0:00
0:00

0:00

W piątek 8 września 2017 ruszyła kampania promująca reformę sądownictwa forsowaną przez PiS. W wielu miastach zawisły billboardy ze słowami prof. Andrzeja Rzeplińskiego "Niech zostanie tak jak było", a w internecie - strona Sprawiedliwesady.pl. Słowa byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego zostały wyrwane z kontekstu - podczas manifestacji 24 lipca pod Sądem Najwyższym Rzepliński mówił: "To bardzo ważne, żeby umacniać ten kapitał, który wspólnie budowaliśmy. Choćby po to, ale nie tylko po to, żeby tak jak w słynnej powieści «trzeba zmienić wszystko, żeby wszystko pozostało po staremu»".

Na stronie kampanii mikroskopijną czcionką opisane są założenia reformy sądów, ale przede wszystkim bulwersujące zachowania sędziów, którzy nazywani są "nadzwyczajną kastą".

Kampanię prowadzi Polska Fundacja Narodowa powołana przez 17 państwowych spółek do promocji Polski zagranicą. Wniosek o skontrolowanie finansów fundacji złożyła do NIK Partia Razem, a Platforma Obywatelska rozważa kroki prawne, w tym zawiadomienie do prokuratury.

Jurek: Rząd musi się komunikować z obywatelami

Zapytany przez dziennikarkę Polsat News, czy z pieniędzy podatników należy finansować kampanie takie jak ta, Marek Jurek, europoseł, powiedział, że nie widzi w tym nic złego:

"Logika władzy jest taka - i ja ją doskonale rozumiem - że w sytuacji, kiedy przez dwadzieścia parę lat mieliśmy do czynienia z dominacją establishmentu, który nadawał jeden ton w mediach, który ukierunkował opinię publiczną w bardzo wielu sprawach, jest potrzebny powrót do metod tradycyjnych". I dalej:

Na przykład Churchill w czasie wojny miał ministerstwo propagandy i są sytuacje, kiedy rząd musi mieć instrumenty komunikacji z opinią publiczną.

Polsat News,08 września 2017

Sprawdziliśmy

Prawda. W czasie wojny państwo robiło propagandę. Ale czy teraz jest wojna?

Uważasz inaczej?

Marek Jurek ma rację mówiąc, że rząd musi komunikować się z obywatelami. Jeśli wprowadzane reformy dotyczą ogromnej części obywateli, dobrze, żeby obywatele o tym wiedzieli. Inna sprawa, jak to robi i czy potrzebuje do tego dodatkowego podmiotu. "Tradycyjne metody" w przypadku propagandy wojennej oznaczają między innymi cenzurę prasy. Czy o to chodzi? Trzeba też pamiętać, że współcześnie każde ministerstwo, a także rząd jako całość, mają biura odpowiedzialne za komunikację, rzeczników i budżety na ten cel. Te pieniądze i działalność tych osób podlega publicznej kontroli. Przynajmniej w teorii.

Zobaczmy, jak gdzie indziej wyglądają spory o kampanie rządowe.

Kampania i antykampania po amerykańsku

Kosztowna kampania towarzyszyła np. najsłynniejszej reformie administracji Baracka Obamy - tzw. Obamacare, która wprowadzała ubezpieczenia zdrowotne dla części Amerykanów (objęła 24 miliony osób, a dokładniej nazywała się The Patient Protection and Affordable Care Act). Ten sam człowiek, David Simas, który był odpowiedzialny za planowanie kampanii wyborczej Obamy pod kątem zdobywania nowych wyborców, odpowiadał za rządowy plan “sprzedaży” państwowego ubezpieczenia. I korzystał z tzw. microtargetingu, który po kampanii Donalda Trumpa zyskał złą sławę.

Co najmniej 100 milionów dolarów rocznie wydawało amerykańskie ministerstwo zdrowia na promocję nowego ubezpieczenia. Między innymi za to krytykowano reformę - bo przecież po to obywatele mieli dostać publiczne ubezpieczenie, żeby nie przepłacać prywatnym agencjom. Większość budżetów firm ubezpieczeniowych pochłaniają właśnie koszty promocji. Tyle że okazało się, iż bez odpowiedniej promocji informacja o ubezpieczeniu nie dociera do ludzi - i nie zapisują się do Obamacare.

Wykorzystał to Donald Trump, zapalony przeciwnik Obamacare. Obciął o 90 proc. fundusze na promocję i przekierował… na walkę z Obamacare. Administracja Trumpa zablokowała publikację niektórych opłaconych już ogłoszeń, wyrzucając w ten sposób pieniądze podatników w błoto, przygotowała też 23 filmy na YouTube, w których różne osoby krytykują reformę, a amerykański sekretarz zdrowia zamieścił na swoim koncie na Twitterze 48 infografik krytykujących Obamacare.

Ministerstwo Orwella

Marek Jurek ma rację, że w czasie II wojny światowej w Wielkiej Brytanii funkcjonowało ministerstwo odpowiedzialne za państwową propagandę. Nazywało się Ministry of Information (ministerstwo informacji). Ministerstwo prowadziło najróżniejsze akcje, które miały podnieść morale Brytyjczyków i rozbudzić uczucia patriotyczne: demonizowało nazistów, promowało stereotypy narodowe, prowadziło kampanię "Silent Column", przekonując, że wśród mieszkańców kraju są ukryci poplecznicy Hitlera. Ale też nakłaniało ludzi do umieszczania gdzie się da symbolu zwycięstwa "V". Właśnie to ministerstwo zapoczątkowało mit Dunkierki jako "cudu", który uratował 300 tysięcy aliantów, choć de facto była to ucieczka - co ostatnio pokazał w głośnym filmie Christopher Nolan. Wiele z tych działań można usprawiedliwić ze względu na szczególne - wojenne - okoliczności.

W BBC, które podlegało ministerstwu informacji, w latach 1941-1943 pracował George Orwell. Choć pisarz wypowiadał się o swoimi miejscu pracy pozytywnie ("Nigdy nie zostałem zmuszony do powiedzenia na antenie czegoś, czego nie powiedziałbym prywatnie") posłużyło mu ono jako inspiracja do stworzenia literackiego Ministerstwa Prawdy w słynnej powieści “1984”.

Wojna? Jaka wojna?

Nawet jeśli słowa Marka Jurka są zgodne z prawdą, przywołany przez europosła przykład jest zastanawiający. Dlaczego Marek Jurek odwołuje się do propagandy wojennej? Propaganda wojenna ma swoją specyfikę - brutalną.

Czyżby rząd PiS działał w warunkach wojny? O jaką wojnę chodzi? Z kim? Przecież minister Błaszczak i premier Szydło zapewniają, że Polska jest krajem bezpiecznym. Czy w takim kraju trzeba odwoływać się do nadzwyczajnych środków - do dodatkowej propagandy za pośrednictwem zewnętrznych instytucji?

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze