Ministra rodziny i polityki społecznej na pytanie o podwyżki dla budżetówki mówi, że trzeba patrzeć na najnowsze dane. Te z lipca mówią o 15,8 proc. wzrostu wynagrodzeń. Ale nie mają nic do rzeczy. W dwa lata przy łącznej inflacji 25-30 proc. podwyżki wyniosą zaledwie 12,5 proc.
Podczas piętnastominutowej wizyty w Polskim Radiu ministra rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg otrzymała jedno niewygodne pytanie. Prowadzący zapytał, co z podwyżkami dla sfery budżetowej w czasach piętnastoprocentowej inflacji.
Maląg odpowiedziała:
„Jeżeli spojrzymy na przeciętne wynagrodzenie w Polsce za drugi kwartał, to wynosi ono ponad 6,7 tys. złotych. To są dane Głównego Urzędu Statystycznego, a więc dane wiarygodne. W drugim kwartale wzrost wynagrodzenia w II kwartale wynosi 15,8 proc., a więc jest wyższy niż inflacja. W ustawie budżetowej na przyszły rok jest zaplanowana podwyżka dla sfery budżetowej, 7,8 proc. Jeżeli w sferze budżetowej spojrzymy na wynagrodzenia, to na pewno nie są one najniższe, bo II kwartał to wynagrodzenia przeciętnie 6,7 tys. złotych, i ono rośnie”.
Odpowiedź ministry Maląg jest wyjątkowo bezczelna i w zasadzie nie na temat.
Bo w przypadku pracowników sfery budżetowej to wynagrodzenie nie rośnie w tym tempie, a znacznie wolniej, znacznie poniżej inflacji.
Jeżeli w sferze budżetowej spojrzymy na wynagrodzenia, to na pewno nie są one najniższe, bo II kwartał to wynagrodzenia przeciętnie 6,7 tys. złotych, i ono rośnie
„Pani Minister nie myli się tylko w przypadku jednego wskaźnika (czyli proponowanego przez rząd wskaźnika wzrostu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej – 7,8 proc.). We wszystkich pozostałych kwestiach niestety, ale mija się z prawdą” – zauważa w komentarzu dla OKO.press Piotr Ostrowski, wiceprzewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.
Sprawdźmy więc liczby, o których mówi ministra.
GUS podał w sierpniu, że przeciętne wynagrodzenie w lipcu wyniosło 6778,38 zł brutto. Co ciekawe, Marlena Maląg mówi o danych z drugiego kwartału, ale powtarza liczby dotyczące lipca (który jest już przecież w trzecim kwartale). Te dane oznaczają, że pensje w stosunku do lipca 2021 wzrosły aż o 15,8 proc. A to zaskoczyło analityków ekonomicznych, którzy przewidywali wzrost o około 13 proc. Szczególnie, że w czerwcu mieliśmy do czynienia ze zwolnieniem tego wzrostu właśnie do 13 proc.
To też oznacza, że wzrost pensji znów jest wyższy niż inflacja. A to teoretycznie oznaczałoby, że pracownicy w polskich firmach realnie wciąż zyskują.
Ale to nieprawda. Żeby dobrze te liczby zrozumieć, trzeba wiedzieć, czego dokładnie dotyczą. Na comiesięczny odczyt przeciętnych wynagrodzeń potocznie w mediach i wśród polityków mówi się, że są to dane o „średniej pensji”. To sugeruje, że mówimy tutaj o wszystkich pracujących osobach. Tymczasem dane te dotyczą zaledwie około 40 proc. rynku pracy. Chodzi tutaj o pracowników firm, gdzie pracuje 10 i więcej osób.
Pamiętajmy też, że powyżej przeciętnego wynagrodzenia zarabia jedynie około jedna trzecia pracowników. Jeżeli więc średni wzrost pensji sytuuje się ledwie powyżej inflacji, to znaczy, że dla większości jest on od inflacji niższy. Oczywiście uogólniony wskaźnik inflacji również ma tutaj swoje wady, bo stara się on oddać sytuację przeciętnego gospodarstwa, a ostatecznie każdy z nas ma swoją inflację, zależną od tego, co dokładnie kupujemy. Jednak dotychczasowe badania wskazują, że indywidualne wskaźniki nie różnią się między sobą diametralnie przy różnym dochodzie. Można dosyć bezpiecznie założyć, że większość z nas w ciągu ostatniego roku jest ze swoimi płacami poniżej inflacji.
Tutaj możemy w końcu wrócić do sfery budżetowej. Użycie przeciętnych danych w tym kontekście jest nieprzyzwoite, bo sytuacja większości urzędników jest zdecydowanie gorsza od osoby, która otrzymała w ciągu roku piętnastoprocentową podwyżkę.
Obiecana na przyszły rok podwyżka w wysokości 7,8 proc. w żaden sposób nie załatwia sprawy.
Wzrost płac dla budżetówki na podstawie prognozowanej inflacji został ustalony na 2023 rok na wspomniane 7,8 proc. Tymczasem dziś prognozy na przyszły rok są w większości wyższe. Instytut Prognoz i Analiz Gospodarczych mówi o 11,8 proc. Na początku lipca NBP opublikowało swoje prognozy, a w najbardziej prawdopodobnym scenariuszu inflacja w 2023 roku ma wynieść 12,3 proc.
Mówimy tutaj tylko o podwyżkach nominalnych. Zaproponowanie wzrostu wynagrodzeń na poziomie inflacji to zamrożenie realnych wynagrodzeń. A przecież prognozy są gorsze.
„Biorąc pod uwagę prognozy ekspertów i innych instytucji (np. NBP 12,3 proc.) należy spodziewać się dużo wyższej inflacji niż 7,8 proc.” – komentuje dla OKO.press Piotr Ostrowski z OPZZ – „A to już oznacza nie tylko zamrożenie, ale spadek płac realnych w budżetówce w przyszłym roku. Co więcej, siła nabywcza przeciętnego wynagrodzenia w państwowej sferze budżetowej od dłuższego czasu ulega zmniejszeniu. W pierwszym kwartale 2022 przeciętne realne miesięczne wynagrodzenie brutto wzrosło co prawda nominalnie, ale realnie zmniejszyło się o 3,6 proc. kwartał do kwartału. Trend spadkowy rozpoczął się zresztą w 2021”.
W sferze budżetowej chodzi o podniesienie funduszu płac, dokładne podwyżki dla konkretnych pracowników mogą być różnicowane przez przełożonych na poziomie urzędów. To właśnie fundusz płac jest podnoszony o wspomniane 7,8 proc.
Kwoty bazowe dla budżetówki zamrożone zostały już w 2009 roku przez rząd Donalda Tuska. Przez ostatnią dekadę odmrożono je tylko dwa razy. Pracownicy sfery budżetowej otrzymali podwyżkę wyrównującą inflację w 2018 roku i 4,3 proc. w 2019 (6,3 proc. dla pracowników urzędów wojewódzkich).
W 2020 roku przewidziano kolejną podwyżkę o 6 proc., ale zrezygnowano z niej ze względu na pandemię. Tak samo postąpiono z budżetem na 2021 rok, a w środku roku znaleziono jedynie środki na premie.
Przez osiem lat rządów PiS mamy więc 4 podwyżki:
Dwie pierwsze miały wyrównywać inflację, ta z 2022 roku będzie znacząco poniżej inflacji. Wiele wskazuje, że tak samo będzie z kolejnym rokiem.
Ministra Maląg chwali się, że urzędnicy nie mają się czym przejmować, bo w lipcu w skali roku płace wzrosły o 15,8 proc.
Jednocześnie tym samym urzędnikom przez dwa lata pensje wzrosną o 12,5 proc. Jeśli prognozę NBP uznamy za wiarygodną, to w tym samym czasie skumulowana inflacja wyniesie 28,2 proc. Ta dysproporcja jest tym bardziej szokująca, że teoretycznie rząd przygotowywał propozycje podwyżek dla budżetówki na podstawie prognoz inflacji. Na zeszły rok prognozowano zupełnie nierealistyczne 3,3 proc., w przyszłym również mało prawdopodobne 7,8 proc. A tych prognoz w żaden sposób się później nie koryguje. Tak samo jak rząd z pewnością nie zamierza korygować wysokości podwyżek. Pod koniec zeszłego roku było jasne, że inflacja wyniesie znacznie więcej niż zakładane 3,3 proc., ale nikt nie próbował zwiększać wysokości podwyżek. Z pewnością tak samo będzie i w tym roku. Wystawia to PiS fatalne świadectwo na temat tego, jak dba o urzędników, czyli ludzi, którzy wykonują pracę niezbędną, by państwo funkcjonowało.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze