawy o TK] byłem prawnikiem i ciągle argumentowałem prawniczo. I to było jak rzucanie grochem o ścianę.

W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to nie jest kryzys prawniczy. To nie jest tak, że druga strona nie wie, nie rozumie - przez "drugą stronę" mam na myśli nie tylko przywódców, ale też elektorat, czyli ludzi, którzy głosowali i tym przywódcom zaufali.

Zrozumiałem, że sama argumentacja prawnicza nie wystarczy, bo kryzys, z którym mamy do czynienia, nie jest kryzysem prawniczym i prawnym, jest kryzysem głębszym. Jest kryzysem psychologicznym i kryzysem socjologicznym, a prawnicy go nie rozumieją, bo nie są psychologami, nie są socjologami. A psychologowie i socjologowie często go nie rozumieją, bo nie są prawnikami.

I zrozumiałem, że uniwersytet, czy my wszyscy, jako wspólnota ludzi myślących, stoimy wobec w pewnym sensie nierozwiązywalnego problemu, bo zamknęliśmy się w swoich dyscyplinach, jesteśmy specjalistami od coraz węższego kawałka rzeczywistości - już nie ma specjalistów laryngologów, tylko jest specjalista od ucha prawego, lewego i środkowego. I nie rozmawiamy ze sobą.

Dlatego postanowiłem dzisiaj wyjść ze swojej strefy komfortu, nie mówić koniecznie o Trybunale Konstytucyjnym, nie mówić o prawie, choć jeżeli będą pytania na ten temat, to o tym także możemy porozmawiać.

Ale chciałbym mówić o czymś innym, chciałbym zapytać sam siebie i państwa dlaczego argumenty racjonalne nie działają? Dlaczego argumenty, które wydawały się skuteczne, nie są skuteczne?

Wydaje się, że żeby to zrozumieć, trzeba sięgnąć poza prawo, trzeba właśnie sięgnąć do psychologii, socjologii, zrozumieć, że pewnie już od lat 70. wiemy - i tutaj wychodzę poza swoją strefę komfortu, proszę docenić jednak odwagę wykładowcy akademickiego - że ludzie nie myślą racjonalnie.

Argumenty bolą

Eksperyment lorda Rosa i Leppera z 1967 roku pokazuje, co się stanie, jeżeli zbierze się ludzi, którzy są zwolennikami kary śmierci i przeciwnikami kary śmierci i przedstawi im argumenty sprzeczne z ich przekonaniem. Ci ludzie nie tylko będą inaczej oceniać skuteczność argumentów, które są im przedstawione, czyli, że przeciwnicy kary śmierci, gdy zobaczą argumenty za, to powiedzą, że one są słabe, a zwolennicy kary śmierci powiedzą, że są mocne. Najgorsze jest to, że ci, którzy posiadają pewne przekonanie i dostają przeciwne argumenty, jeszcze wzmacniają się w swoim pierwotnym przekonaniu. To znaczy, że przeczące ich ideom fakty nie tylko nie przekonują ich do zmiany poglądów, ale fakty te potwierdzają, że mają rację.

W innym eksperymencie ludziom, którzy mają różne przekonania odnośnie dostępu do broni, kazano rozwiązać formułę matematyczną, której wynikiem ma być odpowiedź na pytanie, czy broń powinna być dostępna powszechnie, czy nie.

Okazało się, że jeżeli ktoś jest zwolennikiem broni, a przy okazji świetnym matematykiem, to przy rozwiązywaniu formuły popełnia błędy, jeśli w trakcie dostrzega, że odpowiedź jest sprzeczna z jego przekonaniami. Logiczne, racjonalne myślenie, jest jakby zablokowane, ponieważ efekt obliczeń jest niezgodny z jego wewnętrznym przekonaniem danej osoby. Natomiast gdy ten sam rachunek wykonuje człowiek, dla którego wynik rachunku jest obojętny, nie popełnia on tak wielu błędów w obliczeniach. Czyli dzieje się tak jakby emocje, przekonania zatruwały umysł i powodowały, że zaczyna słabiej pracować. Dlaczego tak jest?

Okazuje się, że jeżeli spotykamy się z twierdzeniami, które są niezgodne z naszym przekonaniem, to czujemy, że nasza tożsamość jest zagrożona.

Jeżeli ktoś wierzy w to, że sędziowie są winni całemu złu i w związku z tym trzeba ich wyrzucić z Sądu Najwyższego, a potem wychodzę ja i mówię nie, nie wolno, dlatego że konstytucja nie pozwala, to po pierwsze ten argument, mimo że jest argumentem racjonalnym, może wzmocnić przekonanie, że tych sędziów trzeba wyrzucić. Po drugie ten argument boli, dlatego że wymaga zmiany jakby tożsamości, jest zagrożeniem dla całościowej wizji kogoś, kto uważa, że sędziowie pozostali na stanowiskach ze względu na nieudaną reformę roku 89. i w związku z tym jednak trzeba ich usunąć, bo tylko wtedy przywróci się pewnego rodzaju porządek.

Co zrobić, aby zrozumieć, skąd bierze się renesans autorytaryzmu?

Ten wstęp pokazuje, moim zdaniem, że musimy naszych odpowiedzi naprawdę szukać gdzie indziej. To nie znaczy, że mamy przestać argumentować prawniczo.

Musimy naszą argumentację opakować inaczej, musimy myśleć bardziej o tożsamości, nie tylko o wiedzy, albo także o sercu, nie tylko o umyśle.

A to jest trudne, dlatego że jesteśmy, my tutaj na Uniwersytecie, jesteśmy intelektualistami, wstydzimy się emocji, wstydzimy się myślenia o sercu i o tym, co jest nieracjonalne.

Moim zdaniem kryzys, ten, z którym mamy do czynienia, te kryzysy, które są widoczne w całej Europie, mają bardzo mocną podstawę w sercach i w emocjach, nie tylko w intelekcie. I dlatego będę starał się tutaj odpowiedzieć na to pytanie zawarte w tytule tego wykładu, w tej wspólnocie uniwersytetu, która jest wspólnotą ludzi myślących, aby zaprosić państwa do tego, żeby wyjść ze swoich specjalizacji, w kierunku myślenia o tym, co ludzie czują i jak to wpływa na to, jak myślą.

Na pewno nie rezygnować z głoszenia prawdy, ale zająć się także tymi elementami, które dotyczą emocji i tożsamości. Głosić prawdę, ale w otoczeniu pewnych wartości i przy użyciu komunikacji, która zajmuje się kwestią tożsamości i zajmuje się kwestią emocji. I chciałbym podać przykład, żeby to nie było teoretyczne.

Dlaczego dopiero teraz rząd PiS, razem z prezydentem, ostatecznie wycofał się z tak zwanej "reformy" SN?

Prezydent złożył podpis pod ustawą o Sądzie Najwyższym, która tak naprawdę likwiduje pewne skutki tzw. reform sądowych w wąskim zakresie, bo nie dotyczy ani TK, ani KRS, ani nawet całego SN - dotyczy może jednej trzeciej problemów w SN. Dlaczego dopiero teraz? Przecież wcześniej było tyle argumentów. Komisji Weneckiej, polskich i zagranicznych konstytucjonalistów, Komisji Europejskiej.

Prof. Oliver Treibz Uniwersytetu w Münster przedstawiał badania dotyczące Polski, w których pokazał, że te wcześniejsze interwencje, np. przyjazdy Komisji Weneckiej, miały bardzo ciekawy skutek: z każdym przyjazdem Komisji Weneckiej poparcie dla PiS w Polsce rosło. Dlaczego? Dlatego, że zewnętrzny atak był postrzegany jako zagrożenie dla tożsamości, "my tu mamy rację, a ktoś z zewnątrz przyjeżdża i mówi nam, że jest inaczej".

Dlaczego działanie Trybunału Sprawiedliwości UE zostało jednak inaczej przyjęte? Czy argumenty prawnicze Trybunału Sprawiedliwości UE były lepsze, silniejsze niż Komisji Weneckiej? Nie. One były dokładnie takie same.

Ale co się zmieniło? Opozycji i obrońcom praworządności udało się przekonać Polaków i Polki, że atak na sądy jest atakiem na naszą tożsamość, ale nie polską, tylko europejską. Że jest zagrożeniem dla tego kim jesteśmy, bo udało się przekonać ludzi, że atak na sądy jest początkiem Polexitu. To się zmieniło i to spowodowało, że wybory lokalne nie poszły po myśli rządzących i, że teraz nie pod wpływem argumentów prawniczych, ale pod wpływem argumentów politycznych, związanych z poczuciem tożsamości, rząd PiS wycofał się z tej argumentacji, ze swoich planów.

Te same argumenty racjonalne zostały opakowane w inne otoczenie aksjologiczne i emocjonalne

Trochę w tym było oczywiście straszenia, nie ma co ukrywać: "jeżeli będziemy atakowali sądy, spadnie nasza pozycja w UE", "jeżeli się z tej Unii wyrzucimy, wpadniemy w ręce Rosji" - to gra na emocjach. To uderzenie w poczucie bezpieczeństwa. I dopiero to zadziałało. Czyli mieszanka argumentów racjonalnych i w pewnym sensie nieracjonalnych, albo uderzających w kwestie dotyczące tożsamości i bezpieczeństwa.

Rządzący zawahali się, czy iść dalej, dopiero, gdy Polki i Polacy zrozumieli, że ich działania mogą doprowadzić do naruszenia naszej tożsamości - tożsamości europejskiej.

To przykład, który może nam sugerować, że pójście w stronę diagnozy nieprawniczej, diagnozy psychologicznej, socjologicznej, jest bardzo obiecujące.

Ucieczka od wolności i jej przyczyny

Jak taką diagnozę powinniśmy przeprowadzić, my, uniwersytet? My, Uniwersytet, kiedy nie wiemy, jak sobie poradzić z jakimś problemem, to idziemy za radą Isaaka Newtona i stajemy na ramionach olbrzymów, bo stamtąd widać dalej.

Chciałbym dzisiaj stanąć na ramionach takiego olbrzyma, którym dla mnie jest Erich Fromm, wybitny nie-prawnik. Psycholog, filozof, ktoś, kto myślał o świecie w sposób szerszy zdecydowanie niż prawnicy, chociaż pisał o sprawach ważnych dla prawników. Pisał o Republice Weimarskiej, pisał o tym dlaczego stało się tak, że wielki naród niemiecki, naród Goethego, naród Hegla, naród Kanta dał się omamić przeciętnemu malarzowi z Austrii i poszedł za nim w przepaść. Jak to się stało, że było to możliwe? Fromm w „Ucieczce od wolności” analizuje ten proces, który oczywiście zdarzył się dawno, dawno temu, ale z którego płynie bardzo istotna nauka.

Świat się zawalił

Fromm zaczyna omawiać mechanizm „ucieczki od wolności" w bardzo interesujący sposób. Cofa się bardzo mocno w czasie i zaczyna go omawiać od wieku XVI, właściwie od końcówki XV w. i mówi: tam zdarzyło się coś bardzo ważnego, zdarzyła się rewolucja Gutenberga. Wiedza, która była zamknięta w bardzo drogie księgi, na które było stać tylko najbogatszych, nagle stała się dostępna, dlatego że pojawiła się prasa drukarska i ta wiedza poprzez druk, poprzez kopiowanie dotarła do szerszej grupy ludzi. I co się stało? I świat się zawalił, w pewnym sensie. Ludzie nagle zdobyli dodatkową wiedzę i nie jest przypadkiem, że zaraz potem zaczyna się reformacja, która w tym ujęciu powinna być traktowana, jako podważenie autorytetu i porządku świata. Ludzie czują się mocni, umiemy czytać, wiemy więcej i dlatego możemy zakwestionować autorytet, w tym przypadku autorytet Kościoła katolickiego.

Nacisk Lutra na tłumaczenie Biblii na języki krajowe i przyciągnięcie ludzi do słowa jest dokładnie tym samym elementem. Ludzie zaczynają czytać, zaczynają rozumieć i uważają, że mogą zakwestionować autorytet. Później mamy kontrreformację, nieudaną próbę obrony do końca ze strony Kościoła katolickiego, mamy wojnę trzydziestoletnią, w roku 1648 ona się kończy. Właściwie nie dało się przywrócić tego starego porządku i zaczyna się rozwój nauki, mamy odkrycie Newtona i nagle się okazuje, że z tego chaosu pojawia się coś nowego, opartego na krytyce, na kwestionowaniu. Ale, mówi Fromm, to jest piękna strona tej wielkiej reformy. Dzieje się jeszcze coś innego, ludzie stają wobec wyboru, ludzie zostają pozbawieni jak gdyby szkieletu aksjologicznego. Żyli sobie w małych wspólnotach, żyli sobie w jednym porządku aksjologicznym, który był jasny, był ksiądz proboszcz, który mówił, jak trzeba żyć, jasne było co jest dobre, co jest złe, a tu nagle trzeba dokonywać wyborów, bo się samemu wie i na autorytecie nie można już polegać.

I tutaj pojawia się ta piękna interpretacja mitu, nie mitu, opowieści o grzechu pierworodnym. Czy to nie jest odbicie tej wizji, w której zjedzenie owocu z drzewa poznania dobrego i złego powoduje lęk i cierpienie? Jest taka interpretacja, ona się pojawia wielokrotnie, świecka interpretacja tej opowieści, w której poznanie, większa wiedza powoduje obawę. To dopiero po spożyciu tego owocu Adam sobie uświadamia, że jest nagi, chowa się, wstydzi się siebie.

I to jest ta druga strona w pewnym sensie, mówi Fromm. Jak wiem więcej, to mogę więcej, a jak mogę więcej, to boję się dokonywać wyborów, dlatego że muszę ich dokonywać sam, a kiedyś, ktoś za mnie dokonywał tych wyborów. Na przykład Kościół, który mi mówił, jak mam żyć, a teraz już jestem sam ze swoimi wyborami aksjologicznymi, muszę ich dokonywać. I boję się ich dokonać. Świat staje się zbyt różnorodny, jest zbyt wiele opcji i te opcje mnie przerażają, bo zbyt dużo wiem. W pewnym sensie niewiedza jest błogosławieństwem. Kiedy wiem, to muszę sam podejmować decyzje.

Niesmak pozostał

Ta sytuacja może nam się wydawać odległa, ale czy nie jest tak, że ten czas, w którym my żyjemy, początek XXI w. przypomina czasy z końcówki wieku XV? Czy my teraz nie mamy drugiej rewolucji Gutenberga? Oczywiście mamy. Mamy rewolucję internetową, która powoduje, że bardzo niskim kosztem ogromna liczba ludzi może uzyskać wiedzę, która nie jest może bardzo głęboka, ale jest dosyć szeroka. Wikipedia, doktor Google, to są źródła, z których każdy teraz może dowiedzieć się na przykład na co choruje, a następnie wytłumaczyć lekarzowi, że się myli przepisując jeden, czy drugi lek, bo przecież ja wiem, bo przeczytałem. Dotyczy to także prawników. Można zerknąć teraz i przeczytać konstytucję, można wyrobić sobie samemu zdanie i można wytknąć jednemu, albo drugiemu mecenasowi, że robi źle.

Fantastyczny przykład tej sytuacji; kiedy jeden z dziennikarzy ewidentnie wspierających rząd PiS zaatakował pana prof. Rzeplińskiego w telewizji mówiąc, że prof. Andrzej Rzepliński i inni sędziowie TK wciąż mówią o ostateczności wyroków TK, a przecież o widzi, że w konstytucji pisze, że to nie są wyroki tylko orzeczenia.

Proszę przeanalizować tę sytuację: doczytał, że to są orzeczenia, a oni mówią o wyrokach, czyli ma pewną wiedzę, która mu pozwala zakwestionować autorytet prof. Rzeplińskiego, ale już nie doczytał, że wyrok jest orzeczeniem, dlatego że to jest wiedza, która nie była mu dostępna. I oczywiście, możemy się z niego śmiać, ale jest taki stary dowcip o tym, jak człowiek wraca z wizyty u znajomych, dzwoni później ten znajomy i mówi, słuchaj, jak wyszedłeś to zginęły srebrne łyżeczki. Potem się okazuje, że się znalazły, ale jak mówi dowcip: niesmak pozostał.

Sytuacja, w której osoby, które nie są specjalistami, mają bardzo szeroki dostęp do wiedzy, jest wyzwaniem dla tzw. autorytetów, które nie są przyzwyczajone do tego, że trzeba się tłumaczyć, dlatego że przecież my wiemy, a wy nie wiecie, w związku z czym po co my mamy tłumaczyć.

I nie jest pewnie przypadkiem, że to wszystko, co się obecnie dzieje w Polsce, jakoś wpływa na to, że autorytety, które nigdy przed nikim się nie musiały tłumaczyć, w tym oczywiście sędziowie, teraz się muszą tłumaczyć. I może to jest dobry efekt.

Ale jednocześnie pogłębia to zagubienie. Jeżeli ten autorytet może być teraz przeze mnie podminowany moją wiedzą, którą mam na podstawie internetowego poszukiwania, to może on tak naprawdę nie jest autorytetem. I ja zostaję sam wtedy, bo sam muszę podejmować decyzje.

Pięcioletnie dziecko jest lepsze

Ten brak zaufania do autorytetu, do którego jeszcze wrócę, jest skutecznie wzmacniany przez narrację polityczną. Bardzo długo zastanawiałem się, dlaczego poprzedni rząd PiS w roku 2005-2007 tak mocno atakował lekarzy, mniej więcej tak samo, jak teraz atakuje prawników. I wydaje mi się, że to jest albo podświadome, albo nawet świadome uderzenie w podstawowy stosunek zaufania. Bo kiedy czujemy się najbardziej bezbronni, jak nie wtedy, kiedy idziemy do lekarza? Może lekarz to tak naprawdę nie jest żaden autorytet, może to jest ktoś, kto zrobi krzywdę, może to jest ktoś, kto w ogóle cię zabije? To jest bardzo mocne uderzenie w relacje zaufania, która istnieje między kimś, kto nie jest i kimś, kto jest autorytetem - i ona powoduje jeszcze większy niepokój.

Ta rewolucja internetowa, która jest jakimś odbiciem rewolucji Gutenberga, ma jeszcze jeden skutek, taki, że nawet jeżeli uważasz, że coś robisz dobrze, to zawsze znajdziesz kogoś, kto robi to lepiej. Jest takie powiedzenie, że zawsze jest gdzieś jakieś pięcioletnie dziecko, które robi to dziesięć razy lepiej od ciebie, to, co ty robisz.

Z dosyć dużym bólem serca przeczytałem o tym, że istnieje taki człowiek, który się nazywa Michael Kaerney, który nauczył się mówić w wieku 4 miesięcy. A w wieku 6 miesięcy powiedział badającemu go lekarzowi: mam infekcję ucha. I ten człowiek został profesorem w wieku 17 lat. No i jak ja mam żyć w związku z tym? Jako osoba, która musiała ponad dwa razy dłużej pracować, nie mówiłem nic do lekarza, który mnie badał, bo byłem niemowlęciem, byłem niemową, a on powiedział, że ma infekcję ucha, jak miał 6 miesięcy. To oznacza, że każdy z nas, jest teraz zestawiony z wzorcem mądrości, który jest często niedościgniony, z wzorcem piękna, które jest niedoścignione, z wzorcem profesjonalizmu, który jest niedościgniony i to powoduje, że czujemy się gorsi.

Kiedy żyliśmy w małych wspólnotach, gdzie nie było takiej wiedzy, ja nic nie wiedziałem o Michaelu Kaerney'u, moje życie było łatwiejsze. Ogromnej liczbie ludzi żyło się lepiej, dlatego że nie musiała się porównywać. Teraz mają tę wiedzę i tak jak Adam w biblijnej opowieści czują, że coś jest nie tak; że coś z nimi jest nie tak i zaczynają się chować, wycofywać. Zaczyna się bardzo szkodliwy proces.

Rewolucja Gutenberga, dostęp do wiedzy, a w związku z tym zagubienie w świecie, który nagle poznajemy, podważenie autorytetów, powoduje w nas poczucie, że czujemy się w tym świecie coraz gorzej. To doprowadza do uruchomienia się mechanizmu ucieczki od wolności, opisywanego od Fromma.

Poniżenie i bezradność

Fromm analizuje przykład Republiki Weimarskiej. I mówi o emocjach. Fromm mówi, że Republikę Weimarską po 1919 roku, po Traktacie Wersalskim, cechują trzy zjawiska psychologiczne: poczucie zagrożenia wynikające z bardzo złej sytuacji ekonomicznej, z hiperinflacji, właściwie z zagrożeniem głodem, poczucie biedy i poczucie utraty kontroli nad swoim życiem. Była wojna, mieliśmy wygrać, a przegraliśmy. Miało być dobrze, jest źle.

Nam mieli płacić reparacje, teraz my płacimy. Drugą cechą obok zagrożenia jest poniżenie narodu niemieckiego wynikające z tego, że Traktat Wersalski spycha ich do kategorii ludzi, którzy nie mają już co myśleć o tym, że są władcami, tylko w pewnym sensie zamienia ich w służących. Dlatego że to oni teraz muszą wspierać Europę, to oni muszą płacić reparacje. Co więcej, jest jeszcze inny element poczucia bycia zdradzonym: ze względu na propagandę, która była prowadzona w 1918 roku, większość Niemców nie wiedziała, że sytuacja na froncie jest zła i kiedy przyszła informacja o kapitulacji, większość była przekonana, że musiało coś pójść nie tak, że to nie przegrana militarna spowodowała przegraną wojnę, ale cios w plecy, tzn. zdrada kogoś wewnątrz.

Czyli mamy zagrożenie, poniżenie, jesteśmy w bardzo złej sytuacji. Nasze wartości zostały zdeptane i mamy poczucie bycia pozostawionym samemu sobie, bycia osamotnionymi. Ludzie zostają ze swoimi problemami, ponieważ władza jest słaba, w związku z tym muszą się sami nimi zajmować.

Fromm mówi, że to są w pewnym sensie psychologiczno-społeczne powody autorytaryzmu, dlatego że zagrożenie powoduje lęk, poniżenie powoduje utratę wiary w siebie, a samotność powoduje poczucie bezradności. I autorytaryzm adresuje wszystkie te trzy problemy.

Bijmy razem

Pierwszy z nich, czyli strach, jest zaadresowany poczuciem kontroli: jest lider, silny, który jest rycerzem na białym koniu, który weźmie sprawy w swoje ręce i zaprowadzi porządek. Kwestia poniżenia jest adresowana takimi wartościami, jak tożsamość i duma, jesteśmy dumnym narodem, wstaniemy z kolan. Samotność, pozostawienia samemu sobie, jest adresowany narracją związaną z tożsamością narodową. Jesteśmy narodem, wspólnotą krwi, nie jesteśmy sami, jesteśmy wspólnotą.

Niemiecki dziennikarz Timur Vermes w książce "On wrócił" pokazuje Hitlera, który budzi się w 2007 roku w centrum Berlina i staje się celebrytą. Przypadkowo bierze udział w pewnym show telewizyjnym. Ludzie mu mówią, że jest doskonale przebrany i okazuje się, że mówi rzeczy, które stają się znowu atrakcyjne. I to, co mówi, to jego przemówienia wygłaszane przed rokiem 1933. Słuchałem tej książki w formie audiobooka i aktor, który czytał był bardzo charyzmatyczny. I w pewnym momencie uznałem, że właściwie podoba mi się to, co on mówi. Hitler mówi: jeżeli codziennie kupujesz bułkę, to czy wiesz, kto ją produkuje? Czy masz zaufanie do tego człowieka, u którego kupujesz chleb? Porozmawiaj z nim, zapytaj się skąd i z czego jest ten chleb, czy on jest z niemieckiej mąki? Nie bądź obcy, nie bądź anonimowy, porozmawiaj z nim, wejdź we wspólnotę. Oczywiście do tej książki wybrane są tylko te przemówienia, które nie dotyczą Żydów. Producent show mówi Hitlerowi: wie pan, proszę o Żydach nie mówić, bo to nie wpada. Ale przekaz dotyczący wspólnoty jest atrakcyjny i trafia do ludzi, dlatego, że adresuje potrzeby, o których mówił Fromm. I to jest przerażające. Wyłączyłem audiobooka. Chociaż może powinienem słuchać dalej i uczyć się, jak można adresować ludzkie potrzeby, żeby tymi ludźmi manipulować i później poprowadzić ich tam, gdzie się chce. Trzeba pokazać troskę. To jest wielkie ostrzeżenie.

Fromm mówi też, że problem autorytaryzmu jest oparty na dwóch istotnych zjawiskach, które on nazywa masochizmem społecznym i sadyzmem społecznym. Bardzo mocno chcę podkreślić, że to są zjawiska społeczne, nie związane z seksualizmem człowieka, bo ostatnio byłem w Krakowie, mówiłem o tym masochizmie i sadyzmie, a na końcu jedna pani mówi, czemu pan ciągle o tym sado-maso mówił? Nie, to są zjawiska społeczne, o których mówi Fromm. One oczywiście mają jakieś podłoże bardzo głębokie w psychice człowieka, która dotyczy wszystkich obszarów, ale te zjawiska dotyczą obszarów czysto społecznych.

Na czym polega masochizm społeczny? Polega na tym, że ja, moje indywidualne ja rozpływa się w my grupowym, staje się członkiem grupy, narodu i czuję się bezpieczniej, bo już nie zostaję sam ze swoimi indywidualnymi wyborami, bo to grupa w pewnym sensie mnie prowadzi. Następuje zatracenie indywidualności, która się narodziła po uzyskaniu świadomości i znowu jestem cząstką grupy, która mnie prowadzi, nie muszę podejmować decyzji. Mam poczucie kontroli, dlatego że sam jestem kontrolowany przez grupę i dzięki temu jest mi raźniej.

Można powiedzieć, że w pewnym sensie społeczność kibiców jest takim typowym przykładem, w którym elementy masochizmu społecznego są widoczne, jesteśmy razem dla drużyny, czyli bycie razem dla drużyny i jest też element sadyzmu, czyli bicie razem dla drużyny kogoś innego. Czuję się członkiem grupy i dzięki temu czuję się lepiej, bo śpiewam wspólnie, skanduję, mam te same barwy, moja indywidualność się zatraca, a z drugiej strony pojawia się element sadyzmu, który polega na tym, że mam potrzebę agresji wobec tych, którzy są inni, zwłaszcza wobec tych, którzy są różni ode mnie. Ta agresja, co jest ciekawe, rodzi się ze strachu. Nie z poczucia siły. Teraz możemy zastanowić się do czego to prowadzi.

Zniszczyć różnorodność, dać proste rozwiązania, oswoić egzystencjalne lęki

Narracja, która ma zarządzić problemami psychologicznymi i socjologicznymi, z których rodzi się autorytaryzm, ma za cel zniszczyć różnorodność.

Różnorodność jest powodem niepokoju. Jeżeli chodzi o różnorodność myśli, narracja autorytarna mówi: nie, nie będzie różnorodności myśli, będzie dogmatyzm, jedna myśl, totalność zarządzania naszymi myślami, cenzura. Dlaczego? Nie dlatego, że trzeba te myśli zaatakować, ale ponieważ to daje spokój. Jeżeli jest jednomyślność, jednolitość, to nie ma zagrożenia dla naszej tożsamości.

Dlaczego Uniwersytet w takiej sytuacji jest zagrożeniem, np. Uniwersytet Środkowoeuropejski, który przez system autorytarny zostaje wyrzucony z Węgier? Dlatego, że głosi myśl, która powoduje różnorodność, konieczność różnorodności. Głosi myśl dotyczącą na przykład różnorodności płciowej, świadomości płciowej - i to jest dla systemu autorytarnego niepokojące. Głosi myśl dotyczącą różnorodności narodowościowej - i to także jest niepokojące.

Gdy chcemy być jednolici, różnorodność staje się zagrożeniem. Kiedy widzę coś innego, to uważam, że to zagraża mojej tożsamości, chcę to zlikwidować żeby świat był jednolity, chcę powrócić do tego stanu, który był wcześniej, kiedy czułem się bezpieczny, kiedy czułem, że mam poczucie kontroli. A kiedy świat jest zbyt różnorodny, to wtedy nie mam nad nim kontroli. Z tego wynika obawa przed różnorodnością, która cechuje każdy autorytaryzm, przed różnorodnością kulturową, religijną, światopoglądową, seksualną. Także i konieczność zredukowania tej różnorodności, bo to daje spokój.

Jak widzę tylko ludzi białych, to nie ma zagrożenia, podważenia mojej tożsamości, jako białego człowieka. Jak widzę tylko heteroseksualnych, to nie ma zagrożenia dla mojej tożsamości. Natomiast, jak widzę kogoś innego, to muszę sobie odpowiedzieć na pytanie, kim jestem. Autorytaryzm redukuje obawę przed tym, że moja tożsamość jest zagrożona przez inność. Jeśli jestem całkowicie pewien tego, że jestem katolikiem, to spokojnie mogę porozmawiać z muzułmaninem, to nie jest żaden problem. Natomiast jeżeli mam obawę gdzieś wewnątrz, że może tak do końca nie jest, to jego pojawienie się, jego wartości stanowią dla mnie zagrożenie i muszę je usunąć, żebym mógł czuł się lepiej.

W narracji autorytarnej widoczna jest także fascynacja prostotą, która likwiduje złożoność życia społecznego. Jest to taka fascynacja Aleksandrem Wielkim, który nie rozwiązuje węzła, tylko go przecina. Jest fascynacja Donaldem Trumpem, który nie zarządza skomplikowanym problemem migracji, tylko mówi "Wybudujemy mur!", podaje proste rozwiązanie złożonego problemu.

Redukcja złożoności świata - i nagle chce się żyć, bo są proste rozwiązania. A ci jajogłowi z tych uniwersytetów to zawsze dzielą włos na czworo.

I wreszcie jest także elementem narracji totalitarnej, czy autorytarnej oswajanie śmierci, bo śmierć jest ostatnim elementem, który budzi strach i niepokój, dlatego ważne jest nadawanie jej sensu. Naprawdę nie jest przypadkiem, że każdy system autorytarny w pewnym sensie musi oswoić śmierć i pokazać, że ona jest sensowna. Tak było po rewolucji irańskiej, kiedy pojawiły się, co organizowano co 40 dni wspomnienia męczenników, którzy zginęli u początków tej rewolucji i tak samo, taką samą potrzebę część naszego społeczeństwa czuła po katastrofie smoleńskiej, bo część z nas nie mogła sobie poradzić z tym, że to jest przypadek, bo przypadek jest niemożliwy do oswojenia. Trzeba nadać tej śmierci sens, trzeba pokazać, że nie zginęli, polegli, dlatego że wtedy to ma sens. To także jest narracja, oswajanie śmierci, zachęcanie do patriotyzmu, poświęcenia, narracja dotycząca żołnierzy wyklętych pokazuje, że to jest właściwe życie, które się kończy śmiercią, która ma sens. To są ważne komunikaty, które stają się coraz bardziej atrakcyjne.

Społeczeństwo, które się boi, jest zaniepokojone, które nie wie, co ze sobą zrobić, marzy o takim królu Leonidasie, który w filmie o bitwie pod Termopilami mówi: "to jest Sparta!"i wrzuca posła, Persa do studni.

Co to znaczy „to jest Sparta!”, albo "to jest Polska!". Wiemy kim jesteśmy, mamy swoją tożsamość, jesteśmy agresywni, zaatakujemy. Kiedy to słyszymy, kiedy to widzimy, czujemy poczucie mocy. To jest element masochizmu społecznego powiązany z sadyzmem. Ja się czuję częścią grupy, jestem dumny i jestem w stanie umrzeć za tę grupę, a na pewno jestem w stanie się bić.

Jak obecna władza odpowiada na nasze lęki, wykorzystując elementy narracji autorytarnej

Czy to wszystko odnosi się do nas? W pewnym sensie odnosi się. Jeżeli popatrzymy na to, jaka jest narracja, którą prowadzi nasz rząd, to jest to narracja, która wzmacnia te wszystkie elementy, o których pisze Fromm. To znaczy lęk, strach, niepokój jest podważany przez narrację dotyczącą terroryzmu, kryzysu uchodźczego, kryzysu finansowego i globalizacji. Nieraz to zagrożenie ma charakter realny, ale w większości przypadków ma charakter pozorny, czy produkowany, ale percepcja jest czasami ważniejsza niż rzeczywistość. Było to bardzo widoczne w kampanii wyborczej, kiedy PiS idzie, w kraju, który nie przeszedł suchą nogą kryzys finansowy, z hasłem „Polska w ruinie”, które jest niepokojące, bo to znaczy, że zmierzamy w złą stronę. Podburzenie, podbudowanie tego niepokoju, który staje się później materiałem, na którym można budować pewną autorytarną narrację.

Ustawa o IPN, o której była duża dyskusja, to ustawa, która mówi, że czujemy się poniżani. Przez to, że zrobiliśmy coś złego, że my też jesteśmy źli, a przecież to nieprawda. Musimy podnieść się, musimy wstać z kolan, nie możemy uprawiać pedagogiki wstydu. To są wszystko narracje dotyczące poczucia poniżenia.

I wreszcie samotność. Elity was opuściły, rząd PO i PSL o was zapomniał, my o was pamiętamy.

Proszę zwrócić uwagę ile jest komunikatów adresowanych do emocji, a nie do racjonalności, do irracjonalności, a nie do racjonalności.

Chcę zwrócić państwa szczególną uwagę na problem samotności. The Economist ostatnio napisał, że to jest właściwie już choroba cywilizacyjna, samotność wśród ludzi starszych i wśród ludzi młodych jest nieprawdopodobna. Trzeba tą samotnością jakoś zarządzić. To jest jakiś problem, ta samotność jest problemem, który gdzieś tam w ludziach siedzi bardzo głęboko i poczucie wspólnoty adresuje ten problem, natomiast typowi liberałowie nie potrafią tego problemu zaadresować.

Z dość dużym zdziwieniem przeczytałem, że w Wielkiej Brytanii w 2013 roku powstała firma, która nazywa się Srebrna Linia. To firma, do której można przyjść i zapłacić za to, żeby oni dzwonili do rodziców, albo do dziadków. Czyli młody człowiek, zabiegany może przyjść, zapłacić, ale ważniejsze jest to, że ten starszy człowiek, który jest samotny, może zadzwonić na tę Srebrną Linię i tam będzie ktoś, kto go wysłucha. I tak sobie pomyślałem, że my naprawdę jesteśmy bardzo nowoczesnym narodem, bo u nas taka firma powstała w roku 1991, w Toruniu i nazywa się Radio Maryja. I ja nie mówię tego z przekąsem, tylko mówię to zupełnie poważnie, to jest jedyne miejsce, gdzie bardzo duża część naszego społeczeństwa, ludzi, którzy są na emeryturach, którzy są przykuci do łóżka, gdzie oni mogą zadzwonić i jest ktoś, kto ich wysłucha. Czyli to jest zarządzenie problemem samotności, którym nikt inny, oprócz tej toruńskiej firmy, na tym poziomie się nie zajmuje. I potem mamy wielkie zdziwienie, jakże to jest, że ta firma zaczyna teraz tworzyć partię polityczną i być może będzie miała poparcie. Będzie miała poparcie, dlatego że zajęła się emocjami, a nie tylko intelektem.

Co mają wobec tego zrobić ludzie, którzy cenią demokrację i wolność?

To są sytuacje, które moim zdaniem zmuszają nas do pewnego rachunku sumienia, odpowiedzi na pytanie, czy my broniący praworządności, broniący konstytucji, czy my adresujemy w ogóle w jakikolwiek sposób te problemy. Otóż, wydaje mi się, że niespecjalnie.

W szczególności mamy wielki problem z adresowaniem poczucia tożsamości. Bo oczywiście problemy społeczne związane z biedą czy z samotnością można zaadresować programami społecznymi. Być może problemy związane ze strachem można zaadresować właśnie taką narracja, jaką udało nam się wytworzyć mówiąc jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, dopóki jesteśmy członkiem Unii Europejskiej jesteśmy bezpieczni, więc udało nam się powiązać bezpieczeństwo z ochroną praworządności.

Ale jak powiązać ochronę praworządności z poczuciem tożsamości? Z wartościami?

Do tej pory narracja, która jest prowadzona przez nasz rząd jest następująca: tutaj są wartości, które chcemy wyznawać, na przykład sprawiedliwość społeczna, a tutaj jest praworządność i one ze sobą nie pasują. Jeżeli chcemy mieć sprawiedliwość społeczną, to nie możemy mieć praworządności. Na przykład nie możemy mieć tych sędziów, musimy ich szybciutko wymienić.

Teraz czy jesteśmy w stanie zbudować taką narrację, która powie tu są nasze wartości, tu jest praworządność i nie ma między nimi konfliktu?

To to jest niezwykle trudne, dlatego że

praworządność jest tak zwaną wartością negatywną, nie w tym sensie, że jest zła, tylko jest wolnością od, ona zostawia przestrzeń, w której ludzie mają działać, tak jak wolny rynek zostawia przestrzeń, w której ludzie mają działać, ale nie mówi ludziom, co mają robić w tej przestrzeni.

Wolny rynek mówi: "proszę bardzo, tutaj jest przestrzeń, sprzedawajcie, kupujcie, negocjujcie", ale nie mówi, co mamy sprzedawać i jak mamy sprzedawać i za jakie ceny, bo na tym polega idea wolnego rynku. Praworządność mówi jesteś wolny od przymusu, rób, co chcesz. Ale ja nie wiem, co mam robić, bo świat jest zbyt skomplikowany.

Kiedy kończyłem szkołę średnią wiedziałem, gdzie chcę pójść na studia i co chcę robić. Mój syn i jego koledzy, którzy teraz kończą studia – nie wiedzą. Mogą pójść wszędzie. Ja nie mogłem pójść na Oksford ani na Cambridge, oni mogą, ale nie wiedzą gdzie chcą, dlatego że świat jest zbyt zróżnicowany. I tu przychodzi narracja, która mówi: "my ci pomożemy, my powiemy, jak ten świat jest zbudowany, kto jest wrogiem, kto jest przyjacielem i będzie ci łatwiej".

Liberalizm polityczny, którego elementem jest praworządność, nie jest stworzony do mówienia ludziom, co mają robić, do tworzenia planów na ich życie.

A ludzie będący w tej sytuacji, w sytuacji ucieczki od wolności tego potrzebują i dlatego idą w kierunku autorytaryzmu, który jest lepszy w tej grze, dlatego że nie ma żadnych oporów żeby ludziom powiedzieć, co mają robić, żeby powiedzieć, kto jest wrogiem, kto jest przyjacielem, dzieli świat na pół i w ten sposób pozwala ludziom poczuć ulgę, o której Fromm mówił, ulgę, że już sam nie muszę decydować.

Czy jesteśmy w związku z tym w stanie stworzyć taka aksjologię, która spowoduje, że praworządność będzie z nią powiązana?

To jest niezwykle trudne, bo jak powiedziałem, w pewnym sensie DNA liberalizmu politycznego, DNA praworządności nie pozwala mu mówić innym ludziom, co mają robić, bo wtedy kończy się wolność.

Więc co zrobić wtedy, kiedy ludzie nie chcą wolności, a my chcemy bronić instytucji, które tę wolność dają?

Nie wiem. Myślę, że mogę jedynie powiedzieć, czego nie powinno się robić, dlatego że to wzbudza te wszystkie złe emocje, które są później podstawą dla autorytaryzmu.

Czego się wystrzegać

  1. Nie potwierdzajmy i nie pogłębiajmy polaryzacji i zdławmy potrzebę zemsty

Przede wszystkim jestem przekonany, że nie można szerzyć strachu i agresji i potwierdzać polaryzacji społeczeństwa.

Pewną narracją rządów autorytarnych zawsze jest pokazanie wroga. Jest lepszy sort i gorszy sort. I teraz, jeżeli my wchodzimy w tę narrację, to w pewnym sensie ją potwierdzamy, nawet, jeżeli ironicznie nazywamy się tym gorszym sortem, to jednak potwierdzamy, że są oni i my. A jeżeli są oni i my, to potwierdzamy diagnozę świata, która jest zaproponowana przez autorytaryzm.

Kiedy myślimy o tym jak ewentualnie będziemy rozliczać po zakończeniu kryzysu państwa prawa, musimy w jakimś sensie zdławić w sobie potrzebę zemsty. Niestety rozmawiam z politykami, którzy chcą takiej zemsty, to znaczy, uważają, że trzeba absolutnie wszystkich wsadzić do więzienia. Na pewno trzeba ukarać tych, którzy zrobili źle, ale trzeba to zrobić mądrze. Większość autorytaryzmów, które rodzą się obecnie w Europie, to są autorytaryzmy, które biorą się przekonania, że ktoś został bardzo skrzywdzony. Na przykład autorytaryzm turecki. Przez wsadzenie Erdoğana do więzienia, w pewnym sensie wytworzono upiora, który później się pojawił i chce zemsty, chce w pewnym sensie krwi. Proszę zwrócić uwagę, że to myślenie jest widoczne wśród naszych przywódców, którzy mówią, że tak zwana rewolucja roku 1989 była zbyt mało krwawa. To znaczy, że ta polaryzacja jest potrzebna, żeby była wspólnota.

Pogłębianie tej polaryzacji na pewno nie jest dobrym pomysłem. Więc kiedy prowadzimy naszą narrację nie możemy być agresywni, bo to potwierdza wizję świata, to jest mój wróg, to jest człowiek, który chce mnie zaatakować. To jest strasznie trudne, ale agresja to pierwsza rzecz, której trzeba unikać.

2. Nie twórzmy złych precedensów

Druga rzecz, nie twórzmy złych precedensów. Co mam na myśli mówiąc złe precedensy? Proszę zwrócić uwagę, co się stało na samym początku, kiedy obecna władza wygrała wybory. Jak bardzo dużo w narracji związanej z atakiem na Trybunał Konstytucyjny było twierdzenia: to poprzedni rząd zaczął, zaczął, dlatego że wybrał dwóch nadprogramowych sędziów. Ja nie chcę wchodzić w tę dyskusję. Wiemy, że wybrał za dużo, dlatego, że to stwierdził Trybunał Konstytucyjny, nie trzeba było robić tego wielkiego zamieszania, żeby to stwierdzić. Trzeba było poczekać na wyrok Trybunału Konstytucyjnego.

Ale proszę zobaczyć na taką przerażającą symetrię, która tutaj jest widoczna, według zasady "oko za oko". Ty zrobiłeś źle, ja zrobię źle w dwójnasób w pewnym sensie.

Kiedy pan profesor Rzepliński nie dopuszczał do orzekania trzech osób, którzy nie byli sędziami, trzech dublerów przez ten pierwszy rok kryzysu, co zrobił minister Ziobro zaraz później? Zakwestionował wybór trzech sędziów z roku 2010. Oko za oko. To jest chore poczucie konieczności zemsty. Przed tym precedensem bardzo mocno chcę państwa przestrzec. W swojej ostatniej książce piszę o tym, jaką rolę precedens ma w kulturze, w języku, w wykładni prawa. Chcę tylko przywołać jeden precedens, być może najgorszy w naszej historii, o którym też nie zawsze pamiętamy. Ten precedens takiej chorej zemsty, która prowadzi zupełnie w nieprawdopodobną stronę.

Najpierw trochę słabszy, później ten mocniejszy.

W Republice Weimarskiej był taki przywódca, który korzystał z artykułu 48 Konstytucji Weimarskiej, która pozwalała wprowadzić coś w rodzaju takiego stanu nadzwyczajnego, kiedy istniało zagrożenie i przejąć dużo władzy. Kim był ten człowiek? To nie był Adolf Hitler. To był prezydent Ebert, który rządził od roku 1919 do roku 1925. To on w tym czasie skorzystał z artykułu 48, sto trzydzieści cztery razy. Czyli to on, człowiek, którego nikt przecież nie oskarża o to, że on zrobił coś złego, człowiek, który był ważny dla rozwoju Republiki Weimarskiej, skorzystał z kompetencji w dużej mierze autorytarnej, to znaczy wyjątkowej, takiej, którą należało stosować tylko w wyjątkowych sytuacjach. On w ciągu czterech lat skorzystał z niej sto trzydzieści cztery razy. I kiedy później Hitler skorzystał z tej samej kompetencji, to właściwie nie było dziwne, dlatego że istniał ten precedens, z którego można było skorzystać.

Jeszcze raz chcę to podkreślić, ja nikogo nie usprawiedliwiam, ani nikogo nie oskarżam, tylko pokazuję, że w tej irracjonalności istnieje ten taki chory precedens, którego musimy się wystrzegać.

Jeżeli zepsujemy państwo, to możemy mieć pewność, że ktoś później zepsuje bardziej.

I teraz ten najbardziej dla mnie przerażający precedens, którego nie miałem wcześniej świadomości. Chciałem państwu przeczytać fragment z książki Hitlera, z "Mein Kampf", który brzmi tak: „Gdyby na początku pierwszej wojny światowej, lub w czasie wojny, dwanaście, albo piętnaście tysięcy tych hebrajskich gorszycieli potrzymano pod trującym gazem, tak jak zrobiono z setkami tysięcy naszych najlepszych niemieckich robotników na polu bitwy, poświęcenie milionów na froncie nie poszłoby na marne. Przeciwnie, wyeliminowanie w odpowiednim czasie dwunastu tysięcy łajdaków mogłoby uratować życie milionom prawdziwych Niemców na przyszłość”. Hitler walczył w I wojnie światowej i był zaatakowany gazem, stracił wzrok na pewien czas. Nigdy nie przypuszczałem, że ten pomysł największej, największej tragedii dwudziestego wieku, zabicia ludzi poprzez zagazowanie być może wtedy się zrodził, poprzez ten straszny precedens, który Hitlera spotkał. Przez zło, które najpierw nastąpiło i później gdzieś się odbiło. Przepraszam, że państwa epatuję takim strasznym precedensem, ale zależy mi na tym, żeby to zapamiętać: zło przynosi zło i nie ma już żadnej kontroli nad tym, jakie to zło będzie. Ono może się wyolbrzymić w coś absolutnie przerażającego, po prostu dlatego, że jest złem, bo nigdy nie wiadomo na jak chory umysł trafi.

W związku z tym jeszcze raz podkreślam, jeżeli będziemy tworzyć precedensy, jeżeli zrobimy tak jak mówi jeden z polityków: "po wyborach wygranych przez partie prokonstytucyjne wydamy zwykłą ustawę i wyrzucimy wszystkich sędziów z Trybunału Konstytucyjnego albo z Sądu Najwyższego i wstawimy swoich", to wahadło zła się tak rozhuśta, że już nigdy nie wrócimy do demokracji, dlatego że polaryzacja się potwierdzi, sadyzm w pewnym sensie, który wtedy gdzieś tam się odezwie w nas też będzie widoczny i to będzie koniec wspólnoty, całkowity koniec wspólnoty.

Co można zrobić

Co można by było zrobić w sensie pozytywnym? Jak zaadresować te problemy, które leżą u podstaw autorytaryzmu?

  1. Podkreślać konieczność przynależności do Unii Europejskiej

Problem strachu można zaadresować przez odwołanie do Unii Europejskiej, jako gwarancji bezpieczeństwa i gwarancji naszej niezależności od Rosji. To bardzo dobry komunikat. Po pierwsze, dlatego, że to jest prawdziwy komunikat. Po drugie, dlatego że on tworzy pewną wspólnotę aksjologiczną, dla której praworządność jest naturalnym sojusznikiem. Jeżeli chcemy być w Unii Europejskiej, musimy być praworządni. Jeżeli chcemy być bezpieczni w stosunku do Rosji, musimy być w Unii Europejskiej, więc musimy być praworządni, jeżeli chcemy być bezpieczni w relacji do Rosji. To jest powiązanie wartości praworządności z bezpieczeństwem w sensowny sposób.

2. Szukać wartości wspólnych

Oczywiście potrzebujemy jeszcze jednej rzeczy. Głównym zarzutem, który podnosi ten elektorat obecnej władzy wobec tak zwanych lewaków, czy liberałów jest bezideowość, brak w ogóle jakiegokolwiek ładunku aksjologicznego.

A przecież ten ładunek w sobie mamy. Mamy wspólnotę wartości judeochrześcijańskich, możemy dyskutować na temat tego, jakie one są, możemy dyskutować na temat tego, czy hierarchia kościoła te wartości realizuje, moim zdaniem w dużej mierze niestety nie. Tak się zdarza, że Kościół katolicki niestety nie do końca jest chrześcijański. Ale zwalczanie Kościoła, jako takiego, potępianie Kościoła w czambuł, jest znowu potwierdzeniem tego, że ta druga strona nie ma pomysłu na tożsamość i atakuje wartości.

Więc być może lepszym rozwiązaniem w oparciu o to, o czym do tej pory mówiłem jest jednak pomysł ażeby wspierać tę część Kościoła, która jest prawdziwie chrześcijańska, nie tę, która jest ksenofobiczna, nie tę, która jest nacjonalistyczna. Czyli w pewnym sensie pokazać: "jeżeli ja walczę o praworządność to nie jestem lewakiem, niewierzącym, ateistą", nie, wcale tak nie musi być. Kiedy ja napisałem ostatnio, w jednym z postów o zmarłej osobie "świętej pamięci" to wszyscy byli oburzeni: "To pan może tak napisać?", "Jakże to, przecież pan broni konstytucji?" Zobaczcie jak to działa. To są dwa światy. Jest Konstytucja i przypięta do niej aksjologia bezideowość, brak wartości i inny świat, który ma te wartości, ale walczy z Konstytucją, te światy są nie do pogodzenia. Dlatego trzeba szukać wartości wspólnych.

3. Wyzbyć się agresji

W czasie debaty w Parlamencie Europejskim odnośnie praworządności w Polsce, jeden z europosłów, który jest ewidentnym przeciwnikiem praworządności, wypowiedział się bardzo agresywnie i wtedy zgromadzenia na sali ludzie zaczęli krzyczeć do niego Konstytucja, Kons-Ty-Tuc-Ja! Kons-Ty-Tuc-Ja!, zaczęli krzyczeć mu w twarz Konstytucją, agresywnie.

To nie o to chodzi. Agresja powoduje u drugiego człowieka potwierdzenie jego oczekiwań. Konstytucja to jest aksjologia, to jest ideowość, którą trzeba w jakimś sensie podnieść. Problem strachu jest ważnym problemem i nie można go pogłębiać, w żaden sposób nie można go pogłębiać.

4. Odzyskać patriotyzm i uruchomić emocje

Teraz, co z problemem poniżenia, który, jak mówię, jest, władza autorytarna go zagospodarowuje. Czy my mamy, jako obrońcy praworządności, jakiś pomysł w tym zakresie? Potrzebne są wartości , młodym ludziom w szczególności. Wartości porządkują świat. Takie wartości jak patriotyzm porządkują świat. One zostały zawłaszczone przez narrację autorytarną. Liberałowie i intelektualiści wstydzą się trochę mówić o patriotyzmie, a przecież nie tylko istnieje patriotyzm śmierci i poświęcenia. Istnieje patriotyzm konstytucyjny, patriotyzm dotrzymywania słowa, patriotyzm wierności złożonej przysiędze. Musimy mówić o praworządności narracją aksjologiczną, ideową, dlatego że jeżeli nie będziemy mówić, to ona nie trafi.

Nie jest przypadkiem, że jedyny moment, kiedy młodzi ludzie włączyli się do walki o Konstytucję, nastąpił w lipcu 2017 roku, gdzie zbieraliśmy się wszyscy na Krakowskim Przedmieściu, gdzie wspólnie śpiewaliśmy, gdzie słuchaliśmy podniosłej preambuły, gdzie trzymaliśmy świece. Wydaje mi się, że to wszystko, co robiliśmy, było w pewnym sensie jakąś formą masochizmu społecznego, bo czuliśmy się elementem grupy, czuliśmy się dobrze, czuliśmy wzruszenie. Te nasze świece były jakąś odpowiedzią na pochodnie i na race, które są niesione w marszu niepodległości. Więc nagle o praworządności mówiliśmy językiem emocji.

Jest taka teza w nauce amerykańskiej, że jeżeli praworządność, liberalizm polityczny nie nauczy się mówić językiem populizmu, to zginie, dlatego że nie zaadresuje potrzeby wspólnoty, nie zaadresuje potrzeby bycia razem, nie zaadresuje potrzeby emocji. To był jedyny moment, kiedy udało się ten problem zaadresować.

5. Edukować przykładem, nie tylko słowem

Mówi się bardzo często, że problemy z praworządnością możemy rozwiązać edukacją. Ja jestem jak najbardziej za tym. Biorę udział w Tygodniu Konstytucyjnym, chodzimy do szkół, mówimy o Konstytucji, ale zawsze sobie zadaję takie pytanie: edukacja w szkole jest ważna, a czy my edukujemy z podziału władz w domu? Czy u was w domu, przy stole, obowiązuje podział i równowaga władz w stosunku do dzieci, czy zachowujecie się tak, jak pan marszałek Sejmu, półtorej minuty, trzydzieści sekund na wypowiedź, prawda? Ale i tak ja później decyduję. Tam się zaczyna kształtowanie osoby, która albo jest poniżana, dlatego że jest słabsza, mniejsza, uważana za głupszą, albo dlatego że jest szanowana i w związku z tym, kiedy jej się nie pozwoli mówić, to czuje się oburzona. Jakie dzieci wychodzą z naszego domu? Czy także ze szkoły? Czy nauczyciel wyznaje ideę trójpodziału władzy w relacji do ucznia, czy jednak bardziej mu bliżej do wizji autorytarnej? Moje doświadczenia są takie, że ten trójpodział w tych relacjach raczej się tak nie przyjmuje, równowaga się przyjmuje. Nie mamy cierpliwości, ja też nieraz jej nie mam, wolę postawić na swoim.

Czy nasze dzieci, które wychodzą z rodzin albo ze szkoły, kiedy później ktoś im mówi nie masz głosu, bo ja decyduję, czują się zaskoczone, czy to jest w pewnym sensie dla nich sprawa normalna?

Kiedy Trump dostał nominację republikańską w 2016 roku, neurolingwista George Lakoffnapisał artykuł „Zrozumieć Trumpa”i powiedział, że Trump jest tak skuteczny, dlatego że jego narracja publiczna na temat społeczeństwa jest oparta o metaforę kognitywną rodziny, i to jest rodzina "surowego ojca", do której większość Amerykanów jest przyzwyczajona. W niej szuka jakoś na poziomie jakiegoś takiego atawizmu spokoju, kierunku, kontroli. Na czym polega rodzina surowego ojca? Jest jedna osoba, która decyduje, narzuca swoją hierarchię wartości innym, karze surowo za winy, które zostały popełnione i z nikim nie dyskutuje. Taka rola jest jakoś tak głęboko psychologicznie atrakcyjna, bo powoduje spokój.

Mówi Lakoff, że lewica ma też swoją narrację, model kognitywny rodziny karmiącej matki, czyli kogoś kto się nami opiekuje i on też działa. I mówi Lakoff: liberalizm nie ma swojej metafory kognitywnej, nie buduje na wspólnocie rodziny, no bo to jest w ogóle dla niego niemożliwe. Ale przecież istnieje wzór rodziny demokratycznej, który jest jakimś tam odbiciem tego arystotelowskiego myślenia, że społeczeństwo i rodzina są jakoś ze sobą są powiązane. Więc jeżeli mówimy, że chcemy edukować, to znowu nie myślmy tylko o tym żeby edukować w taki sposób żeby nasz uczeń, czy nasze dziecko wiedziało ilu jest posłów, albo ile czasu trwa proces legislacyjny, tylko żeby rozumiało, że konstytucja to wartości, które powodują, że konieczny jest szacunek dla drugiej osoby, do tego, co ona mówi i nie wolno poniżać jej w żadnej sytuacji. Jest to bardziej edukacja przykładem niż edukacja słowem.

6. Udowodnić, że praworządność idzie w parze z ideą wspólnoty

I ostatni problem, czyli problem samotności. Brakuje nam projektów wspólnotowych na poziomie społeczeństwa. Takie projekty wspólnotowe, już o tym wiele razy mówiłem, istniały po roku 1989. Polacy jako całość chcieli doszlusować do Zachodu, chcieli żyć lepiej, chcieli wejść do Unii Europejskiej, do NATO. To się wszystko udało. Nie mamy projektów wspólnotowych w tym momencie, takich o których moglibyśmy powiedzieć, że są naszymi planami jako wspólnoty. Problem samotności, o którym mówiłem, jest bardzo poważnym problemem. Poczucie przynależności, chęci przynależności nie jest adresowane. A jeżeli jest adresowane, to przez narrację autorytarną, przez nacjonalistyczne nieraz ugrupowania, które przyciągają, są coraz bardziej atrakcyjne dla młodych ludzi, bo dają jedną rzecz, poczucie tożsamości i zaradzają problemowi samotności.

Jeżeli nie będzie praworządność szła wspólnie z ideą jakieś wspólnoty, budowanej na jakimś poziomie, będzie problem. Wspólnota na poziomie krajowym, narodowym jest niebezpieczna. Być może powinniśmy myśleć o wspólnocie subnarodowej, lokalnej, albo ponadnarodowej, tej właśnie, która trochę zagrała w przypadku Trybunału Sprawiedliwości UE i ataku na wartości europejskie.

Może w sytuacji antagonizmu pomiędzy Ameryką i Europą powinniśmy budować wspólnotę Europejczyków, wspólnotę, która od kogoś się odróżnia, od na przykład Amerykanów. Ma bogatszą tradycję. Jest bardziej wyrafinowana. Wystarczy pojechać do Stanów Zjednoczonych, wrócić i kocha się Europę.

To pokazuje, że tutaj są pewne wspólne wartości, na których można budować, niekoniecznie tożsamość narodowa, tylko i wyłącznie, ale musi być pomysł tożsamościowy i musi być pomysł wspólnotowy, bo jeżeli go nie będzie, to samo goła praworządność bez tego opakowania aksjologicznego nie przetrwa.

Autorytaryzm zwalczymy racjonalnością, ale też emocjami

Podsumowując: irracjonalność jest gdzieś tam u początków autorytaryzmu. Jeżeli chcemy zwalczać autorytaryzm tylko racjonalnością, to nie damy rady, dlatego że nie zajmiemy się tymi elementami, które są w nas, są w człowieku, w każdym z nas, czyli tymi elementami związanymi z obawami, ze strachem, z emocjami. Każdy z nas ma te emocje. To nie jest tylko tak, że ci którzy głosują na Prawo i Sprawiedliwość są skażeni masochizmem społecznym i sadyzmem społecznym, my też jesteśmy, każdy z nas.

Ja się boję o to, co będzie. Chciałbym żeby pojawił się rycerz na białym koniu i żeby uratował nas wszystkich. Obawiam się o przyszłość, bo jestem normalnym człowiekiem, każdy z nas to ma. Nie możemy jednak w tej sytuacji dać się temu ponieść. Jest takie stare powiedzenie, że jeżeli walczysz z potworami, to musisz uważać, żeby samemu nie stać się potworem, a pewne kuszenie pojawia się, żeby być agresywnym, kiedy inni są agresywni, a wtedy ja tylko pogłębiam to ich przerażenie i ten ich strach.

W związku z tym koniecznie jest, żebyśmy wspólnie, także jako wspólnota Uniwersytetu, podjęli nie taką podzieloną refleksję nad każdym kawałkiem rzeczywistości z osobna, ale wspólną refleksję, ażeby prawnik usiadł z psychologiem, socjologiem i zastanowił się nad tym jaka jest ta rzeczywistość, bo rzeczywistość nie daje się podzielić na dyscypliny uniwersyteckie. Ona jest wspólna, tylko my ją dzielimy.

I musimy w tych momentach, w tym przerażającym momencie, w którym w środku Europy na początku dwudziestego pierwszego wieku, z państwa będącego członkiem Unii Europejskiej jest wyrzucany Uniwersytet, czyli Uniwersytet przegrywa z autorytaryzmem, w tym momencie musimy stanąć wspólnie i trochę tak jak Leonidas powiedzieć: "To jest Uniwersytet", tu nie kopiemy z pół obrotu, nie wrzucamy do studni, ale tu walczymy rozumem. I jeżeli wspólnie wokół tego problemu się zjednoczymy, to mamy szansę żeby go rozwiązać. I tego państwu życzę.

;

Komentarze